Józef Bąk syn Donalda - chiński List Gończy
Skazany na śmierć za korupcję
KTOKOLWIEK WIDZIAŁ!
KTOKOLWIEK WIE!
ZA DOSTARCZENIE SZYBKĄ KOLEJĄ JÓZEFA BĄKA DO CHIN, AMBASADY LUB KONSULATU CHIŃSKIEGO CZEKA WIELKA NAGRODA JAK WIELKI MUR!
W Pekinie na karę śmierci został skazany minister kolejnictwa Liu Zhijun. Był jednym z najbardziej wpływowych ludzi w Chinach. Był szefem spółki Covec – konsorcjum, które budowało w Polsce autostradę A2.
Liu był oskarżony o łapówkarstwo. Okazało się, że w ciągu 25 lat urzędowania miał ich pobrać 10 mln dolarów. Ponadto miał 18 kochanek, 350 mieszkań i kilkanaście samochodów.
Zhijun uchodził za wizjonera, był odpowiedzialny za modernizację kolei. Mimo przekroczenia budżetu na budowę linii ekspresowych ( aż o 75 proc ! ) pozostał na swoim stanowisku. Patia wtedy stwierdziła, że pojawienie się pierwszej kolei ekspresowej w kraju to jest wielki powód do dumy.
Minister brał łapówki w zamian za forsowanie kilku projektów przy budowie kolei dużych prędkości. Pociągną za sobą na dno całe ministerstwo. W marcu tego roku, resort został zlikwidowany
ARCHIWA:
Wojna między politykami PiS a Michałem Tuskiem wybuchła po publikacji artykułu w "Gazecie Polskiej". Według tygodnika syn premiera pojechał na wycieczkę do Chin, którą współfinansowała firma Covec. Jeszcze do niedawna ta sama firma budowała dwa odcinki autostrady A2.
Synuś Tuska był na wycieczce w Chinach na koszt właściciela Covec-u, więc trzeba się jakoś odwdzięczyć. Oczywiście w nagrodę za jego wkład w rozwój polskich kolei
Syn Tuska jednak nie został "przyjacielem kolei".
Wielu powiedziało wiele na temat wyjazdu dziennikarza gdańskiej edycji "Gazety Wyborczej" do Chin. Ale wielu nie powiedziało tego, co najważniejsze.
Zainspirował mnie do tych słów wywiad dziennikarki "Superstacji" M. Serafin z emerytowanym dziennikarzem TVP Andrzejem Boberem, autorem słynnych "Listów o gospodarce" jeszcze w okresie poprzedzającym stan wojenny. A. Bober skwitował, że przecież nie ma problemu, bo w "GW" napisano, że M. Tusk pojechał do Chin nie jako syn premiera, ale jako dziennikarz. Dodajmy, na koszt PKP PLK i chińskiego organizatora.
Co złego, że syn premiera jedzie do Chin, dlaczego wszyscy naraz starają się wydziedziczyć młodego Tuska, oddzielić od jego ważnego taty? Czyżby było zabronione jechać, gdzie się chce? Nie, nie jest zabronione pod warunkiem, że nie ma względów dla pochodzenia młodego dziennikarza, że nie próbuje się przypodobać jego ojcu, i że nie próbuje się legitymizować idiotycznej obecności strony polskiej na kongresie, który ma omawiać szybkie koleje. Dodajmy, że w Polsce w tym czasie szaleje zapaść na kolejach państwowych tak głęboka, jak odległa jest pespektywa szybkiej kolei. Z pewnością złe jest, że chiński organizator funduje pobyt synowi polskiego premiera. Tego nie powinno się akceptować. Wtedy Michał Tusk nie jest już tylko dziennikarzem gdańskiej "GW". Wtedy jest nieprzypadkowo i wyłącznie synem polskiego premiera.
Wiele przelano atramentu na ten temat, ale jakoś nikt nie dopatrzył się, że finansowanie dziennikarzowi biletu lotniczego na drugi koniec świata przez PKP PLK jest po prostu obrzydliwie nieprzyzwoite. "GW" może wysyłać specjalistę od kolei, przypadkowo spokrewnionego z polskim premierem, gdzie jej się spodoba, ale zawsze na swój wyłącznie koszt. "GW" jest wydawana przez spółkę akcyjną, która zarabia produktem pt. "GW". Nie jest to rozdawana gratisowa gazeta, a zwyczajny towar, towar jak każdy inny. Ciekaw jestem, kiedy "GW" zafunduje konduktorowi z PKP wyjazd do Nowej Zelandii na kongres gazet wysokonakładowych. Czepiam się, bo powiecie przecież, że to dziennikarz, że on i jego gazeta mają misję informowania społeczeństwa. No, i przede wszystkim: to dziennikarz znawca kolei.
Wpisałem w Google nazwisko owego dziennikarza. I nie znalazłem powalających na kolana tekstów tego specjalisty od pociągów. Niewiele znalazłem. Właściwie nic nie znalazłem. Ale jak wszedłem na stronę trójmiejskiej "GW", to i owszem: "Trójmiejski kataklizm osiedlowy. Nie odśnieżają", "Święta przy świeczkach. Jeszcze tysiąc domów bez prądu" i tym podobne. Dla prawdy trzeba oddać, że o kolei też pisuje, tyle że jest to kolejka miejska SKM – w nazwie rzeczywiście ma słowo "szybka". I to jest jedyne, poza chińskim, doświadczenie M. Tuska z szybką koleją.
