GUS utracił wiarygodne dane o stanie państwa

Obrazek użytkownika ma
Artykuł
Szefostwo GUS alarmuje, że otrzymuje niewiarygodne dane. Kierownicy urzędów stanu cywilnego, że żywym dzieciom wystawiane są akty urodzenia, jakby urodziły się martwe – tak działa oddany do użytku w ubiegłym roku System Rejestrów Państwowych. Największy informatyczny projekt rządu PO-PSL zdemontował krwiobieg informacyjny państwa.

Tydzień temu opisaliśmy, jak doszło do tego, że Polska nie rozliczyła blisko 60 mln zł wydanych przez poprzedni rząd w projekcie cyfrowej administracji pl.ID i jak o kolejne 200 mln może zaraz upomnieć się Bruksela. Okazuje się jednak, że pieniądze utracone za sprawą byłego ministra spraw wewnętrznych Bartłomieja Sienkiewicza i jego najbliższego otoczenia to tylko czubek góry lodowej. Stworzone, przyjęte i wdrożone przez nich oprogramowanie jest tak fatalne, że rząd, GUS, a z nim my wszyscy utraciliśmy wiarygodne dane o stanie państwa. Konsekwencje są trudne do przewidzenia.

Dramatyczna jakość

W końcu maja na biurko Henryka Kowalczyka, przewodniczącego Stałego Komitetu Rady Ministrów, trafia korespondencja od ówczesnej prezes Głównego Urzędu Statystycznego – Haliny Dmochowskiej, obecnie wiceprezes tej instytucji. Dmochowska informuje Kowalczyka, że GUS ma poważny problem z danymi, które spływają do niego po marcu ubiegłego roku (wtedy wdrożono w życie systemy powstałe w ramach projektu pl.ID). „W nawiązaniu do rozmowy […] przekazuję informację dotyczącą problemów, jakie zaistniały z jakością danych pozyskiwanych przez statystykę publiczną po wprowadzeniu w marcu 2015 r. Systemu Rejestrów Państwowych oraz Bazy Usług Stanu Cywilnego (tzw. system Źródło). W wyniku wdrożenia nowego systemu zaobserwowano dramatyczne pogorszenie się jakości otrzymywanych danych z zakresu urodzeń, małżeństw i zgonów oraz migracji wewnętrznych i zagranicznych”.

Dmochowska wskazuje, że nie chodzi o to, że mogą nie zgadzać się liczby w rocznikach statystycznych, ale że zagrożone są podstawowe, strategiczne czynności funkcjonowania państwa. – Bilans ludności GUS jest wskazywany w szeregu ustaw jako podstawa dla określania przez Ministerstwo Finansów wysokości subwencji dla gmin (np. w ustawie o samorządzie terytorialnym – subwencja ogólna, a także subwencja oświatowa, dotycząca funduszu sołeckiego, funduszu rehabilitacyjnego i innych decyzji). Dane o liczbie i strukturze ludności oraz dotyczące urodzeń i zgonów są także punktem wyjścia dla opracowania tablic trwania życia, które z kolei (zgodnie z ustawą o emeryturach i rentach) stanowią co roku podstawę do naliczania wysokości emerytur – tłumaczy prezes GUS. Dodaje, że problem ma wymiar międzynarodowy: – Zgodnie z prawem unijnym zbilansowana przez GUS liczba ludności jest między innymi przekazywana do Komisji Europejskiej na potrzeby głosowania większością kwalifikowaną w Radzie UE. Dane z zakresu zjawisk demograficznych obligatoryjnie zasilają także bazy międzynarodowe i stanowią podstawę dla porównań między krajami i regionami świata, a także podlegają ocenie jakości. Dmochowska wskazuje, że problem dotyczy rejestru PESEL oraz rejestru stanu cywilnego (aplikacja Źródło). – Jakość pozyskiwanych danych z tych systemów powinna być niepodważalna, zwłaszcza w kontekście opracowania informacji dla strategicznych celów zarządzania państwem – ostrzega. Jak się dowiedzieliśmy, Kowalczyk polecił ministrom odpowiedzialnym za te systemy wprowadzenie poprawek.

Żywy czy martwy

Z czego wynikają problemy? O tym można przeczytać w uzasadnieniu do nowelizacji ustawy o aktach stanu cywilnego, nad którą obecnie pracuje rząd. Okazuje się, że błędnie działający system wielokrotnie generuje ten sam akt cywilny dla jednej osoby. To oznacza, że statystyki zamiast jednego urodzenia czy zgonu będą wskazywały, że w danej gminie urodziło się lub zmarło kilka osób. Co więcej, w przypadku aktów urodzenia system automatycznie narzuca taki tryb pracy, że dla dzieci żywych wystawiane są akty urodzenia, jakby urodziły się martwe. Skala problemu jest tak duża, że rząd chce dać większe uprawnienia urzędnikom stanu cywilnego, by sami mogli usuwać te błędy. Obecnie może to zrobić wojewoda w trybie decyzji administracyjnej. Osiem miesięcy po wdrożeniu systemu w samym tylko Wrocławiu na unieważnienie oczekuje 110 dokumentów. Problem dotyczy nie tylko tych nowo wystawianych, ale także wprowadzanych wzmianek do dokumentów już istniejących. Dla przykładu – w Łodzi na unieważnienie oczekuje 60 takich wpisów. Kolejny absurd, który chce znieść rządowa nowelizacja, dotyczy migracji danych. Przez lata urzędy stanu cywilnego korzystały z własnych aplikacji, w których zapisane są akty stanu cywilnego; spora część z nich wciąż funkcjonuje w formie papierowej. Wprowadzając nowy system, zastrzeżono, że każdą migrację ze starego do nowego programu musi certyfikować kierownik urzędu. Według szacunków w obecnym stanie prawnym migracja blisko 80 mln zapisów potrwałaby ok. 30 lat. To dlatego, że kiedy wprowadzano nowy system, nie zapewniono żadnej aplikacji, która wspierałaby migrację danych. 

 

Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (1 głos)