Polisa od naiwności

Obrazek użytkownika asienka
Blog

Rozpoczął się nowy rok szkolny. A wraz z nim sezon na wyciąganie pieniędzy od rodziców. Na wszystkie możliwe sposoby.

Przybory szkolne, tornistry, trampki, zeszyty, podręczniki. Te ostatnie często wybierane subiektywnie przez nauczycieli, którzy później zatrudniają się przy ... pomaganiu w dystrybucji książek wśród uczniów. Dyrekcja przymyka oko, bo pensje niewysokie a przecież i tak książki gdzieś trzeba kupić. Co zaradniejsi belfrowie opanowali do perfekcji system corocznej zmiany zestawu książek tak aby uniemożliwić zaopatrywanie się dzieciom w książki na rynku wtórnym. Znam z autopsji przypadek, kiedy nauczycielce angielskiego w czasie wakacji zmieniła się "koncepcja" nauczania i podane przez nią w czerwcu tytuły książek okazały się być po dwóch miesiącach "nieaktualne". Nagminnie w połowie wakacji wychodzi nowa wersja książki i zapobiegliwi zdezorientowani rodzice nabywają na wszelki wypadek obie wersje. Bo pani na pierwszej lekcji potrafi postawić lufę za brak książki.

Ale dziś wpis nie o książkach. O ubezpieczeniach.

Pierwsze zebranie w szkole. Od lat scenariusz się powtarza jak w Dniu Świstaka. Uśmiechnięta wychowawczyni komunikuje, że należy wpłacić składkę na ubezpieczenie szkolne w PZU. Ubezpieczenie nie jest obowiązkowe. Teoretycznie oznacza to, że jeśli nie masz ochoty wykupić polisy, to po prostu nie robisz nic. Nic bardziej mylnego. W przypadku braku wpłaty nauczyciel nagabuje pociechę niepokornego rodzica o przyniesienie pieniążków bądź napisanie oświadczenia, w którym należy podać datę urodzenia dziecka oraz nazwę firmy, w której jest ubezpieczone. Odmówiłam. Nauczycielka wpadła w popłoch. A że to pani dyrektor każe, że będzie miała nieprzyjemności jak nie dopilnuje rodziców by wypełnili te formalności etc. Na pytanie dlaczego mam płacić za ubezpieczenie, które nie jest obowiązkowe usłyszałam rozbrajającą odpowiedź: bo jak się coś dziecku stanie, to potem rodzic ma pretensje do szkoły. A tak szkoła zabezpiecza się przed ewentualnymi roszczeniami. Za cudze pieniądze rzecz jasna. I na złodziejskich warunkach, których nikt w szkole nawet nie próbuje negocjować! Suma ubezpieczenia w wypadku śmierci dziecka to 8 tys. złotych. Złamana ręka to odszkodowanie rzędu 300 /!/ złotych poprzedzone dwudniowym zbieraniem i kompletowaniem dokumentów, komisjami oraz wypełnianiem formularzy. Znajomy, który od lat pracuje w firmach ubezpieczeniowych twierdzi, że dyrektorzy najzwyczajniej w świecie dostają od ubezpieczyciela prowizję za ten deal.

I co z tego, że to jest jedna wielka granda. Do tego wszystkiego uprawiana na powszechną skalę?! Rodzice, nawet ci wydawałoby się rozsądni, nie dyskutują.  Po prostu płacą.

Powiem szczerze, że jako matka dwójki dzieci rozpoczynających naukę w nowych szkołach, w nowym mieście jestem w kropce. Walczyć o zasady narażając dzieci na zemstę nauczycielki, która zapewne dostanie od dyrekcji reprymendę za niedopilnowanie tematu czy odpuścić i tak jak reszta klasy pokornie zapłacić haracz?

Dotychczas poddawałam się i płaciłam. Do czasu kiedy jedno z moich dzieci uległo wypadkowi. Złamany palec u ręki w czasie pobytu w przedszkolu, trzy tygodnie wakacji z rączką w gipsie i gehenna, jaką należało przejść aby dostać około 200 złotych odszkodowania. Odpuściłam sobie i postanowiłam konsekwentnie nie płacić składek. Jaki skutek? W klasie gimnazjum jestem jedyną pieniaczką, całe szczęście w podstawówce jedna z matek również się postawiła. Reszta wyciąga portfel i płaci. Mimowolnie dając się wciągać w perfekcyjnie i bezlitośnie zorganizowany mechanizm wyłudzania. Smutne jest to, że płacą również ci, którzy kilka tygodni później rezygnują z klasowej wycieczki do kina, bo 30 złotych to dla nich za drogo.

W Polsce jest ok. 4 mln dzieci i młodzieży w wieku szkolnym (podstawówki i gimnazja). Liczba dzieci przemnożona przez składkę 40 złotych daje kwotę 160 mln złotych rocznie przychodu dla prywatnych firm ubezpieczeniowych, głównie dla PZU, ale inni są też chętni. Szczególnie, że w biznesie uczestniczą bodajże wszystkie szkoły publiczne.

Jak do tego dołożyć system wyboru, płatne korepetycje, które w ostatnich latach są plagą wśród uczniów wyłania się żałosny obraz publicznej skorumpowanej szkoły. Starannie zresztą pielęgnowanej przez polityków, samorządy i samych rodziców, bo oni przez swoją bierność ponoszą również winę za obecny stan rzeczy.

Witaj szkoło!

Brak głosów