Wspomnienia polskiego biznesmena - część 1

Obrazek użytkownika Ł-H
Blog

Dnia, który na zawsze odmienił moje życie, nie pamiętam dokładnie. Na pewno jednak ciąg zdarzeń, w wyniku którego opuściłem swoje naturalne środowisko; rodzinne, towarzyskie i zawodowe, by na długie lata zaprzedać się złotemu cielcowi, miał miejsce jesienią 1988r.

Osobną sprawą pozostaje, jak to się stało, że człowiek będący w prostej lini potomkiem oficera napoleońskiego, powstańca styczniowego, POW-iaka, człowiek mający w najbliższej rodzinie choćby ułana z wojny z bolszewikami w 1920 czy "wilka" powojennego podziemia, człowiek rozmiłowany w historii kraju ojczystego, co zaowocowało studiami historycznymi i zdobyciem zawodu nauczyciela historii, zapragnął nagle być kimś innym. Innym do tego stopnia, że z czasem przeistoczył się w bezideowego biznesmena. Ale to temat na osobną opowieść...

Jesienią 1988 moja żona, po "odchowaniu" naszego urodzonego w 1985 syna poszła do swej pierwszej w życiu pracy. Dysponując zaledwie maturą nie mogła liczyć na wiele - została tzw. kontystką w banku, ot, "panienką z bankowego okienka".
Pewnego dnia stanął przed tym jej okienkiem "X". I zaproponował pracę w swojej prywatnej firmie... Na co liczył składając tę propozycję młodej, atrakcyjnej dziewczynie bez wykształcenia, mogę się tylko domyślać. Faktem jest, że kilka dni później moja żona była już jego sekretarką, a ja... jego osobistym kierowcą i ochroniarzem.

"X" był rencistą wojskowym, byłym oficerem Żandarmerii czy WSW. Szybko okazało się, że jego przejście na rentę spowodowane było chorobą psychiczną i koniecznością jej leczenia. Prawdopodobne, że symulowaną. W efekcie facet miał orzeczony czasowy zakaz prowadzenia pojazdów mechanicznych. Nie dysponował także samochodem, który zabrał mu komornik za dawne przewiny. A ja byłem akurat właścicielem toczydełka o nazwie Fiat 126p...
Przewiną "X" było to, że zakładając swą pierwszą po zwolnieniu z wojska firmę, źle zinterpretował przepisy rentowe i nie płacił ZUS-u. Ani od siebie, ani od pracowników. Wyszedł po prostu z założenia, że jako rencista wojskowy nie musi. A może liczył, że jako "psycholowi" mu się upiecze? Nie upiekło się - pierwsza kontrola zaniepokojonego brakiem składek ZUS-u puściła go z torbami. Musiał zacząć od nowa, w dodatku "siedział" na nim komornik, więc nie mógł mieć nic "na siebie".
Założył więc spółkę z o.o. To właśnie w niej znalazłem pracę ja i moja żona.
Firma "X" była typową firmą handlową - wynajęte lokale na biuro i magazyn, kilkoro pracowników i trzech wspólników, których "X" dobrał sobie ze znajomych, mamiąc ich obietnicą wielkich zysków. Bo sam "X" właśnie wkroczył na ścieżkę, którą umownie nazwę "przewalaniem". Wszystkich, którzy tylko się dali...

Mało kto pamięta, że wbrew obiegowej opini o braku "wszystkiego", przełom lat 1988 i 1989 cechowała nadpodaż niektórych towarów handlowych. W drugiej połowie lat osiemdziesiątych zaczęły powstawać jak grzyby po deszczu przedsiębiorstwa polonijne i słynne spółki "Joint-venture", bardzo często ukierunkowane na produkcję brakujących w kraju artykułów. Wzmagał się prywatny import elektroniki i odzieży z dalekiej Azji. Także polscy tzw. prywaciarze rozwijali produkcję, przechodząc z etapu przysłowiowej wtryskarki w garażu do etapu pierwszych małych fabryczek.
Większość z nich "robiła" pieniądze. Ale byli i tacy, którzy nie trafiali w rynkowe zapotrzebowanie, albo po prostu produkowali lub sprowadzali za dużo.
Były nawet przedsiębiorstwa państwowe, które "dławiły się" towarem.
To oni stawali się; najpierw celem, a później ofiarami "X".

