WSPOMNIENIA STAREGO PIŁKARZA - Jak to się zaczęło.

Obrazek użytkownika jwp
Blog

Zawsze pociągała mnie piłka nożna. Już jako ośmioletni chłopak kopałem po podwórku, najprzód szmaciankę a później tenisówkę w „klubie”, którego byłem prezesem z tej racji, że właśnie posiadałem ową piłkę tenisową. Do klubu tego należało nas czterech chłopaków. Po odrobieniu lekcji szkolnych, zwoływaliśmy się wspólnie i graliśmy „mecza” na trotuarze wyłożonym płytami betonowymi, po których piłka chodziła jak po stole.

Zapraszam do przeczytania jednego z rozdziałów książki, która trafi do sprzedaży przyszłym roku. Autorem wspomnień jest przedwojenny piłkarz Cracovi i Reprezentant Polski - ]]>Zygmunt Chruściński]]>. Dziadek mojego przyjaciela ]]>Jacka Chruścińskiego]]> z którego opowiadaniami mieliście się okazję zapoznać. Książka ta i inne jeszcze wydane zostaną na okazję kolejnego Balu na Stawach. To piękny kawałek naszej historii.

Dzieliliśmy się na dwie partie. Dwóch bramkarzy i dwóch napastników; mecze trwały od jednej do dwóch godzin i często rodzice ściągali nas do domów z trotuarów. Oczywiście, że często nie obeszło się bez ... lania, bo na twardym betonowym „boisku”, darły się nie tylko nasze buciki i nasze szkolne ubranka, ale przede wszystkim pończochy na kolanach.

Trudno było nam wówczas wytłumaczyć, że prócz piłki istnieje jeszcze jakiś inny sposób zabawy. Piłka ciągnęła jak narkotyk i była silniejsza od obowiązków. Toteż lanie zbieraliśmy bardzo często.

Później zaciągnięto mnie do prawdziwego klubu. Był nim C.K.S. – Czarnowiejski Klub Sportowy. Klub z dzielnicy, w której mieszkałem, a którego boisko zajmowało teren, na którym obecnie mieści się Akademia Górniczo-Hutnicza w Krakowie.

Autor (pierwszy z lewej) z siostrą i bratem.

Było to przed pierwszą wojną światową. Klub nasz grywał z Cracovią, Polonią i R.K.S.-em uzyskując wcale niezłe wyniki. Mimo, że pragnąłem się wybić na czoło dobrych piłkarzy, nie zawsze mi się to udawało, gdyż tacy zawodnicy jak Marian Nędziński, Antoni Chudoment czy Jaśko, Schlang albo Jacek, byli dużo lepsi ode mnie. Mieli już nawet własne buty footbalowe, a ja grywałem w swoich codziennych i znowu ... zbierałem w domu lanie, gdyż jeśli nie brakło u nich po prostu urwanej podeszwy, to zawsze były tak zabłocone, że długo trzeba było je myć i czyścić do połysku.

Czyścić buciki do „glancu”, jakeśmy to wówczas nazywali – nauczył mnie mój kuzyn, ówczesny uczeń ósmej klasy gimnazjalnej (obecny inż. architekt) – Adam Ślęzak. Miał on wyborny scyzoryk, którym misternie zdrapywał błotko ze skóry bucika, po czym dalsze oczyszczenie wilgotną szmatką, a później suchą do połysku, było już tylko kwestią czasu

Ma się rozumieć, że na oderwaną podeszwę nie było ratunku. Tu pomagało tylko ... lanie – ale na krótki czas. Po paru dniach grało się znowu. I grało się prawie codziennie. Tak zresztą jak się robi to i dzisiaj na błoniach krakowskich, gdzie biega za piłką młodzież szkolna, która chociaż nawet należy do klubów, to jej ujęty w pewien plan i rygor sposób trenowania nie wystarczy. Po dwugodzinnym treningu w klubie, idzie dalej kopać na błonia. Tym razem bez kontroli starszych czy trenera i gra w piłkę aż do późnego wieczora.

