Donald Tusk o swojej "polskiej" rodzinie z "Był sobie Gdańsk" - przedmowa

Obrazek użytkownika obiboknawlasnykoszt@tlen.pl
Artykuł

Przedmowa Donalda Tuska w albumie pt. "Był sobie Gdańsk"

Moje podwórze było wielkie zacienione lipami, orzechem włoskim i owocującą raz na jakiś czas buczyną.

http://goo.gl/maps/Ovy39 (link z mapą oraz foto dołączył - by Onwk)

Tworzyła je przestrzeń zamknięta skrzydłami dużej ceglanej kamienicy, zwanej „starą dyrekcją", w odróżnieniu od „nowej" stojącej po drugiej stronie Błędnika.

Od południa podwórko graniczyło z podniszczonymi sadami i ogrodami i ledwie stojącymi szauerkami.

Latem wybieraliśmy się tam na gruszki i papierówki, do których dostępu bronił zawsze pijany woźnica.

Uciekaliśmy przed nim w popłochu, gdy bełkocząc potrząsał kijem, kiedy indziej znów zbieraliśmy się przy jego wozie niosąc butelki i szmaty, za które oferował nam prawdziwe skarby: baloniki, wiatraczki na drucie, trocinowe piłki na gumce i lizaki.

Po chleb i mleko nie trzeba było iść do miasta, czyli na drugą stronę torów.

Tuż przy kościele Bożego Ciała, dosłownie rzut kamieniem (dosłownie, bo mieszkali tam nasi podwórkowi przeciwnicy), stał otynkowany na biało kiosk, przed którym mężczyźni pili piwo stojąc w rozkroku, a my oranżadę naśladując ich gesty.

Dalej jeszcze była spółdzielnia, w której był zawsze świeży chleb, i mały cmentarz z niemieckimi nagrobkami, w miejscu dzisiejszego dworca PKS.

Drzewa, ozdobne ogrodzenie i lampy gazowe przypominały, że nasza ulica przed wojną nosiła dumną nazwę Nord-promenade.

Z drugiej strony leżał Plac Zebrań Ludowych z muszlą koncertową.

Szliśmy tam ścieżkami wyznaczonymi przez wiekowy żywopłot, ślad botanicznej fantazji i rozmachu dawnych gdańszczan.

Kawałek dalej znowu cmentarz, miejsce wypraw dla najodważniejszych, bardzo tajemnicze, z grobowcami, na których z trudem odczytać było można nazwiska i epitafia, głównie niemieckie, ale też polskie, rosyjskie, a nawet ze wschodnimi półksiężycami.

Za płotem jeszcze jeden cmentarz, zwany przez nas „ruski", z setkami grobów bez krzyży i nazwisk, tylko z gwiazdami i numerami, pielęgnowany i strzeżony, odwiedzany kilka razy w roku przez wojskowych i oficjeli.

Obok cmentarza wznosi się Góra Gradowa (inaczej Jagiełłowa), kiedyś Hagelsberg, przez nas nazywana Radiostacją lub, pieszczotliwie, „Radioszką".

Stara gdańska legenda mówi, że odważny Dan pokonał tam złego pana, księcia grodu, czego świadectwem ma być nazwa miasta (Dan-sieg).

Zimą Radioszka była najważniejszym miejscem w okolicy - zjeżdżaliśmy z niej na sankach, oponach, kawałkach dykty aż do samej Bramy Oliwskiej.

Latem penetrowaliśmy zrujnowane forty, zapuszczając się - ryzykując bójkę - aż na Siedlce, w stronę Emaus i na Cmentarz Francuski.

(W najbliższym sąsiedztwie naszej kamienicy było siedem cmentarzy).

Z Góry Gradowej można było obserwować pracę dźwigów stoczniowych, piękny stary dworzec, a dalej wieże kościoła Mariackiego i Ratusza.

