|
9 lat temu |
Chcącym drążyć ten temat... |
...pozwolę sobie przypomnieć własny artykuł sprzed paru miesięcy. Ręczę, że mamy tu do czynienia z klasycznym sekwensem.
"Komorowski odznaczył niemieckiego szpiega!"
Bardzo ciekawych rzeczy można dowiedzieć się zaglądając na internetowe portale mniejszości niemieckiej w Polsce. Okazuje się, że kilka dni temu prezydent Bronisław Komorowski odznaczył Rüdigera Freiherra von Fritsch-Seerhausena, ambasadora RFN w naszym kraju, Krzyżem Komandorskim Orderu Zasługi Rzeczypospolitej Polskiej. Za co? Oficjalnie za „wybitne zasługi w rozwijaniu polsko-niemieckiej współpracy i dobrosąsiedzkich stosunków”. A jakie to zasługi? Tego już prezydencka kancelaria nie dookreśliła. Na tę chwilę pozostają one w sferze domysłów.
Rüdiger Freiherr von Fritsch-Seerhausen pochodzi ze starego arystokratycznego rodu saksońskiego, mocno osadzonego w najwyższych kręgach tajnych stowarzyszeń wolnomularskich oraz sferach polityczno-dyplomatycznych. W politycznie gorącym okresie lat 1986-89 – już jako pracownik niemieckiego wywiadu – był zatrudniony w warszawskiej ambasadzie, pełniąc rolę oficera prowadzącego i przygotowującego miejsce przy tzw. okrągłym stole dla tej części solidarnościowej opozycji, która działając zgodnie z dyspozycjami płynącymi z Berlina doprowadziła do upadku państwa polskiego. Zwierzchnicy wysoko ocenili zasługi Rüdigera Freiherra von Fritsch-Seerhausena w Polsce, awansując go na zastępcę szefa Federalnej Służby Wywiadowczej (BND). Oprócz zadań realizowanych nad Wisłą „nasz bohater” dopilnowywał interesów Berlina w brukselskich agendach Unii Europejskiej, a także kierował wydziałem gospodarki i rozwoju niemieckiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Jest to kolejny dowód na to, że ta mityczna „niewidzialna ręka rynku”, która najpierw zdemolowała a potem zgermanizowała polską gospodarkę, sterowana jest impulsami płynącymi z BND.
Rüdiger Freiherr von Fritsch-Seerhausen zakończył swoją misję w Polsce (cokolwiek miałoby to znaczyć) i został ambasadorem w Moskwie. W pewnym sensie uczynił to, co nie udało się jego stryjowi – gen. Wernerowi von Fritschowi, który jako członek Najwyższego Dowództwa Wermachtu poległ podczas oblężenia Warszawy we wrześniu 1939 r. (dziś propaganda próbuje wmawiać Polakom, że ten generał był ich przyjacielem i zaszczepia pomysł zrekonstruowania obeliska postawionego ku jego czci przez Niemców, a zniszczonego podczas powstania warszawskiego). Z jaką misją Rüdiger Freiherr von Fritsch-Seerhausen pojechał do Moskwy?
Z pewnością po to, by odwołując się do autorytetu swojego krewnego, Friedricha-Wernera von der Schulenburga – przedwojennego ambasadora Niemiec w ZSSR i gorącego zwolennika ścisłej współpracy Berlina i Moskwy, podjąć próbę złagodzenia napiętych dziś stosunków niemiecko-rosyjskich. Mam nadzieję, że mu się to nie uda (Syberia potrzebuje wielu silnych drwali). |
5 |
Prusy Wschodnie-reaktywacja...teoria spiskowa, czy może upiór Bismarcka...? |
|
|
9 lat temu |
Mój tekst o Wierzbickim z 2006 r. |
Piotr Wierzbicki jakiego nie pamiętamy
Portal Prawy.pl piórem Szymona Szawłowskiego zastanawia się nad przemianą ideową Piotra Wierzbickiego - jednego z najpopularniejszych, do niedawna, komentatorów polskiej rzeczywistości politycznej. Jak to się stało, że ten nie tak dawno jeszcze gorący zwolennik lustracji i dekomunizacji, stał się dziś dyspozycyjnym obrońcą liberalnego kosmopolityzmu? Dziwną drogę musiał przebyć były redaktor naczelny Gazety Polskiej, by wylądować wśród peryferyjnych współpracowników Gazety Wyborczej.
Mało kto już chyba pamięta sytuację, w jakiej znalazł się Piotr Wierzbicki w 1985 roku, gdy poza cenzurą ukazały się jego "Myśli staroświeckiego Polaka". Już samym tytułem autor nawiązywał do sztandarowego dzieła Romana Dmowskiego. A to, co zawarł w swojej publikacji, ani trochę nie spodobało się jego dotychczasowym przyjaciołom. Jeden z najbardziej oburzonych, Jan Józef Lipski - mentor środowisk KOR-owskich, wystąpił z pastiszem, któremu nadał wiele znaczący tytuł: "Myśli skołowanego Polaka". Wytknął Wierzbickiemu rzekome ubogie i mgliste wiadomości, ślepotę, prestigitatorstwo, lekkomyślną żonglerkę faktami.