Bo piłka nożna ma to do siebie, że porywa i przyciąga, i to przede wszystkim najmłodszych chłopaków, którzy w niej widzą najmilszą zabawę, a później gdy niektóre tajniki i sposoby gry w piłkę nożną pojmą i przyswoją sobie – wtedy odgrywa tu rolę rywalizacja! Kto lepszy! Kto z nas lepiej gra! Wówczas grupki chłopców zbierają się w zespoły, po czym wydają sobie „mecza”. I grają. Grają tak długo, że albo wieczór zapadnie, albo jedna partia wygrywa tak wysoko, że zaczyna lekceważyć drugą, jako zbyt słabą i odchodzi z placu.

Tak się zaczęło 40 lat temu – ale tak się dzieje i dzisiaj. Przejdźcie się kiedyś po krakowskich błoniach, wy wszyscy, którzy lubicie grę w piłkę nożną i zobaczcie masy chłopców w godzinach popołudniowych, kiedy latem uwijają się za piłką. Nie mają racji ci, którzy twierdzą, że piłka nożna jest sportem brutalnym. Jest ona sportem męskim i jako taka nosi w sobie pierwiastki siły fizycznej, której zawodnicy używają tu i ówdzie, oczywiście w ramach przepisów.

I dla tych właśnie cech, małego chłopca, a później młodego człowieka porywa piłka nożna. Pragnie się on na boiskach wyżyć fizycznie, czuje potrzebę tego wyżycia się – widząc równocześnie w piłce nożnej zabawę i rywalizację dwóch zespołów. Nie samo kopanie piłki daje uczucie zadowolenia, jak również nie same zwycięstwa w rozgrywkach. Co innego w tej piłce nożnej jest również miłym, pięknym i pożądanym. Sprawia, że młodzi chłopcy tak bardzo garną się do klubów piłkarskich. To właśnie rywalizacja, przywiązanie do klubu, do którego się później należy, koleżeństwo, przyjaźń i wiele, wiele innych cech, które wyrabiają w młodym człowieku pewne cechy charakteru. Cechy takie jak orientacja, spostrzegawczość, szybkość decyzji. Nabiera on poczucia wspólnoty interesów, gdyż nie decyduje tu jednostka lecz zespół.

Pierwsza wojna światowa przerwała moje zapędy footbalowe na długo, bo aż na 5 lat, po których to upływie zapisałem się do Klubu Sportowego Cracovia. Było to w roku 1919, na wiosnę. Wraz ze mną zapisało się do klubu 16 moich kolegów, z których wielu, po kilkuletniej grze, odpadło z szeregów czynnych piłkarzy, a ja „zatruty” narkotykiem piłkarstwa, zostałem wierny Cracovii przez pełnych 16 lat! I z tych 16 lat w Cracovii, mam najpiękniejsze wspomnienia.

 

Zdjęto na trybunie Cracovii dnia14.IV.1923. 

Biliński, Sierosławscy, Justowie, Chruścińscy.

Częstokroć gdy wspominam nasze wspólne wyjazdy poza Kraków, czy dalej – poza granice Polski, gdy widzę jak dziś, miłe twarze kolegów, gdy wspominam ich żarty niewinne a jednak tak dowcipne – nasze wspólne śpiewy w wagonach kolejowych czy kabinach statków wszystkich niemal mórz Europy, te nasze radości z odniesionych zwycięstw i te tak „straszne” wówczas porażki, tak poważnie brane przez nas do serca – wówczas zdaje mi się, że znów biegam po boisku, że gram w piłkę ... jak dawniej.

Niechętnie żegna się zawsze piłkarz z boiskiem. Zwłaszcza wówczas, gdy ktoś jest tak zwaną „sławą” piłkarską. Znam wielu takich, bo ja, choć wielka sławą nigdy nie byłem, należałem do tych, którzy coś niecoś w polskiej piłce nożnej mieli do powiedzenia. Toteż z niechęcią odstąpiłem miejsce młodszemu i naturalne – z racji wieku – lepszemu. Lecz to są zwykłe koleje losu, że starsi muszą ustąpić miejsca młodszym – specjalnie zaś zjawisko to występuje w sporcie a zwłaszcza w piłkarstwie.

