Dzień Pamięci Ofiar Nazizmu. Tylko Żydzi byli ofiarami?

Obrazek użytkownika Jan Bogatko
Blog

W Bundestagu odbyła się dzisiaj sesja ku czci ofiar narodowego socjalizmu. Z wypowiedzi Marcela Reicha-Ranickiego wynika, że byli nimi wyłącznie Żydzi.

 

Marcel Reich – Ranicki*, noszony na rękach krytyk literacki w Niemczech, były rezydent UB w Londynie, zaszczycił  dzisiaj swą obecnością posłów do Bundestagu, wyglaszając w Dzień Pamięci Ofiar Nazizmu (27 stycznia) przemówienie poświęcone tegoż ofiarom – w mniemaniu Reicha samym Żydom. Reich zawłaszczył tym samym, jak wymaga tego

 

neostalinizm

 

Dzień Pamięci Ofiar Nazizmu, stawiając poza nawiasem np.  polskie ofiary niemieckich obozów zagłady. Przewodniczący parlamentu, Norbert Lammert, nie ominął okazji, by powiązać Auschwitz z serią zabójstw, dokonaną rzekomo przez „prawicowych ekstremistów“, do których w Niemczech zalicza się z uporem godnym lepszej sprawy narodowych socjalistów.

 

* Marcel Reich, jako tłumacz Judenratu nazistowski kolaborant w Getcie Warszawskim, poszedł po zajęciu Polski przez Rosję na czynną współpracę z Urzędem Bezpieczeństwa Publicznego. W 1945 roku kierował on grupą operacyjną WUBP w Lublinie, a następnie w Katowicach. Jako agent w Polskiej Misji Wojskowej w Berlinie operował pod pseudonimem Albin, a w Londynie – jako rezydent wywiadu UB – przyjął pseudonim „Ranicki“, który dzisiaj stanowi część jego nazwiska.

 

]]>http://www.youtube.com/watch?v=4PQ5zDkGReY]]>

 

Post scriptum:  jednego z pierwszych znałem. Jerzego Bieleckiego. W Auschwitz zginął też dziad mojej Żony. Kiedy o tym tu opowiada, słyszy pytanie: „nie wiedziała(e)m, że jesteś Żydówką”. Kiedy tłumaczy, że nie jest, reagują z niedowierzaniem. Holocaust zna każdy, o Pożodze nikt nie słyszał.

Brak głosów

Komentarze

A tu "notre President" w rocznicę wyzwolenia Auschwitz mówi o niemieckich najeżdzcach i okupantach! Uszom (a raczej oczom) nie mogę uwierzyć! Co za niemieccy okupanci, skoro należeli oni do zaginionego plemienia nazistów? Wojna z Niemcami się nam szykuje, czy co?

Pozdrawiam.

PS. Zaginionego plemienia nazistów nie należy oczywiście mylić ze niedawno odnalezionym plemieniem faszystów, którzy - jak się okazuje - przetrwali między Odrą a Bugiem.

Vote up!
0
Vote down!
0
#219616

Jan Bogatko

Czyżby potomkowie Gotów?

Pozdrawiam,

Vote up!
0
Vote down!
0

Jan Bogatko

#219618

Wizy...czy Ostro...? ;-)

Vote up!
0
Vote down!
0
#219622

nie ma się czym pochwalić - więc w Oświęcimiu widzi tylko Żydów.

Vote up!
0
Vote down!
0
#219626

Mają Niemcy takie autorytety, na jakie zasłużyli. Chichot historii.

Vote up!
0
Vote down!
0
#219634

Chichotem historii jest raczej to, że II WS od dawna - co najmniej od połowy lat 60. ub. wieku - jest sprowadzana do formy, ktorego osią staje się Holocaust. Żydowskie ofiary zastąpiły ofiary, naziści zastąpili Niemców, agresorzy stali się aliantami, a wielcy, faktyczni przegrani (Niemcy i Francja) zostali wielkimi wygranymi. Ofiary aliantów (tzn. jednego, wujaszka Joe) wliczono w koszt zwycięstwa jako mało istotne. Żydowskie ofiary zaś zapomniały o pomocnikach oberkata, o rządach i społeczeństwach tzw. demokratycznego Zachodu, które jeszcze przed wybuchem wojny niechętnie (to zamierzony eufemizm) przyjmowały żydowskich uciekinierów i wygnańców. Wiem, że to wszystko "oczywista oczywistość", banały i truizmy. Ale Marcel Reich-Ranicki w Bundestagu? To farsa! Pan papież (używając zwrotu pewnego rabina) niemieckiej krytyki literackiej w roli "mówcy zmarłych"! Przecież mógł ten speech wygłosić jakiś żyjący jeszcze funkcjonariusz RSHA. Byłby nawet bardziej wiarygodny.

Pozdrawiam.

PS. Przepraszam za emocjonalny ton. To nie pod Twoim adresem.

Vote up!
0
Vote down!
0
#219661

Masz rację. Kiedyś wyśmiewano  się z enerdeków, dla których za II wojnę odpowiedzialni byli hitlerowcy, a nie Niemcy.  Kto by wtedy pomyślał, że za kilkadziesiąt lat stanie się to obowiązującą wykładnia?

Vote up!
0
Vote down!
0
#219666

Jan Bogatko

...wydaje mi sie, ze Niemcy wybrali sobie ofiary, by nie musiec placic wszystkim.

Pozdrawiam,

Vote up!
0
Vote down!
0

Jan Bogatko

#219701

Nie oglądam telewizji, tylko czasem coś mi w przelocie w oko wpadnie. Od zeszłego tygodnia co chwilę tak właśnie "wpada mi" gwiazda Dawida i paski na dole ekranu dot. Żydów; do tego słyszę urywki rozmów powiązanych tematycznie. Już zaczęłam się zastanawiać, czy aby na pewno mieszkam w Polsce?

Vote up!
0
Vote down!
0
#219713

Pojęcie "antysemityzmu" jest jednym z najbardziej zakłamanych pojęć XX i XXI w. Używane wyłącznie w stosunku do Żydów zafałszowuje własną treść. Przecież semitami są także Arabowie i kilkanaście innych ludów. Niechęć do Żydów powinno oznaczać pojecie "antyjudaizmu".

