Komentarze użytkownika

Kiedy Tytuł Treść Głosy Do zawartości Komentarz do
Obrazek użytkownika ellenai
12 lat temu @Polak2013 Spokojnie Polaku. To minie :) Początki zwykle są trudne. Borykamy się tu z dużą ilością trolli - bezczelnych, chamskich i nie mających nic do powiedzenia. To jest męczące i na dłuższą metę wzmaga naszą podejrzliwość wobec nowych osób. Ja sama również, zaczynając tu pisać niespełna rok temu, czułam się trochę jak intruz. Dziś doceniam to, że nie ma tu nic za darmo i ze po wejściu wszyscy nie rzucają się przybyszowi na szyję, ale na szacunek i sympatię trzeba sobie dopiero solidnie zapracować. To naprawdę jest jakaś wartość :) Mam nadzieję, że niezadługo będziesz czuł to podobnie. Pozdrawiam Siedmiu Wspaniałych na NP!
Obrazek użytkownika mir-donat
Obrazek użytkownika ellenai
12 lat temu Smoku. Dzięki :) No właśnie. Mnie ten szowinizm nieco także zbił z pantałyku :) Moje trafienie to ten drugi zgłoszony komentarz, więc tak czy owak, co nawyżej nalezy mi się trzecie miejsce na podium :)) Swoją drogą to irytujące. Wchodzi człowiek poczytać sobie w dniu wolnym od pracy, a tu już od progu dopada go charaterystyczna woń trolla :( Uciekajcie z mojego kraju!
Obrazek użytkownika Szary kot
Obrazek użytkownika ellenai
12 lat temu @Tł Wyścig Pokoju? Chyba tak, bo pewna pani też skłonna byłaby przyznać się do zgłoszenia :)) Uciekajcie z mojego kraju!
Obrazek użytkownika jazgdyni
Obrazek użytkownika ellenai
12 lat temu @Contessa Twoja opowieść jest jak piękna kołysanka :) Dobrej nocy, Contesso :) Mój Dom
Obrazek użytkownika Harcerz
Obrazek użytkownika ellenai
12 lat temu JWP - jeszcze to, bo to ważne! Tak naprawdę, to jak chciałbym wiele..., jednak zdaję sobie sprawę, że czasem to mrzonki. Nigdy tak nie myśl. To nie mrzonki, lecz marzenia. A jeśli się bardzo, bardzo chce, to marzenia lubią się spełniać :) Mój Dom
Obrazek użytkownika tańczący z widłami
Obrazek użytkownika ellenai
12 lat temu @JWP Nie będę udawać, JWP :) Żal był. Domu i - chyba jeszcze bardziej - tego ogrodu, który założyłam od początku własnymi rękami. Tych obsypanych owocami drzew, które miały ćwierć wieku czasu na wyrośnięcie z malutkich "kikutków", jakimi były, gdy je sadziłam na zupełnym ugorze i pracowicie odginałam gałązki klamerkami do bielizny, by wyrosły na grube konary i zmężniały. Tych dorodnych krzewów porzeczek, malin i agrestu, skarpy obsypanej kwiatami, winorośli oplatającej taras i rabatki z ziołami. Żal altany, w której zwykłam zaszywać się wieczorami po pracowitym dniu, z kubkiem herbaty pachnącej wrzuconymi do niej listkami świeżej mięty i żal nawet stadka jeży, które przywędrowały niewiadomo skąd i zamieszkały w najodleglejszym kącie naszego ogrodu, pod stertą niesprzątniętych gałęzi rzuconych przy rosnących tam trzech brzozach, których już po ich przybyciu nie ośmieliłam się nigdy sprzątnąć. W porównaniu z innymi młodymi małżeństwami mieliśmy ogromne szczęście i nie tak znowu wiele w tym własnych zasług. Nasi znajomi i przyjaciele mieszkali kątem u rodziców w niedużych mieszkankach lub tułali się po wynajętych, a my dostaliśmy od teściów hojny prezent ślubny w postaci niedużego ale samodzielnego mieszkania. Mój mąż zarabiał wtedy jako muzyk "na saksach" i w trakcie tych podrózy spotkał człowieka, który tak zafascynował się muzyką jego zespołu, że zaproponował miesięczne tournee po Włoszech. Po pół roku od tego spotkania dotrzymał słowa. Ja już wtedy też z nimi jeździłam, jako impresario. Pojechaliśmy więc. To było potwornie męczące tournee, bo koncerty były codziennie. Znalazł się tylko jeden dzień przerwy. Ale opłaciło się. Przelicznik dolarowy był wtedy tak absurdalny, że przez ten miesiąc zarobiliśmy oboje łącznie równowartość 30-letniej pensji. Hotele były opłacone, jeden główny posiłek także, więc musieliśmy dokupować sobie jedynie jakieś skromne drobiazgi na kolację i śniadanie. Mieszkanie i to, co przywieźliśmy wtedy, starczyło na kupienie domu w stanie surowym i podstawowe wykończenie go. Resztę robiliśmy potem sukcesywnie latami, bo