Przy dobrej pogodzie i spokojnej zatoce na horyzoncie snuła się nitka Helu - ale nigdy nie byliśmy pewni, czy naprawdę ją widzimy.

Byłem w niezwykłej sytuacji: wystarczyło kilka minut spaceru i krótka wspinaczka, aby mieć całą swoją ojczyznę w zasięgu wzroku.

Co wieczór z Góry ściągał mnie donośny głos ojca, dobiegający ze strychowego okna naszego mieszkania: „bowke, kolacja!".

Przez lata całe nie zastanawiałem się, co tak naprawdę znaczy „bowke", „lorbas" czy „pomuchelkop" i dlaczego inni chłopcy z podwórka nie są dla swych rodziców bowkami i lorbasami.

Ale kiedy pierwszy raz zapytano mnie o to, poczułem wstyd odmieńca, którego właśnie zdemaskowano.

Podobny niepokój ogarniał mnie, gdy dziwiono się, że moja babcia mówi po niemiecku i z pewnym trudem przyjmowałem tłumaczenie rodziców, że kiedyś w Gdańsku wszyscy, nawet Polacy, rozmawiali po niemiecku.

Takie tłumaczenia należały zresztą do rzadkości, bowiem starsi niechętnie sięgali w rod/innych rozmowach do czasów przedwojennych.

Wiele lat później, już jako dorosłem - krok po kroku - docierać do prawdy o losach rodziny i miasta. Im więcej się dowiadywałem, tym mniej rozumiałem, ta wiedza bowiem wyrzucała mnie z utartych kolein, niszczyła klisze i schematy, zgodnie z którymi historia najnowsza była prosta jednoznaczna.

To, co odkrywałem, było trudne, bolesne i równocześnie fascynujące.

Dziadek po kądzieli, Franz Dawidowski, mówił o sobie z dumą „Danziger". Jednemu z synów dał na imię Jurgen, drugiemu Henryk, nie Heinrich i posłał go do polskiej szkoły w Sopocie.

Dziadek był piłkarzem w klubie polskich kolejarzy Gedania, w czasie wojny naziści zesłali go na przymusowe roboty, po 45 wybrał Polskę.

Jego brat służył w Wehrmachcie, szwagier zginął od kuli polskiego żołnierza, siostra znalazła grób w Bałtyku jako jedna z ofiar „Gustloffa", statku z gdańskimi uchodźcami storpedowanego w 45 roku przez sowiecką łódź podwodną.

Dziadek po mieczu, Józef Tusk, już drugiego września został aresztowany przez gestapo i wojnę spędził w obozach koncentracyjnych.

Był polskim kolejarzem, miał kaszubskie korzenie, czuł się gdańszczaninem, ale z babcią rozmawiał po niemiecku równie swobodnie, jak po polsku.

Wszyscy oni czuli się przede wszystkim „hiesige", tutejszymi i dopiero wojenny paroksyzm historii zmusił ich do wyboru między Niemcami a Polską.

Ale niezależnie od tego wyboru jedni i drudzy stracili bezpowrotnie swoją małą Ojczyznę, swój Heimat. Nazizm, wojna i komunizm zniszczyły Gdańsk materialnie i duchowo.

Zanim spłonęły kamienice i kościoły, umarło miasto wielu kultur, nacji, wyznań, języków, miasto pogranicza i syntezy.

„Gdy uprzytomnię sobie, w jakiej mierze flamandzcy budowniczowie, osadnicy z Holandii i Szkocji, menonici i hugonoci, angielscy kupcy lub też przebywający tu Żydzi, na ile oni wszyscy ukształtowali mój Gdańsk, to wszystkie narodowe roszczenia stają się niczym" - pisał Günter Grass.

Niestety przyszedł moment, kiedy narodowe roszczenia stały się wszystkim. Wpierw rozebrano synagogę, później umundurowano mieszkańców, niektórych wywieziono, jeszcze innych rozstrzelano.

