Zawsze gdy otwieram „Wyborczą“ czy to w wydaniu papierowym czy w wydaniu internetowym mam dwie drogi, które już po wcześniejszych doświadczeniach prowadzą do różnych punktów. Pierwsza: zażegnać jakikolwiek krytycyzm i czerpać garściami z nieprzebranych mądrości michnikowskich pachołków, którzy przez trzy czwarte tekstu omotani nienawiścią ględzą jakieś dyrdymały, po czym podsumowują swoje...