|
12 lat temu |
Re: Re: Przed plebiscytem walka się zaostrza |
Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, áldd meg a magyart
Uczmy się historii by zrozumieć teraźniejszość!
Popatrzcie jak ten "profesorek" mąci w głowach studentom.
Jaka szkoda, ze nie było lustracji na uczelniach. Kiedy czytam takie teksty to zawsze myślę agent, uczony przez agenta czy zwykły idiota.
http://tygodnik.onet.pl/35,0,63472,gornoslazak_jak_hotentot,artykul.html
Górnoślązak jak Hotentot
Zbigniew Kadłubek: Personalizm wcielony to prawdziwy kapitał Górnego Śląska. Ważniejszy od węgla i wszystkiego innego. Są tu, widome i utajnione, wszystkie opcje współpracujące z przyszłością, wielkie kolaborowanie z futurum i całym wszechświatem. Rozmawiali Maciej Melecki, Krzysztof Siwczyk
Zobacz także:
Krwią i blizną (21/11)
Nr 21 (3228), 22 maja 2011
Maciej Mielecki, Krzysztof Siwczyk: Można odnieść wrażenie, że powstania śląskie są pieśnią odległej przeszłości, że sens powstańczych ofiar dawno już zadekretowano. Z perspektywy reszty Polski Śląsk wydaje się bowiem obszarem wielu kultur, które pokojowo sobie współtowarzyszą...
Zbigniew Kadłubek: Na Górnym Śląsku zawsze warto zaczynać od wyjaśnienia nazw, bo te często tutaj zacierano, imiona zmieniano, chrzest przekreślano... Powstania powinno się nazywać górnośląskimi, na Dolnym Śląsku nikt przeciwko nikomu nie powstawał – zwraca zawsze na to uwagę profesor Wojciech Kunicki, znakomity germanista z Wrocławia. Właściwiej byłoby mówić o polskich powstaniach na poplebiscytowym Górnym Śląsku. Powstania były zrywem tych Górnoślązaków, u których przeważyła polska tożsamość i którzy chcieli należeć do polskiego państwa. To naturalne i godne szacunku – choć nie dla wszystkich tutaj oczywiste. Wybory nie przebiegały bowiem wyłącznie przez serce, ale także przez żołądek, język, ucho – przez całego człowieka.
Na temat powstań śląskich i historii Górnego Śląska istnieją również rozbieżności pomiędzy wiedzą potoczną a źródłową, funkcjonują dwie, równoległe narracje. Co jest prawdą, a co tylko mitem?
Mogę tylko westchnąć za Emmanuelem Lévinasem: „Ci historycy nigdy nie zdołają dotrzeć do źródeł”. Źródłem życia jest życie; nie dokumenty i tak zwane fakty. Fontes tryskają z metafor, nie z archiwów. Myślę, że historycy, szczególnie w państwie, w którym ta dyscyplina nauki zachowuje mocną pozycję, wyjaśniają, lecz nie oświetlają problemów. I w efekcie robi się coraz ciemniej.
Czy da się w ogóle wyjaśnić impuls, który skłonił kogoś do wzięcia udziału w powstaniu? Może była nim niechęć do sąsiada mówiącego po niemiecku? Może zazdrość o kobietę? Zadawniona kłótnia? Zawiść, bo komuś powodziło się lepiej?
Przypomnijmy sobie genezę powstań polskich na Górnym Śląsku: jest nią kryzys na całym kontynencie, pierwsza wojna światowa, rozpad dawnych wartości, pęknięcie we wspólnocie Europejczyków. Atmosferę tamtych dni dobrze opisał Hermann Broch w „Lunatykach”. Po wojnie każdy jest wrogiem każdego. Można rozbić witrynę sklepową i wziąć, co się chce, bo dawnej władzy już nie ma. Można podpalić cały świat. Moglibyśmy razem z autorem pytać: „Czy ta przerośnięta rzeczywistość ma jeszcze życie?”. Broch był wielkim badaczem kryzysologii. Warto się w niego wsłuchiwać, bo tamten kryzys dzisiaj nadal trwa, a raczej pełga, bo w kryzysie nic nie może trwać.
