DZIADOSTWO III RP - Paweł Paliwoda

Obrazek użytkownika kryska
Kraj

W PRL-bis obowiązuje oszukańcza ideologia, że po 1989 r. nagle wszystko i wszędzie stało się normalne. Dlatego nie ma potrzeby kręcić filmów o intrygach w redakcjach, o tłumieniu wolności słowa przez zamordystów od grubej kreski, o układach i wykańczaniu ludzi na czerwonych uniwersytetach.

Dziennikarz niby to katolicki, niby to prawicowy. Co mówi na falach jednej z katolickich rozgłośni? Że jest dobrze. Polska rośnie w siłę, Unia Europejska jest fajna. 20 proc. populacji Polaków odnalazło się w nowej rzeczywistości i pcha kraj do przodu. Pozostałe 80 proc. narzeka, bo nie ma ikry, pomysłów, zdolności. Hamulcowa masa. Tak myśli dziennikarz – niby to katolicki, niby to prawicowy – który przez lata sprytnie lawirował między różnymi mediami. Okrzyknięty w końcu nie oszołomem, lecz poważnym komentatorem. I dziś mówi serio, że jest dobrze. Komu? Jemu i jemu podobnym. Warszawce i Krakówkowi, z których perspektywy to oni tworzą te 20 proc. Reszta to mohery, kołtun pozbawiony manier i zdolności. Owego dziennikarza niby-niby, jak i wielu innych prawicowych (koniecznie) i lewicowych ludzi mediów, warto by pokazać w filmie z ducha nawiązującym do Bez znieczulenia Andrzeja Wajdy.

Znasz li ten kraj?

Chcę wybrać w sklepie kilka ładnych bananów, a sklepowa na to: „niech pan nie grzebie, wszystkie są takie same!”. „Podobnie jak Chińczycy” – odpowiadam morderczym tonem. I w sklepach dawnego „Społem”, i w wielu prywatnych na pytanie, czy dostanę to-a-to, odpowiedź jest klasycznie PRL-owska: „Jest to, co widać”. A co widać?

Wszystko, tylko nie nakrętkę o potrzebnej mi akurat średnicy. „Będą jutro” – słyszę w największych sklepach metalowych. „Jutro będzie futro” – odpowiadam mściwie.

„Czy pani mogłaby nie dotykać wędliny rękami, w których miała pani przed chwilą szczotkę do podłogi?” – pytam w mięsnym. Odpowiedź: „Przecież mam rękawice ochronne”.

No i co z tego, że ma, skoro dotyka nimi wszystkiego po kolei. Rękawicą czy nieuzbrojoną dłonią – ganz pommade. To samo z lekarzami, a zwłaszcza z pielęgniarkami. Wydaje im się, że posiadanie na dłoniach rękawiczek ochronnych zwalnia z higienicznej czujności. W klinice stomatologicznej przy Lindleya – ponoć jednej z najlepszych w kraju – dentystka, oczywiście w rękawicach – najpierw poprawia lampę (dotykając metalowego uchwytu) nad fotelem, na którym siedzę, a potem chce mi włożyć tę samą dłoń do ust, gdzie mam krwawiące dziąsło. „Stop” – mówię. „Niech pani zmieni wpierw rękawicę, które służą zarówno do ochrony pani, jak i mojego zdrowia. Zaraz pani znowu będzie poprawiać lampę, zostawiając tam drobiny mojej krwi. Czy pani widziała kiedykolwiek, żeby ktoś dezynfekował ten uchwyt? Tak? Kiedy, dwadzieścia lat temu jakaś sprzątaczka wpadła na pomysł, żeby go przetrzeć brudną ścierką? Czy pani wie, co to jest HIV albo HCV?” Pani stomatolog jest wściekła, ale rękawice zmienia. Brak wyobraźni większy niż u ciemnego poleskiego chłopa. To samo w szpitalach, tylko na większą skalę. To samo wszędzie.

