Cz. X. Tworzy się Armia Polska.

Obrazek użytkownika Jacek K.M.
Historia

W okolicy San Francisco w Kalifornii, mieszka 90 letni weteran II wojny światowej. Po wielokrotnych prośbach Pan Zdzisław J. Xiężopolski dał się namówić do napisania wspomnień o swoich życiowych przejsciach i przygodach. Tam gdzie było to możliwe zachowalismy orginalny język Autora. Część X, zabierze do tworzącej się Armi Polskiej w Tatiszczewie i w Dżałał Abadzie.

Tworzy się Armia Polska.

Wielu było jeszcze w mundurach żołnierskich. Obdarte to było, brudne i zawszone, tu i ówdzie bose, ale polskie. Jeńcy wojenni i inni Polacy uwalniani byli z łagrów, wszelkich obozów pracy, kołchozów i innych miejsc przymusowego pobytu, aby z mężczyzn zdolnych do noszenia broni stworzyć armię walczącą z Niemcami. Do Tatiszczewa przybywali ludzie w różnym stanie niedożywienia, zdrowia i wyglądu zewnętrznego, jedni w resztkach polskich mundurów, inni w fufajkach pamiętających lepsze czasy i właścicieli, na bosaka, albo w improwizowanych łapciach, nawet w butach, czy czymś je przypominającym. Z takiego zbiorowiska wyrzutków historii tworzono armię, a przewidując brak oficerów zorganizowano Szkołę Podchorążych, do której i mnie powołano, jako, że miałem wymagane średnie wykształcenie. Zaczął się okres organizacyjny, którego nie mam zamiaru dokładniej opisywać. Ciężko tam było, głodno i chłodno.

Tatiszczewo Namioty i Szkoła Podchorążych

Przypominam sobie jak dziś. Czeka na nas kilku podoficerów w szczątkowych mundurach polskiego wojska. Prowadzą nas, byłych jeńców wojennych, piaszczystą drogą do obozu (nie sposób wprost pozbyć się tego wyrazu - obóz). Jest jesień, codziennie przybywają nowi ludzie i zajmują rozstawione namioty, jest dużo zamieszania, ale stopniowo tworzą się grupy i oddziały na kształt wojska. Co ważniejsze, jest niezbyt obfita, ale ciepła strawa. My chłopcy z Lidy trzymamy się razem. Przydzielają nam rząd namiotów w pobliżu stadionu. Uczęszczamy do Szkoły Podchorążych.

W Tatiszczewie tworzyła się 5 DP, którą dowodził gen.Boruta – Spiechowicz. 15 września odwiedził nas sam dowódca Armi Polskiej w Rosji Sowieckiej gen. Wł. Anders, któremu towarzyszył gen. Szyszko – Bohusz. Już 18 września otrzymalismy broń.

Na pobliskim placu odbywają się zbiórki i apele. Nie wygląda to na armię, każdy inaczej ubrany, niektórzy zachowali resztki munduru, ale przeważają fufajki i spodnie jak moje, w różnym stanie. Są buty, kapcie, szmaty na nogach. Wynędzniałe to wszystko. Na szczęście nas apele nie obowiązują. Znalazł się jednego dnia dobrze ubrany i odżywiony major, który na gwałt chciał zrobić z tego zbiorowiska wojsko. Słyszymy z dala komendy: bataliooon stój!, w prawo zwrot! Ludzie ledwo trzymają się na nogach , a on...

Jesień – Dym z Namiotów

Jesień, coraz chłodniej. Trzeba jakoś przygotować się do zimy. Antek Grzybowski wpadł na pomysł zbudowania w naszym 10-cio osobowym namiocie (wszystkie są takie same) piecyka. Zbieramy więc przydatny do tego materiał jak kawał blachy, cegły czy kamienie w ich kształcie. Foryś znalazł rurę. Inni idą naszym śladem, Antek , były harcmistrz, wywiązał się z zadania znakomicie. Zbieramy suche gałęzie i inne paliwo. Leci dym z wielu namiotów. I także znika płot ogradzający stadion, znikają ławy na widowni, jest ciepło dopóki możemy zdobyć paliwo.