W czasach stalinowskich zarzut antysemityzmu często był równoznaczny z wyrokiem śmierci.
Zarzut antysemityzmu jest dziś bardzo częsty nie tylko w Polsce, ale we wszystkich krajach Zachodu. Już sam ten fakt powinien skłaniać do myślenia, że albo coś złego dzieje się ze wszystkimi pozostałymi narodami, z czym, szczerze mówiąc, trudno się zgodzić, albo naród żydowski nie potrafi współżyć z innymi narodami pośród, których jest mniejszością.
W wielu krajach zarzut ten powoduje zastosowanie przewidzianych prawem sankcji wobec osób oskarżanych o brak miłości do Żydów. Jeśli kodeksy karne nie przewidują takowych, to stosowane są sankcje nieformalne. Doszło już do tego, że antysemitą można obwołać Żyda. Spotkało to np. prof. Normana Finkelsteina, ponieważ ośmielił się w swojej książce "The Holocaust Industry" obnażyć przestępczą działalność światowego Kongresu Żydów, polegającą na wyłudzaniu od rządów państw pieniędzy, majątków po Żydach, którzy zginęli w czasie II wojny światowej (od Polski chcą wyłudzić 65 mld $ USA). Z prof. N. Finkelsteinem amerykańska uczelnia, na której wykładał nie odnowiła kontraktu. Stracił pracę - sankcja nieformalna. Nie łatwo dziś być uczciwym Żydem.
Tak, więc antysemitą nie koniecznie jest ktoś, kto nie lubi Żydów, ale ten, kogo nie lubią Żydzi.
Posądzenie o antysemityzm pojawia się niemal automatycznie, jeżeli ktoś użyje określenia typu: żydokomuna, żydomasoneria (zamiennie judeomasoneria), żydoliberalizm, powszechne żydowskie media, żydowskie w większości banki, rządzący Polską Żydzi itp. Przy czym oskarżający nie zadają sobie najmniejszego trudu, żeby dociec, czy te określenia są, czy nie są zasadne, prawdziwe.
Ustalono np., że jeżeli Żyd był komunistą (komunizm pochłonął kilkakrotnie więcej ofiar niż niemiecki nazizm, ale tylko nazizm uznano za system ludobójczy), to nie można już łączyć go z nacja żydowską - taki pogląd wyznaje m.in. Sz. Weiss, były ambasador Izraela w Polsce. To jest bardzo ciekawa dialektyka. Przy jej pomocy można dowieść, że niemieccy zbrodniarze z okresu II wojny światowej nie są już Niemcami (i Niemcy próbują stosować tę dialektykę w stosunku do Polski) i dalej, że to nie Niemcy ponoszą winę za tragedię wielu narodów, i jeszcze daje, że to nie Niemcy winni są holokaustu Żydów. Czy będzie na to zgoda Żydów, przecież to ich własna logika? Tylko, od kogo będą wtedy żądać finansowego zadośćuczynienia? Mimo, iż od 1952 r. Niemcy wypłaciły im ponad 100 mld $ USA odszkodowań, Żydzi doszli do wniosku, że potrzebują jeszcze więcej pieniędzy, bo Żydzi z Izraela, którzy przeżyli niemieckie obozy żyją w biedzie i nie stać ich na leki i jedzenie - a jest to smutna prawda. W żadnym kraju byli żydowscy więźniowie obozów koncentracyjnych nie żyją tak źle, jak w Izraelu (?).
Tę samą logikę tyle, że odwróconą stosują Żydzi i filosemici wobec Polaków. 19.05.2008 w TVP2 - telewizja zwie się publiczną polską - w programie "Tomasz Lis na żywo" fachowiec od etyki, niejaka M. środa i psycholog społeczny, niejaki J. Czapiński stwierdzili, że Polacy są narodem rasistowskim. Tezę swą udowodnili przykładem zachowania stadionowych chuliganów (ich zachowania są naganne, ale na szczęście marginalne). Na poparcie tej karkołomnej ekwilibrystyki "socjologicznej" i prymitywnej hochsztaplerki prowadzącego program, T. Lis zgromadził w studiu odpowiednio przygotowaną publiczność. Wśród niej znalazł się pewien Afrykańczyk mieszkający w Polsce od 25 lat. Powiedział on, że za tzw. komuny nie spotkał się u nas z rasizmem, spotyka się dopiero teraz, po 1989 r., kiedy Polacy odzyskali "wolność" (cudzysłów mój - D.K.).
Telewidz powinien wyciągnąć pożądane wnioski:
Jacy ci Polacy są okropni. Wystarczy, żeby nikt ich nie pilnował, a już z tego katolickiego narodu wyłazi wszelka zaraza. Np. nałogowo katują własne dzieci - "Gazeta Wyborcza" z dodatkiem "Gazeta Reporterów" NR 9/670 27 II 2006, tytuł na całą stronę: "Cała Polska bije dzieci". Gazeta Wyborcza jest typową gazetą żydowską, pamiętajmy o tym, jeśli już ją czytamy.
Ów Afrykańczyk, biedaczysko, nie wytrzymał jednak manipulanckiej presji i sypnął się na całego, gdy przyznał, że pobili go Polacy w czasie, gdy u nas studiował - przed 1989 r. Takie to programy serwuje Polakom TVP i T. Lis za kilkaset tys. zł miesięcznie, za nasze publiczne pieniądze. Jeśli chodzi o tę dwójkę paszkwilantów, to spotkamy ich prawie w każdym programie, w którym trzeba opluć Polskę i Polaków. A żeby było śmieszniej, to my im za to jeszcze płacimy, a oni poza antypolskim jadem i manipulacją niczego pozytywnego dla kraju nie tworzą.
To nasze Polskie Państwo jest już bardzo chore i pewnie, dlatego różni szubrawcy i antypolskie kundle depczą nasze wartości bezkarnie.
Z zarzutem antysemityzmu możemy się spotkać, gdy przytaczamy fakty historyczne ukazujące Żydów w prawdziwym świetle.
Na ogół młodzież szkolna zna powieściową twórczość B. Prusa. Jednak już niewiele osób mogłoby powiedzieć coś więcej na temat jego "Kronik warszawskich", w których opisywał żydowskie manifestacje z początku XX wieku w Warszawie na Krakowskim Przedmieściu. Żydowscy manifestanci nosili transparenty z hasłami: "Precz z krzyżem", "Precz z białą gęsią" - odniesienie do naszego godła narodowego. Był to ich społeczny wkład w budowę żydowskiego państwa na ziemiach Polski. Taką właśnie propozycję, budowy Judeopolonii złożyli Niemcom w 1914 r.
W 1918 r. Państwo Polskie stało się faktem. Zawiedzeni upadkiem budowy Judeopolonii Żydzi, na konferencji w Wersalu robili wszystko, co możliwe, żeby jak najbardziej ograniczyć obszar odradzającej się po zaborach RP. Już 12.XI.1918 r. przywódca syjonistów, Izaak Gruenbaum złożył u J. Piłsudskiego żądanie stworzenia w suwerennym państwie polskim żydowskiego rządu z separatystyczną konstytucją.
Czyż tolerancja Polaków nie przeczy tu zdrowemu rozsądkowi? W żadnym państwie świata Żydzi nie pozwalali sobie na podobne bezczelności.
Na początku lat 1920-tych do Polski przybyło ok. 830 tys. Żydów z Rosji, Niemiec i innych krajów europejskich. Dlaczego ci biedni Żydzi tak masowo pchali się do tej znienawidzonej, nacjonalistycznej, antysemickiej Polski?
Pomysł budowy Judeopolonii pojawił sie raz jeszcze po 1939 r. Tak o tym pisał w 1942 roku genialny prof. F.Koneczny: "Hitleryzm przeszedł na antysemityzm. To nic. Ludwik XIV tępił protestantyzm we Francji a protegował go w Niemczech. Za cenę utworzenia Judeopolonii mogliby żydzi śmiało udzielić hitleryzmowi absolucji ze wszystkich prześladowań w Niemczech. Czekali, pełni miłej nadziei nowego najazdu niemieckiego na Polskę; gigantycznego interesu powtórnej wojny powszechnej i wznowienia robót około Judeopolonii."
Po 1944 r. Polska miała być żydowską republiką ZSRR. Na przeszkodzie stanęli jednak polscy komuniści (Gomułka, Moczar i inni) - czy dlatego antysemici? Nigdy w szkołach o tym nie uczono - dlaczego? Dlaczego słowu "nacjonalizm" różni polityczni i "humanistyczni" degeneraci chcą przypisać znaczenie słowa "szowinizm". Niektóre polityczne i medialne elementy dopuszczają polski patriotyzm (np. L. Kaczyński, Radio Maryja), ale budowę narodu i narodowego państwa, czyli nacjonalizm chcą całkowicie Polakom uniemożliwić - dlaczego?
Gdy omawiamy jakieś społeczności stosujemy, siłą rzeczy, statystyczne uogólnienia odzwierciedlające np. cechy większości jej przedstawicieli. Nie sposób dokonać takiej analizy opisując każdego członka danej społeczności oddzielnie. Byłaby to bezsensowna praca, która i tak nie miałaby wpływu na końcowy wynik statystyczny. Żydzi jednak protestują przeciw uogólnieniom w stosunku do ich nacji. Chętnie jednak stosują filozofię Kalego używając tej metody wobec innych nacji i z pojedynczych przypadków tworzą charakterystykę ogółu.
Uczynił tak np. J.T. Gross. W swoich paszkwilanckich, pełnych antypolskiego jadu książkach "Strach", "Sąsiedzi" zaprezentował nawet fałszywe fakty. Obnażający tę szubrawą metodę żydowskiego pismaka prof. J.R. Nowak, przytaczający na temat Grossa miażdżącą recenzję A. Grabskiego z Żydowskiego Instytutu Historycznego, został przez antypolskich kundli okrzyknięty antysemitą.
Żydowskie kłamstwo o wymordowaniu w 1941 r. 1600 Żydów przez Polaków w Jedwabnem miało wsparcie przedstawicieli ich nacji pełniących w Polsce wysokie funkcje państwowe, prezydenta i prokuratora generalnego. Faktycznie mordu dokonali Niemcy, a Judenrat (Rada Żydowska) złożona z 46 Żydów sporządziła listę 250 Żydów przeznaczonych do spalenia w stodole ("Jedwabne - kolejne kłamstwo tysiąclecia" H. Wesołowski USA, Chicago 2003).
Aparat bezpieczeństwa PRL, obsadzony głównie przez Żydów winien jest wymordowania w latach 1944-56 - wg różnych źródeł - od 300 tys. do 600 tys. Polaków. Tak znaczne rozbieżności w liczbie pomordowanych wynikają z faktu, że Polakom nie wolno prowadzić takich badań. Czy ten mord jest rezultatem antysemityzmu, czy antypolonizmu?
Podobnie przedstawia się sprawa mordu katyńskiego, za który winą rządzący w RP i media obciążają Rosjan.
Podobne przykłady, cytaty można mnożyć w nieskończoność.
Zarzut antysemityzmu ma wykluczyć wszelką dyskusję na temat historii stosunków polsko-żydowskich, bo ta historia nie może ukazać Żydów w korzystnym świetle.
Zarzut antysemityzmu pojawia się również wtedy, gdy stronie przeciwnej brakuje merytorycznych argumentów.
Zarzut antysemityzmu ma uniemożliwić obronę naszych narodowych interesów, obronę majątku narodowego, kultury, religii.
"Jeśliby Bóg nie dał nam tego kraju (Polski - J.R. Nowak) za schronienie, los Żydów byłby nie do zniesienia." - tak pisał w XVI w. rabin Mojżesz Isserless - za "Co Polska dała światu" - J.R. Nowak, tom 1, s.21.
"...przypuszczalnie Polska uratowała Żydów od całkowitego wyniszczenia (w okresie średniowiecza i Odrodzenia - D.K.)" - żydowski historyk Barnett Livinoff "The Burning Bush. Antisemitism and World Historyk" (Londyn 1988, s.90)
Dzisiejsza Polska funduje Żydom Muzeum ich historii, więc też i ich holokaustu, a Żydzi oskarżają nas o antysemityzm zamiast sławić Polskę i Polaków i stawiać nam pomniki.
Po 1945 r. pierwszym wzniesionym w Polsce pomnikiem był pomnik Bohaterów Warszawskiego Getta. Do dziś nie ma w Polsce muzeum martyrologii Polaków, a to przecież my, Polacy ponieśliśmy w II wojnie światowej największe straty ludnościowe - 222 osoby na 1000 mieszkańców, następna w kolejności Jugosławia straciła 108 osób na 1000 mieszkańców, Żydzi są na szarym końcu tej tragicznej listy ("Rachunki do zapłacenia" L. Staszyński, s.10). W świadomości Polaków i ludzi całego świata ma istnieć tylko martyrologia Żydów i tak też naucza się polską młodzież w polskich szkołach.
Tak mści się na nas popełniony przez króla Kazimierza Wielkiego jeden z największych błędów całej polskiej polityki.
Nie my powinniśmy bać się posądzenia o antysemityzm, ale oskarżający nas muszą zacząć się bać rzucania fałszywych oskarżeń i pomówień. Jeśli kiedyś uda się nam doprowadzić do takiej sytuacji, będzie to oznaczało, że nareszcie żyjemy w normalnym, wolnym kraju, w polskiej Polsce.
A czy my Polacy mamy w trawionym dziś agonią Państwie Polskim przedstawicieli, którzy w naszym imieniu przedstawią zarzut antypolonizmu, z którym spotykamy się każdego dnia w powszechnych antypolskich mediach?
A kto przedstawi zarzut antypolonizmu wszystkim bez wyjątku rządom po 1989 r., a właściwie po sierpniu 1980 r., które z premedytacją zniszczyły materialne podstawy bytu Polskiego Narodu?
A kto przedstawi zrzut antypolonizmu tym wszystkim złoczyńcom, którzy w 2004 r. z jednego judeomasońskiego socjalistycznego obozu przepchnęli nas do drugiego, pod wieloma względami znacznie gorszego?
Tylko, kto miałby rozsądzać te zarzuty, gdy cała struktura władzy w Polsce jest antypolska? Sytuacja dojrzała bardziej do narodowej insurekcji, niż do parlamentarnej debaty, bo i o czym tu rozmawiać z wrogami Polski.
Do 1939 r. zamieszkiwało Polskę 3,5 mln Żydów. Zginęło 2,7 mln ("Historia Polski w liczbach"). Z pozostałych 800 tys. większość wyjechała. Zostało podobno ok. 30 tys. Żydów - takie liczby pojawiają się w mediach. Żaden rocznik statystyczny nie podaje aktualnej liczby Żydów w Polsce (?). Ciekawe, że między 1960, a 1968 r. do władz PRL wpłynęło 600 tys. wniosków o zgodę na emigrację. Obejmowały one ok. 800 tys. obywateli pochodzenia żydowskiego (http://www.raportnowaka.pl/news.php?typ=news&id=349). Pozwolono wyemigrować tylko 200 tys. A czy wszyscy Żydzi chcieli z Polski wyjechać?
Według A. Szczypiorskiego (pisarz, bardziej anty niż polski, członek UD, senator) mamy w Polsce antysemityzm bez Żydów. Gdy jednak przychodzi do roszczeń odszkodowawczych nagle pojawia się 4 mln Żydów (Sz. Szurmiej), którym należy zwrócić ich majątek.
Liczba Żydów w Polsce to rośnie, to maleje, w zależności od ich potrzeb politycznych. Ile Żydów naprawdę mieszka w Polsce, skoro chcą od nas wyłudzić 65 mld $ za szkody wyrządzone im przez Niemców?
Żydzi tak, jak wszyscy ludzie mają prawo do poszanowania godności osobistej i narodowej i jest to poza wszelką dyskusją. Nakłada to jednak na nich - powinno - obowiązek poszanowania godności innych ludzi i narodów.
Jeżeli dziś Żydzi oskarżają polski naród o antysemityzm, to ja, Polak mam również prawo i obowiązek publicznego wyrażenia własnej o nich opinii. Są oni jedyną nacją, która nie zna słowa przepraszam, nie zna uczucia wdzięczności, nienawidzi PRAWDY.
Szykanują tych nielicznych spośród siebie, którzy mają odwagę głosić prawdę o swojej nacji, a których my chcemy szanować.
Antysemityzm, o który Żydzi oskarżają wszystkie pozostałe narody nie jest cechą genetyczną, nikt przecież nie rodzi się w nienawiści. Jeśli jednak się pojawia, to jest on odpowiedzią na nienawiść Żydów do innych nacji i religii.
Pielęgnowanie w sobie nienawiści i tym samym wywoływanie i podsycanie jej u innych uniemożliwia bezkonfliktowe funkcjonowanie społeczeństw z żydowską mniejszością.