Zanim wojna zrównała miasto z ziemią, zanim Rosjanie gwałcąc i paląc dokończyli dzieła zniszczenia materii miasta, zanim tysiące gdańszczan opuściło dobrowolnie lub pod przymusem ruiny swych domostw, zanim to wszystko się zdarzyło - nazizm zabił duszę tego miasta.

Dziś pozostały nieliczne pamiątki rozsiane po muzeach Lubeki i Bremy, archiwach Berlina i rodzinnych albumach gdańszczan po obu stronach granicy.

Została też pamięć tych, którzy w Gdańsku pozostali.

Pamięć o raju utraconym, o brunatnym i czerwonym barbarzyństwie, o ruinach i wysiłku odbudowy.

Pojawili się nowi gospodarze wypędzeni ze swoich miast, by zacząć historię Gdańska od początku.

Musiały minąć dziesięciolecia, żeby ludzie tu mieszkający szukać zaczęli prawdy o Gdańsku, bez wdawania się w spór czyj był kiedyś i jaki naród ma do mego większe prawo.

Bo dla przyszłości ważniejsze jest odkrywanie, jaki był.

Z rodzinnych rozmów wyniosłem niepokój i ciekawość - oba uczucia wiązały się z historią. Ciekawość okazała się silniejsza. Idąc uliczkami Głównego Miasta Wrzeszcza czy Sopotu próbowałem wyobrazić sobie, jak wyglądały, gdy rodzice moi byli jeszcze dziećmi.

Gdzie stało kasyno sopockie, jak wyglądała Długa z tramwajami i dorożkami, hotele i domy towarowe, po których zniknął wszelki ślad?

Gdzie pito Machandel i Goldwasser, jak wyglądały stragany z rybami nad Motławą i domy zdrojowe w Brzeźnie i na Stogach?

Zacząłem przeglądać rodzinne zbiory fotografii, szukać starych gdańskich pocztówek w antykwariatach i na targowiskach.

Do rodzinnych relacji, do których podchodziłem czasami z niedowierzaniem doszły lektury: Zwarra, Grass, Huelle i rozmowy z autorami.

To właśnie Paweł Huelle w naszej pierwszej długiej rozmowie o Gdańsku powiedział mi, że choć ciągłość historii Gdańska została przerwana, są takie miejsca, gdzie czuje się przeszłość: wśród starych domów na Osieku, przy Kamiennej Śluzie, w Świętym Janie.

Z dawnego ducha zostało też coś w ludziach, ta znamienna mieszanka odwagi i rozwagi, niezależności i zaradności, czyli coś, co wyrasta z morza i pobliskich Kaszub i nazywa się geniusz miejsca.

Wielkie gdańskie rewolty lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych umocniły w wielu mieszkańcach miasta przekonanie o wyjątkowości tego miejsca.

To chyba właśnie powrót nad Motławę wielkiej Historii pozwolił mojemu pokoleniu odrzucić kompleksy i resentymenty i z odwagą spojrzeć na przeszłość Gdańska. Im bardziej czuliśmy się wolni, tym głębiej zapuszczaliśmy korzenie i tym mocniej pragnęliśmy ciągłości.

Może dlatego z takim wzruszeniem gdańszczanie witali każdą odbudowaną kamienicę na Długim Pobrzeżu, hełm na Wieży Więziennej, carillon na Katarzynie, i z takim zapałem szukali gdańskich pamiątek na straganach Jarmarku Dominikańskiego?

Wielu gdańszczan po obu stronach granicy z wielkim pietyzmem gromadziło (i gromadzi nadal) pamiątki gdańskie, w tym zdjęcia, mozolnie układając mozaikę z kawałków dawnej rzeczywistości potrzaskanej przez historię.

Gdańsk bowiem, niezależnie od wysiłku ludzi i instytucji, jest dziś ułomnym, fragmentarycznym i nie całkiem prawdziwym odbiciem tamtego Gdańska.