Zimowe Kłopoty

Nadchodzi zima, deszcz ze śniegiem. Śpimy w ubraniach, przykryci czym kto może, nawet nie zdejmujemy butów. Gdzieś przed Bożym Narodzeniem, zmieniły się nasze warunki mieszkalne na lepsze. Mianowicie przeprowadzilismy się z namiotów do drewnianego budynku, do prawdziwego, chociaż jednoizbowego domu, zaopatrzonego w prycze i dwa piecyki, ale i tu było zimno, no i te ćwiczenia w takt marszu kiszek.

No i było nas więcej. Przydzielono kilku maturzystów i nawet jednego doktora, kandydata na oficera. Pan od nas starszy i lepiej wykształcony, ale według polskiego regulaminu musiał odbyć podchorążówkę. Biedak latał z nami po śniegu jak mógł i znosił musztrę.

Ja miałem zdobyte gdzieś litewskie buty z cholewami, mocno przechodzone, ale przynajmnie do pary. Codziennie po kilka godzin na świeżym powietrzu i śniegu ,odbywały się ćwiczenia z bronią albo i bez. Mróz, więc trzeba się ruszać i to prędko. Poza tym trzeba było iść 3 razy dziennie do kuchni, a nasza siedziba była oddalona od niej około kilometra. Wracało się z zimnym posiłkiem. Marły konie trzymane pod lichym dachem, bez ścian. A wtedy kto miał szczęście może znalazł włókno mięsa w menażce.

Moje buty nie wytrzymywały brutalnego obchodzenia się z niemi. Cieniutka podeszwa lewego pękła, część jej zupełnie odleciała, tworząc obrzydliwą dziurę. Starałem się zakryć szmatką. Niewiele to pomogło – odmroziłem stopę. Stała się żółta i nieczuła. Dostałem od kapitana, dowódcy kompanii, zwolnienie od ćwiczeń na kilka dni. Leczyłem tą stopę masażami przy piecyku.

Rosyjska Zima i Angielskie Mundury!

Sytuację uratowało niespodziewane wydarzenie: dostaliśmy mundury angielskie! Precz kurtki śmierdzące, watowane spodnie, zawszawione koszule, onuce. Co za radość! Wszystko czyste, nowe. Bluzy, spodnie, skarpetki, buty, nawet płaszcze z brązowemi, skórzanymi pasami. Wkrótce jednak zauważyliśmy, że furażerka nie chroni uszu tak ja watowana czapa z nausznikami, a elegancki i cienki sweterek to nie cieplejsza fufajka. Buty – wyjściowe kamaszki nasiąkają wodą. Słowem - to ładne, ale nie nadaje się na tutejszy klimat. Lecz – czekaj do wiosny, pewnie w marcu.

Ubywało niestety nas, nawet wobec równoczesnego przybywania nowych więżniów, zwalnianych z łagrów. Ostro padał snieg, jednej nocy spadło ponad stopę. Wyżywienie było podłe. Aby nie nużyć czytelnika szczegółami dodam, że po ukończeniu szkoły dostałem tytuł podchrążego w stopniu kaprala, poczem dostałem przydział do jakiegoś pułku. Tam nabyłem, jak doktór powiedział „nieżytu jelita cienkiego”, czego objawem była okropna biegunka. Dał mi łyk jakiegoś gorzkiego płynu-świństwa, tłumacząc, że nie ma żadnego lekarstwa.

Drugą bolączką była malaria, a trzecią ukąszenie skorpiona, co nie jest śmiertelne, ale powoduje wysoką parę dni trwającą gorączkę w osłabionym organizmie, jakim był mój. Mieli zabrać mnie do szpitala, ale akurat nie było miejsca. Właśnie spędzilismy okropną zimę. Na wiosnę gnębiła mnie odmrożona noga. Obóz został zwinięty, konie, których było 100 i większość dawno zdechła na mrozie – reszta ładuje się do pasażerskich pociągów – i w drogę do Uzbekistanu.