Vote up!
0
Vote down!
0
#220775

Jan Bogatko

cytat:Doszło już do tego, że antysemitą można obwołać Żyda. Doskonały przykład Finkelsteina.

I Niemca uznać za nazistę, czyli nie Niemca.

Bardzo ciekawy komentarz,

dziękuję.

Vote up!
0
Vote down!
0

Jan Bogatko

#220796

Polacy - Żydzi. Czarna karta "Gazety Wyborczej"

Niewiele tekstów wywołało - jeszcze przed drukiem - tak burzliwe spory w redakcji "Gazety", co artykuł Michała Cichego "Polacy - Żydzi: czarne karty Powstania" ("Gazeta" nr 24).

Czy należało go publikować? Radziliśmy się dziesięciu historyków, ich opinie są sprzeczne. Dziś niektóre z nich.

Jeden z redaktorów "Gazety" zwrócił się do mnie wczoraj, 30 stycznia, o napisanie recenzji z artykułu Michała Cichego "Polacy - Żydzi: czarne karty Powstania", który ukazał się w "Gazecie" dzień wcześniej. Zastrzegł, że tekst ma mieć nie więcej niż trzy strony maszynopisu. Jest to niemożliwe do wykonania, choć piszę bardzo skrótowo i tylko o tym artykule. Publicystyka Adama Michnika mnie zdecydowanie nie interesuje [tekst Michała Cichego poprzedzony był wstępem Adama Michnika - red.].

Geneza recenzji

26 stycznia inny redaktor "Gazety" zadzwonił do mnie prosząc o możliwie najszybsze ocenienie artykułu Michała Cichego. Tekst otrzymałem 27 stycznia w południe i w parę godzin później udzieliłem ustnej odpowiedzi. Była całkowicie negatywna. Mimo to artykuł ten ukazał się w dwa dni później. Chciałbym zapytać: dlaczego nie odczekano nawet tygodnia, by zebrać dalsze oceny i może spokojniej i kompetentniej go przemyśleć, m.in. z punktu widzenia celowości tego typu publikacji właśnie w 1994 r., w 50. rocznicę Powstania?

Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że "Gazeta" koniecznie chciała jako pierwsza "uczcić" tę rocznicę w specyficzny dla siebie sposób. A jest to wszak rocznica największego w okupowanej Europie powstania przeciw totalitaryzmowi; powstania, w którym oddało życie ponad 200 tysięcy ludzi.

