Kibice życia
Na jednym z zaprzyjaźnionych portali internetowych znalazłem deklarację: nie publikujemy tekstów politycznych. Na innym, znany krytyk zamieścił artykuł o apolityczności w branży literackiej i powiedział: „Sądzę, że żaden portal literacki nie powinien być upolityczniany”. Nie powinien? Jak najbardziej ma obowiązek, bo jak świat światem, literatura zawsze szła z polityką pod pachę.
Być może ów znany krytyk miałby rację, gdyby nie milion pisarzy stojących w kolejce po sprawiedliwość, upaćkanych polityką, przenikniętych polityką, obsesyjnie, przymusowo poruszających się po jej interpretowaniu, po głośnym nawoływaniu do zmian. Bo cóż to jest POLITYKA? Z pewnością nie jest nią obecna karykatura: obskurancka sieć doraźnych intryg, plotek i partyjnych pomówień. Nie ma nic wspólnego z aktualną dyplomacją pętaków, ma jednak sporo z opozycją wobec światopoglądowej tendencji nazywania nieładu - ładem.
*
Zobaczyłem, co się wyprawia z naszą polityką i od tego momentu już nie dziwi mnie, że mało kto chce o niej pisać. Obecna jest rzadkiej ohydy. Wulgarna, rozjazgotana, małostkowa, przypomina wyścig kulawych sprinterów biegnących po rozum do głowy.
O takiej mówić nie warto, zgoda. Lecz warto ją piętnować. Pokazywać, że obok bieżącej, rozhasanej i mętlikowej, dążymy do stworzenia normalnej.
*
Nie można wyobrazić sobie Remarque’a bez oskarżenia wojny. Podobnie - haškowego Szwejka, pacyfisty i uciekiniera od wojennej pożogi. Nie da się zrozumieć literatury pozbawionej Orwella i jego wizji komunistycznego totalitaryzmu, Sołżenicyna, emocjonalnie i skrupulatnie odnotowującego stalinowskie łajdactwa, Borowskiego, z pasją przedstawiającego obozowe zbrodnie hitlerowców, Herlinga-Grudzińskiego ze swoimi zapiskami sowieckimi.
To też literatura najwyższej próby i jak u Szczypiorskiego, Andrzejewskiego, Konwickiego, Szmaglewskiej, Krall, Nałkowskiej, Dąbrowskiej nie sposób przejść do porządku dziennego nad tematami politycznymi.
A Białoszewski, Baczyński, Gombrowicz, mój nieoceniony Kisiel? Wszyscy ci twórcy (wymieniłem tylko niewielu) są związani z polityką, protestują, reagują oskarżeniami. Dlaczego? Bo byli w środku wydarzeń. Nie kibicami, ale uczestnikami. Nie zadowalali się publikowaniem wzniosłych kawałków o kwiatkach i rosach, tylko żyli w niesprawiedliwościach codziennych dni.
*
W procesie upolityczniania literatury znajdujemy nazwiska nie byle hetek-pętelek: Honoriusz Balzak, Emil Zola, Marcel Proust, Thomas Mann, Erich Maria Remarque, Aldous Huxley, Dostojewski, Sołżenicyn, a u nas Maria Dąbrowska, Zofia Nałkowska, Tadeusz Borowski, Jerzy Andrzejewski, Witold Gombrowicz, Sławomir Mrożek oraz wielu innych.
Powieść Victora Hugo (Człowiek śmiechu), najlepsze dzieło (obok Nędzników) potępiające społeczne dysproporcje pomiędzy arystokracją, a plebsem, szarakami pozbawionymi łupieżczych przywilejów i błękitnej krwi, to tylko jeden z przykładów na obecność polityki w literaturze.
A gdzie umieścić pacyfistów, Lwa Tołstoja czy Bertranda Russella? Albo co począć z kłopotliwym naturalistą - Emilem Zolą i jego namiętną obroną Dreyfusa (Oskarżam!)? Co zrobić z Proustem poświęcającym Dreyfusowi niejedną stronicę swoich powieści?
Jak zaklasyfikować i docenić ponadczasową wymowę utworów Remarque’a (np. Na zachodzie bez zmian czy Łuk tryumfalny) lub jak poddać krytycznoliterackiej analizie prozatorski dorobek T. Manna odnoszący się do I Wojny Światowej? Opowiadanie hermetyczne czyli Czarodziejska góra, dzieje się przecież w określonym czasie, dotyczy mentalnościowych przeistoczeń bohaterów i jest namiętnym oskarżeniem niemieckiej, ekspansywnej psychiki. Autor i główne postaci tej powieści mówią o polityce bardzo często; Castorp, Naphta, Settembrini, trzej towarzysze gruźliczej niedoli toczą nieustanne sprzeczki i akademickie dysputy na jej temat.
W jakiej przegródce ulokować Ernesta Hemingway’a, korespondenta wojennego, uczestnika walk w Hiszpanii oraz dwóch wojen światowych i jego Komu bije dzwon? A gdzie miejsce dla literackich dysydentów publikujących poza cenzurą? Na zapleczu Historii?
Powieści Stefana Kisielewskiego, kryminały i romanse, stanowiły swoiste dokumenty opisywanych czasów, były istotnymi elementami politycznymi: osadzone w konkretnym otoczeniu, ilustrowały przemijającą rzeczywistość. Literaci, wbrew przekonaniom owego krytyka-instruktora, nie są na szczęście uniżonymi wykonawcami poleceń kogokolwiek. Mają własne zdanie i artykułują je bez względu na absurdalne apele o pozostawienie polityki – politykom.
A do jakiej szuflady da się wtłoczyć Ryszarda Kapuścińskiego z mało znanym, proroczym utworem Rwący nurt historii, czy Jerzego Pilcha z powieścią Marsz Polonia?
Warto przy tej okazji powrócić myślą do działalności paryskiej „Kultury” Jerzego Giedroycia, przypomnieć polityczne pisarstwo Cata Mackiewicza, Juliusza Mieroszewskiego czy Mieczysława Grydzewskiego.
Nie odmawiajmy im prawa do zabierania głosu. Nie zawężajmy spraw poruszanych przez literaturę do opisów przyrody i miłosnych rozterek. Tak postrzegana twórczość byłaby czymś połowicznym, kadłubkowym, okrojonym o istotny obszar ludzkiego myślenia, który sprawia, że rysuje się przed naszymi oczami pełen obraz człowieka, a nie jego fragment. Całość, a nie wycinek.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 82 odsłony