Odeszli ludzie, zniknął dialekt, spłonęły dzielnice, domy przedmioty, rodzinne albumy.

Rekonstrukcja Starówki, wielkie dzieło, nie była i nie mogła być rekonstrukcją Gdańska, z jego eklektyzmem, klimatem przedmieść i portu, z przedziwnym i skomplikowanym ładem przestrzeni odzwierciedlającym los miasta-pogranicza. Kiedy jako dziecko w trakcie rozbiórki dawnego Błędnika, uprawialiśmy podwórkową archeologię, odkrywaliśmy, niczym Evans na Krecie zupełnie inny świat. Monety z rybą lub żaglowcem, solnice z gotyckim napisem „Salz”, guziki z „wroną”.

Ślady wojny wówczas, w latach sześćdziesiątych, były w Gdańsku dość świeże: ruiny, leje po bombach, liszaje po kulach na tynkach kamienic, a jednak nasze wykopaliska dotyczyły innej epoki, która tylko formalnie skończyła się kilkanaście lat wcześniej, bo tak naprawdę od naszych czasów dzieliła ją wieczność.

To czuli nie tylko przyjezdni, ja także, chociaż na co dzień obcowałem z jej reliktami. Poznać i pokazać Gdańsk, jaki był - ta potrzeba towarzyszy mi od wielu lat.

Czy narodziła się wtedy, gdy z siostrą na strychu szperaliśmy w ojcowskim archiwum, czy wówczas, gdy matka opowiedziała nam, jak przed wojną wyglądała nasza ulica i jej niedzielne spacery w Dolinie Radości albo zakupy na Podwalu Grodzkim, ulicy pełnej hoteli, sklepów i restauracji?

Nie wiem.

Pamiętam jednak, kiedy wiele lat później, w stanie wojennym, pewnego wieczoru, gdy razem z przyjaciółmi składaliśmy w nielegalnej drukarni kolejny numer „Przeglądu Politycznego", rozmawiając przy tym - jak zwykle - o Gdańsku, ktoś z nas po¬wiedział: a gdybyśmy tak wydali prawdziwy album o Gdańsku?

Ale Gdańsk to takie miasto, gdzie wielkie zdarzenia spychają często na bok małe marzenia.

Tak było i w tym przypadku.

Musiało minąć jeszcze sporo czasu, zanim spotkaliśmy się ponownie, aby tamten zamysł zrealizować.

Dobry przypadek sprawił, że naszą pracę kończymy w najlepszym momencie: ostatnim roku gdańskiego tysiąclecia.

Na album „Był sobie Gdańsk" złożyły się zdjęcia z wielu zbiorów archiwalnych, muzealnych i prywatnych.

Przejrzeliśmy ich tysiące, zanim zdecydowaliśmy się na taki ich wybór.

Naszym zamiarem było pokazanie przede wszystkim tych fragmentów miasta, które zniknęły bezpowrotnie lub zmieniły swój charakter.

Próbowaliśmy uchwycić fenomen naszego miasta w epickim - jak to określił Stefan Chwin - momencie, z jego magią i codziennością, ze zwykłymi ludźmi i niezwykłymi ulicami.

Nie jest to więc pełna dokumentacja zbytków ani systematyczny przewodnik, a raczej sentymentalna podróż do wnętrza miasta na chwilę przed jego końcem.

Nie znamy nazwisk wszystkich autorów zdjęć, nie wszystkich dat jesteśmy pewni, a trasa naszej wędrówki jest w dużej mierze dyktowana subiektywnymi emocjami.

Dla wielu gdańszczan inne miejsca i sytuacje warte byłyby pokazania, wierzymy jednak w ich wyrozumiałość.

Tak czy inaczej, prezentujemy tu największy z dotychczas wydanych zbiór gdańskich fotografii, z których wiele nie było dotąd nigdy publikowanych.

