O Ziemi ludziom poddanej

Obrazek użytkownika coryllus
Kraj

Nie wiem czy to jeszcze pamiętacie, ale jestem niedoszłym leśnikiem, a fakt ów właśnie posiadam liczne kontakty branżowe, ponieważ wraz z kolegami, którzy dziś pracują w lasach chodziłem do szkoły i mieszkałem w internacie. Znaliśmy się dobrze i dziś także nie mamy kłopotu z odświeżaniem tych znajomości. Ostatnio właśnie spotkałem się z Andrzejem, moim starym kumplem ze szkoły. Rozmowa jak to zwykle w takich razach bywa, zeszła w końcu na ekologów. Ludzie, którzy mieli do czynienia z edukacją na kierunku leśnictwo, w czasach poprzedzających boom ekologiczny, bardzo często rozmawiają o ekologach. Rozmawiają także o swoich kolegach z branży, którym odbiło i uwierzyli w ekologię i teraz zajmują się ochroną derkacza na terenach, gdzie ten derkacz występował, występuje i będzie występował nadal, obojętnie czy UE da pieniądze na jego ochronę czy nie. Derkacz bowiem nie zdaje sobie sprawy, że jest w Unii i żyje nadal po swojemu. Owa ochrona derkaczy i innych stworzeń jest zawsze clou rozmów jakie leśnicy przeprowadzają na temat ekologów. Zanim jednak przejdziemy ich treści zdefiniujmy podstawową różnicę pomiędzy ekologiem a leśnikiem. Jest ona następująca: ekolog dostaje pieniądze od instytucji, a leśnik musi pieniądze zarobić i oddać je instytucjom. Wobec takiego spozycjonowania sprawy jasne jest, że o żadnym porozumieniu pomiędzy ekologami i leśnikami mowy być nie może. Leśnicy zaś, którzy zostali ekologami lub ulegli nawet w sposób łagodny tej manii, żyją w stanie wewnętrznego rozdarcia. Jest ono oczywiście łagodzone i zalepiane poprzez treści zawarte w unijnych kwitach, na które dostaje się niemałe pieniądze, ale do końca nie zabliźni się nigdy.
Sam pamiętam kiedy chodziłem do szkoły i chłopcy poważniej niż ja dotknięci manią ochrony przyrody wstawali o trzeciej w nocy i szli piechotą ładnych parę kilometrów do rezerwatu, podajże „Obary”, ale głowy nie dam, pod Biłgorajem, by tam obserwować cietrzewie. Minęło ponad 20 lat, w Polsce jest dużo więcej rezerwatów i dużo więcej parków narodowych niż wtedy. Jest także dużo więcej ekologów, którzy z dużo większym zapałem zabierają się do chronienia rzadkich gatunków zwierząt. Żeby jednak obejrzeć sobie tokujące cietrzewie trzeba jechać na Białoruś albo do Finlandii, w Polsce już ich nie ma. Oczywiście ekologowie powiedzą, że to przez nadmierne pozyskanie drewna w lasach, albo przez coś innego, ale to nieprawda. W lasach rzeczywiście pozyskuje się więcej drewna niż 20 lat temu, ale nasadzenia i odnowienia są także dużo intensywniejsze. No, a poza tym nikt nie prowadził przecież gospodarki w miejscach występowania gatunków rzadkich i w rezerwatach. Jeśli zaś ktoś chce powiedzieć, że cietrzewie mają więcej spokoju na Białorusi i w Finlandii niż w Polsce to niech się lepiej zastanowi co opowiada.
Do niedawna było tak, że odnalezienie w lesie stanowiska jakiegoś zagrożonego gatunku powodowało ograniczenia w gospodarce na obszarze całego leśnego oddziału, w którym znajdowało się gniazdo, na przykład orlika krzykliwego. Jeśli gniazdo było w samym narożniku oddziału, tuż przy drodze, to nie można było odpalić pilarki na całym, sporym obszarze lasu, który oddział obejmował. Jednak w sąsiednim oddziale, dwa i pół metra od gniazda, za drogą, można było już wszystko, odpalać pilarkę, jeździć ciągnikiem, urządzać libacje z dużą ilością osób i wszystko było w porządku. Orlik krzykliwy mógł się temu wszystkiemu