i możliwości takich zarobków się skończyły. Dom zdążyliśmy kupić na kilka miesięcy, jako tako wykończyć dosłownie na dwa miesiące przed wprowadzeniem stanu wojennego. Przydał się w tym czasie, bo był wykorzystywany tak, jak to już kiedyś pisałam :) Więc tak. Żal. Może nie tych czterech ścian aż tak bardzo, co zapisanych na tych ścianach wspomnień. Ale gdybyśmy go nie sprzedali, to moje córki nie miałyby własnych, odrębnych kątów, a mieszkają - każda w innym mieście, młodsza w ogóle poza Polską. Mnie najbardziej żal jednego - że moje obecne mieszkanie nie pozwala na urządzenie wspólnych świąt. Ale te wspólne święta są nadal. Zmieniło się jednak to, że spędzamy je wszyscy w domu starszej z córek. Zawsze jadę wcześniej, bo nadal to głównie ja dbam o to, co znajdzie sie na stole :) Jednak przyznaję, że brakuje mi tego poczucia, że to moje dzieci na ten czas wracają do swojego gniazda. Cóż, nie można mieć wszystkiego... Ech... pogodziłam się więc i choć mi żal tego, co minęło, to decyzji nie żałuję. Trochę skomplikowane, prawda? :) Mój Dom
Obrazek użytkownika tańczący z widłami
Obrazek użytkownika ellenai
12 lat temu @JWP To nie była ojcowizna. Moja rodzina pochodzi z Kresów i tam stał ten opisywany przeze mnie dom, którego nigdy nie widziałam. Swój, budowaliśmy z mężem sami, właśnie z myślą o dzieciach. Pewnie dlatego łatwiej było się z nim nam rozstać. Rodzinne mam jedynie meble, obrazy, rzeźby, książki i inne drobniejsze pamiątki, które udało się ocalić z wojny. Te przetrwały, choć są teraz rozdzielone na trzy osobne domostwa. Mój Dom
Obrazek użytkownika Dominik
Obrazek użytkownika ellenai
12 lat temu @JWP O domu już nie marzę, bo ja już swój dom miałam. Obszerny, w którym i pralnia, i suszarnia, i spiżarnia miały swoje miejsca, choć windy pomiędzy kondygnacjami nie było :) Z tarasem, z którego planowałam zrobić "zimowy ogród", czyli właśnie oranżerię i dużym ogrodem, z własnoręcznie wybudowaną altanką. To miał być dom także dla moich córek. Tak się jednak stało, że plany życiowe moich latorośli okazały się nie do pogodzenia z miszkaniem w tym właśnie miejscu i nagle dom stał się zbyt obszerny i zbyt drogi w utrzymaniu dla jedynie dwójki starszych państwa. Został więc sprzedany. Niczego w życiu nie żałuję, więc i tego żałować nie będę. Widac tak własnie miało być. Dziś starcza mi mieszkanie w kamienicy, które dobrze, że jest, bo mieszkania w bloku nigdy nie umiałam sobie wyobrazić. Ale chętnie popłynę sobie marzeniami do Twojego domu, bo wydaje mi się być bardzo gościnny :) Żeby jednak tak zupełnie od tematu własnego domu nie odchodzić, to wkleję fragment książki mówiący o pewnym domu, której sama jestem autorką. Nigdy tego domu nie widziałam, a jednak zaprząta on od lat moje myśli. Przepraszam za długość komentarza, ale nie umiałabym go skrócić :) Znam ten dom tylko z opowiadań rodzinnych. Wojenna zawierucha zmiotła go niemal całkowicie z powierzchni ziemi, a to, co z niego pozostało, rozpadło się ostatecznie w późniejszych latach. Był jednak taki czas, gdy rozgrywały się w nim wszystkie najważniejsze wydarzenia rodzinne – narodziny dzieci, wesela, które w ciepłej porze roku wychodziły z niego do ogrodu, i pożegnania zmarłych, podczas których, zgodnie z tradycją, zatrzymywano stojący w jadalni zegar i zasłaniano wszystkie lustra. Dom był dosyć obszerny, jak na wiejską sadybę, ale nie tak zamożny, jak bywały dwory ziemiańskie. Zwykły drewniany budynek na kamiennej podmurówce, podpiwniczony tylko w części dobudowanej nieco później, z przylegającym do niego z jednej strony ogrodem i niedużym sadem, a z drugiej – wyrastającym niemal tuż przy płocie brzozowym zagajnikiem. Wchodziło się do niego przez niewielki, ocieniony oplatającym go bluszczem i pnącymi różami drewniany ganek, na którym stała koślawa ławeczka. Tuż przy domu rosła piękna rozłożysta lipa. Moja babcia, opowiadając o tej lipie, zawsze mówiła, że ludzie zgubili gdzieś swoją dawną mądrość, która kazała im budować domy w pobliżu zdrowych i pięknych drzew. Dziś przygotowanie