Naszą wędrówkę rozpoczynamy - podobnie jak przyjeżdżający przed wiekiem turyści - od dworca kolejowego.

Idąc Podwalem Grodzkim mijamy hotele, sklepy i restauracje, docieramy do Huciska, skąd już tylko krok do Nowych Ogrodów z ich reprezentacyjnymi gmachami urzędów i knajpkami tonącymi w ogródkach.

Wracamy w okolice Bramy Wyżynnej i uroczego Klein Irrgarten, by przez ulicę Długą dotrzeć do Motławy.

Dalej, ulicą Stągiewną i Długimi Ogrodami wchodzimy na Dolne Miasto i zapuszczamy się aż na Stogi, odwiedzając plażę, park i domy zdrojowe.

Szlak wiedzie nas z powrotem na Dolne Miasto, Wyspę Spichrzów i Stare Przedmieście.

Wchodzimy na Targ Węglowy, by przez Zbrojownię, Piwną, Chlebnicką znów dotrzeć do Długiego Pobrzeża i dalej Motławą i Wisłą do Nowego Portu.

Wracamy na Stare Miasto, ulicą Łagiewniki wychodzimy w stronę stoczni Schichaua, skąd zawracamy na Korzenną i tak trafiamy do punktu wyjścia. Z Gdańska aleją lipową jedziemy przez Wrzeszcz, Brzeźno, Oliwę z Jelitkowem, by odpocząć - podobnie jak to czyniono przed wojną - w Sopocie.

 

* * *

Album nie powstałby bez pomocy wielu ludzi i instytucji.

Dziękujemy tym wszystkim, którzy wsparli finansowo nasze przedsięwzięcie, w szczególności Fun-dacji Współpracy Polsko-Niemieckiej, naszemu głównemu donatorowi.

Podziękowania należą się także znawcom gdańskiej fotografii: Janowi Kucharskiemu i Jerzemu Żmijewskiemu, którzy towarzyszyli nam w żmudnych poszukiwaniach zdjęć i instytucjom, które udostępniły nam swe zbiory.

Album zyskał wiele dzięki malarskiej wrażliwości Magdy Karbowiak, cierpliwości Ani Olszewskiej, a chwile wytchnienia całemu zespołowi zapewniła gościnność Iwony i Jaśka Pawłowskich.

Swój udział w powstaniu naszego albumu ma również moja Matka - gdańszczanka, której dobroci i mądrości tak wiele zawdzięczam.

------

Parę moich osobistych uwag do tej radosnej twórczości i subiektywnej wycieczki wnuka dziadków i rodziny w służbie Adolfa Hitlera.

Ta niemiecka paskuda w swoim albumie gloryfikującej niemieckiej faszystowski Gdańsk, a pomija podstawowe wydarzenia z historii najnowszej jak i tragiczne wydarzenia, jakie zgotowali jego niemieccy dziadkowie i rodzice, chociaż przy nich podczas swojej subiektywnej wycieczki przejeżdżał lub przechodził.

Poczta Polska i jej Obrońcach i z wiązane z nią budynki, budowle i zakłady jak elektro-gazowni na Ołowiance skąd wzięli paliwo do podpalenia poczty, samego budynku poczty polskiej, a właściwie trzech dwóch w Gdańsku i jednego w Nowym Porcie, konsulatu polskiego, Biskupiej Górki gdzie byli więzieni i torturowani, jak i miejsca ich zamordowania.

O Westerplatte i jego Obrońcach oraz o podobozie KL Stutthof na gdańskiej Przeróbce, koło którego musiał przejeżdżać jadąc na plażę Stogi.

Wspomina stocznię Schichaua, na terenie, której był m.in. na wyspie Ostrów obóz na terenie bazy U-Botów i podobóz KL Stutthof.

