Godziwe wynagrodzenie po polsku

Obrazek użytkownika Katarzyna

<b>"Praca to nie jest coś, co można traktować jako koszt, który należy redukować. Prawa pracownicze to nie jest coś, co jest kosztem nieuzasadnionym, jak dzisiaj wielu mówi".</b><b>Prawa pracownicze, umowa o pracę, ubezpieczenia, prawa wolnych związków zawodowych, to "taka sama część naszej cywilizacji, jak spółka akcyjna, spółka z ograniczoną odpowiedzialnością, jak akcja, jak giełda - instytucje, które zdołały stworzyć współczesny kapitalizm i gigantyczny sukces gospodarczy".</b>Gdzieś nam ta prawda w III RP umknęła. Jarosław Kaczyński przypomniał ją w swoim przemówieniu na Zjeździe „Solidarności z okazji 30 rocznicy podpisania Porozumień Sierpniowych , ale w ferworze cytowania przez wszystkie media krzyku tramwajarki została zagłuszona. A szkoda, bo rocznica Porozumień powinna być okazją do społecznej debaty nad rolą związków zawodowych w dzisiejszym świecie, a w Polsce w szczególności. Któż z nas, pobierający edukację w PRL, nie wzruszał się ciężką dolą chłopa i wyzyskiem robotnika. Krwiożerczy burżuj, kapitalista wysysał krew, odbierał godność, zabierał nadzieję. Może jeszcze niektórzy z nas pamiętają obowiązkową lekturę Igora Newerlego „Pamiątka z Celulozy”. Było tych lektur więcej i wydawały się nam one tanią propagandą. Z pewnością taki miały cel, ale opisy nędzy nie odbiegały od rzeczywistości. Opisy warunków pracy w XIX - wiecznych fabrykach, a potem początków XX  wieku, znajdziemy też w podręcznikach. W tamtych czasach robotnicy zmuszeni byli zgadzać się na wszystkie warunki pracy, jak i wynagrodzenia, oferowane im przez pracodawców. Do ciężkiej pracy (12-16 godzinnej), w niszczących zdrowie warunkach, zatrudniano nawet dzieci. Na miejsce chorego robotnika stały w kolejce setki innych bezrobotnych przybyłych ze wsi. Dla właścicieli liczył się tylko zysk i to szybki. To właśnie w wyniku tzw. dzikiego kapitalizmu narodziły się związki zawodowe. I pomyśleć, że dziś, zdaje się, jesteśmy prawie w tym samy miejscu. Praca stała się bezosobowym towarem, a ci, którzy jej nie mają w opinii pracodawców są mało mobilni, źle wykształceni, leniwi i nastawieni na roszczenia. Bez zmrużenia oka przełykamy formułki typu; to normalne, że płace są niskie, bo konkurencja, wymaga obniżenia kosztów produkcji. Tak funkcjonuje kapitalizm. Dodajmy od siebie – dziki kapitalizm, przenoszony z krajów wysoko rozwiniętych tam, gdzie pracownika można traktować jak maszynę produkcyjną i po zużyciu wyrzucić na śmietnik. <b>Czy tak Polska jest traktowana?</b> Na to pytanie właśnie związki zawodowe, opierając się o gruntowną wiedzę socjologiczną i ekonomiczną, powinny nam odpowiedzieć. Tymczasem przez 20 lat nawet nie udało się  nikomu ustalić koszyka minimum socjalnego, ba, nawet zapomniano już o takiej potrzebie. <b>Czy jeszcze pamiętamy, co oznacza termin godziwe wynagrodzenie?</b> A przecież nie jest to termin tylko etyczny, ma on swoje umocowanie w prawie międzynarodowym. <b>Art.4 Europejskiej Karty Społecznej z 1961 r., którą Polska podpisała w listopadzie 1991 r</b>., w momencie wstępowania do Rady Europy, jasno określa, co znaczy uznać prawo pracownika do godziwego wynagrodzenia. Oznacza to, ni mniej ni więcej, tylko:uznać prawo pracowników do takiego wynagrodzenia, które zapewni im i ich rodzinom godziwy poziom życia;
uznać prawo pracowników do zwiększonej stawki wynagrodzenia za pracę w godzinach nadliczbowych, z zastrzeżeniem wyjątków w przypadkach szczególnych;
uznać prawo pracowników, mężczyzn i kobiet, do jednakowego wynagrodzenia za pracę jednakowej wartości;
uznać prawo wszystkich pracowników do rozsądnego okresu wypowiedzenia w razie zwolnienia z pracy;
zezwolić na dokonywanie potrąceń z wynagrodzeń tylko na warunkach i w zakresie przewidzianym w ustawodawstwie krajowym lub ustalonym w układach zbiorowych pracy lub w orzeczeniach arbitrażowych.
