God Bless America

Obrazek użytkownika Andrzej 101
Blog

czyli prawdziwa wojna z fikcyjnym wrogiem

Któż z nas nie zna z telewizji tego widoku? Widoczna (lub nie) na ekranie orkietra gra "God bless America", a amerykański prezydent, obojętnie czy obecny czy też któryś z jego poprzedników, stoi wyprężony jak struna z prawą ręką na sercu. Szczególnie patriotycznie i często gest ten wykonywał prezydent Bush junior. To wszakże on był prezydentem tragicznego dla USA dnia 11/9, to on w obronie Ameryki wysyłał wojska do Afganistanu i do Iraku.

Sprawa Iraku dawno już zeszła z centrum zainteresowania mediów. Jedynie jeśli dochodzi tam do dużych zamachów terrorystycznych, media o tym półgębkiem napomną.
O drobnych, codziennych zamachach media nie informują. O tym, jak i kto zagospodarował iracką ropę - też nie.
Jak pamiętamy atak na Irak miał uchronić ludzkość przed bronią masowej zagłady, znajdującą się w rękach irackiego dyktatora. Do dzisiaj broni masowego rażenia w Iraku nie znaleziono.

Niedawno Brytyjczycy za wysłanie ich wojsk do Iraku postawili Tony Bleira przed specjalną komisją. Zarzuca się jemu, że jego rząd fabrykował "dowody" na istnienie broni masowej zagłady w Iraku, aby mieć pretekst do wojny u boku Ameryki.

Bush junior miał więcej szczęścia. Amerykanom nie przyszło do głowy, aby i jego postawić przed taką komisją. Bo kogo to dzisiaj w Ameryce interesuje, czy broń masowego rażenia Saddam miał, czy nie. Ważne, że iracka ropa jest bezpieczna.

Nie za bardzo też wiadomo, jakie sukcesy odnieśli Amerykanie w zbudowaniu demokracji w Iraku. Nie chwalą się tym, zapewne przez ich wrodzoną skromność. A mieliby czym się pochwalić. Byłby to pierwszy w historii przypadek funkcjonującej demokracji zbudowanej przy pomocy obcych wojsk.

Natomiast głośna jest od paru dni największa od dziewięciu lat ofensywa militarna wojsk sprzymierzonych w Afganistanie. Nie na darmo Obama dostał pokojową nagrodę Nobla. Wysłał do Afganistanu dodatkowo 30 tysięcy żołnierzy w celu zaprowadzenia tam pokoju.

Jak wiemy, inwazja na Afganistan była reakcją USA na zamachy terrorystyczne z 11/9. Afganistan udzielał schronienia Osamie bin Ladenowi i jego Al-Kaidzie, odpowiedzialnymi za ów największy w historii zamach terrorystyczny.

Tylko - czy to prawda? Czy za zamachami z 11/9 rzeczywiście stała Al-Kaida i bin Laden?

Krótko przed śmiercią były brytyjski minister spraw zagranicznych Robin Cook (w 2003 roku zrezygnował on z funkcji rządowych w proteście przeciwko agresji na Irak) powiedział w brytyjskim parlamencie, że Al-Kaida nie jest organizacją terrorystyczną. Jest to po prostu nazwa komputerowej bazy danych stworzona dla wyszkolonych przez CIA mudżahedinów i przemytników broni, powstała jeszcze w czasach sowieckiej inwazji w Afganistanie.
http://alles-schallundrauch.blogspot.com/2007/06/al-kaida-gibt-es-gar-nicht.html

Także poważna BBC w poważnym filmie stwierdziła, że takiej Al-Kaidy, jak ją przedstawia amerykańska propaganda po prostu nie ma.
http://www.youtube.com/watch?v=r-hYorNi0nA

Stoimy zatem wobec zagadki. Jeśli Al-Kaida faktycznie nie istnieje, to jak może ponosić ona odpowiedzialność za zamachy z 11/9? No i jak mogło USA zaatakować Afganistan w celu zniszczenia nieistniejącej organizacji terrorystycznej? Do dzisiaj zresztą, idąc śladami Busha, Obama za każdy faktyczny czy fikcyjny atak terrorystyczny obciąża Al-Kaidę. Nie tylko zresztą on. Al-Kaida stała się dla całego Zachodu "chłopcem do bicia".