Więźniem tego obozu był Pan Stefan Ruciński, mieszkał w Sopocie przy Chopina w kamienicy w podwórzu(chyba pod numerem 5), pracował w Gdańskiej Stoczni Remontowej w Dziale Administracji.

Poznałem Pana Stefana, który opowiadał o swoim pobycie w tym obozie, gdzie pracował w akumulatorowni przy wyposażaniu U-Botów.

Do dziś istnieje ten budynek na gdańskiej wyspie Ostrów na mapie Google, o TU: http://goo.gl/maps/HYgcX

Pominął też gdańską aleja lipowa, jest tylko lipową, a nie aleją wisielców, no cóż o powieszonych zbrodniarzach niemieckich mundurach nie zwykł pisać w swoim albumie, który roi się od fotografii z paradami niemieckich zbrodniarzy i niemiecką ludnością cywilną i flagami ze swastyką, tych samych mieszkańców Danzing, którzy żądali zabicia bez sądu Obrońców Poczty Polskiej podczas ich przemarszu z budynku Poczty Polskiej bronionego przed niemieckimi agresorami, a ich miejscem uwięzienia na Biskupiej Górce.

Fotografie z przemarszu Obrońców Poczty są w dużej liczbie dostępne w sieci, na których widać tak twarze jak i fanatyczne zachowanie niemieckich faszystów szczególnie pośród niemieckiej cywilnej tłuszczy zgromadzonej bardzo licznie podczas przemarszu Obrońców Poczty Polskiej w Gdańsku.

http://forum.dawnygdansk.pl/files/g1_101.jpg Omija dużym łukiem gdańskie katownie, tak niemieckie, rosyjskiego NKWD i miejscowych bolszewików niemieckich, żydowskich i polskich takoż w samym centrum Gdańska w tym więzienie i katownią na Biskupiej Górce, a o wzgórzu na gdańskiej Pohulance, to w ogóle nie wspomina ani słowem, bo tam byli powieszeni strażnicy z KL Stutthof, który rzekomo tylko budował, jako rzekomy więzień jego dziadek po mieczy, Józef Tusk.

 

Może pozna tu swego dziadka, o ile był budowniczym, a nie funkcyjnym lub strażnikiem czy adiutantem Maxa.

http://www.dws-xip.pl/reich/zaglada/oboz113.jpg http://wolneforumgdansk.pl/files/albert_forster__gauleiter_gdaska_przemawia_do_zaogi_stoczni_gdaskiej_112.jpg

http://wolneforumgdansk.pl/files/albert_forster__gauleiter_gdaska_przemawia_do_niemieckich_kobiet_140.jpg Gdyby tak było, to nie pominąłby tak istotnych faktów, że tam zostali powieszeni oprawcy, którzy w tym obozie rzekomo więzili jego dziadka po mieczu.

Takie postępowanie tego niemieckiego junkra, jak dla mnie obala jego zmyśloną i zełganą narrację o tym dziadku z wermachtu i jego dwóch obozach, w tym i to, że do kolejnego obozu zabrał tego rzekomo więźnia dziadka nie, kto inny jak sam komendant obozu KL Stutthof.

Do kolejnego obozy komendant mógłby zabrać albo swojego partnera z różową naszywką albo zaufanego strażnika lub adiutanta, no, bo nie uwierzę, że komendant Pauli w ramach zmiany miejsca swojej służby zabrał ze sobą przypadkowego więźnia i akurat Tuska, który jako Dlv na zakończenie wojny trafił do niewoli, jako żołnierz wermachtu.

W takie przypadki to ja nie uwierzę, tak jak w więźnia w szpitalu, którego odwiedził sam Hitler, który nawet tego rannego więźnia pogłaskał po policzku.

Więzień raczej według mnie byłby w baraku przeznaczonym dla więźniów, a nie w szpitalu wojskowym.

