Karwasz barabasz! Kuniec!
Za dwa lata koniec świata.
Żerowanie na lęku przed Armagedonem jest stare jak nasza cywilizacja. Bodaj po raz pierwszy zbiorowy przypływ paniki miał miejsce przed rokiem 1000. Większość chrześcijaństwa była przekonana, że oto za moment usłyszą trąby, zaś archanioł Michał poprowadzi hufce niebieskie do ostatniej bitwy. Blady strach padł na część ludzi majętnych. Boć to łatwiej wielbłądowi przejść przez ucho igielne niż bogaczowi zasiąść po prawicy Pana.
Polak, pardon, człowiek potrafi. Raz-dwa znaleźli się usłużni, którzy postanowili pomóc zatrwożonym bogaczom.
Ryzykując własne potępienie in saecula saeculorum po prostu przejmowali majątki. I wszyscy byli zadowoleni – dotychczasowi bogacze z nadzieją patrzyli w niebo i czekali na dźwięk trąb niebieskich, dotychczasowi biedacy zażywali zaś luksusów, do których nigdy nie doszliby nawet najcięższą pracą.
Co prawda zadowolonych ubyło, gdy okazało się, że rok 1000 to tylko kolejna data, a na odkręcenie zaszłości przewłaszczeniowych już za późno.
Na przestrzeni wieków samozwańczych proroków grożących końcem świata było sporo. Bardziej znany to np. Girolamo Savonarola. Jednakże z przyczyn oczywistych jego wątek i jemu podobnych wykracza poza zakres tego ludycznego wszakoż felietonu.
Skupmy się raczej na czasach nam bliższych. Zajęcie Państwa Kościelnego przez rewolucyjne oddziały francuskie i przyłączenie do Francji (1809-1815) uruchomiły wielu „proroków”. Dwa najbardziej rozpoznawalne na świecie nowe ruchy religijne, adwentyści i mormoni powstali w USA prawie jednocześnie. Adwentyści swój początek zawdzięczają pastorowi baptystycznemu, byłemu kapitanowi wojsk USA, Williamowi Millerowi. On to bowiem jako pierwszy bazując na biblijnej Księdze Daniela wyliczył, że Chrystus ponownie zejdzie na Ziemię dokładnie 22 października 1844 roku. W ciągu dwóch lat tzw. ruch millerystów osiągnął wielkie rozmiary. Ludzi sprzedawali dobytek (bo i tak za chwilę przestanie być im potrzebny) i chłonęli każde słowo swojego kaznodziei. Jak łatwo się domyśleć milleryści przekształcili się w „wielkie rozczarowanie”. Wtedy jednak pojawiła się Ellen G. White...
Dekadę wcześniej niejaki John Smith doznał objawienia. Ponoć za pomocą dwóch świętych kamieni Urim i Thummim przetłumaczył otrzymane od Anioła złote tablice z wyrytą na nich Księgą Mormona. Dzisiaj misjonarze Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich są bardziej widoczni na ulicach naszych miast niż Świadkowie Jehowy. Nie powinno dziwić. Na świecie wyznawców tego Kościoła jest bowiem dwa razy więcej. Warto też zapamiętać, że mormońska stolica, Salt Lake City (miasto wielkości Warszawy) praktycznie nie ma sklepów z alkoholem. Mormoni bowiem nie piją. Również kawy i herbaty. Sklepy takie nie mają więc ekonomicznego sensu.
OK, miało być śmiesznie. Kolejne wyznanie, widoczne dzisiaj na całym świecie, zostało założone przez masona Charlesa T. Russela. Ów z kolei policzył, opierając się przy tym na poglądach dziwaka-egiptologa i astronoma jednocześnie Charlesa Piazzi-Smytha, który to w Wielkiej Piramidzie, konkretnie w Galerii, zauważył zaszyfrowane losy świata, tak przeszłe jak i przyszłe, że Chrystus jest już na Ziemi, ale niewidzialnie. Od 1873 roku. Jego następca, zwany „sędzią”, Joseph Franklin Rutherford, tchnął nowe życie w rachityczną dość sektę. Wykorzystując I wojnę światową niezauważalnie przeniósł „przyjście” Chrystusa o cztery dekady. Wg nowej nauki niewidzialna paruzja ma miejsce od 1914 roku. To oczywiście było za mało. Tuż po zakończeniu wojny światowej i wygaśnięciu epidemii hiszpanki i rozpoczął kampanię „Miliony żyjących teraz nigdy nie umrą”. Organizował wiece na stadionach, wydawał książeczki (często naiwne, zawierające informacje np. o tym, że Jehowa – Bóg przeniósł dinozaury z Ziemi na Wenus!) tłumaczone na wiele języków (nawet na polski czy jidysz) i… zbierał pokaźną kasę.
Wiecznie żyć można było bowiem tylko z Rutherfordem, bo przecież za darmo umarło.
W krótkim czasie stał się najbardziej majętnym kaznodzieją w USA. Co prawda luksusowa willa w jednym z najdroższych wówczas regionów Kalifornii była nazywana oficjalnie „Domem Książąt”, gdyż miała być siedzibą… zmartwychwstałych proroków starotestamentowych. On tylko użytkował dom do czasu, gdy do furtki zapuka jakiś brodacz o semickim typie urody, wyciągnie z kieszeni paszport i powie – Abraham jestem! A jak nie będzie miał paszportu to okaże przynajmniej prawo jazdy na rydwan. ;)
Rutherford często wychodził na dach (na model hiszpański był to jednocześnie taras) i obserwował okolicę przez lornetkę. Wypatrywał Mojżesza albo przynajmniej Jozuego?