Jeszcze na chwilę powróćmy do Afganistanu. Interesującym pytaniem jest - skąd Talibowie biorą broń. Legalnie kupić jej nie mogą. Nielegalny handel kontrolowany jest przez wojskowe wywiady. Zwłasza tych największych i najważniejszych państw - USA, Rosji i Chin (a także małego, ale ważnego Izraela). Trudno przypuszczać, aby któremukolwiek z tych państw zależało na dozbrajaniu muzułmańskich fundamentalistów, gdyż wszystkie one mają z islamistami problemy.
Chyba że...
Chyba że ważniejsze jest dla któregoś z tych państw potajemne dozbrajanie Talibów aby mieć pretekst do kontynuowania "wojny z terrorem". Zgodnie z zasadą cui bono.
A jak wiemy wiodącym państwem, które prowadzi wojnę z terrorem (i nieistniejącą Al-Kaidą) jest USA.

Od lat, co jakiś czas telewizja ujawnia kolejne nagrania video z wypowiedziami bin Ladena. Jego też USA obwiniła już 11 września 2001 o zorganizowanie zamachów na WTC i Pentagon. Z tego powodu do dzisiaj jest on najbardziej ściganym przez USA terrorystą na świecie. Przy czym jako terrorystę ścigały go USA jeszcze przed zamachami z 11/9. Wszak eksplozję bomby w podziemnym garażu WTC w 1993 władze USA przypisywały jemu i jego (przypominam - nieistniejącej) Al-Kaidzie. A już na pewno od zamachów bombowych z 1998 roku na ambasady USA w Nairobi i Dar es Salam Osama bin Laden znajdował się na pierwszym miejscu na amerykańskiej liście poszukiwanych terrorystów.

Dlatego dziwi pewien znany, ale skrzętnie pomijany przez amerykańską propagandę fakt.
Otóż w lipcu 2001, a więc w czasie, gdy był już on najbardziej poszukiwanym przez USA terrorystą na świecie, ciężko chory Osama bin Laden poddał się kilkudniowej terapii, w tym dializie. Nie byłoby w tym nic dziwnego, ale leczenie to odbyło się w amerykańskim szpitalu w Dubaju, a Osamę odwiedził podczas jego kuracji lokalny szef CIA, Larry Mitschell.
http://www.guardian.co.uk/world/2001/nov/01/afghanistan.terrorism

Pytaniem jest - dlaczego już wówczas poszukiwany listem gończym top terrorysta nie został przez CIA aresztowany?

Znany także powinien być Amerykanom fakt, że bin Laden zmarł w grudniu 2001 roku.
Informowała o tym pakistańska prasa powołując się na naocznych świadków pogrzebu bin Ladena.
http://alles-schallundrauch.blogspot.com/2007/05/bin-laden-ist-schon-lange-tot.html

Kuriozalnie wobec powyższego faktu wygląda sprawa z wyemitowanym w 2004 roku przez Al-Dżazirę wystąpieniem, w którym z trzyletnim opóźnieniem domniemany bin Laden wziął winę za 11/9 na siebie. Jest to o tyle dziwniejsze, że sześć dni po zamachach, 17 września 2001 ta sama Al-Dżazira opublikowała oświadczenie bin Ladena, w którym stanowczo stwierdził on, iż z zamachami na WTC i Pentagon nie ma on nic wspólnego.

W międzyczasie wielokrotnie emitowano domniemane kolejne wypowiedzi Osamy bin Ladena. Pytaniem jest - kto je fabrykuje i po co, skoro bin Laden od grudnia 2001 z ogromnym prawdopodobieństwem nie żyje!
Znów kłania się zasada - cui bono.

No to komu więc potrzebna i opłacalna byłaby fikcja Al-Kaidy i żyjącego bin Ladena?

W tym miejscu interesujący jest amerykański dokument znany jako Projekt dla Nowego Amerykańskiego Wieku.
http://pl.wikipedia.org/wiki/Project_for_the_New_American_Century
Projekt ten otwarcie propaguje doprowadzenie do osiągnięcia ekonomicznej i - uwaga - militarnej dominacji USA na świecie.
Stwierdza się tam wręcz o dążeniu do wyższości absolutnej ("unchallengeable") na wszytkie możliwe sposoby, także militarne.
Ale to jeszcze nie wszystko!
W raporcie o "przebudowie amerykańskich sił" z września 2000 PNAC planowała atak na Irak, bez względu na to, czy Saddam Hussein będzie nadal przy władzy, czy nie (chodziło więc o ropę, a nie o Husseina czy o "demokrację" w Iraku).
Twórcy raportu wskazali w nim, że do rozpoczęcia operacji mającej doprowadzić do osiągnięcia celów, w tym globalnej (także militarnej) dominacji USA wymagany jest "nowy Pearl Harbour".

