Spacer w poprzek szosy

Obrazek użytkownika Mohair Charamassa
Kraj

Uwaga: będzie nudno! Jeśli komuś wakacyjny nastrój przeszkadza w lekturze tekstów na tyle "hermetycznych", że na pierwszy rzut oka jego nie dotyczy, to trudno, można sobie odpuścić. Nie będę namawiał na wgłębianie się w temat, który mnie od lat intryguje i spędza sen z oczu ...

 Czuję się trochę jak doprowadzony do ostateczności rolnik lub mieszkaniec prowincjonalnego miasteczka, któremu rozpędzone TIRy przejeżdżają przez podwórko, a on nie może nic na to poradzić, bo tzw. władze mają go gdzieś. Co może zrobić? Skrzyknąć sąsiadów i przechadzając się tam i z powrotem w poprzek szosy zablokować ruch i zwrócić uwagę na problem, który niewielu dostrzega. Nie czepiam się. To, że niewielu - to nie ich wina. To raczej natura patologii, którą chcę opisać. Polega ona na tym, że większość z nas dostrzega ją przez chwilę, przez kilka lat kiedy nasze dzieci chodzą do szkoły, a kiedy już ją skończą - problem znika, nas już nie dotyczy.

Otóż, nie! Według mnie istnieje i się pogłębia. I dotyczy wszystkich, wszystkich bez wyjątku! Stawiam tezę, której prawdziwość wielu z nas miało okazję sprawdzić na własnej skórze: publiczna edukacja w Polsce zdechła, ledwo zipie. Niepostrzeżenie zafundowano nam system, w którym państwo zrzekło się odpowiedzialności za "młodzieży chowanie", a jego urzędnicy starają się usilnie wcisnąć nam dobrze znane: "Polacy, nic się nie stało" ...

Stało się! Chwila cierpliwości - posłużę się przykładem z pozoru jednostkowym, a czytelnikom pozostawiam osąd, czy się mylę. British Council - jedna z nielicznych instytucji uprawniona do certyfikowania znajomości języka angielskiego oficjalnie ogłasza, że aby zdać egzamin premiowany jej certyfikatem należy poświęcić na naukę języka ca 600 godzin. Mają rację? Mają. Potwierdzam z doświadczenia. Zresztą to nic dziwnego - nie stać by ich było na ogłaszanie nieprawdy, po prostu straciliby wiarygodność i spore dochody...

Jak to się ma do nas? Ano ma i to bezpośrednio. Polska matura z języka angielskiego jest dokładnie "zerżnięta" z popularnego "Firsta". Stawiam wszystkie pieniądze, że jeśli maturzysta zda "Firsta", to dzień później jest w stanie zdać rozszerzoną maturę ze zbliżonym wynikiem. Na odwrót - podobnie. Jest ktoś, kto chciałby się założyć? Przyjmuję każdy zakład. Co z tego wynika? Ano to, że gdyby ktoś chciał w polskiej szkole przygotować się do tego egzaminu - nie mógłby w żadnym razie. Polskie liceum oferuje ... 75 godzin w roku! Gimnazjum - szkoda gadać - wystarczy policzyć ...

Więc co mają czynić skołowani rodzice? Jak to, co? Płacić! Płacić za zajęcia dodatkowe. A teraz najważniejsze: ten model dotyczy wszystkich, powtarzam WSZYSTKICH przedmiotów. Kto więc ma szanse dostać się na wymarzone kierunki studiów. No kto? Odpowiedź pozostawiam tym wszystkim cierpliwym, którzy doczytali ten tekst do końca, w tym rodzicom, którzy uznali, że zawiedli się na swoich dzieciach. Głowa do góry! Zapraszam na spacer po szosie - ja już tam krążę z transparentem "Dość tej ściemy!"

Brak głosów

Komentarze

Rozumiem, że chodzi o tzw. "first certificate"?
Zgoda, polska edukacja leży (z roku na rok jest coraz gorzej), aczkolwiek do wyliczeń wprowadziłbym pewną poprawkę. Nauka angielskiego trwa jednak kilka lat (trzeba by sprawdzić dokładnie, ile). Być może to dalej za mało, nie wiem.

Mówimy też o rozszerzonej maturze jak rozumiem - czyli czymś, co z założenia wymaga ździebko więcej od potencjalnych absolwentów.

Dodatkowo, z moich obserwacji wynika, że poziom matury (nie tylko z angielskiego, w ogóle) uległ znacznemu obniżeniu na przestrzeni ostatnich 20 lat. A na studia dalej dostaje się bodaj 80% młodzieży. Ba, niektórzy są tym wręcz zachwyceni, jak nam młodzi Polacy zmądrzeli ostatnio...

Co do upadku systemu edukacji, zgoda, jak pisałem. Ale jakie pomysły?

pozdrawiam

Vote up!
0
Vote down!
0
#275558

Tak, chodzi o FCE. Owszem, nauka języka w polskich szkołach publicznych trwa dłużej niż trzy lata, lecz w dalszym ciągu twierdzę, że żadna z tych szkół nie jest w stanie przygotować ucznia do matury w zakresie rozszerzonym bez wsparcia rodziców, których stać na opłacanie zajęć dodatkowych. Rzecz w tym, że przykład z angielskim to tylko ilustracja szerszego problemu, bo mam podstawy sądzić, że podobnie jest z innymi przedmiotami. Co więcej, różnica pomiędzy poziomem rozszerzonym i podstawowym rośnie z roku na rok i teraz to już nie "ździebko", ale prawie przepaść
(patrz moja notka "Sucks-ces" sprzed kilku dni), której bez dodatkowej kasy nie da się zasypać.Tym sposobem produkujemy niedouczoną masę i "elitę", której rodzicom państwo drenuje kieszenie. Jakie pomysły? Dzięki za pytanie - będę o nich pisał i czekał na życzliwe podpowiedzi.
Pozdrawiam serdecznie.

Vote up!
0
Vote down!
0

charamassa

#275583