Mechanizm działania "X" był bardzo prosty - wyszukiwał handlowców lub producentów, którym towar nie schodził lub schodził za wolno. Negocjował odległe (nawet 3-miesięczne) terminy płatności po czym towar lądował w magazynie jego spółki z o.o. To, co udawało się potem sprzedać Działowi Handlowemu spółki, było sprawą drugorzędną, ot generowało dodatkowy, oficjalny zysk, który szedł do podziału między wspólników. To znaczy tak się wspólnikom "X" wydawało, bo pęczniejący z tygodnia na tydzień magazyn i odroczone terminy płatności były przecież tykającą bombą zegarową. Prowadziły do nieuchronnej straty, z tym, że dzielonej na czterech wspólników. A to już "X" niespecjalnie interesowało.
Bo "X" zarabiał w zupełnie inny sposób. Podstawą jego zarobków były wypłacane z góry prowizje lub wręcz łapówki. Wręczane w podzięce, zazwyczaj "pod stołem" przez handlowców i producentów, wniebowziętych, że dzięki "X" właśnie udało im się pozbyć zalegających ich magazyny towarów. O ludzka naiwności!
Płatności mieli się nie doczekać nigdy, dobrze było jeśli w wyniku postępowania upadłościowego i dzielenia majątku upadłej firmy, odzyskiwali po roku czy dwóch choć część sprzedanych właśnie przed chwilą Spółce z o.o. towarów.

Dobrym przykładem dla zilustrowania tego procederu była prywatna firma z Trójmiasta, produkująca gry i zabawki dla dzieci. Jej właściciela, człowieka, który w przeciągu następnych lat stał się jednym z bogatszych Polaków, właścicielem wielu firm i klubów sportowych, poznałem osobiście w momencie, gdy sam rozwoził po Polsce samochodem swoje towary "robiąc" za akwizytora i prosząc po księgarniach i sklepach z zabawkami, by te zechciały kupić od niego towar.
W tym momencie, dla kogoś takiego "X" był zbawcą, któremu należało odpłacić się sutą prowizję za sam fakt przeprowadzenia transakcji... W tym konkretnym przypadku nawet zbawcą rzeczywistym, bo towar z Trójmiasta, o dziwo, coraz lepiej się sprzedawał, i nie minął rok, gdy trójmiejska firma stała się potentatem w swej branży.
Ale to było dopiero "za rok", w czasie o którym pisze Spółka "X" miała magazyny zawalone po dach towarem z Trójmiasta i nie tylko... "X" miał w kieszeni skasowaną "z góry" prowizję, Dział Handlowy naszej firmy "pocił się" nad sprzedażą, a wspólnicy liczyli przyszłe zyski, które za moment miały stać się stratą.

"X" miał jeszcze jeden sposób zarabiania pieniędzy. Osławiony "oscylator"... Jeżeli ktoś mi powie, że oscylator wymyśliła na początku lat 90 firma ART-B, to go wyśmieję... Łatwiej mi uwierzyć w teorię, że oscylator "wynalazł" w latach 80 pułkownik Mossadu Artur Birman, bo nie ulega dla mnie wątpliwości, iż znano go i stosowano w Polsce już w roku 1988. Zresztą sam "X" chwalił się mi wtedy, że pomysł zna od jakiś "mądrych żydów".
Oczywiście oscylator "X" był oscylatorem w skali "mini", przede wszystkim z powodu ograniczonych środków, które "X" mógł wrzucić do polskiego systemu bankowego.
Niewykluczone także, że za pomocą "X" i jemu podobnych (bo z czasem poznałem jeszcze kilku innych żyjących z "oscylatora") testowano już wtedy w Polsce to, z czego rok, dwa lata później, ART-B uczyniła wersję "maxi". Zbitka ART-B i Artur Birman daje bowiem wiele do myślenia...

Na początku roku 1989 firma "X" zbankrutowała i postawiona została w stan upadłości, zgodnie ze wszystkimi zasadami sztuki, tyczącymi w owym czasie Spółek z ograniczoną odpowiedzialnością. Został magazyn pełen trudno sprzedawalnego chłamu i wierzyciele. I odpowiedzialność do wysokości wniesionych przez wspólników udziałów. Żeby było śmieszniej, udziały "X" to były towary handlowe, wniesione aportem w momencie zakładania Spółki.