 

Pierwszy z lewej autor wspomnień. 

Wówczas kiedy wstąpiłem do Cracovii byłem jednym z młodszych, lecz kandydatów do ustąpienia nie było. Wtedy w Cracovii prawie wszyscy jeszcze byli młodzi, a ja jako jeden z całej masy młodszych, plątałem się gdzieś w siódmej drużynie, którą stanowili wszyscy zapisani razem ze mną. Ponoć wybijałem się ponad resztę, więc szybko awansowałem do czwartej drużyny, a gdy na jakimś meczu z rezerwą Cracovii wykazałem wybitniejszą formę, ówczesny kierownik sekcji piłkarskiej, dr Lustgarten przeniósł mnie na stałe do drużyny Ib. W tej to drużynie, która była rezerwą słynnej ongiś pierwszej drużyny Cracovii, odnosiłem przez dwa sezony duże sukcesy jako środkowy napastnik.  

 

MISTRZOWIE A KLASY – CRACOVIA Ib.

Przez swą dużą ruchliwość i żywiołowość, szybką orientację, chęć do gry i dobry strzał, byłem zawsze dobrym i groźnym napastnikiem. Groźnym, dla bramkarza przeciwnika, ze względu na pewnego rodzaju chytrość z jaką zdobywałem bramki. Mianowicie ubiegałem zawsze bramkarzy w chwytaniu górnych piłek, które posyłałem głową do bramki. Byłem szybki, odważny i zręczny ... bo młody!

Dążeniem moim było dostać się do pierwszej drużyny. Wiedziałem, że osiągnąć to mogę tylko poprzez lepszą grę. Lepsza od gry tych, którzy w niej już są. Bałem się tylko mojego pierwszego występu w pierwszej drużynie...

Różnicy pomiędzy młodszym piłkarzem, a jego kolegą z pierwszej drużyny, nie uznawano w Cracovii. Wszyscy byli kolegami, nikt się nie wywyższał i nie traktował swych młodszych kolegów źle – przeciwnie, zachęcano do bliższego koleżeństwa, przyjaźni. Pamiętam, gdy jako gracz rezerwowy, zostałem na jakiś tam mecz, wstawiony do pierwszej drużyny.

DRUGA I TRZECIA

DRUŻYNA CRACOVII.

1913/1914r.

 

 

Miałem ogromny respekt i szacunek do tych „wielkich” kolegów. Do każdego z nich zwracałem się per „pan”. Tu jednak spotkała mnie miła niespodzianka. Z miejsca wytłumaczono mi, że w drużynie Cracovii nie ma różnic, że wszyscy są kolegami i do wszystkich należy mówić „ty”. Ośmieliło mnie to i ucieszyło zarazem.            

W środku autor z żoną i synkiem, Leszkiem.

Po jakimś meczu, urządziła sekcja piłki nożnej podwieczorek z kawą i ciastkami, na boisku przed trybunami. Na podwieczorku tym znaleźli się wszyscy członkowie sekcji, od najmłodszych do najstarszych, wówczas to więzy moje z Cracovią, które pierwotnie nie były zbyt silne, wzmocniły się stokrotnie. Jednakże, do chwilowego mego zniechęcenia do klubu przyczynił się – ówczesny szatny Cracovii – kochany Antek Zaczyński wyrocznia w kwestii kostiumów i butów piłkarskich. On to decydował komu dać najlepsze buty i cały, nie podarty kostium. Tak – cały – bo wówczas Cracovia, choć grała najlepiej w Polsce, miała najbardziej podarte kostiumy sportowe. Były to kostiumy ze specjalnej flaneli, które przywiózł dla Cracovii jeden z założycieli tego klubu i jej gracz – obrońca Calder.

