Lustracyjne (i nie tylko) żale Janiny Paradowskiej

Obrazek użytkownika obiboknawlasnykoszt@tlen.pl
Artykuł

Publicystka „Polityki” zrywa boki z kolejnych prób upamiętnienia ofiar katastrofy smoleńskiej, a nie mniej uradowany minister spraw zagranicznych poleca jej teksty na Twitterze. Rządowo-salonowe towarzystwo oprócz poczucia humoru wciąż łączy też jedno – strach przed odkryciem komunistycznych związków.

(.....)

O co chodzi pani redaktor?

Janina Paradowska, w czasie rządów SLD w 2002 r. laureatka nagrody Grand Press (miesięcznika idącego zawsze z salonem), załamuje ręce, że „obaj panowie zostali wysmagani aż nadto, i to w atmosferze histerii, zupełnie nieproporcjonalnie do bohaterów innych, wcale nie lepszych medialnych zdarzeń”. O co chodzi pani redaktor? Cóż za pytanie! Wiadomo, że o lustrację, która od lat jest jej ulubionym tematem. „Jakoś niewiele było oburzenia lub nie było go wcale, gdy całe zastępy dziennikarzy, w tym znaczące grono dziennikarek, szczuły na kolegów na przykład przy pomocy esbeckich papierów, kiedy były one jeszcze w modzie, bo dziś już się zdecydowanie przeżyły. Nawet jak papiery były mocno lewe, szczucie nie ustawało. Nie było oburzenia i tytułów Hien Roku za teksty niby-śledcze pisane też na dostarczanych przez służby lub konkurencję papierach. Nie było przeprosin, gdy sądy uniewinniały ludzi wcześniej przez media skazanych. Nikt z owych heroldów lustracji czy pomówień nie został tak «rozjechany» jak Figurski z Wojewódzkim” – pisze Paradowska.

Nieustający strach przed teczkami

Właściwie trudno się odnieść do tych insynuacji, ponieważ nie padają żadne fakty. Nie wiadomo więc, o co dokładnie chodzi pani redaktor poza tym, że lustracja jest czymś okropnym. Jej nastawienie można poniekąd zrozumieć – jej pracodawca, redaktor naczelny tygodnika „Polityka” Jerzy Baczyński według dokumentów służb specjalnych PRL został zarejestrowany jako tajny współpracownik Służby Bezpieczeństwa o pseudonimie „Bogusław”. Z kolei Daniel Passent, redakcyjny kolega Janiny Paradowskiej, figuruje w zbiorach IPN jako tajny współpracownik o pseudonimach „John” i „Daniel”. Odtajnione archiwa komunistycznych służb specjalnych pokazały, jak dużo w mediach było tajnych współpracowników. Dotyczyło to „Polityki”, która przez całe lata była reżimowym, kontrolowanym przez władze PRL tygodnikiem. Nadwrażliwość Janiny Paradowskiej na słowo „lustracja” może się brać również z tego, że jej pierwszy mąż Tadeusz Stępień, dziennikarz „Kuriera Polskiego”, był – według dokumentów służb specjalnych PRL – zarejestrowany jako tajny współpracownik Służby Bezpieczeństwa o pseudonimie „Weteran”.

Paradowska nie cierpi prawicy, z czym zresztą się nie kryje. Nie potrafi nawet się powstrzymać, kpiąc ze zmarłych, czego przykładem jest jej tekst pt. „Tupolew w każdym domu”. W ironiczny sposób pisze o próbach upamiętnienia ofiar katastrofy smoleńskiej i o nich samych – o śp. prezydencie RP prof. Lechu Kaczyńskim, biskupie polowym Tadeuszu Płoskim czy o prawdziwej ikonie Solidarności Annie Walentynowicz. Jakoś sobie nie przypominam, by po śmierci drugiego męża Janiny Paradowskiej, Jerzego Zimowskiego, byłego wiceministra spraw wewnętrznych, ktoś zrywał boki ze śmiechu. By ktoś dworował sobie z tego, że poniósł śmierć podczas kąpieli na Półwyspie Krymskim, by dociekał, po co i z kim tam pojechał.

Elitarna SB

Uwielbienie Janiny Paradowskiej dla służb specjalnych PRL przebija z jej artykułów, w których pisze o „elicie” i „prawdziwych fachowcach”. Pisząc recenzje książki byłego esbeka Aleksandra Makowskiego, w której autor opisał swoje fantasmagorie na temat tropienia Bin Ladena, Paradowska najnormalniej wprowadza czytelników w błąd. „Autor – jeden z najzdolniejszych oficerów wywiadu PRL, współpracujący także ze służbami wolnej Rzeczypospolitej – nie kryje, że ta książka być może nigdy by nie powstała, gdyby nie sławetny raport Macierewicza, dekonspirujący operację prowadzoną przez polski wywiad w Afganistanie” – zachwyca się publicystka „Polityki”. Prawda jest natomiast taka, że o możliwościach i umiejętnościach Makowskiego lekceważąco wypowiadali się m.in. ministrowie SLD, w tym Zbigniew Siemiątkowski, szef Urzędu Ochrony Państwa. Ta „dekonspiracja”, o której pisze Paradowska, była w rzeczywistości zablokowaniem wyłudzenia pieniędzy z państwowej kasy za rzekome ściganie talibów.

Pojawiająca się w tekstach Paradowskiej zgryźliwość i obarczanie prawicy wszelkim złem nie wzięła się z niczego. Jej kariera w mediach PRL, a później III RP, praca w tygodniku nasyconym tajnymi współpracownikami SB i to, że udało się przynajmniej częściowo ujawnić te uwikłania, miała na twórczość Janiny Paradowskiej kolosalny wpływ, od którego nigdy się nie uwolniła.

Autor: Dorota Kania, | Źródło: Gazeta Polska Codziennie,

Za: http://niezalezna.pl/30655-lustracyjne-i-nie-tylko-zale-janiny-paradowskiej

Brak głosów