Świadkowie Jehowy numer z końcem świata powtarzali potem wiele razy. Generalnie uznawali, że koniec nastąpi, nim przeminie pokolenie 1914 roku. Włodzimierz Bednarski pozbierał w jedno ich „proroctwa”. I tak znaczącymi latami, w czasie których należało się spodziewać ostatecznego rozwiązania kwestii Ludzkości był 1926 r., potem 1935 r., lata 1940-45, 1974 rok, dekada 1984-94. Ostatnia mocno sugerowana data to 2034.
Pamiętam wypowiedź jednego z moich znajomych, który po obejrzeniu filmu 2012, nb. w 2012 roku stwierdził, że to jest dość prawdopodobne, bowiem akurat na ten rok ŚJ nic nie zapowiadają. ;)
Patrząc jednak na statystyki widać wyraźnie, jak każda tego typu zapowiedź generowała zwiększanie ilości „wiernych”, zwanych „głosicielami”. I nawet jeśli liczba ta nieznacznie spada po fiasku kolejnej zapowiedzi i takk utrzymuje się na wyższym poziomie, niż sprzed hipotetycznego Armagedonu. To z kolei generowało większe wpływy. O ile więc można kpić z tego typu wierzeń, to jednak należy oddać wielkość tak prowadzonej akcji marketingowej.
W swoich zbiorach mam też książeczkę (nazwisko autora zmilczę przez litość), jaką pod koniec lat 1980-tych otrzymałem od zaprzyjaźnionego księgarza. Opisywała ona najbliższe dzieje Świata, głównie przez pryzmat Polski, w oparciu, rzecz jasna, o Nostradamusa, ale i też innych proroków. Nie zabrakło nawet Baby Wangi… Jeśli opisywane jako wręcz pewne wydarzenia miałyby faktycznie mieć miejsce bylibyśmy już ponad dwie dekady po III wojnie światowej, a felieton pisałbym nudząc się podczas wielomiesięcznego lotu z Ziemi na Marsa. ;)
Okazuje się teraz, że do biznesu końca świata (armageddon gesheft) postanowił na stare lata wejść „dr” Ryszard Opara.
Mija rok 2022; a 2023 jest tuż za progiem; następnie milowymi krokami, będziemy się zbliżać, do końca świata ludzkości.
Końca świata, który znamy! Zdaniem niektórych, nastąpi to w 2024, moim skromnym zdaniem w roku 2025.
Takie miałem niedawno „Mary Opary”/objawienia; tak też piszę - w swojej ostatniej książce „Pande Monium”.
Tak czy inaczej, nam ludzkości zostało 2-3 lata życia.Niedługo, zacznę tę książkę publikować na Neon24. Pochłonęła ona większość czasu mego życia, na uchodźtwie w Antypodach.
Niestety, jest ona po angielsku a moje próby tłumaczeń - własnych tekstów, myśli i filozofii, jakoś kiepsko mi wychodzą.
Rozumienie realiów rzeczywistości trudno naprawdę przetłumaczyć - one jakoś brzmią inaczej...są wprost niewytłumaczalne...
Widać rękę marketingowca. Gdyby Opara pisał o końcu świata za dwie dekady nikogo by to aż tak nie ruszyło. Ale koniec za dwa lata z pewnością pobudzi popyt.
Swoją drogą ciekawy jestem, czy w oparciu o „społeczność neonu” zostanie zawiązana jakaś sekta - Opara jako „prorok najmniejszy”, kaznodzieja „Buźka”-Ruszkiewicz np. ;)
A kiedy minie Sylwester 2025 i zacznie się 2026 rok zawsze będą mogli ogłosić, że tylko dzięki ich modłom i umartwianiu się Pan zawiesił wykonanie wyroku.
Nie pierwsi i nie ostatni zapewne. Głupota ludzka jest bowiem nieskończona.
15.12 2022
fot. pixabay
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 737 odsłon
Komentarze
w oparach
15 Grudnia, 2022 - 16:53
w oparach
cóż wam maluczcy
po mamonie
w oparach spirytusu
ciało płonie!
jan patmo
Janie
17 Grudnia, 2022 - 11:42
Napisać że to pie*dolnięty felczer to nic nie napisać
wedle naczelnego ekologa naciągacza w roku 2016 świat
15 Grudnia, 2022 - 21:20
miał się skoczyć i nawet Nobla temu cwaniakowi Gore przyznano.
pzdr
p.s.
Obecny papież Franciszek też mocno pracuje na nobla, angażując Kościół Powszechny w te brednie ekologiczne, matkę ziemi, równouprawnienie.
W tym roku zaordynował, żeby żłóbek w Watykanie zrobić z odpadków, ze śmieci z recyklingu.
To może by tak nakazał mianowanym ostatnio kardynałom zamiast eleganckich jedwabnych oraz bawełnianych z drogiego butiku przy Watykanie nosić koszule ze zgrzebnych konopi, lnu tudzież bawełny wykonanych w Bangladesh tudzież zamiast skórzanych mokasynów rapcie z łyka, skoro taki ekologicznych.
Małego Jezuska położyć w... odpadki! cały Bergholio komunista, jak sam siebie zwie.
antysalon
a ja
16 Grudnia, 2022 - 01:18
skomentuję powyższy tekst krótkim cytatem biblijnym niezbyt dokładnie zapamiętanym sprzed lat
:
cyt. O DNIU TYM, I O GODZINIE NIE WIE NIKT, ANI ANIOŁOWIE W NIEBIE, ANI.....
TYLKO BÓG.