Przeciwdziałam panice

Obrazek użytkownika xiazeluka
Blog

Czarny czwartek na warszawskiej giełdzie poprzedził czarny poniedziałek, czarny wtorek i czarna środa. Kredytobiorcy modlą się do szwajcarskiej waluty i całują w róg flagę Szwajcarii. Panika i przerażenie. Ku pokrzepieniu serc proponuję przeczytać poniższe opowiadanie, aby choć na chwilę oderwać myśli od finansowych. A zatem ani słowa o Szwajcarii i franku. Oto fragment najnowszej powieści nieżyjącego już od dawna znanego pisarza:

Taksówka zwolniła przed wjazdem na rondo. Jason Bourne oderwał wzrok od gniecionej w ręku kartki z szyfrem i wyjrzał przez okno, z roztargnieniem przyglądając się stojącemu na środku ronda pomnikowi Wilhelma Tella. Brak zainteresowania sztuką monumentalną był zrozumiały – chyba w każdym mieście tego kraju znajdował się podobny postument, Lozanna nie odbiegała ekstrawagancko od innych. Nieważne. Nie przyjechał tu w celach turystycznych. Jeszcze parę minut i być może odkryje tajemnicę swojej przeszłości.

Dojechali. Bourne zerknął na identyfikator taksówkarza. Facet nazywał się Frank Swiss, tak samo, jak linie lotnicze, którymi Bourne przyleciał tu z Frankfurtu. Wręczył kierowcy zapłatę wraz z sutym napiwkiem, nie przejmując się stanem swoich finansów. Wygramolił się z auta. Zapamiętał na wszelki wypadek numer rejestracyjny taksówki – CHF 2-73. Musiał zadrzeć głowę, aby odczytać wykute wysoko na frontonie złote litery tworzące nazwę instytucji, którą zamierzał odwiedzić: Lehmans Sisters Bank. We wnętrzu tego właśnie budynku kryje się klucz do jego przeszłości.

U wejścia powitał go układnie wystrojony we frak szwajcar, usłużnie otwierając wielkie jak stodoła drzwi. Uprzejmy konsultant zapytał czym może służyć, a usłyszawszy nazwisko Bourne’a stał się jeszcze bardziej uprzejmy. Jasona zaproszono do gabinetu dla VIP-ów, zaproponowano kawę i posiłek. Bourne przypomniał sobie, że od rana nie miał nic w ustach poza tabliczką czekolady Milka i kawałkiem sera, niemniej skrywane z coraz większym trudem podniecenie ścisnęło mu żołądek. Grzecznie odmówił, delikatnie dając do zrozumienia, iż się spieszy. Konsultant, który przedstawił się jako Victor Frankl zapewnił go, że zostanie obsłużony z największą starannością, w co Bourne był skłonny uwierzyć – wszystko funkcjonowało tu z dokładnością szwajcarskiego zegarka.

Rozejrzał się po pomieszczeniu. Wyglądało jak miejsce sekretnych straceń: grube ściany ozdobione paroma landszaftami przedstawiającymi Berneńskie Alpy, małe, zakratowane okno, jedno wyjście zabezpieczone masywnymi drzwiami. Nie miał przy sobie broni, nie pozwolonoby jej tu wnieść. Czekał słuchając sączącej się z niewidocznych głośników muzyki, odgrzewanych szlagierów Franka Sinatry i Arethy Franklin.

Po kilku minutach pojawił się z powrotem pracownik, niosąc metalową kasetkę. Towarzyszył mu drugi, podobnie ubrany mężczyzna, lecz w przeciwieństwie do pierwszego zachowujący ponurą minę, doskonale pasującą do jego fizjonomii przypominającej monstrum Frankensteina. Bourne bez trudu zauważył u smutasa charakterystyczną wypukłość garnituru w okolicach lewej pachy. Kasetkę postawiono Jasonowi przed nosem, życzono mu dobrej zabawy, po czym pozostawiono samego. Klucz do mrocznej przeszłości Bourne’a był na wyciągnięcie ręki.

Nie było czasu na marudzenie. Bourne z niecierpliwością otworzył pudełko. Pieniądze i papiery. Oraz broń – SIG Sauer P226, piętnastostrzałowe cudo szwajcarsko-niemieckich rusznikarzy. Papiery schował bez czytania do kieszeni, nie było czasu na zajęcia z literatury. Pieniądze okazały się głównie francuskimi frankami, dzisiaj już bezużytecznymi, na szczęście znalazło się także trochę banknotów z podobizną Franklina. Franki Jason zostawił w kasetce, studolarówki wepchnął za pazuchę. Zapukał w drzwi. „Niech moc będzie ze mną” – dodał sobie w myślach otuchy, powtarzając słowa Yody, postaci z „Gwiezdnych wojen” ożywionej przez Franka Oza. Musiał teraz bezpiecznie opuścić bank, nie dać się zatrzymać, no i przede wszystkim – nie dać zabić. Coś w rodzaju „Ronina” (reż. John Frankenheimer), tylko a rebours...

Brak głosów