takiego wybranego miejsca pod budowę zaczyna się od karczowania drzew na nim rosnących. Babcia miała rację - przecież nie bez powodu budowano kiedyś ołtarze pod świętymi drzewami, a świątynie sadowiono w świętych gajach. Słowianie otaczali czcią silne dęby, buki czy kasztanowce i zasypiali pod ich gałęziami wierząc, że energia tych drzew obdarzy ich zdrowiem i da im siłę. Babcia zaś wierzyła w ochronną moc swojej przydomowej lipy, która podobno nie pozwalała zbliżać się do domu piorunom, jednak dla wzmocnienia tej ochrony zawsze przed nadciągającą burzą stawiała w oknie zapaloną gromnicę. Pod koniec czerwca do lipy zaczynały się zlatywać wszystkie pszczoły z okolicy. Wabiła je do siebie kwiatkami - niepozornymi z wyglądu, ale słodko pachnącymi miodem. Uwijały się wśród jej gałęzi, a ich brzęczenie wdzierało się przez otwarte okna do wnętrza domu. Skrzydlate pracownice nie były jednak jedynymi amatorkami świeżo rozkwitłych lipowych kwiatów. Również babcia zbierała całe ich naręcza i suszyła w niezamieszkałym pokoiku na poddaszu obok innych ziół, zbieranych z okolicznych łąk i pól. Dzisiejsze mieszkania budowane w wielopiętrowych blokach, nawet te najdroższe – ulokowane w ekskluzywnych „apartamentowcach” - są uboższe od dawnych domów, bo brakuje im duszy i pamięci. Duszy i pamięci wzrastających w nich pokoleń, zapewniających ciągłość rodzinnej tradycji. Bo dom to nie są tylko ściany i dach - to przede wszystkim ludzie i uczucia, jakie ich ze sobą wiążą. To przekazywane z pokolenia na pokolenie wartości i emocje towarzyszące zdarzeniom, które stają się udziałem rodziny. Wydaje się czasem, że stare domy próbują przekazać nam swoje opowieści. Stare schody skrzypią i trzeszczą, nawet jeśli nikt po nich nie chodzi... na strychu coś stuka... A to potęguje wrażenie, że wracają tu czasem ludzie, którzy kiedyś w tym domu mieszkali. Powiadają, że dom widzi, słyszy, czuje - jak człowiek. Gromadzi w sobie energię – dobrą albo złą, a nawet potrafi przeczuwać nieszczęścia, jakie mogą się przytrafić jego domownikom. Babcia opowiadała, że przed śmiercią jej własnej babci i dziadka, a potem także rodziców, zawsze spadał ze ściany obraz i zawsze był to ten sam obraz - wiszący w jadalni, pełniącej zarazem rolę salonu. O ile spadanie obrazu można próbować jakoś wyjaśnić racjonalnie, o tyle inne wydarzenie do dziś pozostało dla mnie tajemnicą. Przeszklona nadstawka kredensu, stojącego również w tej jadalni, była wypełniona rzadko używaną porcelaną i szkłem. Babcia twierdzi, że pewnego sierpniowego popołudnia 1939 roku, podczas gdy wszyscy siedzieli przy stole zajęci spożywaniem obiadu, nagle wszystko, co stało zamknięte w kredensowej nadstawce, rozprysło się w drobny mak na oczach całej zgromadzonej wokół stołu rodziny. Kilka dni później wybuchła wojna, która na zawsze rozłączyła rodzinę z ich domem. Mój Dom
Obrazek użytkownika Anonymous
Obrazek użytkownika ellenai
12 lat temu @Faxe Po drugie dlaczego działalność bojowników o wolność i niezależność Polski w latach 40 i 50 ubiegłego wieku nie doczekała się do dzisiaj intensywnych badań i kompleksowego opracowania przez historyków. Takich opracowań brak! Jest jedno opracowanie, które mogę polecić z pełnym przekonaniem. To Atlas Polskiego Podziemia Niepodległościowego 1944 - 1956, opracowany i wydany w roku 2007 przez IPN. Jest to solidne, prawie 600 stronicowe opracowanie, wzbogacone zdjęciami i mapkami. Wydanie naprawdę potężne. Ilość informacji mozna sobie wyobrazić, gdy do tych 600 stron objętości doda się wymiary książki (34 cm x 25cm - specjalnie przed chwilą zmierzyłam :). Tutaj można o nim przeczytać więcej: http://ipn.gov.pl/publikacje/ksiazki/atlas-polskiego-podziemia-niepodleglosciowego-19441956 Dziękuję za notkę. Jest świetna! Spełniłem swój obowiązek wobec Ojczyzny, lecz Ojczyzna zapomniała o mnie.
Obrazek użytkownika Anonymous
Obrazek użytkownika ellenai
12 lat temu @Tł W takim razie gratulacje i ukłon temu, kto nią był :) Biezrukij Major; tak nazwali Go w NKWD
Obrazek użytkownika Dixi

Strony