W kwestii łażenia po drzewach mieliśmy absolutnego pierdolca. Nie było w okolicy solidnego klonu, lipy, czy kasztanowca, który nie byłby spenetrowany po sam czubek. Iglaki odpadały. Świerki, czy jodły z przyczyn oczywistych – goły pień i wątłe gałęzie. Nic ciekawego. Natomiast nadmorskie sosny, raz, że nie za duże, to poza tym strasznie brudziły żywicą, która nie dawała się wyczyścić, co...