"Metodologia" artykułu

1. Niejako jądrem recenzji Cichego z książki Perechodnika było stwierdzenie, że przetrwał on "nawet Powstanie", "kiedy AK i NSZ wytłukły 1) [przypisy na końcu tekstu] mnóstwo niedobitków z getta" (podkreślenie moje - TS). Teza ta, pomimo noty odredakcyjnej stwierdzającej, że było to "niedopuszczalne uogólnienie" (dodajmy: zaakceptowane przez tę samą redakcję "Gazety", wszakże Cichy nie wydrukował tej recenzji gdzie indziej), powtórzona została bez zmian w jego bardzo obszernym artykule. Tak, ponieważ Autor, gromadząc informacje o zbrodniach dokonywanych na obywatelach polskich pochodzenia żydowskiego podczas Powstania Warszawskiego, nie dopuszcza w ogóle do siebie myśli, że ludzie w "powstańczych mundurach" (sic!) czy po prostu "powstańcy", ludzie uzbrojeni (o których tylko tyle wiemy, że broń nosili), mogliby być nie żołnierzami AK lub NSZ, ale np. Korpusu Bezpieczeństwa, Polskiej Armii Ludowej, Armii Ludowej, Organizacji Bojowej Związku Syndykalistów Polskich itp. Wszystkie te - rzekome czy prawdziwe - morderstwa w tej sytuacji niejako "muszą" iść na konto AK czy NSZ, niezależnie od tego, czy Autor potrafi czy nie potrafi "przydzielić" ich sprawców do konkretnego oddziału (na ogół nie potrafi!).

Oni to "tłukli" Żydów podczas Powstania, inni ich, niejako z definicji, "tłuc" nie mogli. No, może jeden wyjątek: dla ONR-"Falangi".

Dodajmy: o ile zbrodnie żołnierzy AK, chociaż w jednym jedynym wypadku ("bojówy" "Hala") są udowodnione, to zbrodnie NSZ udowodnione nie są, o czym piszę dalej.

2. Artykuł Cichego w niewielkiej tylko mierze opiera się na pewnych, niezbitych, udowodnionych faktach. Tymczasem pisząc o zdarzeniach znanych mu tylko z jednej, nie potwierdzonej przez nikogo, nieprecyzyjnej i niepewnej relacji, nigdy swych informacji nie obudowuje jakimkolwiek zastrzeżeniem, nie dystansuje się jakoś od tego, co może okazać się wymysłem, pomyłką, mankamentem niesprawnej pamięci... Nigdy także cytowanych relacji i wspomnień nie opatruje słówkiem "jak się zdaje", "według relacjonisty", "zapewne", "jak twierdzi..." itp.

Nie o fakty tu bowiem naprawdę chodzi. Cichy buduje atmosferę. Gromadzi nad powstańczą Warszawą chmury antysemityzmu i zbrodni. Nagromadzenie (nie związanych z zabójstwem kogokolwiek!) mniejszych i większych aktów antysemityzmu (paragraf 4, 6, 7) [artykuł Michała Cichego dzielił się na 25 paragrafów - red.] tworzy wrażenie, że stosunek powstańców (vel Polaków) do Żydów - uciekinierów z getta - był nasycony groźbą, zbrodniczy i zbrodnie rodzący.

Taki fakt, jak uratowanie z rąk gestapo zagrożonych natychmiastową śmiercią 348 Żydów z więziennej "Gęsiówki", odnotowany został martwo, bez cienia emocji, ogólnikowo - aby nie psuł ogólnego obrazu. A pomyślmy: ocalono życie 348 ludziom, w walce samemu je ryzykując, podzielono się z nimi skromnymi żołnierskimi racjami, wreszcie tę część, z którą można się było porozumieć (wśród ocalonych byli Węgrzy, Grecy, Francuzi) wcielono - bagatelka! - do elitarnych, szturmowych batalionów Kedywu KG AK "Zośka" i "Parasol", a nawet plutonu pancernego (czołgi!) - "najmocniejszego" oddziału AK w Powstaniu Warszawskim. Nie miało to w artykule gromadzącym coś więcej niż zabójstwa szerszego odniesienia: lepiej było pochylić się nad piwnicznym antysemityzmem NN-ów czy zbójeckimi reakcjami warszawskich knajaków.

3. Sprawa mordu dokonanego na kilkunastu Żydach przez bojówkę z oddziału kpt. "Hala" - jedyny fakt dobrze udokumentowany - jest dobrym przykładem innej cechy "metodologii" Cichego. Zbrodnie ludzi "Hala" interesują go wyłącznie w jednym aspekcie: stosunku do ludności żydowskiej. To, że złożona z mętów "bojówa" mordowała niezależnie od narodowości, że mieszkańcy tego odcinka uciekali z niego na teren działania innych dowódców, by ocalić zagrożone mienie i życie, że zabijano także żołnierzy AK - nie jest dla niego faktem znaczącym i o niczym nie mówi.

Ważne jest jedno: tamci akowcy zamordowali Żydów. Dlaczego Żydów? Czy tylko z powodu zoologicznego antysemityzmu? A może dlatego, że ukrywając się po dziurach nie byli wtopieni w żadną większą, mogącą bronić ich społeczność; może dlatego, że spodziewano się znaleźć u nich złoto i inne drogocenności (potwierdza to relacja W. Zagórskiego); bo byli wystraszeni i mniej było obaw, że stawią opór?

A więc mordy kryminalistów przedstawione zostały przede wszystkim jako przejaw antysemityzmu, tak jak owi bandyci byli przede wszystkim żołnierzami AK.

4. Owo nastawienie na Żydów i wyłącznie na Żydów jawi mi się jako przejaw specyficznego rasizmu. Nigdy nie słyszałem i nie czytałem artykułu, w którym "Gazeta" (jak również np. ,Tygodnik Powszechny') podjęłaby temat Holocaustu Cyganów. Jakże podobnego do Holocaustu Żydów: dokonanego przez tych samych ludzi, w tym samym czasie, w tej samej Polsce, często w tych samych gettach. A przecież nie jest wcale ważne, czy obiektem morderstwa byli Żydzi, Cyganie, Indianie czy australijscy aborygeni. Wymordowano naród, lud, plemię, społeczność. Brak zainteresowania losem Polaków na tym samym odcinku "Hala", losem, o którym mówią te same źródła, jest dla mnie faktem znaczącym i budzącym daleko idące refleksje.

5. Spośród liczby ok. 60 zabójstw "w tym 44 lub 45 w dwóch zbiorowych mordach" (par. 2), o których pisze Cichy, dystansując się tylko od jednego (30 ludzi zamordowanych przez NSZ), udowodnił on w swym niezwykle obszernym artykule (nie pierwszy zresztą) śmierć 14 lub 15 osób, ponadto informacje o trzech następnych można byłoby uznać za wiarygodne. O innych podaje on wiadomości nie mające zupełnie waloru dowodu historycznego; czasem są to tylko wątłe poszlaki.

Dotyczy to także par. 13., w którym autor, pisząc o zbrodni NSZ, cytuje fragment książki Bernarda Marka. Trzeba coś o tej książce i jej autorze wiedzieć. Jest to historyk o wyjątkowo małej wiarygodności, który kolejne swe monografie o Powstaniu w getcie warszawskim dostosowywał do ówczesnej "linii politycznej" PZPR. Wystarczy zacytować, co pisał o Powstaniu Warszawskim i owej zbrodni NSZ w poprzedzającym cytowane przez Cichego pierwszym wydaniu z 1953 r.: "Grupka bojowników ŻOB-u, znajdująca się po stronie "aryjskiej", wystąpiła po raz ostatni w czasie Powstania Warszawskiego w sierpniu 1944 r. Powstanie, wywołane w celach antyradzieckich i antyludowych przez dowództwo AK, ujawniło swój reakcyjny charakter również w stosunku do garstki ocalałych i ukrywających się Żydów, którzy - porwani nadzieją wyzwolenia - wyszli na ulicę, by stanąć w szeregach walczących. Reakcyjne grupy NSZ-owskie od pierwszej chwili zaczęły mordować tych ludzi, ocalałych z pogromu hitlerowskiego" 2).

A więc: niejeden mord przy ul. Długiej 25 - ale "grupy" NSZ "od pierwszej chwili", więc przez czas długi... A więc: od samego początku...

Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że ta teza, podniesiona w okresie samego dna stalinowskiej nocy, przed 40 laty, przez propagandę partyjną, jawi nam się w udoskonalonej, perfidniejszej i lepiej zakamuflowanej formie na łamach "Gazety".

Od samego początku grupy NSZ i AK "ujawniły swój reakcyjny charakter".

