Suszarnia piasku. Koniu i zakład.

Obrazek użytkownika Marian Stefaniak
Blog

Konia znałem prawie dwa lata. Wielu osobom nie spodobało się jak go traktuję – niby jak głupka. Nic bardziej mylnego. Jeśli ktoś wtedy wymagał pomocy, to prędzej byłem to ja. Tylko o sobie nie piszę.
Liznąłem trochę przed tą pracą uczelni. Zapewniam, że nie był to żaden plus, a przezwisko „Inteligent” było raczej wyzwiskiem. Trochę czasu mi zajęło by się nie wyróżniać. I nie jestem pewny czy mi się to udało. Na początku to ja raczej byłem celem żartów kolegów, ale się nie obrażałem. Każdy musiał na początku przez to przejść. Norma.
Miałem torbę z narzędziami. Wpada Koniu i krzyczy „Awaria!’. W pośpiechu po nią sięgam i wybiegam. To znaczy chciałem wybiec, ale Koniu przybił mi olbrzymim gwoździem torbę do podłogi. Machnąłem więc tylko nogami w powietrzu i dotkliwie się wywaliłem. Śmiechu było co nie miara. Innym razem torby w ogóle nie było. Tylko strzałki do miejsca w którym się znajdowała: raz wysoko na dachu, innym razem metr pod ziemią.
No, ale dość już o mnie.
Kupiłem gaz paraliżujący. Po chwili wpada Koniu:
- Co tam masz?
- Nic takiego.
- No, powiedz! Dezodorant?
- Nie.
Ale nie uwierzył.
- Nie bądź taki! Pokaż!
Ponieważ nie chciałem, sam sobie zabrał. I uciekł parę metrów dalej. Popsikał się też tym gazem. Po twarzy również. Powiedział:
- Fe! Ale brzydko pachnie. Nie wiem ile dałeś, ale przepłaciłeś.
Zrobiłem wielkie oczy. Musiał chyba wywietrzeć. Jak mi go oddał, to zaraz sprawdziłem. Nie wywietrzał. Jedyne co pamiętam.
Dostaliśmy wypłatę. Wypiliśmy sporo piwa. Po drodze z pracy wstąpiliśmy do sklepu. Wszyscy. Koniu zobaczył rzecz, która go zainteresowała. Jednorazowy alkomat. W szklanym pojemniku była jakaś biała sól, która zmieniała barwę na zieloną pod wpływem alkoholu w wydychanym powietrzu. Bardzo drogie i niepotrzebne nam urządzenie. Ale Koniu kupił. Zadmuchał. Kolor zielony:
- Słuchajcie! Jestem pijany!
Pokręciliśmy tylko głowami. Jeden skomentował:
- Aleś ty Koniu głupi! Za połowę tej ceny też bym Ci to powiedział.
Potem założył się z Koniem, że ten nie wejdzie na fontannę i nie pocałuje ją w newralgiczny punkt. Zaznaczę tylko, że fontanna była wysoka. Betonowy postument z znajdującą się na jego szczycie figurką. Sikającego chłopca (na zdjęciu jest dokładnie ta fontanna).
Koniu wszedł, pocałował i spadł. Następnych parę miesięcy spędził w szpitalu.
Ale zakład wygrał. Jedno piwo.

Brak głosów

Komentarze

Z przyjemnością przeczytałam wszystkie części... Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że są spisane na autentycznych przeżyciach autora ? Czy tak?
Pochwała się należy za lekkość, specyficzny i niepowtarzalny styl, język oddający charakterystykę postaci i otoczenia, minimalizm słów - przy wyczerpującym przedstawieniu obrazu :)

Pisarz na miarę Grzesiuka nam rośnie :)

Vote up!
0
Vote down!
0
#281012

Dziękuję. Minimalizm jest wymuszony chorobą. Opisane historie są prawdziwe z tego względu, że nie mam sił i czasu na wymyślnie czegokolwiek. A chciałbym. O mojej "inteligencji" niech świadczy fakt, że kompletnie nie wiem kto to Grzesiuk. Jednak sprawdzę. Mam nadzieję, że to komplement. Czyli zgadza się to co mówiłem: wiele nas łączy z Koniem. Pozdrawiam. M.

Vote up!
0
Vote down!
0
#281017

Już wiem kto to Grzesiuk. Czytałem z tego względu, że namówił mnie do tego ojciec. Podobnież ten Grzesiuk to był jego jakiś znajomy. Ojciec grał na organkach i kochał Warszawę. Ojciec to był rocznik 1924. Chyba. Też chorował na gruźlicę.

Vote up!
0
Vote down!
0
#281137