Demokracja kompromitacja

Obrazek użytkownika mukuzani
Świat

O demokracji zza "wielkiej wody"
---------------------------------------------------------

Autor : Halina Kaczmarczyk

Zachód już nie jest zdolny do demokracji, Wschód jeszcze nie, albo nigdy nie będzie, bo to są inni ludzie, czego zapatrzony we własny pępek Zachód pojąć nie potrafi lub udaje, że nie wie.

Szalenie dawno temu w Polsce, jako dość małe dziecko, oglądałam u sąsiadów (telewizor wtedy był rzadkością) okropny film z czasów kina niemego. Projekcja miała straszyć i nieźle spełniała tę rolę, bo opowiadała o potwornych rozmiarów dziesięciornicy, która "wkręciła się" w łódź podwodną czy też statek parowy. Dzielni marynarze walczyli jak potrafili z oślizłym, ogromnym cielskiem, ale to nic nie dawało, wręcz przeciwnie, potężne macki coraz bardziej zaciskały się na maszynach i ludziach. W pewnej chwili zobaczyłam, jak przez bulaj do środka tonącego statku czy też okrętu spogląda wielkie, nieruchome oko. Podskoczyłam wtedy z przerażenia.
Coraz częściej, gdy czytam o demokracji czy też piszę na jej temat, wraca do mnie obraz tamtej bestii wlepiającej nieruchomy wzrok w beznadziejne usiłowania oswobodzenia. Refleksje nachodzą mnie szczególnie wtedy, gdy publikatory epatują hurraoptymizmem na temat – z przeproszeniem – wolnych wyborów.
Rok 2012 jest uprzywilejowany pod tym względem, bo już miały miejsce lub jeszcze się odbędą elekcje w 26 krajach, co stanowi 53% globalnej populacji. I gdyby można zmaterializować sieć propagandy wyborczej, kula ziemska wyglądałaby jak ten nieszczęsny statek opasany dziesięciornicą, niezwykle kosztowną, łypiącą ślepiem na naiwny elektorat, myślący, że jakoś się z tych macek wywinie.