Z tego pomieszania i zawieruchy, ale również ze zwykłej wrogości, wybuchły powstania. Walczył brat przeciwko bratu. Rzeczniczka praw obywatelskich profesor Irena Lipowicz mówiła ostatnio w tym kontekście, podczas gali wręczenia Nagrody im. Wojciecha Korfantego w Rudzie Śląskiej, wręcz o wojnie domowej. Wojna domowa – tak należałoby pomyśleć o powstaniach! Objąć wreszcie refleksją tamten czas i ofiary, ludzi, którzy zginęli. Polska jawiła im się jako ocalenie, sprawiedliwość społeczna, ciepły i egzotyczny dom. Polska była nowym światem, który budził się do życia. Sam chyba wziąłbym wtedy karabin do ręki i pobiegł z powstańcami na hałdy. To było jak spotkanie marzenia o pięknym i słonecznym jutrze.
Zaś Wojciech Korfanty wydaje się w tym wszystkim świadomym i mądrym regionalistą, którego dziś zazdrości nam Sycylia! Widział Górny Śląsk jako ważny region w Polsce. Problem w tym, że Polska nie znała – do dzisiaj nie zna – pojęcia regionów, wciąż chce być czymś w rodzaju imperium stepowego zarządzanego z kilku jurt.
Czy owa sterowalność podziałów i zwad, która zawsze prowadzi do pogorszenia stanu wiedzy historycznej, nie wzięła się z potrzeby odgórnego, państwowego podejścia – w Polsce międzywojennej oraz PRL-u?
Homo sovieticus i homo sarmaticus wzięli się za wspólne dzieło na Górnym Śląsku. Wolność złotą albo tylko pozłacaną pomylono z roszczeniem – pięknie teraz to peerelowskie złoto świeci! Co do roszczeń, przyznam, że mdliło mnie zawsze, gdy synowie i wnukowie powstańców śląskich dysponowali większymi prawami, cieszyli się większym zaufaniem polskich władz. Jakby byli bardziej ludźmi. Mogli być łajdakami, lecz skoro ich ojciec walczył, choćby przez dwa dni, w którymś z powstań, kłaniajmy się im przeto nisko! Czczę ofiary, bo gdy człowiek oddaje za coś życie, sprawa jest zawsze poważna, gardzę jednak roszczeniem rozciągniętym na pokolenia – a to stary polski grzech.
To, co Pan mówi, z pewnością spodobałoby się i dostarczyło argumentów prawodawcom „zakamuflowanej opcji niemieckiej”, o której mówił Jarosław Kaczyński.
Utajniona opcja niemiecka, „getarnte deutsche Option”! Ta fraza obiegła świat. Przerazili się nawet Górnoślązacy z Pretorii. Jak można w tak niewielu słowach ośmieszyć tak wiele... Trzeba być naprawdę wielkim rękodzielnikiem nienawiści. Co Jarosław Kaczyński wie o górnośląskich sprawach? Zna pewnie tylko odrapane kamienice ze zdjęć Prugara [fotografie Aleksandra Prugara ilustrowały rozmowę z Henrykiem Wańkiem w „TP” 16/2011 – red.]. A łęgi nadodrzańskie zna? Trawę tak bujną, że nigdzie indziej takiej nie widziałem? A dęby w Szymocicach zna? A śląską muzykę? A wie, jak tętni śląski język i śląskie myślenie? Jak smakuje śląskość? A śląskie myślenie tętni nie tylko po śląsku. Tego też zapewne nie wie.
Dziewięćdziesiąt lat temu, gdy trwały powstania, przepadła też górnośląska wspólnota wieloetniczna. Teraz mozolnie ją odbudowujemy. Chcemy tej dawnej energii, a nie skansenu. To dlatego idee regionalizmu są tak popularne na Górnym Śląsku. Regionalizm jest przecież humanizmem. Gdy wchodzimy w kontakt z regionem, stajemy się lepszymi ludźmi, pogłębiamy swoje człowieczeństwo, jednamy się z otoczeniem. A także – stajemy się obywatelami bardziej zaangażowanymi.
Personalizm wcielony to prawdziwy kapitał Górnego Śląska. Ważniejszy od węgla i wszystkiego innego. Są tu, widome i utajnione, wszystkie opcje współpracujące z przyszłością, wielkie kolaborowanie z futurum i całym wszechświatem. Któryś z panów Kaczyńskich nazywał już w przeszłości Górnoślązaków kolaborantami (oczywiście: kolaborującymi z Niemcami, nazizmem, hitleryzmem, fundującymi Auschwitz etc.). Nawet jeśli urodzili się w latach siedemdziesiątych XX wieku.