I nie jest ważne, czy M. Tusk jest laureatem jakiegoś konkursu organizowanego przez PKP PLK, czy nie jest. Ważne jest, że uważa za stosowne skorzystać z tzw. wziątka w postaci biletu zapłaconego z publicznych środków i że temu nie sprzeciwia się jego szef, ani ten w Gdańsku, ani ten w Warszawie, ani - jak podejrzewam - ojciec, któremu pewnie chwalił się wyjazdem, zanim stał się on głośny. Tłumaczenie zaś "GW" jest dowodem na nierozumną próbę wyłgania się od problemu, bo przecież nie ma znaczenia, czy korzyść przyjmuje poseł, dziennikarz czy ktokolwiek. A niechby tak któryś sędzia przyjął darmowy bilet na kongres czegokolwiek. Oburzylibyśmy się? Zwłaszcza wtedy, gdyby się okazało, że to np. kongres producentów butów na Hawajach, a on orzeka w sprawie firmy produkującej buty, która...
Czy którykolwiek z dziennikarzy, choć jeden, zadał sobie trud sprawdzenia ceny biletu M. Tuska? Nie? No, właśnie. Andrzej Bober, dziennikarz legenda też nie dostrzegł problemu. Bo zjawisko przyjmowania korzyści przez dziennikarzy było i jest obecne. I żaden dziennikarz, poza obywatelskim, go nie opisze, bo nikt nie piłuje gałęzi, na której siedzi.
------------------
WSJ o budowie A2 przez Covec. „Oni myśleli, że przyjechali do Afryki”. Opis klęski – nieprofesjonalizmu Chińczyków i naiwności polskiego nadzoru
Największy amerykański dziennik „The Wall Street Journal” opisuje przypadek firmy Covec, budującej odcinek polskiej autostrady A2. Artykuł to właściwie opis klęski – nieprofesjonalizmu Chińczyków i naiwności polskiego nadzoru, który uwierzył, że za wszystkim stoi rząd chiński.
Chińskie firmy zachwycają świat budową superautostrad, superszybkich pociągów oraz superatrakcyjnych lotnisk, wszystkich zbudowanych niemal w ciągu jednej nocy. Tymczasem zwykła autostrada przez polskie kartoflane pola okazała się zbyt dużym wyzwaniem dla jednej z największych firm budowalanych Chin
tak zaczyna się opowieść dziennikarza Jamesa T. Areddy. A dalej w prawie dwóch tysiącach słów opowieść o zaniżonych cenach, standardach i zaskakującej bezradności nadzorującej budowę GDDKiA.
Dla chińskich firm, budowa A2 na czas przed turniejem Euro 2012 miała być przepustką do większych kontraktów w Unii Europejskiej. Okazało się, że chiński model budowania, nie sprawdził się w Polsce. Jak pisze WSJ, firmie Covec „nie udało się” zarządzać „skomplikowanym projektem od samego początku do końca w kraju Unii Europejskiej, w którym było projektowanie, finansowanie i budowa według ścisłych przepisów”. Mówiąc po prostu, budowa odcinka A2 przerosła Chińczyków.
Oni myśleli, że przyjechali do Afryki
– gazeta cytuje Marka Frydrycha, doradcę firmy. Firmy, dodajmy, będącej międzynarodowym ramieniem państwowej firmy China Railway Group Ltd., która wybudowała m.in. najwyższy budynek w Szanghaju czy tamę w Kongo.
Czytając artykuł „Wall Street Journal” trudno oprzeć się wrażeniu, że ten projekt nie mógł się udać. Zaczęło się od zaoferowania dumpingowej ceny (450 milionów dolarów), oprotestowanej przez innych uczestników przetargu w 2009 r. Dalej było zarządzanie przez sprowadzonego z Chin 49-letniego inżyniera... kolejnictwa.
Mówił tylko po chińsku i wydawało się, że nie ma prawie żadnych uprawnień – miał mówić kolegom, że dyrekcja w Pekinie musi zaakceptować wszystkie decyzje, nawet na zakup kserokopiarki
- opisuje gazeta. Wreszcie Chińczycy w ogóle nie przestudiowali dokumentacji przetargowej – byli szczerze zdumieni koniecznością budowy (wymóg przepisów Unii Europejskiej) metrowych przejść pod autostradą dla żab i innej zwierzyny. Wreszcie przyszły zatory pieniężne i brak gotówki.
Cały projekt od samego pcozątku był źle skalkulowany
- gazeta cytuje Roberta Piątka, który pracował dla Covecu na kierowniczym stanowisku.
„The Wall Street Journal” – najbardziej poważany dziennik ekonomiczny świata – wskazuje na naiwne myślenie nadzorujących Chińczyków polskich instytucji. Polacy myśleli, że za Coveciem stoi rząd chiński, który zapłaci za wszystkie rachunki. Chińscy inżynierowie żądali od polskich podwykonawców zniżek na usługi (mówiąc, że „powinni być szczęśliwi, że pracują dla Chińczyków”), a na każde doniesienia o kłopotach reagowali w stylu: „ktoś przyjedzie z Chin i wszystko naprawi”. Co najśmieśniejsze, w te wyjaśnienia zdawali się wierzyć nadzorcy z GDDKiA. Gdy nieopłaceni podwykonawcy zaczęli protestować i palić opony, Chińczycy chcieli renegocjować kontrakt a ich ambasador zarzekał się, że budowa będzie skończona, bo liczy się „chiński honor”. Gdy GDDKiA w końcu wypowiedziała kontrakt, Chińczycy z Covec-u byli „zszokowani”. A nagle okazało się, że firma jest „niezależną firmą” i rząd Chin nie wie, o co chodzi.
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 1103 odsłony