Frekwencja “zacofanych fanatyków religijnych ze Stanów”

Obrazek użytkownika Wychodźca
Artykuł

Frekwencja “zacofanych fanatyków religijnych ze Stanów” wyniosła 80 procent liczone od 40 tysięcy zarejestrowanych cór nomenklatury przebywających czasowo na studiach - syn Wałęsy głosował tym razem na PO z Gdańska.

Jak głosowano za granicą « Salon nowojorski

Tutaj pozwolę sobie na małą dygresję na temat frekwencji wyborczej w Stanach. Polskie gazety powtarzają, że “w USA frekwencja wyborcza wyniosła 80 procent”, ale nikt nie wyjaśnia, w jaki sposób liczy się ten procent. Nie chodzi tu bynajmniej o ogólną liczbę Polaków mieszkających lub przebywających czasowo w USA i uprawnionych do głosowania. W USA przebywa blisko pół miliona osób legitymujących się polskim obywatelstwem (i nie mam na myśli osób polskiego pochodzenia w drugim czy trzecim pokoleniu, bo tych jest dużo więcej), więc gdyby 80 procent z nich zagłosowało w wyborach, w lokalach wyborczych w USA musiałoby się stawić coś koło 400 tys. osób. Wiadomo natomiast, że na listach wyborców zarejestrowało się w całych Stanach Zjednoczonych jakieś 40 tys. osób, z tego 16 tys. w Chicago oraz 14 tys. w Nowym Jorku. Tak więc ta 80-procentowa frekwencja wyborcza w Stanach oznacza, że głosowało około 30 tys. z 40 tys. zarejestrowanych obywateli polskich w USA, których głosy - razem z innymi oddanymi za granicą - trafią do 800-tysięcznego warszawskiego worka.
Skoro chodzi tylko o 30 tys. głosów oddanych przez Polaków w USA, skąd więc cała ta histeria na temat “zacofanych fanatyków religijnych ze Stanów”, którzy chcą wpływać na losy kraju, w którym nie mieszkają?

Brak głosów