przyglądać ze smutkiem jedynie i czekać, aż prócz tych uciążliwych szykan spadną na niego nowe. Oto bowiem co jakiś czas do lasów i na łąki ruszają gromady badaczy wyposażonych w unijne pieniądze, którzy liczą jaja w gniazdach rzadkich ptaków, robią im zdjęcia, podglądają je słabo ukryci w krzakach, pstrykają aparatami fotograficznymi i w ogóle nękają te stworzenia na sto sposobów. Nawet ciągnik zrywkowy nie ma szans z ekologami, on bowiem wjedzie do lasu, wyciągnie stamtąd dłużyce i sobie pojedzie. Ekologowie zaś będą tam stale o regularnych porach roku i dnia. I nie ma ludzkiej siły, która przekonałaby ich, że powinni przestać. Ludzie bowiem, którzy mają misję są nie do zwalczenia.
Dziś rzadkich zwierząt nie chroni się już na obszarze oddziału, gdzie mają swoje gniazdo lub gdzie stwierdzono ich obecność, ale niczym jakiś czarownik z dawnych czasów, czyni się wokół tego miejsca koło, o nieznanym mi promieniu. Na obszarze obejmującym owo koło nie wolno niepokoić rzadkich zwierząt. I wyobraźmy sobie teraz sytuację następującą: żółw błotny wylazł z jednego bajorka pod Włodawą i poprzez dróżkę koło cerkwi oraz sklepu gdzie pan Jurek z panem Olkiem spożywają piwo o nazwie „Mocne” idzie sobie do drugiego bajorka, w którym spodziewa się zrobić karierę wśród tamtejszych samic. I wśród tych jakże frapujących okoliczności jego obecność stwierdzają ekologowie, którzy akurat przybyli w tamte strony zwabieni unijnym programem badawczym. Ekologowie nie zważając na obecność prawosławnego duchownego, oraz konsumentów pod sklepem, wykrzykują coś radośnie, pstrykają aparatami i skaczą wokół skonsternowanego mocno żółwia, który zgłupiał już troszeczkę i nie wie gdzie ma iść. Kręci się w kółko i zerka niepewnie na boki. Ekologom to nie przeszkadza. Robią zdjęcia, opisy, „stwierdzają obecność” i wokół tegoż żółwia rysują tajemnicze koło, w obrębie którego trzeba się zachowywać w sposób szczególny. Nie pytają o zdanie, ani pana Jurka, ani pana Olka, ani żółwia, ani duchownych z cerkwi, ani nawet mieszkającego tam Pana Boga. Realizują swoją misję, bo na nią dostali pieniądze. Żółw zaś, całkiem zdezorientowany, miast udać się do tego lepszego bajorka, pokręcił się po odejściu ekologów jeszcze chwilę po poboczu ścieżki i nie świadom zagrożeń skręcił wprost ku drodze prowadzącej z Kodnia do Włodawy. Tam oczywiście przejechał go samochód na warszawskich numerach, ale tego ekolodzy już nie zaobserwowali. Na szczęście, bo z pewnością założyliby kierowcy sprawę w sądzie.
Pasja ochrony gatunków dotyczy nie tylko zwierząt ale także roślin. Sytuacja jest dziś jednak taka, że ochrona jednych zagrożonych gatunków powoduje śmierć i zagładę innych zagrożonych gatunków, z czego ekologowie nie zdają sobie do końca sprawy, bo na badanie tych złożoności nie dostali jeszcze pieniędzy z Unii.
Wyobraźmy sobie inną sytuację, o wiele bardziej złożoną niż ta z żółwiem w roli głównej. Oto na sporym areale traw położonych w lesie pasą się owce. Pasły się one tam zawsze i miały paść się do skończenia świata, ale okazało się, że na tej łączce rośnie jakiś rzadki kwiatek, który owce niszczą zjadając jego pędy, ogryzając drobne kwiatostany, które padają na ziemię niezapylone przez co nie wydają nasion i rzadkich kwiatków nie przybywa. Przybyli ekologowie, zaobserwowali kwiatek i doprowadzili do tego, że z łąki przepędzono szkodliwe owce. I tu zaczęły się kłopoty. Nie ekologów oczywiście i nie właściciela owiec nawet, ale kogoś zupełnie innego. Oto