Ten właśnie Antek Zaczyński nie chciał mi pewnego razu wydać na trening lepszego kostiumu, uważając mnie jeszcze za „pętaka”. Byłem wtedy za dumny by prosić go o to, obraziłem się i na treningi nie przychodziłem. Dopiero interwencja doktora Lustgartena załagodziła sytuację. Odtąd dostawałem regularnie, dobre buciki i kostium oraz byłem traktowany na równi z Jasiem Reymanem, ulubieńcem wszystkich, którego kochaliśmy za jego wspaniałe zalety charakteru, no i umiejętności piłkarskie. Tenże Jaś Reyman w późniejszych czasach, na skutek pewnych nieporozumień, przeszedł z Cracovii do drużyny swoich braci – Wisły. Pozostał on mimo wszystko ulubieńcem wszystkich piłkarzy Krakowa, a może i tych z całej Polski, którzy kiedykolwiek się z nim zetknęli. Do dziś dnia, dr Jan Reyman jest ogólnie lubiany i szanowany przez cały sportowy Kraków.

Nie grałem jeszcze stale w pierwszej drużynie, a mimo to wyjechałem już w roku 1919 w listopadzie do Wiednia, jako rezerwowy. Cracovia grała wówczas z Admirą, przegrywając nieznacznie 3 : 4. W następnym dniu zremisowaliśmy z W.A.F. 4 : 4. Wyniki te, ze względu na doskonałą lokatę w tabeli ligowej obu wiedeńskich drużyn, były dla nas wybitnie zaszczytne.

Bywało i tak... Wówczas już poznałem ową radość wyjazdu za granicę z drużyną Cracovii. Zespół nasz tworzył bowiem wybitnie zgraną paczkę – nieomal rodzinę. Nie tylko zawodnicy lecz i kierownik ekspedycji, czy nawet prezesi klubu, brali udział w żartach, opowiadaniach i nabieraniu naiwnych młodzików – jednym z których, między innymi, byłem i ja.

W czasie tego wyjazdu grał u nas w drużynie prawoskrzydłowy Wisły – Franciszek Danz, który był jednym z wesołków, a który doskonale pasował do pozostałego zespołu żartownisiów i nabieraczy. W skład tego wspaniałego gremium wchodzili Ludwik Gintel, Zdzisław Styczeń, Munio Sperling i Mietek Wiśniewski. Danza nazywano wówczas (nie wiem dlaczego) „Agatafana”. Nie wiadomo zresztą, czy dla jego małego wzrostu, czy też dla kolosalnego apetytu jaki wykazywał.

Co ważne, nie znał on wcale języka niemieckiego. W czasie rozmowy w szatni, przed meczem z Admirą, jego przeciwnik – lewy pomocnik, zagadnął go po niemiecku:

  • Nie jesteś o wiele wyższy ode mnie, kolego!

  • Agatafana – odrzekł mu Danz na to, myśląc zapewne, że tamten mu się przedstawia.

  • Nie rozumiem po polsku – odpowiada pomocnik Admiry.

Oczywiście, że śmiech jaki wówczas rozległ się w szatni zdumiał zawodników austriackich, którzy nie wiedzieli o co chodzi. Słowa, którego użył Danz nie rozumieli także zawodnicy Cracovii – nie rozumiał go również sam Danz. Zaciekawionym wiedeńczykom wyjaśnił później Gintel, że Danz jest naszym nowym nabytkiem ... z Konstantynopola!

W jesieni roku następnego, pierwsza drużyna Cracovii wyjechała na dwa tygodnie na Górny Śląsk, w celach propagandowych. Był to okres plebiscytu – przed nami bawiła już na Śląsku drużyna warszawskiej Polonii i o ile się nie mylę – Pogoń Lwowska. Z drużyną prócz kierownika, którym był dr Lustgarten, wybrał się również sędzia piłkarski Seidner. Oczywista z miejsca stał się on celem naszych docinków i żartów. Przeszedł przede wszystkim tak zwany „chrzest bojowy”, a że za wyjątkiem Kałuży, który był wówczas dość słaby fizycznie, reszta była zdrowa i silna – sędzia ów odczuł „chrzest” bardzo dotkliwie na tylnej części spodni. Ja, jako już „stary” bojowiec, który swój chrzest zagraniczny przeszedłem na wyjeździe do Wiednia, brałem też udział w dawaniu klapsów biednemu Seidnerowi. O! Gdybym wówczas wiedział, że ten sam Seidner, w rok później, usunie mnie z boiska na jakimś tam meczu – razy moje byłyby wtedy stokroć silniejsze.