Takie to są źródła, na które, z zastrzeżeniami - a jednak; z zastrzeżeniami - a jednak doliczając tych 30 zamordowanych przez NSZ do ogólnego rachunku, powołuje się Cichy.

Zupełnie podobnie jest z innymi oskarżeniami NSZ o zamachy na Żydów. Wszak (par. 9) ostrzeżenie Samuela Willenberga przez łączniczkę z batalionu "Ruczaj", że "jest tu kilku typów z NSZ, którzy chcą cię rozstrzelać" i świszcząca nad głową kula, nie wiadomo przez kogo wystrzelona, jest zaledwie przypuszczeniem, a nie dowodem! Przecież autor wspomnienia tylko kojarzy te dwa fakty, nie wiadomo, kto strzelał (może "gołębiarz"?), nie wiadomo, czy w batalionie "Ruczaj" byli w ogóle jacyś eneszetowcy... Na moim seminarium powstała praca o baonie "Ruczaj" i ani słowa w niej o NSZ. Był to batalion o akowskim rodowodzie, oczywiście podczas Powstania dołączyć się mogli różni ludzie, czy jednak na pewno z NSZ?

Dziś wiemy o tej organizacji dość dużo, w tamtych czasach o pomyłkę w ocenie czyjejś przynależności organizacyjnej było niezwykle łatwo. Warszawiacy masowo mylili - i do dziś mylą - "Schupo" i żandarmerię niemiecką. Stale pisało się i pisze o żandarmach na ulicach Warszawy, a był ich tylko jeden posterunek przy ul. Dworkowej, podczas gdy w mieście "rządziły" zupełnie inne formacje. Używa się zamiennie nazw: "Kałmucy" 3), "Ukraińcy", "własowcy", "ostlegiony", a chodzi tu o umundurowane, jawne oddziały na służbie niemieckiej, odróżniające się strojem i wyglądem. Dlaczego łączniczka z akowskiego baonu miałaby precyzyjnie wiedzieć, do jakiej organizacji należeli czy należą jej koledzy?

Przytaczanie takich "dowodów" bez słowa komentarza jest jawnym lekceważeniem Czytelnika i nie ma nic wspólnego z porządną pracą historyczną. A tak właśnie przedstawia swój artykuł jego autor i tak mają go widzieć Czytelnicy.

Również wypowiedź wzbudzającego powszechny szacunek [Marek] Edelmana (par. 10), że "żandarmeria na Starym Mieście to była ONR-owska, czysta Falanga" nie ma jeszcze waloru dowodowego. Tym bardziej że właśnie na Starym Mieście sytuacja była bardzo, ale to bardzo skomplikowana.

Otóż, funkcje przydzielane zazwyczaj żandarmerii miał pełnić na Starym Mieście oddział PKB (Państwowego Korpusu Bezpieczeństwa, delegackiej policji) dowodzony przez kpt. Włodzimierza Kozakiewicza "Barrego". Tyle tylko że początkowo nie mógł jej pełnić, gdyż podjął walkę liniową, w której osiągnął zresztą bardzo duże powodzenie. Wobec tego rolę służby porządkowej i bezpieczeństwa spełniała na Starym Mieście Milicja PPS, mająca swą siedzibę na rogu Długiej i Barokowej ("wsławiona" tym, że nie chciała wpuścić tutaj gen. "Bora" ze sztabem po jego przejściu z Woli). W tej samej dzielnicy działała Komenda PKB m.st. Warszawy i dowództwo Obwodu PKB Śródmieście, ale do 9 sierpnia 1944 r. PKB był prawie niewidoczny. Później powstały słabe komisariaty PKB, a następnie Urząd Śledczy, kierujący sprawy kryminalne do Wojskowego Sądu Specjalnego (wydał on 32 wyroki śmierci). Nadal więc funkcje policyjne wypełniał IV Batalion Milicji WRN-PPS (a właściwie jego jedna kompania, dowodzona przez kpt. [Aleksander] Kaczyńskiego "Pomiana"). Wreszcie "ujawniła się" niejako, istniejąca od pewnego czasu żandarmeria polowa, formalnie dowodzona przez mjra Władysława Drzymulskiego "Walczaka", szefa żandarmerii KG AK, a faktycznie przez mjra "Barrego" z PKB. Ścisłe funkcje żandarmerii pełniło z jego 320-osobowego oddziału tylko ok. 80 ludzi: pluton por. "Rysia" (NN) 4), pluton NSZ "Młot" i pluton Służby Bezpieczeństwa AL 5) oraz sekcja żandarmerii zawodowej pod dowództwem wachm. "Brodatego" (NN). Zastępcą "Barrego" został dowódca Służby Bezpieczeństwa AL (przedtem: GL) Stanisław Kurland "Krzemiński" 6) - "mocny człowiek" w Dowództwie Głównym GL, mający niewątpliwie powiązania ze służbami specjalnymi ZSRR, mający w ramach GL daleko idące uprawnienia 7).

Kto więc wypełniał funkcję dowódcy żandarmerii na Starym Mieście (bo nie zajęty czym innym "Barry") prawie do końca? ("Barry" wszedł znów do akcji 30 sierpnia). Jedno jest pewne, że nie ONR-"Falanga", której bodaj jedyny oddział stanowili na Starym Mieście młodziutcy żołnierze plutonu KN "Mierczyków", dowodzeni przez Mieczysława [Kurzyna] "Miecza", których trudno podejrzewać o skrytobójstwa, i którzy walczyli (dzielnie) w "linii", gdzie większość ich poległa.

Piszę o tym tak obszernie, by wskazać na to, jak łatwo się pomylić, ulec wrażeniom - i jak trudno zaufać relacjom niczym nie popartym, choćby wychodzącym z najbardziej wiarygodnego źródła.

A w wypadku mordu NSZ na Starówce chodzi o największy zbiorowy mord przywołany w pracy Cichego, połowę wszystkich przywołanych przez niego (rzekomych) zbrodni dokonanych na ludności żydowskiej.

6. Sprawa proporcji. Autor artykułu nie zastanawia się nad nimi. Jeżeli, według danych przytoczonych przez Cichego, w ogarniętej powstaniem Warszawie było od 7 tys. do 30 tys. ludzi z getta, a zapewne zabito kilkunastu ludzi, jakże wygląda owa zawarta w recenzji z książki [Calel] Perechodnika teza o ich "wytłuczeniu"? Jak to się ma do zdanka o Perechodniku, któremu udało się przeżyć "nawet Powstanie" Warszawskie, w którym zagrażał mu nie Wehrmacht, SS, policja, "własowcy" itp., ale powstańcy z AK i NSZ? Gdzie jest tutaj odpowiedzialność za słowo, gdzie rzetelność badacza? Przecież - jeżeli nawet wszystkie te zbrodnie zostałyby udowodnione - mowa jest o promilach!

7. Tak to cały artykuł Cichego, podobnie jak jego "esencjonalne" zdanie o recenzji książki Perechodnika, porusza się nade wszystko w sferze pomówień, faktów nie udowodnionych.

8. Brak mi u Cichego jakiejkolwiek próby porównania stosunku powstańców i ludności Warszawy do Żydów z ich stosunkiem do innych nacji: Ukraińców, Białorusinów, nie mówiąc już o Niemcach czy volksdeutschach. Gdyby pokusił się o takie porównanie, może wtedy okazałoby się, że warszawski "antysemityzm" jest zjawiskiem łagodnym w porównaniu z warszawskim "antygermanizmem", "antyukrainizmem" czy innymi "izmami". Warto czynić badania porównawcze, choćby po to, by wyrobić sobie bardziej wyważony stosunek do tego, co nas interesuje. Może za wiele od niego wymagam? Może?

9. Pisząc o zagadnieniach bezpieczeństwa i porządku publicznego w powstańczej Warszawie, a wszak w ramach tego zagadnienia sytuują się zbrodnie, których poszukuje, należałoby na pewno poruszyć kwestię wojennej i okupacyjnej demoralizacji całego społeczeństwa, przez pięć lat żyjącego w niezdrowej atmosferze masowego przelewu krwi, okrucieństwa, gwałtów i zbrodni. W sytuacji zalegalizowanego bezprawia, także wobec Żydów, których można było zabijać i wydawać w ręce oprawców - przy pełnej aprobacie władzy okupacyjnej. Nie mogło to nie mieć wpływu na charakter i skalę przestępczości, która ujawniła się także podczas Powstania Warszawskiego. Zwłaszcza jeśli dodamy do tego chaos pierwszych dni i chaos dni ostatnich, kiedy nie działały efektywnie żadne formacje policyjne i zbrodnia okazywała się bezkarna. Artykuł Cichego, nie zaznaczający tego choć zdaniem, czyni mało zrozumiałym fakt licznych przestępstw - nie tylko tych, które dotknęły obywateli polskich pochodzenia żydowskiego.