Wszystko jedno gdzie odbywają się wybory, zasada wybieranych jest jedna: nie dać się oderwać od biurka już zajmowanego, bo przylepianie znaczków na koperty w biurze rządowym jest lepsze w dzisiejszych czasach niż mały biznes.
Wybierano się w Egipcie, gdzie po elekcji miało nastąpić "i żyli długo i szczęśliwie", oczywiście w ustroju demokratycznym, zażywając dobrodziejstw wolności. Chyba jednak nic z tego nie będzie, bo zwyciężył Mohamed Morsi, przywódca Bractwa Muzułmańskiego, a ono, jak sama nazwa wskazuje, jest ostoją islamu i jego praw. Nie dajmy się zwieść twierdzeniom, że jest inaczej. Już wkrótce zapomnimy o walce z obrzezaniem dziewczynek (FGM), a prawo wprowadzi pełne umundurowanie kobiece, czyli jedynie oczy niezasłonięte, bo trudno z zakrytymi poruszać się nawet po domu.
Następna w kolejce do demokratyzacji stoi Libia, gdzie od ponad czterdziestu lat odbywa się pierwsza elekcja, która z wolnością ma tyle wspólnego, co "wolnoamerykanka". Pewni niezadowoleni obywatele, według mediów oficjalnych stanowiący absolutną mniejszość, strzelają do wyborców, a mimo to naród podobno ogarnięty jest entuzjazmem i pędzi do lokali wyborczych, w większości mimo zamieszek, otwartych.
Pewnie wkrótce, w ramach powrotu do korzeni, wprowadzi się w Libii cichą, a może nawet oficjalną, szarię, którą nie kto inny, jak przeklęty Kaddafi zniósł czterdzieści lat temu po przewrocie wojskowym.
Oczywiście demokracja to umiejętność dokonywania kompromisów, zatem usunie się z porządku dziennego jakichkolwiek obrad dysputy o prawach ponad pięćdziesięciu procent populacji, czyli kobiet.
Jeśli chodzi o otwartość wyborów – nie mylić z wolnością – to imponuje mi Meksyk.
Tutaj mówi się bez żenady o praktykach autorytarnych partii PRI (Partia Rewolucyjno-Instytucjonalna), która utraciła większość w 2000 roku. Za jej rządów panowała koszmarna korupcja, ale np. właściciel małego biznesu piekarniczego wzdycha: gospodarka jakoś się rozwijała, a ja i moja rodzina mieliśmy więcej, niż jest potrzebne na przeżycie. Trudno zatem zadecydować prostemu człowiekowi czy skłaniać się ku pryncypiom, czy raczej głosować na kogoś, kto grabiąc dla siebie, da również żyć innym. Wątpliwości rozwiązały się same, bo kandydatka Josefina Vazquez Mota została zdyskwalifikowana, za podobno "chaotyczną kampanię", a Andresa Manuela Lopeza Obradora usunięto z listy kandydatów za bardzo złe zachowanie w przeszłości. Ten ostatni cieszył się kiedyś ogromnym publicznym poparciem (80%) i tak naprawdę trudno znaleźć dowody przeciw jego haniebnym uczynkom.
2 lipca 2012 roku, po usunięciu niewłaściwych kandydatów, Enrique Pena Nieta ogłosił się prezydentem – nawet nie było aklamacji w jakimś komitecie, Kongresie czy partii i związanych z głosowaniem kosztów – a ustępujący prezydent Calderon pogratulował mu zwycięstwa (w Meksyku można być prezydentem przez jedną kadencję jedynie).
Szalenie mi się podoba takie kreatywne podejście do problemu wyborów. Przede wszystkim niesie ono niezwykłe oszczędności, pod każdym względem. Rozwiązuje problemy jednym cięciem i bez zbędnego zawracania głowy wyznacza najmniejsze zło dla organizmu państwa. A jest się czego obawiać w osobie przystojnego jak gwiazdor Niety, w przeszłości dostosowującego dane o przestępczości do potrzeb kampanii wyborczej na gubernatora.
Głosowałabym za tym, aby władze Stanów czasami wychylały nosy poza swoje biura (nie tylko z powodu kosztownych wakacji za podatnicze pieniądze czy odwiedzenia, dajmy na to, manikiurzystki), ale w celach edukacyjnych. Ileż to środków zaoszczędzono by, gdyby elity poczytały sobie o meksykańskich wyborach na skróty. Z mety Rick Santorum zostałby zdyskwalifikowany za pulowerki, Newt Gingrich za twórcze opowiadania niezgodne z prawdą, a Mitt Romney za to, że jest potwornie nudny. Ron Paul wprawdzie utrzymałby się dość długo w takiej kampanii, ale i on musiałby się potknąć na przepisach politycznego savoir vivre, głosząc na przykład, że połowa personelu Białego Domu i Kongresu winna zostać zwolniona.
I wtedy Barack Obama, z braku kontrkandydatów, ogłosiłby się prezydentem na następną kadencję, a całą tę galaktyczną furę pieniędzy, czyli 10 mld dol., które jak do tej pory zostały wyrzucone na kampanię wyborczą, mógłby przeznaczyć na opiekę zdrowotną dla najuboższych.

P.S.: Zastanawiam się, które spojrzenie inwigilujące społeczeństwo może być gorsze: Jakuzy, Cosa Nostry czy obecnych, pozornie demokratycznych, władz.

http://www.dziennik.com/weekend/artykul/demokracja-kompromitacja

Brak głosów

Komentarze

Interesujące spojrzenie na - demokrację.

pozdrawiam

Vote up!
0
Vote down!
0
#275221

Ale ten brak wiary, że Wschód może być demokratyczny ...:))
Pozdrawiam.