Oddać samochód do autoryzowanego serwisu? Samobójstwo. W jednej ze stacji serwisowych Opla w Warszawie wisiał kiedyś w hallu dyplom mechanika, który wymienił najwięcej części w obsługiwanych samochodach (nie wiem, może tam jeszcze wisi). Najlepiej od razu wymieniać całe silniki. Obroty stacji będą rekordowe.
A paragony kasowe, które zamieniają się w niezapisane kartki po kilku miesiącach? „Trzeba było sobie zrobić ksero” – poucza mnie kupczyk ze stoiska AGD. Czy to on jeździ ciągle za moim samochodem w odległości 50 cm? To polmacho, który manifestuje w ten sposób swoją złość, że jadę za wolno. Zawsze wtedy lekko naciskam pedał hamulców, aby włączyć z tyłu światła „stop”. Daje efekty. Beznadziejna władza chce zachwaścić cały kraj fotoradarami. Kraj, w którym wszędzie porozstawiane są maniakalne ograniczenia prędkości. A dziury na drogach niech sobie będą (i permanentnie, dla odmiany, remontowana absurdalnie droga i powolna autostrada A-4).

Oddaję niemal nowy odtwarzacz DVD do serwisu, a tu opryskliwa pannica wypisuje mi pokwitowanie z rubryką „Sprzęt nosi ślady użytkowania”. „Jakiego użytkowania? Niech mi tu pani pokaże jedną ryskę” – reaguję. „Sprzęt nie jest fabrycznie nowy. Jak się nie podoba, może pan sobie iść gdzie indziej” – odpowiada. Często na reklamację słyszę też odpowiedź, która jest szczytem bezczelności: „Ja tego nie produkowałem”.

Mosty, którymi nikt nie jeździ (jak ten jednopylonowy w Warszawie), zatrważające niektóre straże miejskie – upierdliwe i mściwie reagujące na każde słowo krytyki – często powielające złośliwą i opryskliwą mentalność Milicji Obywatelskiej, buractwo polityków, korupcja rosnącej lawinowo za rządów PO kasty urzędników państwowych, zachłanność operatorów telefonicznych, aptekarzy, notariuszy i adwokatów. Słowem: sobiepaństwo, cwaniactwo, chamstwo i głupota w polityce i w życiu codziennym. Taki jest obraz współczesnej Polski, która jakoby zmieniła się nie do poznania. Tak tylko wydaje się dobrze wymoszczonym oportunistycznym redaktorom z Warszawy. Zjawiska te mają teraz w Polsce większy zasięg niż w PRL. Zostały spotęgowane przez „róbta co chceta” czerwonych liberałów. Filmy Stanisława Barei, przez większość krytyków filmowych słusznie zaliczane do jednego z nurtów kina moralnego niepokoju, wciąż zachowują aktualność. Twórca zaś dennego Rysia nie z moherów powinien się śmiać, lecz z samego siebie.

Barwy ochronne

Po 1989 r. nie nastąpiły żadne oczyszczające zmiany w polskim szkolnictwie, ze szkolnictwem wyższym na czele. Cała czereda czerwonych agitatorów pozostała na wydziałach politologii, dziennikarstwa, socjologii itp. Pozotały układy przy obsadzaniu stanowisk, promocji doktoratów i ocenie prac habilitacyjnych. Co zmieniło się na uniwersytetach w porównaniu z sytuacją przedstawioną w filmie Krzysztofa Zanussiego Barwy ochronne (1976)? Odpowiedź stanowi reakcja tego środowiska na procedury lustracyjne, przeciw którym polscy akademicy pisali listy protestacyjne, ogłaszali publicznie odmowy podpisania „lojalki”, krytykowali lustrację w mediach, opluwali IPN. Nie wszyscy, ale bardzo wielu.

Czy pamiętają Państwo filmowy dute docent-magister (Jakub-Jarek)? Docent, cyniczny do bólu relatywista, i magister mający się za nonkonformistę i bojownika o prawdę. Czy tego typu konfiguracje wyparowały z życia uczelni, które stały się nagle oazami badawczej wolności i mówienia prawdy? Nic podobnego. Zamordyzm na humanistycznych wydziałach większości polskich uczelni wciąż istnieje, a serwilizm wielu uczonych wobec obowiązującego idiomu światopoglądowego jest może nawet silniejszy niż w czasach komunistycznych. Pokazują to choćby reakcje w kręgach akademickich na prace Zyzaka czy Cenckiewicza i Gontarczyka o Wałęsie.
Niezbyt mądry polski premier i idiotycznie się zachowująca minister nauki i szkolnictwa wyższego wpadli w cenzorsko-śledczy amok po publikacji Zyzaka. Wzbudziło to nawet przejściową konsternację nawet wśród zaudeczonej kadry naukowej UJ. Kiedyś te sprawy załatwiano po cichu. Dziś istnieje „Gazeta Polska” i garstka innych mediów, które nagłaśniają podobne historie. Tak czy inaczej, Zyzak doktoratu na UJ nie napisze. Siła spokoju jest tak rozwścieczona na niego i jego promotora, że facet ten, który ma ewidentną smykałkę historiografa i obdarzony jest badawczą pasją, musi sobie wyrąbywać drogę do naukowych tytułów gdzie indziej.