Jako jej pracownicy, wraz z żoną zostaliśmy na lodzie. Nie na długo.. "X" bowiem "czuwał" nad nami.
Wiosną 1989 otrzymałem od "X" propozycję założenia nowej Spółki z o.o., w której miałem być udziałowcem. Propozycję z tych "nie do odrzucenia".
Nie do odrzucenia dla będącej "na dorobku" młodej rodziny z małym dzieckiem...
W przeciągu miesiąca nowa firma uzyskała potwierdzony aktem notarialnym status prawny, a ja zostałem jej... viceprezesem.

CDN

Ps. Gwoli wyjaśnienia

Działalność biznesową prowadziłem przez kilkanaście lat, od roku 1989 poczynając.
W tym czasie byłem świadkiem, uczestnikiem, a nawet animatorem zdarzeń, które mogłyby posłużyć za scenariusz niejednego filmu... a wiedzę, którą posiadłem przez te lata nazwałbym "porażającą".
Przyszedł czas, że chciałbym się nią podzielić...
Myślę o napisaniu książki.

Brak głosów

Komentarze

Z niecierpliwością oczekuję następnej części Twoich wspomnień "biznesmena". Dla mnie jest to o tyle ciekawe, że w tym czasie, kiedy byłeś już wiceprezesem spółki, a ja będąc właścicielem firmy i dyrektorem generalnym, za przyczyną działań super-ancymona i specjalisty od schładzania polskiej gospodarki - ps. Kasiarz (L. Balcerowicza), doświadczyłem bankructwa firmy z długiem przekraczającym 1,5 miliarda starych złotych.
Niech to, co piszesz, będzie literaturą dla młodego pokolenia, które tych czasów nie przeżyło, bo wówczas albo mialo w majtkach pieluchę tetrową, albo było w przedszkolu (bez pieluchy :-)

Pozdrawiam z 10, Satyr 
________________________ 
"I złe to czasy, gdy prawda i sprawiedliwość nabiera wody w usta".  

(ks.J.Popiełuszko)

Vote up!
0
Vote down!
0
#311868

Dodałem "post scriptum", które tłumaczy moje intencje. Pozdrawiam!

Vote up!
0
Vote down!
0
#311871

Dość uważnie przeczytałem cz.1.,a teraz post scriptum. Chciałbym Cię zachęcić do napisania tej książki. Z mojego punku widzenia, - korektor wydawcy nie powinien mieć za dużo pracy, ponieważ piszesz w dobrym stylu. A pozycja ta na półkach księgarskich, - według mojej intuicji - może cieszyć się sporym zainteresowaniem. Zatem co Ł-H? Do dzieła! Jeśli zechcesz, mogę być recenzentem tej publikacji.  

Pozdrawiam, Satyr 
________________________ 
"I złe to czasy, gdy prawda i sprawiedliwość nabiera wody w usta".  
(ks.J.Popiełuszko)

Vote up!
0
Vote down!
0
#311872

Pisz tę książkę :-).

W ramach anegdoty środowiskowej, boś zadaje się historyk. Na początku lat `90 ub. wieku dziekan wydziału historycznego szacownego uniwersytetu był gwiazdą wśród liderów Amway`a ;-)

Pozdrawiam

Vote up!
0
Vote down!
0
#311873

Pisz książkę! I to właśnie w tym stylu, faktograficznym z dygresjami i takim językiem...

Ja też na początku lat 90-tych dałem się omamić mamonie i trwało to za długo...

Tez może kiedyś opiszę :)

Pozdrawiam

krzysztofjaw

Vote up!
0
Vote down!
0

krzysztofjaw

#311876

Bardzo dziękuję za przychylność i słowa zachęty.

Ciąg dalszy za kilka dni

Serdecznie pozdrawiam!

Vote up!
0
Vote down!
0
#311878

[quote]W tym czasie byłem świadkiem, uczestnikiem, a nawet animatorem zdarzeń, które mogłyby posłużyć za scenariusz niejednego filmu...[/quote]

Już niejeden powstały film zawiera bardzo podobne wątki.
Motyw z czesaniem nadwyżek towarów to szlagier obecny w "Lawstorancie".
Ale nic w tym dziwnego - katalog wałków jakie przechodziły i przechodzą pewnie nie jest tak wielki, a i wyłączności na każdy z osobna nikt nie posiada.
Również i mechanizmy są wtórne jak świat długi i szeroki.

Niemniej co innego obejrzeć fabularyzowaną historię, a co innego przeczytać historię z życia wziętą.

+10

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, aldd meg a magyart

Vote up!
0
Vote down!
0

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, aldd meg a magyart

#311999