Muszę wyznać: czuję się jak Hotentot. Wiele z tego, co się działo i co się dzieje na Górnym Śląsku, zrozumiałem oddając się lekturze książek Johna Maxwella Coetzeego. Rozmyślanie nad kolonializmem sprzyja pojmowaniu regionalnych fenomenów górnośląskich. Może zresztą warto byłoby czytać na zmianę Coetzeego oraz „Osobę i czyn” Karola Wojtyły. Dużo tam górnośląskich tematów.
Czy zatem na Górnym Śląsku kształtuje się teraz taki wieloaspektowy model samoświadomości i tożsamości?
Górny Śląsk nadal słabo sam siebie rozumie. Dowiedziałem się ostatnio, że Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego organizuje katedrę badań nad Mazowszem. Wspaniała idea! Ale Uniwersytet Śląski nie chce takiej idei podjąć. Tak jakby nie chciał wiedzieć, gdzie jest i w jakiej przestrzeni działa. Bardzo mnie to smuci.
Ufnie podchodzi Pan do regionalizmu, tak jakby można było odnaleźć w nim tę lokalną prawdę, od której zaczęliśmy rozmowę...
Chociaż jestem zapalonym regionalistą – przede wszystkim kulturowym, bo wpierw trzeba odzyskać autonomię ducha – to biorę regionalizm pod światło, jak się bierze kamienie, i badam, pytam: czy to prawdziwy kryształ, czy fałszywy, syntetyczny? Trzeba krytycznie spojrzeć na to, co najbardziej nasze. A nawet odważnie zanegować, gdyby okazało się to konieczne.
Mówiąc w 2008 r., że powstania śląskie były hańbą, zanegował Pan w takim razie regionalizm, czy też go wsparł? Zdanie było na tyle bulwersujące, że trafiło do prokuratury.
Było inaczej. Te słowa padły podczas spotkania poświęconego książce „Myśleć Śląsk”, którą napisałem wspólnie z Aleksandrą Kunce. Swoją drogą, w książce nie ma ani słowa o powstaniach, a podczas rozmów zawsze pada pytanie o nasz stosunek do tych wydarzeń. Powiedziałem, że rozumiem tamte okoliczności, ale powstania są hańbą w wymiarze etycznym, bo hańbą jest, kiedy człowiek morduje drugiego człowieka i łamie piąte przykazanie. Ktoś poczuł się urażony i doniósł do prokuratury. To zresztą przedstawiciel szczególnej grupy ludzi, która świetnie się miała w czasach PRL-u i bardzo nerwowo reaguje na poszerzanie pola dyskusji o powstaniach. Reagują, jakby ktoś im odbierał ich własność. To ważne dla zrozumienia obecnej sytuacji Górnego Śląska.
To do kogo jest Panu bliżej?
Stefan Szymutko, wielki mistrz śląskiego myślenia – i w ogóle myślenia, myślenia jako dystansu – w „Nagrobku ciotki Cili” pisał, że nie ufa ani nacjonalistom, ani regionalistom. Bo i u jednych, i u drugich zawsze pojawia się zawłaszczanie. To, co kochamy, dostaje się w końcu w obce i zimne narzędzia urzędnika. Regionalizm – ze źródłami w słowie regio, w którym słychać słowo rex, słychać króla! – musi być wolnością ku czemuś. A nie tylko wolnością od balastu narodowego, państwowego i wszelkiego życia opresyjnego. Regionalizm musi być królewski, tak chce jego etymologia. Królowanie, spełniające się życie, wolność ku seledynowemu śląskiemu niebu, ku podmiotowi i miłości dla każdego gościa i przybysza (wszyscy jesteśmy advenae!), to dopiero królowanie, to dopiero Górny Śląsk! Choć nawet jeden człowiek jest ważniejszy niż miriady miriad ślicznych Górnych Śląsków.
Dr. Zbigniew Kadłubek jest komparatystą, eseistą, pisarzem, badaczem europejskich tożsamości regionalnych. Pracuje w Katedrze Literatury Porównawczej Uniwersytetu Śląskiego. Za książkę „Święta Medea. W stronę komparatystyki pozasłownej” został nominowany do tegorocznej edycji Nagrody Literackiej Gdynia.
|
|
Przed plebiscytem walka się zaostrza |
|