Na Górnym Śląsku graliśmy 8 – 10 meczów. Oczywiście wygraliśmy wszystkie w wysokim stosunku. Wszędzie przyjmowano nas serdecznie, podziwiając styl i sposób gry. Najbardziej podobała się słynna wówczas trójka ataku : Kogut – Kałuża – Kotapka, która dosłownie robiła ze Ślązakami co chciała – oraz stary (wcale nie stary, tylko łysy) Tadek Synowiec w pomocy.

Główną kwaterę zaciągnęła Cracovia w Mysłowicach, skąd wyjeżdżaliśmy na każdy mecz. Graliśmy na całym Śląsku – w Katowicach, Chorzowie, Król. Hucie, Mysłowicach, Zabrzu itd. W tym czasie cały Śląsk „okupowany” był przez aliantów, a tylko służbę porządkową pełniła policja niemiecka. Na złość jej, gdziekolwiek tylko przebywaliśmy, śpiewaliśmy modną podówczas francuską piosenkę „Madelon”. Doprowadzało to niemiecką policję do wściekłości, wywołują równocześnie dużą radość wśród francuskich żołnierzy, którzy z uwagą przysłuchiwali się swej piosence śpiewanej w obcym języku.

Śpiewanie piosenek w pociągu, lub na statku było wtedy bardzo popularne, a o autorze wspomnień, śpiewali koledzy z drużyny Cracovii taką oto zwrotkę:

Co Zygmuś winien, że jest taki śliczny?

Co Zygmuś winien, że ma taki wdzięk?

Co Zygmuś winien, że ma taki czar magiczny?

Na jego widok nawet kamień by zmiękł!

Najbardziej paradnym był wtedy Mietek Wiśniewski, który regularnie przekręcał słowo „Madelon”, powtarzające się w piosence, na „medalion”, spóźniając się równocześnie z ostatnim słowem strofki. Otrzymał on wskutek tego przezwisko „Medalion”, które przyczepiło się do niego przez cały czas pobytu naszego na Górnym Śląsku, pozostając przy nim długo jeszcze w Krakowie. 

Na Śląsku byliśmy świadkami ciekawego sposobu sędziowania. Arbiter prowadzący, ubrany był w zwykłe spacerowe spodnie. Sędziował co prawda bez marynarki i kamizelki, ale za to spodnie miał obowiązkowo na szelkach, na głowie zaś, cyklistówkę lub... twardy kapelusz. Oprócz sędziów liniowych miał jeszcze do pomocy dwóch sędziów przy każdej bramce, z chorągiewkami w ręku. Bramkę uznano, gdy obaj sędziowie machnęli chorągiewkami, dając znak, że piłka przeszła linię bramkowa. Gdy zaś główny sędzia miał co do tego jeszcze wątpliwości, następowały długie konferencje i narady z wyżej wymienionymi sędziami liniowymi, czy bramkę uznać, czy nie. Nie uznano nam wtedy wielu, prawidłowo strzelonych bramek – nie zależało nam jednak na tym, gdyż strzelaliśmy ich wiele, po 8, 10, a nawet 15 na jednym meczu! W jednym tylko wypadku, a to w meczu z najsilniejszym przeciwnikiem – Słupną z Mysłowic, uzyskaliśmy niski stosunek bramkowy 3 : 0. 

W nagrodę mych występów na Śląsku, wystawiono mnie na wiosnę roku następnego na prawe skrzydło pierwszej drużyny, właśnie przeciwko śląskiemu zespołowi Słupna, którą Cracovia zaprosiła do Krakowa, a która wtedy okazała się tak silną. W Krakowie wygraliśmy z nią dość wysoko.