na obszarze tej łąki żyły ze sobą w całkowitej, symbiozie dwa różne od siebie gatunki: mrówki i motyle. Były to bardzo rzadkie, archaiczne gatunki, których nazw sobie teraz nie przypomnę. Symbioza ta nie oznaczała przyjaźni, bo symbioza nigdy jej nie oznacza. W słowie tym nie ma wcale miękkości, jak to się wydaje niektórym wrażliwym ludziom, za to bywa, że oznacza ono stosunki dosyć brutalne. Oto mrówki porywały gąsienice motyli i trzymały je w mrowisku, bo wydzieliną z ich włosków żywiły się larwy mrówek. Dorosłe mrówki z kolei ścinały kielichy owych rzadkich kwiatków, które rosły na łące i także znosiły je do mrowiska i tam podsuwały larwom motyli. Te zaś żywiły się kwiatkami, rosły, przepoczwarzały się i stawały się motylami, które zapylały rzadkie kwiatki nie ścięte przez mrówki i nie zjedzone przez owce. Było ich w sam raz tyle, by odnowić populację gatunku rzadkiego kwiatka na łące, w sam raz tyle by wszyscy byli zadowoleni: mrówki, owce, motyle i właściciel łąki. Pojawili się jednak ekologowie, przepędzili owce i wtedy okazało się, że archaiczny gatunek mrówek żyje w bardzo płytkich mrowiskach, do których cały czas dochodzi światło. Kiedy zniknęły owce, które strzygły trawę łąka z miejsca porosła agresywnymi gatunkami roślin, które wyparły stamtąd rzadki kwiatek. Spowodowały hekatombę mrówek, nie umiejących żyć w cieniu, oraz wyprowadzkę zdziesiątkowanej populacji motyli, które ruszyły w świat w poszukiwaniu innych mrówek, innych owiec i innego człowieka, takiego, który nie będzie się wchrzaniał w ich sprawy. Opisywane tu sprawy nie zostały oczywiście odnotowane w dokumentacji unijnej. Nie pochylono się z troską nad losem mrówek i motyli, otrąbiono za to sukces. Łąka została uratowana przed owcami.
O takich to właśnie sprawach gawędzimy z kolegami, kiedy uda nam się od czasu do czasu spotkać. Nie mam niestety dobrej pointy do tego tekstu, ale myślę, że nie jest ona potrzebna. Chciałbym jedynie jak co dzień zaprosić wszystkich na stronę www.coryllus.pl i nadmienić, że rozmowa pomiędzy Grzegorzem Braunem a Gabrielem Maciejewskim ukazała się właśnie w portalu www.niezalezna.pl Książki zaś tradycyjnie już znajdują się w księgarniach „Tarabuk” przy Browarnej 6 w Warszawie, „Ukryte miasto” przy Noakowskiego 16 oraz w sklepie „FOTO MAG” przy stacji metra Stokłosy. Który to sklep już chyba będzie czynny w tym tygodniu, ale pewien nie jestem. No i jeszcze Poznań: księgarnia Karmelitów przy Działowej 25 i www.ksiazkiprzyherbacie.otwarte24.pl. Zapraszam.

Brak głosów

Komentarze

U mnie masz dychę za to,że jako jeden z nielicznych nie poddałeś się portalowym "ekologom" i rośniesz sobie tutaj wbrew nim.Tekst świetny,bo obłęd ekologiczny jest gorszy niż hordy Attyli.

Vote up!
0
Vote down!
0
#276010

jak grupa ekologów uratowała młode foki, czy uchatki z rąk bezdusznych Eskimosów, którzy chcieli je sobie zjeść, a ze skór zrobić ubranka.
Uratowali te powiedzmy foki, odkarmili, odpichłali, przyzwyczaili nawet do pływania, uczyli polować.
W końcu przy fanfarach, widzach i telewizji wypuścili je do morza, gdzie w dwie sekundy zjadła je, czekająca tylko na okazje orka.

Vote up!
0
Vote down!
0

___________________________
spodziewaj się wszystkiego.

#276062

Ja Ciebie Coryllusie nie lubię, co szczęśliwie dla żadnego z nas nie ma znaczenia :)

Ale za ten tekst bezsprzecznie dziesiątka, bo jest po prostu świetny i pobrzmiewa w nim ten dawny Coryllus, którego bardzo lubiłam.

Vote up!
0
Vote down!
0
#276066