W oczekiwaniu na audyt. Wojciech Reszczyński

Obrazek użytkownika desmes
Artykuł

Po zwycięstwie zjednoczonej prawicy szanse na szybką zmianę konstytucji niestety się nie ziściły. Nawet z klubem Kukiza nie uda się PiS-owi zebrać 307 głosów, czyli wymaganych 2/3 do zmiany ustawy zasadniczej. Ale posiadanie większości parlamentarnej to wielki sukces obozu patriotycznego.

 

 

Te 235 „szabel” to o cztery mandaty więcej od zwykłej większości parlamentarnej. Dzięki większości sejmowej, przewadze w senacie (61 mandatów) oraz urzędowi prezydenta, popartego przez miliony Polaków, Polska stanęła przed wyjątkową szansą zatrzymania dotychczasowej polityki klientelizmu, niszczenia i okradania kraju przez lumpenelity III RP. W miarę szybko powinniśmy dowiedzieć się, jaki jest rzeczywisty stan polskiej gospodarki, ile zostało pochowanych w rządowych szafach trupów, min i pułapek, jakie jest faktyczne zadłużenie Polski. Proces ujawniania tego wszystkiego, co zostawiły po sobie najgorsze po 1989 roku rządy Platformy Obywatelskiej wraz z PSL, nie będzie jednak tak efektywny, jakbyśmy chcieli.

 

Kluczem do zmian w Polsce jest stan wiedzy społeczeństwa o państwie, a na tej drodze stoją wrogie i zakłamane media. Stąd PiS, i słusznie, rozważa możliwość przyspieszenia terminu wyborów do samorządu. Pamiętamy, jak w ubiegłym roku PSL dokonywał „cudów” nad urnami. Otrzymał w sumie ponad 24-procentowe poparcie, ale - co jeszcze bardziej dziwne - procent głosów nieważnych do sejmików wojewódzkich wynosił ponad 17. PSL, wówczas jako trzecia siła w sejmikach, uzyskało w minionych wyborach parlamentarnych zaledwie 5 procent głosów i gdyby nie niewielkie, bo liczące tylko 0,13 proc., przekroczenie progu wyborczego, partii tej nie byłoby w Sejmie. I to właśnie faktyczna obecność PSL w życiu politycznym Polski wymaga korekty dzięki przyspieszonym wyborom samorządowym. Dodajmy do tego kapitalny pomysł PiS utworzenia dwóch nowych województw - warszawskiego i środkowopomorskiego, co siłą rzeczy wymusi przyspieszenie terminu wyborów samorządowych.

Wyborcze zwycięstwo zjednoczonej prawicy nie wywołało szoku ani jakiejś traumy wśród przegranej Platformy i wśród rządowych mediów. Zwykle oryginalny w swoich poglądach politycznych Wojciech Cejrowski wygłosił ostatnio pogląd, że przegrana obozu rządowego była zaplanowanym unikiem, gdyż stan państwa jest tak tragiczny, że zajęta wyciąganiem Polski z bagna opozycja tylko straci na popularności i przygotuje grunt pod ponowne zwycięstwo liberałów i lewaków. Coś w tym jest. Także obawiam się, że jesteśmy już na dnie, dlatego tak ważną sprawą dla zwycięzców jest przygotowanie i przedstawienie opinii publicznej raportu przejęcia państwa, wielkiego audytu stanu polskiej gospodarki, a równocześnie przygotowanie się do oddania społeczeństwu zawłaszczonych przez rząd mediów publicznych, tak żeby chociaż one przejęły na siebie obowiązek informowania obywateli o tym, co zastały rządy PiS.

 

Tymczasem celem mediów publicznych, ściśle współpracujących z głównymi mediami prywatnymi, jest kontynuowanie sprzeciwu wobec PiS, jego planów i reform, tak jakby nadal trwała kampania wyborcza. Głównym leitmotivem jest rozliczanie PiS-u z obietnic wyborczych. Jeszcze nie powstał rząd, a przegrani, czyli wszelkiej maści lewacy i liberałowie, podważają wyborczy program PiS-u jako nierealny, księżycowy, bo gdzie są na to pieniądze. „Obietnice wyborcze” prezentowane są jako polityczne oszustwo, a poprzez brak polemiki ze strony PiS-u, któremu nie daje się takiej możliwości, tworzony jest katastroficzny obraz przyszłej polityki. Na przykład plany zlikwidowania gimnazjów i oddania rodzicom prawa do decydowania o tym, kiedy ich dziecko pójdzie do szkoły - w wieku sześciu czy siedmiu lat. Z tendencyjnych przekazów medialnych dowiadujemy się już o tysiącach zwolnionych z pracy nauczycieli i o tym, jak Polska będzie cywilizacyjnie odstawała od reszty postępowej Europy. W kanonie obecnej propagandy jest konfliktowanie zwycięskiego obozu poprzez medialne prowokacje i fałszywki, jak w sprawie objęcia rządów przez Beatę Szydło, a także zakaz informowania o pracy prezydenta Andrzeja Dudy.

 

Główne media przemilczały wizytę królewskiej pary belgijskiej w Polsce, a liczne i ważne zagraniczne wizyty prezydenta sprowadzają do krótkich migawek. Za to weto prezydenta do ustawy o mniejszościach narodowych i etnicznych stało się w wielu mediach tematem numer jeden. Pomysłodawcy ustawy chcieliby, aby również w powiatach, nie tylko w gminach, można było się posługiwać drugim językiem, tzw. pomocniczym. Dzięki wetu prezydenta, odebranemu oczywiście jako zamach na wolność mniejszości narodowych i etnicznych, polscy urzędnicy nie będą musieli odpowiadać na pisma pisane do nich po niemiecku, litewsku, białorusku i kaszubsku. I bardzo dobrze. Niech pomysłodawcy szkolą się w nauce „języka pomocniczego” samodzielnie, nie za pieniądze podatników.

Brak głosów