Brak dekomunizacji polskich uniwersytetów jest kolejną wielką skazą na polskiej transformacji ustrojowej po 1989 r. Czereda przefarbowanych do czerwoności rudych lisów w ochronnych barwach liberałów rządzi akademicką Polską. A czy pamiętają Państwo postulat ministra edukacji narodowej w rządzie Jana Olszewskiego, Andrzeja Stelmachowskiego, aby gruntownie przebudować lub nawet rozwiązać i stworzyć od nowa Polską Akademię Nauk? Co z tego wyszło? Ci sami ludzie na tych samych stołkach. A kuriozalny już jest fakt, że były pułkownik MSW i adherent Towarzystwa Krzewienia Kultury Świeckiej, Ryszard Banajski, jest dzisiaj prezesem Towarzystwa Naukowego Prakseologii i rezyduje właśnie w głównej siedzibie PAN – w Pałacu Staszica.

Bez znieczulenia

Film Wajdy z 1978 r. to jeden z nielicznych (jedyny?) w jego dorobku obraz, dla scenariusza którego podstawą nie był uznany tekst literacki. Reżyser skoncentrował się na realiach tamtej epoki, sięgając nie do klasyki polskiej literatury, lecz do klasyki PRL-owskiej praktyki. Na przykładzie wybitnego reportażysty i publicysty Wajda śledzi w Bez znieczulenia metody, jakimi wówczas wykańczano ludzi, którzy odstawali od partyjnego paradygmatu.

To ciekawe, że równie brutalnie wykańcza się ludzi w dzisiejszych polskich mediach – i tych publicznych, i prywatnych. Jest prezes, nie ma prezesa. Jest program, nie ma programu. Jest dziennikarz, nie ma dziennikarza. Nie ma też przejrzystych reguł prawnych i etycznych działania mediów. Mediów, które wcale nie są wolne i niezależne. To mit produkowany przez trzecią władzę na użytek naiwnych. Interesy i koligacje polityczne, umizgi do reklamodawców, bezwzględna walka o znakomicie płatne stanowiska, komercyjny aspekt działalności mediów – to wszystko sprawia, że „wolne media” to bajka dla dzieci. Gdzie się zapodziali liczni publicyści, tacy jak Krzysztof Skowroński, który z dnia na dzień został pozbawiony szefostwa radiowej Trójki? Kto i jak go wymanewrował, kto i dlaczego go zastąpił? Jak i o czym rozmawia się na kolegiach redakcyjnych w TVP, TVN24, „Gazecie Wyborczej” czy „Dzienniku”? Czy nie tak, jak w filmie Wajdy, gdzie życie redakcji to ciągłe wzajemne podchody, niedomówienia, uciszanie niepokornych i dbałość o własne interesy?

Bohater Bez znieczulenia zostaje osaczony ze wszystkich stron. Zostaje sam, wyrugowany z uczelni, zdeklasowany w swojej gazecie, porzucony przez żonę, której nie imponuje już człowiek przyzoity, ale odarty z posad i prestiżu. Popełnia samobójstwo, tak jak niespełna rok temu Piotr Skórzyński – świetny publicysta cynicznie odrzucony przez lewactwo i obłudne prawactwo. Polityka to brudna dziedzina. Ale czy media są od niej czystsze?
Przypadek?

W filmie Kieślowskiego chodzi o to, że przypadków właściwie nie ma. Grany przez Bogusława Lindę główny bohater zawsze przegrywa. Dlaczego? Bo jest niekonsekwentny. Gdy jest blisko partii, flirtuje z opozycją. Gdy jest w opozycji, zamiast konspiracją zajmuje się dziewczyną. Gdy prowadzi żywot śmiertelnika unikającego ryzykownych zaangażowań, nagle zmienia strategię i na prośbę szefa angażuje się w splot politycznych i personalnych intryg. A wówczas nie komuniści ani nie opozycjoniści go karcą. Czyni to Opatrzność. Samolot, którym w zastępstwie i na prośbę szefa leci na międzynarodową konferencję, eksploduje podczas startu.

