Mechanizm rosyjskiego kłamstwa

Obrazek użytkownika Rafał Brzeski
Świat

Tworzony przez Rosję „eko-system dezinformacji i propagandy” oparty jest według amerykańskiego departamentu stanu na pięciu filarach. Pierwszym z nich są oficjalne źródła informacji: Rzecznicy prasowi prezydenta i premiera, ministerstw oraz instytucji państwowych, a także oficjalne portale, publikacje i wypowiedzi najważniejszych polityków. Należałoby przypuszczać, że źródło reprezentujące państwo podaje informacje prawdziwe, ale…

Ale nawet wiadomość oparta w całości na sprawdzalnych faktach może zawierać, „wątpliwości”, „niepokoje”, „obawy” oraz insynuacje, które wskażą aktualny trend propagandowo-dezinformacyjny krajowym i zagranicznym podmiotom zaangażowanym w wojnę informacyjną. Należą one przede wszystkim do drugiego i trzeciego filara rozbudowywanego przez Kreml środowiska kłamstwa, czyli do finansowanych jawnie i skrycie rosyjskich oraz zagranicznych organizacji medialnych a także instytucjonalnych i indywidualnych kolporterów narracji kreowanych w Moskwie.

Pracownicy rosyjskiego frontu informacyjnego chwytają takie sugestie w lot kierując się odwieczną mądrością czynowników „wyniuchać, przystosować się, przetrwać”. Nie mające takiej praktyki zagraniczne autorytety do wynajęcia muszą czasami poczekać na poddanie tonu przez telewizję RT, sieć radiową Sputnik, agencję RIA Novosti lub mniej, czy bardziej skutecznie zakamuflowane rosyjskie instytucje i portale opiniotwórcze w rodzaju Fundacji Kultury Strategicznej sterowanej przez Służbę Wywiadu Zagranicznego, pozornie kanadyjskiego portalu Global Research lub grupy studyjnej Katehon. W ślad za podsuniętymi wskazówkami produkcję rozpoczynają zagraniczni tytani propagandowego pióra oraz sympatycy Kremla, którzy mają tę wyższość nad propagandystami rosyjskimi, że znają lokalne realia i w swoich tekstach posługują się aktualnymi idiomami nadającymi koloryt i zwiększającymi wiarygodność. Przekazane przez nich zdeformowane lub wręcz kłamliwe treści powtarzają agenci wpływu, płatni kolporterzy lub bezpłatni „pożyteczni idioci” i tak tworzy się globalna narracja zapoczątkowana kremlowską sugestią.

Zdarza się jednak, że narracja boleśnie rykoszetuje nie oszczędzając nawet najwyższej półki źródeł informacji. W styczniu 2016 roku, 13 letnia Liza F., Rosjanka mieszkająca w berlińskiej dzielnicy Marzahn nie wróciła ze szkoły do domu. Kiedy pojawiła się po 30 godzinach powiedziała rodzicom, że została porwana przez trzech mężczyzn o „południowym” wyglądzie. Rodzice powiadomili policję. Dziewczynę przesłuchano, a ta wyznała, że była bita i gwałcona. Poprzez media społecznościowe wiadomość, dotarła do rosyjskich mediów, które zawyły z oburzenia. Z Lisy F. uczyniono „seksualną niewolnicą” migrantów i zarzucono niemieckiej policji, że zaciera ślady.

Poszczuta przez media liczna rosyjska społeczność w Niemczech zorganizowała kilkanaście burzliwych demonstracji, w tym przed urzędem kanclerskim w Berlinie. Policja ustaliła, że nikt Lisy F. nie porywał tylko noc spędziła bogobojnie u kolegi, gdyż miała kłopoty w szkole i bała się opowiedzieć o nich rodzicom. Mimo to rosyjskie media nadal szalały uznając „zbiorowy gwałt” migrantów za dowód, że „władze niemieckie nie panują nad sytuacją” we własnym kraju.