Smród, Bród i Ubóstwo – Uzbekistan

Napiszę kilka słów o pobycie i przygodach w Dżałał Abadzie (naszym nowym miejscu pobytu), o miasteczku i naszej wojskowej szkole. Dżałał Abad, mieścina uzbecka, biedna i mała, tylko główny plac z monumentem Stalina miał brukowaną wierzchnię.

Kiedy opuszczałem pociąg w Dżałał Abad było pochmurno i mokro. Poza płaszczyzną, którą wkrótce poznamy, po prawej stronie zatrzymały mój wzrok nagie wzgórza. Dalej jakieś góry. Na skraju nędznego miasta rzuca mi się w oczy pokażny, szary kopiec. Mijając go rozpoznaję, a raczej domyślam się, że to wata. A więc została, przez całą zimę, na deszczu... Pilnuje ją kobieta w uniwersalnym watowanym ubiorze, ze strzelbą na ramieniu.

Nasz oddział oddala się od reszty i kieruje się do miasta. Wchodzimy na podwórze jakiejś szkoły. Plac jest wodnisty, a stojące tam namioty zalewa woda. Pada deszcz. Okazuje się, że tu w tych namiotach mamy spędzic parę miesięcy. Ale przy lepszej pogodzie. Tymczasem lokujemy się w szkole, aż wyschnie. Czyścimy broń – karabiny, co jest zajęciem wieczystym, wychodzimy na plac musztry , przez przedmieście. Jak ono wygląda?

Wzdłuż nie brukowanych, błotnistych i pełnych kałuż ulic, wysokie gliniaste 3–metrowej wysokości mury otaczają niewidoczne muzułmańskie domy. Z rzadka, może raz na tydzień, wychodziły z nich kobiety zakryte od głów do stóp czarnym strojem, niby workiem. Na wysokości oczu, owe worki, mają także czarne gęste siatki. Osoba wewnątrz widzi nas , ale my jej nie. Co kraj to obyczaj. Tak nakazuje ich religia, my możemy tylko to komentować.

Ponownie w Namiotach

Skoro podeschło, przygotowujemy namioty do zajęcia. Są niskie, więc, żeby móc stanąć wykopujemy wszerz, na połowie, rowek szerokości 40 – cm i takiejż głębokości. Reszta to legowisko (łóżka). Obsypujemy brzegi namiotu na wypadek deszczu. No i przenosimy się do namiotów zostawiając szkołę pustą. Ćwiczenia mamy codziennie – to na placu, to na wzgórzu 429.

Przy dobrej pogodzie widzimy płaską jak stół dolinę fergańską. Te dalekie góry to Góry Pamiru. Poza niemi Chiny i pewnie Afganistan. Pogoda coraz lepsza, Pamir piękny, chociaż daleki. Idę na kurs samochodowy, dostaję prawo jazdy po rosyjsku (moje póżniejsze żródło kłopotów w Peru).

Przydział żywności dla naszego wojska jest mały, a dla ludnosci cywilnej (zwolnieni ze zsyłek, kołchozów, więzień, Syberii), która się przy wojsku zebrała, jeszcze mniejszy. Wojsko więc ujmuje sobie, aby dodać bliżnim. Tak jest w cywilizowanym świecie. Wyżywienie wszyscy mamy głodowe. Starannie wyważona porcja chleba na cały dzień, kawa, zupa – rozbełtana mąka w gorącej wodzie, trochę kaszy. Przy tym wyżywieniu każdy krok to nie lada wysiłek. Byle tylko dotrwać.

Dostajemy żołd. Czasami, przy łudzie szczęścia możemy kupić lepioszkę. To jest placuszek upieczony z mąki kukuryżnianej. Trafia się jak ślepej kurze ziarno. Albo proszku musztardowego. Zmieszanym z wodą smaruje się chleb. Nie ma to oczywiście żadnej wartości odżywczej, ale daje złudzenie masła. Wszystko wydaje się tu złudzeniem.