Człowiek o niezdefiniowanej do końca tożsamości, chwiejny, to dla Kieślowskiego osoba skazana na porażkę. Dla współczesnych ideologów demoliberalnych jest dokładnie na odwrót. „Pochwałę niekonsekwencji” głosił jeszcze Kołakowski-marksista. Dzisiaj jest ona wzorem do naśladowania. Mocne tożsamości to zwiastun totalitaryzmu. Kategoryczne sądy, konsekwentne postawy to wstęp do „faszyzmu” (ostatnio w Cannes główną nagrodę dostał film zawierający podobne przesłanie – Biała wstążka Michaela Haneke). Człowiek liberalny to człowiek ideowo rzekomo amorficzny. Nie toleruje tylko nietolerancji. I ta często bywa z wykorzenionymi i ogłupiałymi wykształciuchami. Ale nie z elitą opiniotwórczą. Ta nie tylko kategorycznie ocenia i piętnuje, ale dokonuje werbalnych linczów na tych, których nie lubi – na swoich krytykach, na ludziach myślących nie w kategoriach Michników, Mazowieckich czy Komorowskich, ale swoich własnych: stałych i konsekwentnie bronionych.
Kung-fu

Film Kijowskiego z 1979 r. pokazuje świat, który był, jest i będzie – nawet w tak cudownym systemie jak lewacki demoliberalizm. To rzeczywistość układów i układzików, korupcji i karierowiczostwa, powszechnej niechęci do ludzi niezlomnych i nieprzekupnych. Jak się bronić przed oportunizmem, cynizmem, wazeliniarstwem, cywilnym tchórzostwem? Kijowski na to jednoznacznej odpowiedzi nie udzielił. Pokazał jednak istnienie oraz skalę tych zjawisk w polskim społeczeństwie. Nie ma w tym filmie – podobnie jak i w innych sztandarowych pozycjach KMN – bajdurzeani o moherowych beretach, pedofilii jako głównej cesze katolickiego kleru, o głupocie rolników (o której dziś rozprawia publicznie udecki szoferak) czy pogardy dla robotników. Nieprzypadkowo filmem, który otworzył pole dla KMN, był Człowiek z marmuru (1976). Czy mówił całą prawdę o czasach stalinowskich i gierkowskich? Nie. Wówczas filmy tego nurtu pokazywały cząstkę prawdy o skomunizowanej Polsce. Dzisiaj, gdy pozbyliśmy się z Polski Sowietów – ale nie sowieckich sługusów – filmy te często bardziej przystają do rzeczywistości niż 30 lat temu.

W Polsce A.D. 2009 wciąż w powietrzu unosi się postkomunistyczny fetor – rozcieńczony wariant zapachowy prawdziwego PRL-u. Podobnie rozcieńczoną prawdę przekazywało widzom kino moralnego niepokoju. I te dwa bliźniacze stężenia nadspodziewanie dobrze do siebie pasują na społeczno-politycznym tle PRL-bis.

Paweł Paliwoda

http://www.niezalezna.pl/article/show/id/21605/articlePage/4

Brak głosów

Komentarze

pzdr

Vote up!
0
Vote down!
0

antysalon

#23104

... za żadnego z tych filmowców nie dał. Z Wajdą na czele.

Pzdrwm

triarius
- - - - - - - - - - - - - - - -
Liberalizm to lewactwo sklepikarzy (i alibi aferzystów).

Vote up!
0
Vote down!
0

Pzdrwm

triarius

-----------------------------------------------------

]]>http://bez-owijania.blogspot.com/]]> - mój prywatny blogasek

http://tygrys.niepoprawni.pl - Tygrysie Forum Młodych Spenglerystów

#23134

ze juz od jakiegos roku czytam na prawicowych blogach i portalach stale to samo!
Ciagle narzekanie - ale niestety absolutnie niekonstruktywne.
szkoda

Vote up!
0
Vote down!
0
#23177

sluszna uwaga.

to ze jest zle, wie duzo ludzi. ale trzeba znalezc metode, aby uzmyslowic jakie sa tego przyczyny i w jaki sposob to zwalczyc mozna. jednak wazne jest, ze sie juz o tym pisze... a to inspiruje innych do dzialania lub pisania ;)

Vote up!
0
Vote down!
0
#23246

Niestety wiele obyczajów i modeli postępowania zachowało się z poprzedniej epoki. Wykształcona mentalność łatwo nie daje za wygraną.

Vote up!
0
Vote down!
0
#102689