 

Trenerem naszym był wówczas Węgier, Imre Pozszonyi – z budapeszteńskiego MTK. Był to bez wątpienia jeden z najlepszych trenerów jakich miała Cracovia. Potrafił on nie tylko uczyć grać w piłkę nożną ale równocześnie doskonale rozumiał psychikę każdego z zawodników i stosownie do niej postępował z nim. Tenże Pozszonyi wiedząc, iż jestem zbyt nerwowy w grze (jak zresztą każdy debiutant), dawał mi przed każdym meczem, łyżkę bromu do zażycia. Robiło mi to doskonale. Dziś potrafię ocenić czym była wówczas łyżka bromu.


Brak głosów

Komentarze

No nie, Pulkowniku.

Tekst o mojej ulubionej druzynie z Krakowa, Cracovii.

Dobrze, ze nie o Wisle, Wiselce, jak chca niektorzy, klubie bilacego serca partii,

czyli naszej ukochanej milicji i SB, w resorcie o jakze czulej nazwie -  MSW.

Nie przypuszczalem, ze interesujesz sie "kibolstwem" :)

Dzieki !

Vote up!
0
Vote down!
0

baca.

#205530

Witaj,
ja jestem skazany na bluesa.
Jakbyś się urodził naprzeciwko stadiony Cracovii ( jeszcze wtedy drewnianego ) to miałbyś jakiś wybór.

A w piłkę grałem i gram jeszcze czasem.

Jak wyjdzie w przyszłym roku ta książką Zygmunta Chruścińskiego to dostaniesz ją ode mnie w prezencie.

Pozdrawiam

jwp

Hr. Skrzyński - Panie Marszałku, a jaki program tej partii ?
Marszałek Piłsudski - Najprostszy z możliwych. Bić kurwy i złodziei, mości hrabio.

Vote up!
0
Vote down!
0

jwp - Ja też potrafię w mordę bić. Hr. Skrzyński - Panie Marszałku, a jaki program tej partii ? Marszałek Piłsudski - Najprostszy z możliwych. Bić kurwy i złodziei, mości hrabio.

#205533

Dzieki, dzieki Pulkowniku :)

jak tylko zagladalem do Krakowa, odwiedzalem Muzeum Narodowe i pobliski stadion Cracovii.   "Wiselke" omijalem z daleka :)

Sorry, ze wrzucam Ci tu Starucha, ale to po tej jego "autorskiej" akcji patriotycznej tajniacja zwinela najslynniejszego kibica, obecnie wieznia politycznego rezimu Grasia & Compamy :

Vote up!
0
Vote down!
0

baca.

#205535

... klubie jako o milicyjnym to domena pasiastych i tych, którzy mają przez nich zlansowany już mózg.
Dlaczego? Ano dlatego, że Wisła powstała jako POLSKI klub. W jej szeregach grali Polacy, którzy przyczynili się między innymi do powstania Legii Warszawa.
Prawie pół wieku Wisła działała jako patriotyczne Towarzystwo Sportowe, a dopiero po II Wojnie Światowej klub trafił do resortu milicji - przez pewien czas nie było w nazwie Wisły, a tylko "Gwardia". Pisanie o klubie, który nie z własnej inicjatywy trafił pod "opiekę" MSW w czasach komuny, że jest "be" to chamstwo.

Jeśli ktoś jest zainteresowany prawdziwą historią Wisły, a ni etą pisaną przez PR pasiastych, to polecam stronę: http://historiawisly.pl/

Wisła ma w swojej historii również świetlane chwile.

Vote up!
0
Vote down!
0
#205545

Jazeon, znam historie Wisly.

Klub jednak nie rozliczyl sie z tego niezbyt chwalebnego okresu powojennego,

kiedy byl klubem MSW i przyjmowal rozliczne resortowe medale za dobra~ gre~.

Przepraszam Cie, jesli sie poczules obrazony.

Vote up!
0
Vote down!
0

baca.