Moja Wycieczka na Miasto

Uzyskując pewnego dnia przepustkę wybrałem się, jak to robili inni, na ów plac ze Stalinem, aby kupić tzw. lepioszki, czyli małe jak dłoń placki używane jako chleb, albo trochę cebuli, zawierającej witaminy. Szkorbut z ich braku był nagminny. Może znajdę jakieś owoce lub jarzynę. Brak mi witamin,nie chcę mieć ponownie kurzej ślepoty, albo nabawić się szkorbutu.

Odbywał się jarmark, stały kramy z wyrobami domowemi jak grzebienie, łyżki drewniane, itp. Znalazłem nawet upragnioną cebulę. Na uboczu stało na wspaniałych rumakach dwóch obserwatorów w kozackich mundurach z kindżałami przy boku. Nie przyglądałem się im bardzo, bo to przecież zabronione.

Wracając do koszar (pomokłych namiotów i lichych domków) z upragnioną cebulą, ogarnęło mnie dziwne uczucie. Pomacałem się po kieszeniach i z przerażeniem stwierdziłem brak woreczka z dokumentami stwierdzającymi, że jestem żołnierzem polskim i całego majątku w wysokosci 10 rubli! Nie żal rubli, bo i tak prawie za nie nic nie było można kupić (czasem siemioszki, czyli ziarna słonecznika, albo proszek musztardy, który zmieszany z wodą służył do smarowania chleba.) Ale ten dokument! Do mamra mnie wsadzą. Szukaj wiatru w polu!

Koniec Szkoły, Likwidacja Obozu

Jak już wspominałem Kurs Podchorążych Piechoty rozpocząłem 29 listopada1941 roku, kiedy to odwiedził nas w Tatiszczewie Wódz Naczelny gen. Wł. Sikorski. 11 stycznia składalismy przysięgę wojskową. A ganiali nas w tej podchorążówce niesamowicie (mając na uwadze tamtejsze warunki: głód, deszcze i osłabienie ogólne). No, ale musi się to kiedyś skończyć.

Koniec (tzn. końcowe egzaminy), nastąpił już w lecie, dokładniej 31 maja 1942 roku. Warunki niewiele się zmieniły. Przydzielono mnie do jakiego tam pułku, dano drużynę, głód ten sam, ale trzeba nadrabiać miną. Pamiętam mego drużynowego w szkole podchorążych. Mały, ale wrzaskliwy kurdupel, kapral, wychowawca mojej grupy nazywał się Zając i odgrażał się: „ ja z was zrobię żołnierza”.

Po egzaminach wszyscy drużynowi zebrali się w jednym namiocie – na pożegnanie. Popili sobie tęgo i powrócili do swoich chłopaków. Naszemu kurduplowi język się poplątał, ale usiłował wygłosić mowę pożegnalną: „ Obiecałem zrobić z was żołnierzy i pewnie mi się to udało” – powiada. „ A podchrążego X. to ja szanuję. On mi się nigdy nie starał przypodobać”. Powiedziawszy to runął na swoje łóżko. To była najlepsza dla mnie pochwała.

Byłem w pułku z przydzieloną mi drużyną aż do wyjazdu, o czym mowa nieco dalej. Biegunka mnie męczyła, siły opadały, ale nie można było zrobić zawodu Zającowi. Cierpiałem z powodu malarii. Miano mnie zabrać do szpitala i może bym tam się dostał, gdyby nie likwidacja całego obozu.

Zdzisław Józef Xiężopolski

(W następnej części wspomnień Autor opuszcza, z Armią Polską gen.Andersa, teren Rosji Sowieckiej i przez Morze Kaspijskie rozpoczyna swoje wojenne przygody  w Iranie i Iraku).

Jacek K.M.

Brak głosów