|
11 lat temu |
Ciekawy głos w dyskusji Przemysława Żurawskiego vel Grajewskiego |
Szanowni Państwo
Pozwolę sobie włączyć się do dyskusji. Z powodu braku czasu uczynię to w formie możliwie skróconej, czyli w punktach. Ponieważ nie jest moją intencją obrażanie kogokolwiek uprzejmie proszę moich ewentualnych polemistów, aby wszelkie niedociągnięcia mojego stylu raczyli interpretować jako niezgrabności stylistyczne, a nie agresję przeciw nim. Przechodząc do rzeczy:
1. Imperium rosyjskie jest groźne dla niepodległości naszego kraju bez względu na kolor ideologiczny owego imperium (biały, czerwony, czy jaki tam jeszcze chce być). Jest też groźne dla innych ościennych narodów (Ukraińców, Białorusinów, Bałtów, Gruzinów, etc.), co wiąże nas z nimi siecią wspólnych interesów.
2. Stosunek Polski do USA powinien zależeć od stosunków USA-Rosja. Najlepsze stosunki amerykańsko-rosyjskie były zaś w Jałcie. Im gorsze relacje Waszyngton-Moskwa, tym lepiej dla nas. Rywalizacyjna polityka Stanów Zjednoczonych względem Rosji prowadzona do czasów Obamy (rozszerzenie NATO, złamanie rosyjskiego sojusznika na Bałkanach - Serbii, poparcie dla Ukrainy i Gruzji w ich "kolorowych rewolucjach", wsparcie dla białoruskiej opozycji, czyniło interesy Polski i USA zbieżnymi. Stąd obecność Wojska Polskiego w Iraku (wraz z Litwinami, Łotyszami, Ukraińcami, Węgrami, Rumunami, etc. pod naszym dowództwem). Decyzja była w roku 2003, a w 2004 Bałtowie, Rumuni i Bułgarzy weszli do NATO. Nie walczyliśmy przeto o kształt Iraku, ani nie byliśmy kondotierami. Walczyliśmy o drugą falę rozszerzenia Sojuszu i udało się nam osiągnąć ten cel. Gdyby Polska jako największe państwo rozszerzenia NATO z 1999 r. demonstrowała u boku Francji, Niemiec i Rosji swój antyamerykanizm, los Estonii w 2007 r. ("wojna o pomnik spiżowego żołnierza") mógłby być podobny do losu Gruzji w 2008 r.
3. Polityka USA od czasów Obamy jest sprzeczna z interesami polskimi (reset z Rosją). Rosja wspiera jednak wrogów USA (Syrię, Iran) i jest szansa, że kolejna administracja amerykańska wróci do polityki rywalizacji z Moskwą. Polska nie ma więc powodu do ślepego popierania Waszyngtonu (jak czynią to w sprawach wygodnych dla Rosji Tusk, Sikorski i Komorowski wspierając redukcję zbrojeń nuklearnych, na czym Rosja oszczędza i uzyskane w ten sposób środki wydaje na zbrojenia konwencjonalne, czy uznając Kosowo wbrew prośbom Gruzji i Ukrainy).
4. Prezydent Kaczyński nie uznał za sukces traktatu lizbońskiego, lecz fakt wynegocjowania odroczenia w czasie de facto o 10 lat jego wejścia w życie. Nie należy ulegać w tej kwestii propagandzie PO. Zważywszy, że fundamentalne zmiany traktatowe w UE zachodzą w rytmie znacznie częstszym (Jednolity Akt Europejski - podpisany w 1986, wszedł w życie w 1987, Maastricht - 1992/1993, Amsterdam 1997/1999, Nicea - 2001/2003, T. konstytucyjny - 2003-fiasko w 2005, lizboński 2007/2009/ z opcją wynegocjowaną przez prezydenta Kaczyńskiego na lata 2014/2017), było to de facto odłożenie decyzji do następnego rozdania. Rozdanie to nastąpiło już za rządów PO (pakt fiskalny - 2012) i zakończyło się usunięciem Polski poza grupę decydentów.
5. Zadaniem państwa polskiego, a zatem i polskiej polityki zagranicznej nie jest zbawianie świata, lecz obrona interesów obywateli Rzeczypospolitej. Tak jest ze wszystkimi dojrzałymi narodami. Dlatego też demokracje zachodnie w 1914 r. sprzymierzyły się z samodzierżawną Rosją, a w 1941 r. ze zbrodniczym ZSRR, ich celem było bowiem złamanie hegemonii Niemiec. Powiem więcej, monarchia francuska wsparła rewolucję amerykańską w walce z dominacja brytyjską, a do walki z Anglikami w Kanadzie wykorzystywała wcześniej zupełnie niecywilizowanych Indian. Śmiertelnie zagrożeni przez Moskwę Finowie sprzymierzyli się z Hitlerem, itd.
6. Kwestie obyczajowe nie są przedmiotem polityki zagranicznej sensu stricte. Mając skrajnie negatywny stosunek do propagowania wszelkiego rodzaju zboczeń uważam przeto, że nie da się porównać niedopuszczalnej moim zdaniem ingerencji ambasadora USA w polskie sprawy wewnętrzne w zakresie propagandy homoseksualnej z udziałem ministra spraw zagranicznych Rosji Siergieja Ławrowa w odprawie ambasadorów polskich, co nam onegdaj zafundował Sikorski.
7. Znając z rozmaitych okazji poglądy Pana Jacka Bartyzela pozwolę sobie zwrócić uwagę Państwa, iż rzeczą użyteczną dla ich zrozumienia i interpretacji jest przyjęcie założenia, że jest on "szlachcicem francuskim" - poddanym JKM Ludwika XVI, osieroconym po jego zgilotynowaniu, a nie "szlachcicem polskim" - obywatelem Rzeczypospolitej. Tylko w tej interpretacji rewolucyjna i napoleońska Francja, gromiąca jej zaborców, może być jego wrogiem, a nie sprzymierzeńcem. Jest to dosyć osobliwa postawa, jak na Polaka. Dla mnie jest ona zupełnie niezrozumiała.
Jest to jednak istotna różnica. "Szlachcic polski" (tzn. obywatel Rzeczypospolitej) jest bowiem w tradycji polskiej podmiotem politycznym. On (gdy jego państwo z jakiś przyczyn nie działa) jest władny czynić akty polityki zagranicznej i np. na zjeździe powiatowym wypowiedzieć wojnę imperium rosyjskiemu (na tym polegała tak Konfederacja Barska, jak i Powstanie Styczniowe, gdy obywatele danego powiatu ogłaszali akt konfederacji lub akt przystąpienia do powstania. Tym było też wydarzenie z 1918 r. - kiedy to jeden z oficerów II Brygady Legionów w randze kapitana pod Rarańczą czuł się władny - jako "szlachcic polski" - zostawić na kwaterze akt wypowiedzenia wojny cesarzom - niemieckiemu i austriackiemu). Tym był też słynny list biskupów polskich do biskupów niemieckich i słynne posłanie I zjazdu Solidarności do narodów Europy Wschodniej. Tym jest zatem również tous proportions gardee list, który wywołał całą naszą dyskusję.
Z poważaniem
Przemysław Żurawski vel Grajewski
Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, áldd meg a magyart |
|
Obłęd Bartyzela |
|