Dzięki za komentarze i przychylne powitanie. Dziś odstąpię nieco od aktualiów. Oto tekścik:
Jakiś czas temu natrafiłem w dodatku telewizyjnym pewnej (he, he) gazety na omówienie kolejnego wykwitu twórczości Michaela Moore’a. W tekście tym pan recenzent (pominę litościwym milczeniem jego personalia, zresztą nie o osobę mi chodzi, tylko o zjawisko) raczył określić amerykańskiego reżysera mianem...