Dodajmy, brak także podkreślenia, że te kilkanaście udowodnionych mordów dokonanych zostało w okresie dwóch miesięcy życia nieomal milionowego (wówczas) miasta (nie wiem, jak liczna była ludność na lewym brzegu Wisły, było to jednak na pewno kilkaset tysięcy). Miasta znajdującego się w przededniu swojej zagłady.

Wiele by jeszcze można było napisać, m.in. na temat szczegółowych wymienionych tu faktów. Trzeba jednak zakończyć. Zakończmy więc uwagami inaczej nieco sformułowanymi.

Uwaga I. Nie jestem przeciwny mówieniu czy pisaniu o polskim antysemityzmie; nie jestem przeciw mówieniu o antagonizmach, a nawet szowinizmach narodowych, które mają miejsce na całym świecie. Sprzeciwiam się jednak pisaniu w taki sposób, który prowokuje zarówno antysemityzm, jak i antypolonizm, zaogniając stosunki nie tylko pomiędzy państwami czy narodami, ale także między ludźmi związanymi ze sobą węzłami zaufania i przyjaźni.

Sprzeciwiam się manipulacjom, w które wplata się i wykorzystuje "prawdę historyczną".

Uwaga II. "Metodologię" artykułu Cichego można byłoby obrazowo przedstawić następująco: sięgam po materiały policyjne, dotyczące przestępczości w Warszawie w 1993 r., odnajduję dwóch gwałcicieli z kręgu UD i piszę artykuł: "Gwałciciele z Unii Demokratycznej" lub "Członkowie Unii Demokratycznej gwałcą kobiety w Warszawie". Co na taki artykuł powiedziałby redaktor naczelny "Gazety"?

Uwaga III. Ile to piany z ust wytoczono w walce przeciw ludziom piszącym o Żydach - funkcjonariuszach UB, zajmujących zresztą w tej instytucji najbardziej nieraz węzłowe stanowiska i współdecydujących o torturach i śmierci setek współobywateli. O Feiginach, Różańskich, Bristygierowych, Światłach... Nie o knajakach z Woli, ale o ludziach stanowiących istotną część elity władzy w PRL.

Gdybym napisał artykuł o ich zbrodniach (na pewno liczniejszych), nie interesując się zbrodniami Polaków-"ubeków", byłbym niewątpliwie oskarżony jako ohydny antysemita, selekcjonujący ludzi według kryteriów rasowych. W drugą stronę pisać tak wolno!!!

Uwaga IV. Odnoszę od dawna nieodparte wrażenie, że ta tolerancja, którą głosi i którą realizuje środowisko "Gazety", to taka tolerancja, która absolutnie nie toleruje antysemityzmu, natomiast antypolonizm, antygoizm uważa za coś zupełnie naturalnego i nie mającego nic wspólnego z nietolerancją. Jest to tolerancja "w jedną stronę", służąca do obezwładniania jednych, przy pełnej agresji drugich. Coś takiego zaaplikowano nam w tym artykule.

Uwaga V. Bardzo jestem ciekaw, jak ustosunkuje się do tej recenzji kierownictwo "Gazety". To też będzie pewien sprawdzian: lojalności, rzetelności, tolerancyjności dla cudzych, niemiłych sobie poglądów.

Przypisy

1) Z wielką przykrością używam tego tak okrutnego słowa, chcę jednak oddać atmosferę artykułu-recenzji Cichego o książce Perechodnika.

2) Bernard Mark, "Powstanie w getcie warszawskim na tle ruchu oporu w Polsce. Geneza i przebieg", ŻIH, Warszawa 1953, s. 313. Książka ta pod nieco zmienionym tytułem miała drugie wydanie w 1959 r.

3) Pisząc słowo "Kałmucy" nie chciałbym zrobić krzywdy może najbardziej pokojowo nastawionemu ludowi z Azji. Polacy tak nazywali, z jakiś niejasnych przyczyn, jednostki "obcoplemienne", złożone z mieszkańców Kaukazu, Azerbejdżanu i innych terenów ZSRR, które stacjonowały wielokrotnie w Warszawie, a potem w pewnej części wzięły udział w zwalczaniu Powstania.

4) Był to zapewne oddział AK, jednak prawie nic o nim nie wiemy.

5) Służba Bezpieczeństwa GL (potem: AL) była szczególną formacją, o bardzo daleko idących uprawnieniach. Jej członkowie, nawet niewysokiego stopnia, kierowani do oddziałów partyzanckich GL, mogli w każdej chwili przejąć dowodzenie, a w specjalnych okolicznościach przeprowadzać nawet egzekucje, aresztowania itp. Na szczeblu KG była zupełnie autonomiczna i miała nie ujawniane, ale niewątpliwe kontakty ze służbami specjalnymi ZSRR. Była ona o wiele bardziej "jądrem" GL niż "grupy specjalne", przeznaczone do wykonywania ważnych akcji bojowych. Użycie jej jako żandarmerii na Starym Mieście jest faktem zadziwiającym i chyba świadczy o słabym rozumieniu, z kim ma się do czynienia; być może "wabikiem" było jej znakomite uzbrojenie w broń palną.

6) Janusz Marszalec, "Ochrona porządku i bezpieczeństwa publicznego w Powstaniu Warszawskim w Obwodzie Śródmieście AK", masz. 1989 r., s. 52-60.

7) Poległ wraz z innymi członkami sztabu AL 26 sierpnia 1944 r. pod gruzami domu Freta 16.

Vote up!
0
Vote down!
0
#221279

Polacy - Żydzi. Czarna karta "Gazety Wyborczej"

Niewiele tekstów wywołało - jeszcze przed drukiem - tak burzliwe spory w redakcji "Gazety", co artykuł Michała Cichego "Polacy - Żydzi: czarne karty Powstania" ("Gazeta" nr 24).

Czy należało go publikować? Radziliśmy się dziesięciu historyków, ich opinie są sprzeczne. Dziś niektóre z nich.

Jeden z redaktorów "Gazety" zwrócił się do mnie wczoraj, 30 stycznia, o napisanie recenzji z artykułu Michała Cichego "Polacy - Żydzi: czarne karty Powstania", który ukazał się w "Gazecie" dzień wcześniej. Zastrzegł, że tekst ma mieć nie więcej niż trzy strony maszynopisu. Jest to niemożliwe do wykonania, choć piszę bardzo skrótowo i tylko o tym artykule. Publicystyka Adama Michnika mnie zdecydowanie nie interesuje [tekst Michała Cichego poprzedzony był wstępem Adama Michnika - red.].

Geneza recenzji

26 stycznia inny redaktor "Gazety" zadzwonił do mnie prosząc o możliwie najszybsze ocenienie artykułu Michała Cichego. Tekst otrzymałem 27 stycznia w południe i w parę godzin później udzieliłem ustnej odpowiedzi. Była całkowicie negatywna. Mimo to artykuł ten ukazał się w dwa dni później. Chciałbym zapytać: dlaczego nie odczekano nawet tygodnia, by zebrać dalsze oceny i może spokojniej i kompetentniej go przemyśleć, m.in. z punktu widzenia celowości tego typu publikacji właśnie w 1994 r., w 50. rocznicę Powstania?

Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że "Gazeta" koniecznie chciała jako pierwsza "uczcić" tę rocznicę w specyficzny dla siebie sposób. A jest to wszak rocznica największego w okupowanej Europie powstania przeciw totalitaryzmowi; powstania, w którym oddało życie ponad 200 tysięcy ludzi.

"Metodologia" artykułu

1. Niejako jądrem recenzji Cichego z książki Perechodnika było stwierdzenie, że przetrwał on "nawet Powstanie", "kiedy AK i NSZ wytłukły 1) [przypisy na końcu tekstu] mnóstwo niedobitków z getta" (podkreślenie moje - TS). Teza ta, pomimo noty odredakcyjnej stwierdzającej, że było to "niedopuszczalne uogólnienie" (dodajmy: zaakceptowane przez tę samą redakcję "Gazety", wszakże Cichy nie wydrukował tej recenzji gdzie indziej), powtórzona została bez zmian w jego bardzo obszernym artykule. Tak, ponieważ Autor, gromadząc informacje o zbrodniach dokonywanych na obywatelach polskich pochodzenia żydowskiego podczas Powstania Warszawskiego, nie dopuszcza w ogóle do siebie myśli, że ludzie w "powstańczych mundurach" (sic!) czy po prostu "powstańcy", ludzie uzbrojeni (o których tylko tyle wiemy, że broń nosili), mogliby być nie żołnierzami AK lub NSZ, ale np. Korpusu Bezpieczeństwa, Polskiej Armii Ludowej, Armii Ludowej, Organizacji Bojowej Związku Syndykalistów Polskich itp. Wszystkie te - rzekome czy prawdziwe - morderstwa w tej sytuacji niejako "muszą" iść na konto AK czy NSZ, niezależnie od tego, czy Autor potrafi czy nie potrafi "przydzielić" ich sprawców do konkretnego oddziału (na ogół nie potrafi!).

