Od pierwszego dnia wyborczego cyrku mam odczucie, że podróżując w czasie znalazłem się w jakimś kraju dawnej Ameryki Południowej, w którym jakaś kolejna junta organizuje przedstawienie pod tytułem wybory. Wystarczy nawet pobieżny przegląd faktów w prasie, aby dowiedzieć się, że w jednym miejscu wygrywa kandydat, który nie istnieje, w innym rozdaje się zakreślone już karty wyborcze, kiedy indziej...