Wojciech Wassermann w poruszającym wspomnieniu o Ojcu. "Teraz myślę, że to była chwalebna śmierć – śmierć na służbie"

Obrazek użytkownika Ursa Minor
Artykuł

Prezentujemy poniżej fragment książki Joanny Racewicz pt. "12 rozmów o pamięci" wydawnictwa "Zwierciadło" - wywiad z Wojciechem Wassermannem

WOJCIECH WASSERMANN - Syn Zbigniewa Wassermanna prawnika, polityka, posła na Sejm IV, V i VI kadencji,
ministra – członka Rady Ministrów (2005–2007).

Urocza córeczka, piekna ona o włosach w kolorze ognia. Niedzielny poranek w podkrakowskiej willi, leniwy i niespieszny. Zapach kawy i swieżo upieczonego ciasta. Pan Wojciech ma już przygotowane zdjecia Taty, kilka kartek z notatkami. Zapisem tego, co bardzo chce o Nim powiedzieć. Podziw słychać w każdym słowie. I w każdym słowie ostrożność. Zapewne z wielu powodów.

Kilka miesięcy wcześniej odbyła się ekshumacja ciała ministra Zbigniewa Wassermanna. Trudno nawet sobie wyobrazić, przez co przeszli – raz jeszcze. To prawda, że można powiedzieć: „Wiedzieli, na co się decydują”.
Można. Jesli nigdy nie przeżyło się takiej niepewnosci, jak oni…

JOANNA RACEWICZ: Panie Wojtku, czy pański Tata bardzo chciał polecieć do Katynia?

WOJCIECH WASSERMANN: Tak. Mama nawet próbowała Go namówić, żeby zrezygnował z tej kolejnej podróży służbowej, żeby wrócił na weekend do domu i spędził trochę więcej czasu z nami. Ale Tata mówił, że to jest dla niego na tyle szczególne miejsce, że poleci. Mama musiała wysłać Mu paszport do Warszawy, bo zapomniał go zabrać z domu. Bardzo chciał polecieć.

Znalazł się na tej liście zamiast Jarosława Kaczyńskiego?

Tak, miał nie lecieć, ale później, ze względu na to, że pan prezes Jarosław Kaczyński zdecydował się pozostać, zwolniło się miejsce i wskazano na Tatę. Czuł się zaszczycony i zobowiązany, żeby polecieć do Katynia i oddać hołd oficerom pomordowanym w czasie drugiej wojny światowej.

Czy to prezes Kaczyński wskazał na pana Tatę? Czy to on poprosił: „Zastąp mnie”?

Nie wiem. Właściwie z mediów dowiedziałem się, że ze względu na potrzebę opieki nad mamą Jarosława i Lecha Kaczyńskich, panią Jadwigą, jedno miejsce się zwolniło. Ojciec był bliskim współpracownikiem Lecha Kaczyńskiego, świętej pamięci Prezydenta, i przypuszczam, że to właśnie na Jego propozycję czy prośbę zajął to miejsce.

Było kilka takich osób, które poleciały zamiast kogoś innego, kto znajdował się na liście. Czy jest w panu poczucie, że ktoś oszukał los? Oszukał… przeznaczenie? Że śmierć miała dotknąć kogoś zupełnie innego?

Nigdy nie myślałem w takich kategoriach. Wydaje mi się, że na pokładzie tego samolotu znalazły się te osoby, które z jakiegoś powodu miały się tam znaleźć. Wiadomo, że każdy, kto stracił w tej katastrofie kogoś z najbliższych, zadawał sobie pytanie, dlaczego właśnie ten mój najbliższy tam był, dlaczego nie spóźnił się na samolot? Ale teraz myślę, że po prostu tak miało być. Na pewne rzeczy nie mamy wpływu.

To tak, jakby pan mówił: „stało się to, co miało się stać…”. To jest rodzaj wiary w nieuchronność losu?

Wydaje mi się, że tak. Każdy, kto stoi nad grobem kogoś, kogo kochał, zadaje sobie pytanie o sens życia. I każdy z nas stara się jakoś sobie wytłumaczyć sens tej katastrofy. Teraz, z perspektywy dwóch lat, myślę, że to była chwalebna śmierć – śmierć na służbie. I że jest to pewnego rodzaju wyróżnienie. Dzięki temu na pewno łatwiej mi pogodzić się z tym, co się stało.

„Śmierć chwalebna” – to takie określenie z wysokiego „C”, z arsenału narodowej dumy… Jeśli pan go używa – czy to znaczy, że gdyby Tata zginął na przykład w wypadku na ulicy – o Jego śmierci myślałby pan inaczej? Inaczej ją przeżywał?

Myślę, że byłoby trochę inaczej. Na pewno przez to, co się zdarzyło, wyszło na jaw bardzo dużo nieznanych nam faktów dotyczących Ofiar katastrofy, także Taty. Ja również, co może zabrzmi dziwnie, dowiedziałem się o Tacie bardzo wielu rzeczy dopiero po tym zdarzeniu. Wiele osób przychodziło do nas, żeby porozmawiać, złożyć kondolencje. Dopiero wtedy dowiadywaliśmy się, jak wielu ludziom Ojciec pomógł, czym się wcześniej nigdy nie chwalił. Bo do Ojca można było przyjść z każdą prośbą, sprawą i to zawsze pozostawało pomiędzy Nim a tą osobą.
Gdyby zginął w innych okolicznościach, nie wiem, czy dowiedzielibyśmy się o tym wszystkim.