<b>Na straży owego godziwego wynagrodzenia, które powinno starczyć nie tylko pracownikowi ale i jego rodzinie powinny stać związki zawodowe. </b>Czy można opłacić czynsz, dojazdy do pracy, energię, zakupić żywność, opał, lekarstwa, ubranie, wyprawki do szkoły za płacę minimalną? O rozrywce, urlopie, nawet nie wspominam.A od tej płacy liczone  są podatki i wszystkie składki, w tym emerytalne i zdrowotne.  Resztę niektórzy pracownicy, poza budżetówką, dostają pod stołem. Czy można się dziwić, że budżet cienko przędzie a zadłużenie państwa rośnie? Skoro z płacy minimalnej nie może utrzymać się pracownik, to jakim cudem miałoby utrzymać się państwo? <b>Czy możliwe jest przecięcie tego węzła gordyjskiego? I na to pytanie też powinny szukać odpowiedzi związki. </b>A jeśli znajdą, jeśli będą chcieli wyegzekwować to prawo? Czy będą  chętni i zdeterminowani jak stoczniowcy w 1980 r.? Czy znajdą się też chętni, tak jak wtedy, pracownicy innych zakładów w całej Polsce do poparcia ich? Ilu nas wtedy będzie? Problem liczebności związków zawodowych nie jest tylko problemem polskim. Zrzeszonych w nich Polaków jest zaledwie 15%. Jesteśmy na czwartym miejscu od końca  wśród krajów UE. Są jednak gorsi od nas. W Europie najmniej związkowców jest we Francji – 8%. A jednak raz po raz czytamy: <b>francuskie związki zawodowe rozpoczęły ogólnokrajowy strajk przeciwko…</b><b>I za każdym razem tysiące pracowników opuszcza stanowiska pracy, by bronić swoich praw. Nie wiem czy tupią na nich tak jak w Polsce, że mieszają się do polityki, są destrukcyjne i hamujące rozwój gospodarki. Wiem jednak, że centrale związkowe we Francji mają swoją siłę niezależnie od liczebności i są skuteczne. Może każdy pilnuje tam swego? Może nie martwią się  o pracodawcę, kryzys, rząd, tylko robią to, do czego zostały powołane? Bronią praw pracowniczych, negocjują, opiniują, a jak to nie skutkuje po prostu strajkują.</b><b>Czy w Polsce takie silne związki są możliwe? Czy są potrzebne?</b><b> Skąd mam wiedzieć, kiedy same związki nie są zainteresowane tym, by do pracowników trafić?</b><b>Z kolportażem krucho, z wykorzystaniem Internetu jeszcze gorzej. Z trafieniem do pracowników w konkretnych zakładach pracy całkiem kiepsko. </b><b>Siłę związku mierzy się masowością i determinacją działania. Ale jest i jeszcze coś, o czym niechętnie mówimy. </b><b>W roku 1980 mogłam ja i inni związkowcy liczyć, że w przypadku szykan nie zostaniemy bez pomocy. Jeśli wyrzucą nas z pracy, nie umrzemy z głodu, jeśli aresztują, rodziną zajmą się przyjaciele. A jak jest teraz?</b><b>Pod koniec lat 90-tych poprosiły mnie koleżanki o założenie komisji zakładowej w kuratorium oświaty. Zgodziłam się pod jednym warunkiem, że zrobimy to natychmiast, by kierownictwo nie miało wpływu na wybór prezydium. </b><b>Liczba chętnych w tym  momencie stopniała w błyskawicznym tempie. Dlaczego to wspominam? Bo tak sobie myślę, że jedną z pierwszych poprawek w związkowym statucie powinien być zakaz kierowania komisją zakładową przez członka związku, który bezpośrednio podlega szefowi.</b><b> Czy można sobie bowiem wyobrazić sprawnie działającą organizację zakładową  z przewodniczącym, który jest kierowcą szefa?</b><b>Potrzebę istnienia związków zawodowych jako reprezentacji pracowników najemny</b>ch uzasadniał już w XVIII wieku klasyk ekonomii Adam Smith. I co ciekawe, nie oddzielał on pracy ludzkiej od osoby, a rozwój społeczeństwa wyprowadzał od psychologicznej zdolności człowieka do empatii. To, zdaniem Smitha, ludzka zdolność do zrozumienia potrzeb innych i zaspokajania tych potrzeb na drodze wymiany towarów i usług doprowadziła do rozwoju cywilizacji. Po wiekach przypomniał nam sens i wartość ludzkiej pracy Jan Paweł II. Cytujemy Jego słowa, powtarzamy, ale nic z tego nie wynika, albo bardzo niewiele.Śmialiśmy się kiedyś z roli związku zawodowego za komuny; szef pilnie opiniował zarządzenia kierownictwa, dopingował do pracy, w nagrodę dostawał talon na malucha, albo wczasy. Pokornym związkowcom też się czasem i coś dostało, w najgorszym wypadku worek cebuli  lub ziemniaków jesienią. Dziś związki w prywatnych firmach są rzadkością, dba o to  właściciel, po co mu kłopot? W firmach państwowych najważniejszą troską zdaje się być utrzymanie liczby członków tak, aby były etaty dla związku. Jak przewodniczący fika, to następnego dnia w prasie wylicza mu się, ile zarabia i gościu cichnie. Owszem, pracują sekcje regionalne i krajowe, biorą udział, jak ich zaproszą, w pracach komisji trójstronnej i … w końcu bez szemrania godzą się na kolejne wykreślenie z Kodeksu Pracy prawa pracowniczego, a komisje zakładowe niedługo już będą ograniczać się do dzielenia paczek świątecznych. Czyżbyśmy zatoczyli koło i cofnęli się do związków PRL?Dobrze się stało, że Jarosław Kaczyński  przypomniał nam o roli i miejscu związków zawodowych, ale bez pracy nad ich reformą, ciężkiej harówy, jakiej kiedyś dokonali szeregowi działacze z 1980 r., skazani będziemy na kolejne wspominanie, jak to kiedyś pięknie było. A 40 rocznica podpisania Porozumień Sierpniowych niewiele będzie się różnić od obecnej. I żadne to dla mego pokolenia pocieszenie, że prawdopodobnie wielu z nas będzie już świętować w lepszym, Bożym świecie.

Brak głosów