Ale skoro chory Bartoszewski dostał zwolnienie L-4 i salonkę, którą wrócił z Oświęcimiu do Warszawy, to i w przypadku dziadków i rodziny Tuska i Dawidowskich też mogły być podobnie ciekawe wydarzenia z ich udziałem.

Polaka, Polacy, polskości i miejsc polskiego bohaterstwa jak i miejsce straceń zbrodniarzy i ludobójców z KL Stutthof, jak i jego podobozów na terenie jego małej niemieckiej ojczyzny jest wymowna, prawda?

Zapomniał też o eksperymentach niemieckich „naukowców” z Danzing.

http://m.onet.pl/_m/88d9d31ba4aeb2645ddfbabacc3b7c6b,0,1.jpg

Przedmowę Donalda Tuska z albumu „Był sobie Gdańsk” do celów edukacyjnych i poznawczych przepisał z albumu @Obibok na własny koszt.

Dla niedowiarków, mogę zamieścić fotografię tego albumu i samej przedmowy wnuczka dziadka z wermachtu z dwóch obozów zagłady, do których trafił z jednym i tym samym komendantem obozu – czy na pewno jako więzień?

Na tak postawione pytanie nie potrafię dziś odpowiedzieć jednoznacznie.

-------

Warto wiedzieć kto uciekał z Trójmiasta na statku MV Wilhelm Gustloff, że w tej liczbie była kuzynka Donalda Tuska, rzekomo Polak i rzekoma cywilna według Donalda Tuska.

When the land evacuation routes were already intercepted by the Red Army, tens of thousands remaining German military personnel and civilians were evacuated by ship in Operation Hannibal. Depicted military transport ship MV Wilhelm Gustloff was sunk by a Soviet submarine, 9,000 drowned.

Tak to wygląda w tłumaczeniu przy pomocy googlowego translator:

Po ewakuacji gruntów zostały już przechwycone przez Armię Czerwoną, dziesiątki tysięcy pozostałych niemieckich wojskowych i cywilów ewakuowano drogą morską w operacji Hannibal. Przedstawione transportu wojskowego statku MV Wilhelm Gustloff został zatopiony przez radziecki okręt podwodny, 9000 utonął.

http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/b/bf/Bundesarchiv_Bild_183-H27992%2C_Lazarettschiff_%22Wilhelm_Gustloff%22_in_Danzig.jpg

http://en.wikipedia.org/wiki/Flight_and_expulsion_of_Germans_from_Poland_during_and_after_World_War_II

1
Twoja ocena: Brak Średnia: 1 (1 głos)

Komentarze

http://goo.gl/maps/ibV9H

W budynkach mieści się Wyższa Szkoła "Ateneum", która powstała po tym jak doszło do prawie zbrojnej potyczki firm ochroniarskich w tym Rutkowskiego na terenie Gdańskiej Wyższej Szkoły Humanistycznej w w kwietniu 2004 roku.

http://wiadomosci.wp.pl/kat,12591,title,Przepychanki-w-gdanskiej-szkole,wid,5183233,wiadomosc.html?ticaid=11113c

Były rektor GWSH Waldemar Tłokiński i były naczelnik Aresztu Śledczego w Gdańsku Biegalski, tym co był na krótko mianowany na wysokiego stanowisko urzędasa w Ministerstwie Sprawiedliwości.
Ten sam co w lipcu 1982 r. wydał rozkaz do brutalnego stłumienia buntu więźniów politycznych w AŚ w Gdańsku.
Wspierali się też wzajemnie w uzyskiwaniu tytułów naukowych.
To oni utworzyli kolejny twór do dojenia młodych i naiwnych, lecz terminowo płacących czesne przyszłych bezrobotnych, bez wiedzy lecz z papierkiem o zapłaceniu frycowego cwaniaczkom z wszelakich służb specjalnych PRL już w w PRL II.

Obibok na własny koszt

Vote up!
0
Vote down!
0

Obibok na własny koszt

#415162