Ostatnia rozmowa z Tatą, którą pan pamięta?

To była rozmowa telefoniczna. Ojciec bardzo rzadko bywał w domu. Cały czas był w pracy w Warszawie – od poniedziałku do piątku, a czasem nawet w sobotę i niedzielę. Nawet po powrocie do domu, do Krakowa, najczęściej spędzał czas w biurze poselskim, poświęcając go ludziom, którzy szukali pomocy posła. Ja też byłem bardzo zapracowany, ponieważ akurat robiłem aplikację prokuratorską, a oprócz tego pracowałem w kancelarii.

Tak więc rzadko się widywaliśmy. (…)

Pamięta pan chwilę, gdy przyszła wiadomość, że nie ma żadnych szans, że nikt się nie uratował?

Pamiętam, że tak naprawdę był straszny chaos informacyjny. Trudno powiedzieć, co chwilę był inny przekaz medialny. Raz była informacja, że są to trzy osoby, raz że nikt nie przeżył, raz że było dziewięćdziesiąt sześć osób, raz że osiemdziesiąt, raz że sto.

Czy był ktoś, kto przyjechał tu do domu i oficjalnie powiedział, co się stało?

Nie. Nie było nikogo. Raczej to były informacje, które myśmy próbowali wydobyć od innych. Najczęściej ze środków przekazu albo ludzi, którzy byli bliżej wydarzeń, w Warszawie.

Ktoś zadzwonił? Z Kancelarii Prezydenta, z Sejmu?

Ja nie odbierałem takich telefonów. Wiem, że moja siostra Małgorzata dzwoniła do Warszawy, żeby dowiedzieć się jak wygląda sytuacja, zbierała jakieś informacje, ale to wszystko było niepotwierdzone. Natomiast oficjalnie nikt do nas nie przyjechał. Nikt nie zadzwonił. Były natomiast problemy z wylotem do Moskwy na identyfikację.

Ja ich sobie nie przypominam. Co się działo?

Przez pewien czas byliśmy wprowadzani w błąd co do możliwości i potrzeby identyfikacji. Czy została dokonana, czy nie, czy trzeba lecieć, czy nie. Nikt z nas nie wiedział, w jakim stanie jest ciało. Skończyło się na tym, że odbyła się walka o to, żeby siostra mogła polecieć.

Czy od razu było wiadomo, że to będzie Małgosia?

Tak, ze względu na chaos informacyjny siostra zdecydowanie chciała lecieć i na własne oczy zorientować się w sytuacji, choć wiadomo, że nie było to łatwe. Ale pierwszy impuls był taki, żeby dopilnować, żeby zabrać Ojca do domu.

To zrozumiałe.

Pierwsze informacje były takie, że nie ma potrzeby, prawdopodobnie pierwszy samolot odleciał bez nas, a potem się okazało, że identyfikacje jednak nie są dokonane. W pewnym momencie udało się wywalczyć ten lot. Poleciała siostra z moją żoną i pracownikiem biura Taty.

Pan nie chciał lecieć do Moskwy?

Nie, nie chciałem. W tamtym momencie byłem w takim szoku, że jedynie próbowałem wszystko ogarnąć. Poza tym nie wiem, jak zniósłbym widok Ojca. My też nie wiedzieliśmy, w jakim stanie przyjdzie Go oglądać… .

Czy to była kwestia prokuratorskiej świadomości tego, jak wygląda identyfikacja w takich momentach, czy obawy syna, który chciał zachować inny obraz Ojca?

Myślę, że bardziej ludzki odruch, bo taki obraz zapamiętuje się na całe życie i on w jakiś sposób może przesłaniać tamten obraz Taty, którego widywaliśmy na co dzień. Podjąłem decyzję, że skoro siostra się zdecydowała, nie ma konieczności, żebyśmy wszyscy polecieli.
Ktoś musiał też zostać w domu z mamą. Z tego co pamiętam to siostra chyba również nie identyfikowała ciała, ale zrobił to wieloletni pracownik biura poselskiego Taty. Myśmy po prostu nie byli w stanie.

Podział obowiązków?

Dokładnie tak. W te dni tuż po katastrofie nastąpiła w nas taka wewnętrzna mobilizacja – podzieliliśmy się obowiązkami. Każdy z nas jechał w określone miejsce, bo było dużo uroczystości. Między innymi na kopcu Piłsudskiego, pod Krzeszowicami, było też sadzenie pamiątkowych dębów.

Czy to wszystko było wam wtedy potrzebne?

To było dla nas bardzo ważne. Po pierwsze dawało nam to poczucie wsparcia, wspólnoty, co jest bardzo potrzebne w takich chwilach. A po drugie – może to zabrzmi dziwnie – pewnego rodzaju satysfakcję, że ojciec spogląda na to z góry i widzi, że to wszystko co robił dla ludzi, miało sens, że ludzie pamiętają.

***

12 Rozmów o Miłości Rok Po Katastrofie - tę książkę Joanny Racewicz kupisz wSklepiku.pl

http://wpolityce.pl/artykuly/50474-wojciech-wassermann-w-poruszajacym-wspomnieniu-o-ojcu-teraz-mysle-ze-to-byla-chwalebna-smierc-smierc-na-sluzbie

Brak głosów

Komentarze

gość z drogi

najbardziej wzruszyły mnie te słowa :

"że ojciec spogląda na to z góry i widzi, że to wszystko co robił dla ludzi, miało sens, że ludzie pamiętają."

pamiętamy...

 

Vote up!
0
Vote down!
0

gość z drogi

#413608