I w tym miejscu mamy do czynienia z serią zadziwiających przypadków.

Przypadkowo kilku ważnych członków PNAC - Richard Perle, Dick Cheney, Paul Wolfowitz, Lewis Libby, Zalmay Khalilzad, czy wreszcie Donald Rumsfeld zostali ważnymi członkami amerykańskiej administracji w rządzie George'a Busha. Raport o przebudowie amerykańskich sił naturalnie tylko przypadkowo opublikowano krótko przed wyborami prezydenckimi, wygranymi przypadkowo przez Busha juniora.
I - co najważniejsze - rok po owym raporcie - naturalnie przypadkowo - Al-Kaida i Osama bin Laden urządzili Ameryce jak na zamówienie "nowy Pearl Harbour". Którego tak potrzebowało PNAC, aby móc zacząć realizować zdobywanie przez USA "absolutnej" dominacji (także wojskowej) na świecie.

Przy czym do skutecznego przeprowadzenia tejże operacji potrzebuje USA wroga, którego nie da się zniszczyć. Najlepiej fikcyjnego. Bo realnego wroga wcześniej czy później amerykańska Marines musiałaby dopaść i zniszczć. A wtedy byłoby po wojnie i trzeba by było go home

Dlatego za wczasu już wymyślono Al-Kaidę.
Dlatego też nieznanymi kanałami dozbraja się Talibów (a Afgańczyków "przypadkowymi" ostrzałami ludności cywilnej skłania się do stawiania oporu). Aby wojna trwała bez końca.

Ale kto jest w takim razie odpowiedzialny za zamachy z 11/9, skoro Al-Kaida nie istnieje, a więc zamachów tych zrobić nie mogła?
Kto oprócz niej mógłby te zamachy przeprowadzić?

No przecież... Przecież nie zrobili tego sami sobie Amerykanie! Na pewno nie! To niemożliwe!
Bo przecież myśl, że mogli to zrobić sami Amerykanie, wydaje się zbyt absurdalna, niemożliwa i przerażająca.

Niemożliwa? Naprawdę?

W tym miejscu odsyłam zainteresowanych do zapomnianej już sprawy "Operacji Northwoods".
http://pl.wikipedia.org/wiki/Operacja_Northwoods

Aby mieć pretekst do inwazji na Kubę dowództwo wojsk amerykańskich zaplanowało szereg prowokacji i zainscenizowanych zamachów terrorystycznych, z zatapianiem statków, zestrzeliwaniem samolotów i zamachami bombowymi na własne bazy wojskowe i obiekty cywilne.

Przy czym istotne jest to, że nie były to tylko dywagacje przy butelce whisky drugorzędnych oficerów. Był to oficjalny, przedstawiony ostatecznie do zatwierdzenia prezydentowi Kennedy'emu projekt opracowany przez Kolegium Szefów Połączonych Sztabów - a więc przez najwyższe dowództwo Pentagonu.
Prezydent Kennedy projekt ten zdecydowanie odrzucił. Co jednak nie zmienia stanu rzeczy, że najwyżsi dowódcy amerykańskich sił zbrojnych wpadli na tak cyniczny i makabryczny pomysł!
Nie tylko zresztą wpadli na niego, ale zamierzali go zrealizować!

Czy więc jest aż tak niemożliwe i absurdalne, że za zamachami z 11/9 stoją nie terroryści z Al-Kaidy, a Pentagon?
Bo przecież to Amerykanie - ci z PNAC - potrzebowali "nowego Pearl Harbour"! Sami o tym w ich raporcie napisali. I zaraz potem znaleźli się u władzy! I jak na zamówienie nowy Pearl Harbour "przypadkowo" się im przydarzył.

Resztę każdy może dopowiedzieć sobie sam.

Na koniec wrócę jeszcze do tytułu tego felietonu.

Miliony ludzi śpiewało we wrześniu 2001 razem z Amerykanami: God bless America. Boże chroń Amerykę...
A ja dodaję do tych słów: I nas też Boże chroń... przed amerykańską Marines, przed Bushem, Obamą i Pentagonem.

Jedną, jedyną rzeczą na plus na konto ekipy Tuska zapisuję wycofanie naszych żołnierzy z udziału w brudnej amerykańskiej wojnie w Iraku.
Niestety w drugiej brudnej amerykańskiej wojnie w Afganistanie nadal nasi żołnierze biorą udział.
I nie giną tam oni "za waszą i naszą wolność". Są pomocnikami okupanta.

Brak głosów