#205548

"28 stycznia 1990 Cracovia po słabym meczu o Puchar Prezydenta Miasta Krakowa pokonała Wisłę 1-0. Po meczu natomiast miało miejsce nieprawdopodobne wydarzenie. Zbyt brutalna - zdaniem wielu obserwatorów - akcja policji na stadionie (m.in. złamanie nosa dziewczynie ogólnie znanego kibica Cracovii) spowodowała, że po meczu "hoolsi" pasiaków natarli na siły porządkowe. W ataku tym niespodziewanie wsparli ich (znacznie wtedy "mocniejsi") "hoolsi" Wisły. I nienawidzący się na codzień kibice razem wyparli policję do śródmieścia Krakowa.

Końcowym akcentem tej "akcji" było wspólne zdemolowanie konsulatu ZSRR, do którego schronili się uciekający policjanci, a w konsekwencji - zakaz organizacji kolejnych meczów derbowych. Stąd wynikła kilkuletnia przerwa, bo drużyny dzieliło wówczas kilka klas rozgrywkowych. Ale - Wisła z ekstraklasy spadła, a Cracovia do II ligi awansowała. Meczu ligowego policja zabronić nie była w stanie."

Vote up!
0
Vote down!
0
#205550

Taka wspolna akcja kibicow w Krakowie to niestety rzadkosc.

Dzieki za jej przypomnienie.

Nie gniewaj sie, ze sponiewieralem troche Wisle, ale... czy wiesz, ze w tym roku wygrala ona konkurs na najwiekszy koszmarek architektoniczny w krolewskim miescie Krakowie.

Tym koszmarkiem jest nowy stadion "Wiselki" :))

Vote up!
0
Vote down!
0

baca.

#205555

Witaj,
Baca nie miał złych intencji, powielił tylko, niechcący jak sądzę, pewne obiegowe opinie. Jest w nich sporo prawdy, jednak nie możemy żądnego z klubów przedwojennych winić za robotę czerwonych.

Ja mam w rodzinie piłkarzy Wisły i Cracovii, a jeden grał nawet w obu klubach. I tak naprawdę święta wojna winna mieć miejsce na boiskach. Tylko mało kto zwraca uwagę, że za bandyckimi wyczynami nie stoją prawdziwi kibicie, ale najczęściej bandyci, sfrustrowani młodzi ludzie bez pracy oraz Policja. Ona też prowokuje, a po części wpływa i steruje półświatkiem.

I mam nadzieję, że tak jak opisałeś, wkrótce Polacy się zjednoczą, bez względu na barwy klubowe.
I pogonią kogo trzeba z Polski.

Serdecznie Pozdrawiam

jwp

Hr. Skrzyński - Panie Marszałku, a jaki program tej partii ?
Marszałek Piłsudski - Najprostszy z możliwych. Bić kurwy i złodziei, mości hrabio.

Vote up!
0
Vote down!
0

jwp - Ja też potrafię w mordę bić. Hr. Skrzyński - Panie Marszałku, a jaki program tej partii ? Marszałek Piłsudski - Najprostszy z możliwych. Bić kurwy i złodziei, mości hrabio.

#205642

I male uzupelnienie o wiezniu politycznych 3 RP Donalda T. :

Piotra Starucha - Staruchowicza (same zdjecia) :

http://www.youtube.com/watch?v=l3QqLcQZNtc&feature=related

I tajniactwo, walczace ze Staruchem:

 

Vote up!
0
Vote down!
0

baca.

#205532

Staruch nie do końca z mojej bajki, kilka ekscesów ma na sumieniu. Natomiast o wymiarze sprawiedliwości w III RP świadczy fakt, iż on siedzi na sankcji za..., a Gromosław Czempiński za ciężkie przestępstwa nie wiadomo czy będzie skazany i buja się na wolności za kaucję. Poniżej jeden z hymnów Cracovii, słowa i muzyka Jacek Chruściński. A w chórkach słychać mój głos. jwp Hr. Skrzyński - Panie Marszałku, a jaki program tej partii ? Marszałek Piłsudski - Najprostszy z możliwych. Bić kurwy i złodziei, mości hrabio.
Vote up!
0
Vote down!
0

jwp - Ja też potrafię w mordę bić. Hr. Skrzyński - Panie Marszałku, a jaki program tej partii ? Marszałek Piłsudski - Najprostszy z możliwych. Bić kurwy i złodziei, mości hrabio.