Oni to "tłukli" Żydów podczas Powstania, inni ich, niejako z definicji, "tłuc" nie mogli. No, może jeden wyjątek: dla ONR-"Falangi".

Dodajmy: o ile zbrodnie żołnierzy AK, chociaż w jednym jedynym wypadku ("bojówy" "Hala") są udowodnione, to zbrodnie NSZ udowodnione nie są, o czym piszę dalej.

2. Artykuł Cichego w niewielkiej tylko mierze opiera się na pewnych, niezbitych, udowodnionych faktach. Tymczasem pisząc o zdarzeniach znanych mu tylko z jednej, nie potwierdzonej przez nikogo, nieprecyzyjnej i niepewnej relacji, nigdy swych informacji nie obudowuje jakimkolwiek zastrzeżeniem, nie dystansuje się jakoś od tego, co może okazać się wymysłem, pomyłką, mankamentem niesprawnej pamięci... Nigdy także cytowanych relacji i wspomnień nie opatruje słówkiem "jak się zdaje", "według relacjonisty", "zapewne", "jak twierdzi..." itp.

Nie o fakty tu bowiem naprawdę chodzi. Cichy buduje atmosferę. Gromadzi nad powstańczą Warszawą chmury antysemityzmu i zbrodni. Nagromadzenie (nie związanych z zabójstwem kogokolwiek!) mniejszych i większych aktów antysemityzmu (paragraf 4, 6, 7) [artykuł Michała Cichego dzielił się na 25 paragrafów - red.] tworzy wrażenie, że stosunek powstańców (vel Polaków) do Żydów - uciekinierów z getta - był nasycony groźbą, zbrodniczy i zbrodnie rodzący.

Taki fakt, jak uratowanie z rąk gestapo zagrożonych natychmiastową śmiercią 348 Żydów z więziennej "Gęsiówki", odnotowany został martwo, bez cienia emocji, ogólnikowo - aby nie psuł ogólnego obrazu. A pomyślmy: ocalono życie 348 ludziom, w walce samemu je ryzykując, podzielono się z nimi skromnymi żołnierskimi racjami, wreszcie tę część, z którą można się było porozumieć (wśród ocalonych byli Węgrzy, Grecy, Francuzi) wcielono - bagatelka! - do elitarnych, szturmowych batalionów Kedywu KG AK "Zośka" i "Parasol", a nawet plutonu pancernego (czołgi!) - "najmocniejszego" oddziału AK w Powstaniu Warszawskim. Nie miało to w artykule gromadzącym coś więcej niż zabójstwa szerszego odniesienia: lepiej było pochylić się nad piwnicznym antysemityzmem NN-ów czy zbójeckimi reakcjami warszawskich knajaków.

3. Sprawa mordu dokonanego na kilkunastu Żydach przez bojówkę z oddziału kpt. "Hala" - jedyny fakt dobrze udokumentowany - jest dobrym przykładem innej cechy "metodologii" Cichego. Zbrodnie ludzi "Hala" interesują go wyłącznie w jednym aspekcie: stosunku do ludności żydowskiej. To, że złożona z mętów "bojówa" mordowała niezależnie od narodowości, że mieszkańcy tego odcinka uciekali z niego na teren działania innych dowódców, by ocalić zagrożone mienie i życie, że zabijano także żołnierzy AK - nie jest dla niego faktem znaczącym i o niczym nie mówi.

Ważne jest jedno: tamci akowcy zamordowali Żydów. Dlaczego Żydów? Czy tylko z powodu zoologicznego antysemityzmu? A może dlatego, że ukrywając się po dziurach nie byli wtopieni w żadną większą, mogącą bronić ich społeczność; może dlatego, że spodziewano się znaleźć u nich złoto i inne drogocenności (potwierdza to relacja W. Zagórskiego); bo byli wystraszeni i mniej było obaw, że stawią opór?

A więc mordy kryminalistów przedstawione zostały przede wszystkim jako przejaw antysemityzmu, tak jak owi bandyci byli przede wszystkim żołnierzami AK.

4. Owo nastawienie na Żydów i wyłącznie na Żydów jawi mi się jako przejaw specyficznego rasizmu. Nigdy nie słyszałem i nie czytałem artykułu, w którym "Gazeta" (jak również np. ,Tygodnik Powszechny') podjęłaby temat Holocaustu Cyganów. Jakże podobnego do Holocaustu Żydów: dokonanego przez tych samych ludzi, w tym samym czasie, w tej samej Polsce, często w tych samych gettach. A przecież nie jest wcale ważne, czy obiektem morderstwa byli Żydzi, Cyganie, Indianie czy australijscy aborygeni. Wymordowano naród, lud, plemię, społeczność. Brak zainteresowania losem Polaków na tym samym odcinku "Hala", losem, o którym mówią te same źródła, jest dla mnie faktem znaczącym i budzącym daleko idące refleksje.

5. Spośród liczby ok. 60 zabójstw "w tym 44 lub 45 w dwóch zbiorowych mordach" (par. 2), o których pisze Cichy, dystansując się tylko od jednego (30 ludzi zamordowanych przez NSZ), udowodnił on w swym niezwykle obszernym artykule (nie pierwszy zresztą) śmierć 14 lub 15 osób, ponadto informacje o trzech następnych można byłoby uznać za wiarygodne. O innych podaje on wiadomości nie mające zupełnie waloru dowodu historycznego; czasem są to tylko wątłe poszlaki.

Dotyczy to także par. 13., w którym autor, pisząc o zbrodni NSZ, cytuje fragment książki Bernarda Marka. Trzeba coś o tej książce i jej autorze wiedzieć. Jest to historyk o wyjątkowo małej wiarygodności, który kolejne swe monografie o Powstaniu w getcie warszawskim dostosowywał do ówczesnej "linii politycznej" PZPR. Wystarczy zacytować, co pisał o Powstaniu Warszawskim i owej zbrodni NSZ w poprzedzającym cytowane przez Cichego pierwszym wydaniu z 1953 r.: "Grupka bojowników ŻOB-u, znajdująca się po stronie "aryjskiej", wystąpiła po raz ostatni w czasie Powstania Warszawskiego w sierpniu 1944 r. Powstanie, wywołane w celach antyradzieckich i antyludowych przez dowództwo AK, ujawniło swój reakcyjny charakter również w stosunku do garstki ocalałych i ukrywających się Żydów, którzy - porwani nadzieją wyzwolenia - wyszli na ulicę, by stanąć w szeregach walczących. Reakcyjne grupy NSZ-owskie od pierwszej chwili zaczęły mordować tych ludzi, ocalałych z pogromu hitlerowskiego" 2).

A więc: niejeden mord przy ul. Długiej 25 - ale "grupy" NSZ "od pierwszej chwili", więc przez czas długi... A więc: od samego początku...

Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że ta teza, podniesiona w okresie samego dna stalinowskiej nocy, przed 40 laty, przez propagandę partyjną, jawi nam się w udoskonalonej, perfidniejszej i lepiej zakamuflowanej formie na łamach "Gazety".

Od samego początku grupy NSZ i AK "ujawniły swój reakcyjny charakter".

Takie to są źródła, na które, z zastrzeżeniami - a jednak; z zastrzeżeniami - a jednak doliczając tych 30 zamordowanych przez NSZ do ogólnego rachunku, powołuje się Cichy.

Zupełnie podobnie jest z innymi oskarżeniami NSZ o zamachy na Żydów. Wszak (par. 9) ostrzeżenie Samuela Willenberga przez łączniczkę z batalionu "Ruczaj", że "jest tu kilku typów z NSZ, którzy chcą cię rozstrzelać" i świszcząca nad głową kula, nie wiadomo przez kogo wystrzelona, jest zaledwie przypuszczeniem, a nie dowodem! Przecież autor wspomnienia tylko kojarzy te dwa fakty, nie wiadomo, kto strzelał (może "gołębiarz"?), nie wiadomo, czy w batalionie "Ruczaj" byli w ogóle jacyś eneszetowcy... Na moim seminarium powstała praca o baonie "Ruczaj" i ani słowa w niej o NSZ. Był to batalion o akowskim rodowodzie, oczywiście podczas Powstania dołączyć się mogli różni ludzie, czy jednak na pewno z NSZ?