Czas płynął, antyniemiecka histeria już wygasała, kiedy wmieszał się minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow, który stwierdził, że „jasno widać, iż dziewczyna nie zniknęła na 30 godzin z własnej woli” i oskarżył władze niemieckie o „politycznie poprawne zamalowywanie rzeczywistości dla wewnętrznych korzyści politycznych”. Nobilitowana autorytetem Ławrowa dezinformacja wpisywała się znakomicie w moskiewską narrację, że Zachód zatacza się od ściany do ściany i tylko Kreml, a przede wszystkim osobiście Władimir Władimirowicz Putin są zdolni bronić odwiecznych wartości i walczyć z terroryzmem, moralną degrengoladą i destabilizacją społeczną. Kres histerycznej dezinformacji położyła dopiero interwencja ówczesnego ministra spraw zagranicznych Niemiec, Franka-Waltera Steinmeiera, który nie bawiąc się w dyplomatyczne ceregiele zatelefonował bezpośrednio do Siergieja Ławrowa.

Rok później rozwijającą się świetnie narrację utrzymaną w tym samym klimacie nobilitował sam Władimir Putin. Zaliczana do drugiego filara rosyjskiego „eko-systemu dezinformacji i propagandy” stacja telewizyjna Pierwyj Kanał podała szokującą wiadomość, iż austriacki sąd apelacyjny zwolnił z więzienia irackiego migranta Amira A., który na wiedeńskim basenie zgwałcił 10 letniego chłopca, gdyż był w „pilnej seksualnej potrzebie”. W rzeczywistości Amir A. siedział nadal za kratami, a sąd tylko przekazał jego sprawę do ponownego rozpatrzenia. Dezinformację zdemaskowano w ciągu 24 godzin i Pierwyj Kanał usunął wiadomość ze swego portalu. Afera prawdopodobnie by uwiędła, gdyby kilka dni później Putin nie zagrzmiał na konferencji poświęconej zagadnieniom etycznym, że Rosja powinna kierować się własnym, a nie europejskim systemem wartości i jako argument podał sprawę Amira A., który zgwałcił dziecko, a sąd go uniewinnił, bowiem nie znał języka i nie wiedział, że „chłopiec, bo to był chłopiec” protestuje.

Zdarza się też, że oficjalne źródło z najwyższego politycznego szczebla nie tylko nobilituje, ale również aktywnie rozpowszechnia dezinformacje. Rzecznik chińskiego ministerstwa spraw zagranicznych Lijian Zhao, w marcu bieżącego roku, w szczycie pandemii koronawirusa, umieścił na TT post apelujący o uważne przeczytanie i rozesłanie dalej „bardzo istotnego dla wszystkich” artykułu „COVID-19: kolejne dowody, że wirus powstał w USA”. Podany link prowadził do kanadyjskiego portalu Global Research. Prowadził, gdyż artykuł usunięto, ale autor, Lary Romanoff, udowadniał w nim, że koronawirus został wyprodukowany w amerykańskich laboratoriach na zlecenie „globalnej elity” pragnącej „uzyskać kontrolę nad światem”. Nie był to jedyny artykuł portalu zawierający tezę, że pandemia to fałszywka, której celem jest „globalna destabilizacja gospodarcza, społeczna i geopolityczna”. Artykuły ekspertów Global Research można by włożyć między spiskowe sensacje, gdyby nie fakt, że jest on istotnym elementem rosyjskiego „eko-systemu dezinformacji i propagandy” powiązanym z rosyjskim wywiadem wojskowym GRU oraz z licznymi rosyjskimi platformami dezinformacyjnymi.

Polityczna pozycja źródła nie daje więc gwarancji prawdy. Konstytucje i ustawy nie zabraniają politykom uciekać się do kłamstw, nawet prezydentom i premierom. Nie mają oni obowiązku mówienia prawdy i mogą opowiadać największe bzdury pod warunkiem, że będą brzmiały mądrze i znajdą się chętni, żeby je rozpowszechniać. Kiedyś można było rzucić kłamcy rękawicę pod nogi i dochodzić prawdy na „sądzie bożym”, ale dzisiaj kłamcę uniewinni każdy trybunał orzekając, że ma on prawo do głoszenia swoich poglądów.

Brak głosów