#205534

Znam ten hymn, ale nie wiedzialem, ze tam spiewasz i Ty :)

* Staruch jest pod obstrzalem mainstreemowych mediow, bo m.in. zaatakowal...

i Adama Szechtera Michnika.

A za to sie nie wybacza !

* zatrzymanie i wielomiesieczny areszt Starucha to jednak skandal w Donkowej 3 RP.

Vote up!
0
Vote down!
0

baca.

#205549

Piękny życiorys Braciszku.
Sportowca, Piłkarza.
Człowieka, który nie musiał wybierać, pomiędzy grą w piłkę, a
szemranymi interesami "działaczy".
Tego Ducha sportu, tak jak Ducha Polskości, trzeba będzie
przywrócić.
Dla zdrowia następnych pokoleń.
I dla integracji Społeczeństwa.
Pozdrawiam serdecznie

"My nie milczymy, my rośniemy,zmieniamy w siłę gorzki gniew- I płynie w żyłach moc tej ziemi, jak sok w konarach starych drzew" Yuhma

Vote up!
0
Vote down!
0
#205552

@jwp
Jestem kibicem Wisły, ale za tekst daje dyszkę, warto wspominać stare, dobre czasy, gdy piłka była po prostu świętem, a piłkarze walczyli jak o życie, bo silnie identyfikowali się z klubem. Nie to co teraz, pieniądze i komercja...
@baca
Tak jak pisał Jazeon, takie wrzutki historyczne są trochę przesadzone, obecna Wisła nie ma nic wspólnego z SB i milicją, a że dawniej zrobili z nich Gwardię, takie czasy...
Oglądam dużo ekstraklasy, nieraz i całą kolejkę i trochę wyłapuję, co się śpiewa na trybunach. I mogę stwierdzić, że Cracovia ma jakiś kompleks Wisły, bo nawet w meczu kompletnie nie związanym z Wisłą, na trybunach wielokrotnie potrafią się pojawiać antywiślackie przyśpiewki.
A co do stadionu Wisły- w normalnym, praworządnym państwie Majcher i jego ekipa dawno poszłaby za to siedzieć...
---------------
"Zjednoczeni ludzie potrafią obalić każdy system..."

Vote up!
0
Vote down!
0

"Zjednoczeni ludzie potrafią obalić każdy system..."
Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, áldd meg a magyart

#205560

Witaj,
ja kibicuję i Cracovii i Wiśle, to w końcu krakowskie kluby.
I słusznie prawisz, że mecze to było święto. Dla całych rodzin, święto lokalnego patriotyzmu.
I tego się boi władza. Odrodzenia wspólnot na poziomie lokalnym.
Co do Wisły to miała jako GTS zaplecze, a Cracovia jak znasz jej historię była przez władzę gnojona. Spychana do roli drugorzędnego klubu. A przecież od dziesiątek lat miała wiele znakomitych sekcji sportowych i niemniej znakomitych sportowców.

Stadion Wisła to wielki przekręt i katastrofa za którą przyjdzie nam jeszcze przez kilka lat płacić.

Mylisz się jednak twierdząc, że TS Wisła nie ma nic wspólnego z SB i MO. Mają się dość dobrze w niej i przy niej. Ale to temat na prywatną rozmowę.

Pozdrawiam Serdecznie

jwp

Hr. Skrzyński - Panie Marszałku, a jaki program tej partii ?
Marszałek Piłsudski - Najprostszy z możliwych. Bić kurwy i złodziei, mości hrabio.

Vote up!
0
Vote down!
0

jwp - Ja też potrafię w mordę bić. Hr. Skrzyński - Panie Marszałku, a jaki program tej partii ? Marszałek Piłsudski - Najprostszy z możliwych. Bić kurwy i złodziei, mości hrabio.

#205640