Czym wówczas Wierzbicki naraził się lewicowemu salonowi? Otóż odważył się napisać o Romanie Dmowskim i narodowej demokracji w sposób odmienny od standardów obowiązujących nie tylko w oficjalnym, peerelowskim obiegu, ale i wśród tzw. opozycji demokratycznej. Wierzbicki przewidział lewicową krucjatę przeciwko sobie, tak pisząc o fobiach kosmopolitycznej lewicy: Każdy obcy (lewicy - przyp. KZ) impuls ideowy może być zapalnikiem. Trzeba więc je uciszać w zarodku. Kto pozwala na to, żeby narodowiec najspokojniej wołał "Dmowski, Dmowski", ten jutro ujrzy dziesięć milionów Polaków, jak z maczugami, kłonicami, sztachetami idą tratować muzea, teatry, biblioteki i wybijać szyby w oknach naszych czołowych intelektualistów. I dalej: Parę przychylnych zdań o Romanie Dmowskim, wybitnym mężu stanu i publicyście politycznym jest naruszeniem tabu. Bo przecież w szerokich kręgach polskiej inteligencji wyraz "endek" brzmi dziś jak obelga, oznacza osobnika podejrzanego, spod ciemnej gwiazdy, reakcjonistę, obskuranta i do tego kolaboranta. Trudno odmówić prawdy tym spostrzeżeniom. Tym bardziej, że i dwadzieścia lat po ich napisaniu zachowują swoją aktualność.
Zaskoczenie w salonie było olbrzymie. Jak osoba powszechnie utożsamiana z KOR-em mogła napisać, że Dmowski to najbardziej europejski, najbardziej światowy pośród polityków, znajomy prezydentów, premierów, ministrów i posłów do parlamentu wygrywającej koalicji, był zarazem najbardziej dociekliwym tropicielem ich tajnych zamiarów, prawdziwych celów, faktycznych wpływów, jakim podlegali, był uosobieniem polskości agresywnej, niełatwowiernej, rozszyfrowującej interes niepolski w każdym jego zarodku. Takim ujrzałem owego męża stanu, który wykonywał ów przedziwny taniec między niechętną Anglią, życzliwą choć zmęczoną Francją, Ameryką, której, kto mógł, szeptał do ucha, co ma robić, kołami żydowskimi przestraszonymi wizją niepodległej i antysemickiej Polski (...).
Mało kto mógł sobie wyobrazić, że ten dotychczasowy ulubieniec lewicowych salonów zachłysnął się "Polityką polską i odbudowaniem państwa". Wierzbicki pisał: To wielkie dzieło (...) uderzyło mnie klasą prezentowanego w nim politycznego myślenia, jego powagą, wyrafinowaniem, stopniem komplikacji. (...) Ujrzałem owe problemy Polski widziane oczami polityka-zawodowca, polityka-fachowca, eksperta, erudyty (...), objaśniane przez wyrachowanego kalkulatora politycznego, który wybiegając dziesięć ruchów naprzód przewidział wybuch wojny, rozważył jej szanse oraz zagrożenia dla sprawy polskiej (...). Przyszły redaktor Gazety Polskiej nie ustawał w komplementowaniu Dmowskiego i jego sposobu uprawiania polityki. Szczególnie podkreślał precyzyjne, chłodne, wyrachowane, pozbawione jakichkolwiek sentymentów, złudzeń, życzeń, marzeń, niskie, przyziemne, wręcz kupieckie rozgraniczanie interesów polskich od interesów niepolskich, tak charakterystyczne dla twórcy ruchu narodowego.
Wierzbicki postawił śmiałe pytanie: czego moglibyśmy się od Dmowskiego nauczyć? Sam na nie odpowiedział wyliczając kolejne prawdy głoszone przez wielkiego polskiego męża stanu. One nigdy nie stracą na aktualności. Choćby ta, że polityka, która przedsiębiorąc działanie, nie oblicza jego skutku, to nie jest żadna polityka. Albo: do niepodległej Polski prowadzą nie uniwersalne hasła głoszone przez światową społeczność, lecz działania zdeterminizowanego patriotyzmu polskiego. Czyż mogło to spotkać się z aprobatą różowo-czerwonych "intelektualistów"?
Nie wszystkie stwierdzenia Wierzbickiego zawarte w "Myślach staroświeckiego Polaka" przetrwały próbę czasu. W wielu ocenach bardzo się mylił. Wielką jednak jego zasługą było wprowadzenie do poważnego dyskursu publicznego wizji Polski reprezentowanej przez obóz przedwojennej narodowej demokracji. Niemało było takich, którzy wtedy dzięki niemu po raz pierwszy zetknęli się z ideami Romana Dmowskiego. Część z nich do dziś podąża drogą wytyczoną przez tego wielkiego Polaka. Wielka szkoda, że nie ma wśród nich Piotra Wierzbickiego.
|
3 |
Powrót Piotra Wierzbickiego |
|