Vote up!
0
Vote down!
0

mukuzani

#275223

Praktyka wydaje się potwierdzać :)
Z drugiej strony - pokutuje przekonanie o demokracji jako najlepszym możliwym systemie, z definicji gwarantującym szczęście wszelakie. A tymczasem - niekoniecznie.

Vote up!
0
Vote down!
0
#275227

Najchętniej"demokracją" uszczęśliwia się na siłę tych, którzy coś tam pod ziemią mają. Ogniem i mieczem, jak po dobroci nie da się wytłumaczyć. :)

Vote up!
0
Vote down!
0

mukuzani

#275231

Zdecydowanie, "czynnik kopalny" jest istotny :))
Wyzwala polityczną empatię, międzynarodowy altruizm. Zapewne taki zbieg okoliczności ;)

A sam, dobrze funkcjonujący, system demokratyczny zakrawa na utopię, do której wszyscy próbują się zbliżyć - z różnym powodzeniem.
Osobiście nie mitologizuję demokracji, to tylko jeden z wielu modeli ustrojowych. W czym dobrze działająca monarchia (niech będzie taka na wzór Wschodu, ponoć były wyjątkowo stabilne i długowieczne)gorsza? A oligarchia?

Vote up!
0
Vote down!
0
#275236

...ale od Jareckiego dowiedziałam się, że właśnie przebywam w szatni burdelu, i trochę nieswojo się poczułam....W moim wieku pobyt w burdelu to istna ekstrawagancja :))

Ale monarchia też mi się śni.

Vote up!
0
Vote down!
0

mukuzani

#275238

Niechby i konstutycyjna :)

Już ostatni wtręt - i lecę :)
Zawsze kiedy słyszę wypowiedziany tonem nieopisanego oburzenia zarzut, że coś jest "niedemokratyczne" - z kolei ja nie posiadam się ze zdziwienia.
Rozumiem, jeśli coś jest niesprawiedliwe, łamie zasady etyki - wtedy oburzenie jest na miejscu.

Ale wszechobecny fetysz demokracji jako wartości samej w sobie? Aż chce sięzadać to stare pytanie: czy sprawiedliwy jest system, gdzie dwóch głupców narzuca swoją wolę jednemu mądremu?

Zapominamy jak młodym tworem jest demokracja. A szczególnie "demokracja liberalna", czyli to, co mamy na co dzień. Ze sto lat, prawda? Ideowo z kolei sięgająca do XVIII wieku i tamtych pomysłów. W szerszej perspektywie młode to i nie wiadomo, co z rozwydrzonego 12-latka wyrośnie. ;)

Pomijany, a bardzo ważny, element politycznej poprawności. Demokracja jest jedynym słusznym rozwiązaniem, geje muszą być akceptowani i kochani powszechnie, ludzie z definicji są równi, a efekt cieplarniany zagraża światu.
Za sarkazm nie przepraszam :)

W efekcie zamiast stosować się w życiu do zasad etyki i zdrowego rozsądku mamy czić fasadowe, często zafałszowane pojęcia, bo inaczej... - inaczej koniec świata 21.12.2012. Albo i gorzej :)

Pozostaje mi tylko zawółać na puszczy, cytując klasyczne: "ludzie myślcie, to nie boli!" :)

pozdrawiam, czas na mnie

Vote up!
0
Vote down!
0
#275244

Demokracja to rząd większości prostaków; komunizm to rząd małej grupy prostaków; a dyktatura to rząd jednego prostaka. W tradycyjnym i jednomyślnym społeczeństwie rządzi dziedziczna arystokracja, której funkcją jest utrzymanie istniejącego porządku, opartego na wiecznych wartościach, a nie narzucanie poglądów czy woli (w najbardziej dosłownym znaczeniu tego słowa, woli tyrańskiej) jakiejkolwiek partii czy grupy nacisku.

Autor: Ananda Coomaraswamy

Vote up!
0
Vote down!
0

mukuzani

#275251