Dziś wiemy o tej organizacji dość dużo, w tamtych czasach o pomyłkę w ocenie czyjejś przynależności organizacyjnej było niezwykle łatwo. Warszawiacy masowo mylili - i do dziś mylą - "Schupo" i żandarmerię niemiecką. Stale pisało się i pisze o żandarmach na ulicach Warszawy, a był ich tylko jeden posterunek przy ul. Dworkowej, podczas gdy w mieście "rządziły" zupełnie inne formacje. Używa się zamiennie nazw: "Kałmucy" 3), "Ukraińcy", "własowcy", "ostlegiony", a chodzi tu o umundurowane, jawne oddziały na służbie niemieckiej, odróżniające się strojem i wyglądem. Dlaczego łączniczka z akowskiego baonu miałaby precyzyjnie wiedzieć, do jakiej organizacji należeli czy należą jej koledzy?

Przytaczanie takich "dowodów" bez słowa komentarza jest jawnym lekceważeniem Czytelnika i nie ma nic wspólnego z porządną pracą historyczną. A tak właśnie przedstawia swój artykuł jego autor i tak mają go widzieć Czytelnicy.

Również wypowiedź wzbudzającego powszechny szacunek [Marek] Edelmana (par. 10), że "żandarmeria na Starym Mieście to była ONR-owska, czysta Falanga" nie ma jeszcze waloru dowodowego. Tym bardziej że właśnie na Starym Mieście sytuacja była bardzo, ale to bardzo skomplikowana.

Otóż, funkcje przydzielane zazwyczaj żandarmerii miał pełnić na Starym Mieście oddział PKB (Państwowego Korpusu Bezpieczeństwa, delegackiej policji) dowodzony przez kpt. Włodzimierza Kozakiewicza "Barrego". Tyle tylko że początkowo nie mógł jej pełnić, gdyż podjął walkę liniową, w której osiągnął zresztą bardzo duże powodzenie. Wobec tego rolę służby porządkowej i bezpieczeństwa spełniała na Starym Mieście Milicja PPS, mająca swą siedzibę na rogu Długiej i Barokowej ("wsławiona" tym, że nie chciała wpuścić tutaj gen. "Bora" ze sztabem po jego przejściu z Woli). W tej samej dzielnicy działała Komenda PKB m.st. Warszawy i dowództwo Obwodu PKB Śródmieście, ale do 9 sierpnia 1944 r. PKB był prawie niewidoczny. Później powstały słabe komisariaty PKB, a następnie Urząd Śledczy, kierujący sprawy kryminalne do Wojskowego Sądu Specjalnego (wydał on 32 wyroki śmierci). Nadal więc funkcje policyjne wypełniał IV Batalion Milicji WRN-PPS (a właściwie jego jedna kompania, dowodzona przez kpt. [Aleksander] Kaczyńskiego "Pomiana"). Wreszcie "ujawniła się" niejako, istniejąca od pewnego czasu żandarmeria polowa, formalnie dowodzona przez mjra Władysława Drzymulskiego "Walczaka", szefa żandarmerii KG AK, a faktycznie przez mjra "Barrego" z PKB. Ścisłe funkcje żandarmerii pełniło z jego 320-osobowego oddziału tylko ok. 80 ludzi: pluton por. "Rysia" (NN) 4), pluton NSZ "Młot" i pluton Służby Bezpieczeństwa AL 5) oraz sekcja żandarmerii zawodowej pod dowództwem wachm. "Brodatego" (NN). Zastępcą "Barrego" został dowódca Służby Bezpieczeństwa AL (przedtem: GL) Stanisław Kurland "Krzemiński" 6) - "mocny człowiek" w Dowództwie Głównym GL, mający niewątpliwie powiązania ze służbami specjalnymi ZSRR, mający w ramach GL daleko idące uprawnienia 7).

Kto więc wypełniał funkcję dowódcy żandarmerii na Starym Mieście (bo nie zajęty czym innym "Barry") prawie do końca? ("Barry" wszedł znów do akcji 30 sierpnia). Jedno jest pewne, że nie ONR-"Falanga", której bodaj jedyny oddział stanowili na Starym Mieście młodziutcy żołnierze plutonu KN "Mierczyków", dowodzeni przez Mieczysława [Kurzyna] "Miecza", których trudno podejrzewać o skrytobójstwa, i którzy walczyli (dzielnie) w "linii", gdzie większość ich poległa.

Piszę o tym tak obszernie, by wskazać na to, jak łatwo się pomylić, ulec wrażeniom - i jak trudno zaufać relacjom niczym nie popartym, choćby wychodzącym z najbardziej wiarygodnego źródła.

A w wypadku mordu NSZ na Starówce chodzi o największy zbiorowy mord przywołany w pracy Cichego, połowę wszystkich przywołanych przez niego (rzekomych) zbrodni dokonanych na ludności żydowskiej.

6. Sprawa proporcji. Autor artykułu nie zastanawia się nad nimi. Jeżeli, według danych przytoczonych przez Cichego, w ogarniętej powstaniem Warszawie było od 7 tys. do 30 tys. ludzi z getta, a zapewne zabito kilkunastu ludzi, jakże wygląda owa zawarta w recenzji z książki [Calel] Perechodnika teza o ich "wytłuczeniu"? Jak to się ma do zdanka o Perechodniku, któremu udało się przeżyć "nawet Powstanie" Warszawskie, w którym zagrażał mu nie Wehrmacht, SS, policja, "własowcy" itp., ale powstańcy z AK i NSZ? Gdzie jest tutaj odpowiedzialność za słowo, gdzie rzetelność badacza? Przecież - jeżeli nawet wszystkie te zbrodnie zostałyby udowodnione - mowa jest o promilach!

7. Tak to cały artykuł Cichego, podobnie jak jego "esencjonalne" zdanie o recenzji książki Perechodnika, porusza się nade wszystko w sferze pomówień, faktów nie udowodnionych.

8. Brak mi u Cichego jakiejkolwiek próby porównania stosunku powstańców i ludności Warszawy do Żydów z ich stosunkiem do innych nacji: Ukraińców, Białorusinów, nie mówiąc już o Niemcach czy volksdeutschach. Gdyby pokusił się o takie porównanie, może wtedy okazałoby się, że warszawski "antysemityzm" jest zjawiskiem łagodnym w porównaniu z warszawskim "antygermanizmem", "antyukrainizmem" czy innymi "izmami". Warto czynić badania porównawcze, choćby po to, by wyrobić sobie bardziej wyważony stosunek do tego, co nas interesuje. Może za wiele od niego wymagam? Może?

9. Pisząc o zagadnieniach bezpieczeństwa i porządku publicznego w powstańczej Warszawie, a wszak w ramach tego zagadnienia sytuują się zbrodnie, których poszukuje, należałoby na pewno poruszyć kwestię wojennej i okupacyjnej demoralizacji całego społeczeństwa, przez pięć lat żyjącego w niezdrowej atmosferze masowego przelewu krwi, okrucieństwa, gwałtów i zbrodni. W sytuacji zalegalizowanego bezprawia, także wobec Żydów, których można było zabijać i wydawać w ręce oprawców - przy pełnej aprobacie władzy okupacyjnej. Nie mogło to nie mieć wpływu na charakter i skalę przestępczości, która ujawniła się także podczas Powstania Warszawskiego. Zwłaszcza jeśli dodamy do tego chaos pierwszych dni i chaos dni ostatnich, kiedy nie działały efektywnie żadne formacje policyjne i zbrodnia okazywała się bezkarna. Artykuł Cichego, nie zaznaczający tego choć zdaniem, czyni mało zrozumiałym fakt licznych przestępstw - nie tylko tych, które dotknęły obywateli polskich pochodzenia żydowskiego.

Dodajmy, brak także podkreślenia, że te kilkanaście udowodnionych mordów dokonanych zostało w okresie dwóch miesięcy życia nieomal milionowego (wówczas) miasta (nie wiem, jak liczna była ludność na lewym brzegu Wisły, było to jednak na pewno kilkaset tysięcy). Miasta znajdującego się w przededniu swojej zagłady.

Wiele by jeszcze można było napisać, m.in. na temat szczegółowych wymienionych tu faktów. Trzeba jednak zakończyć. Zakończmy więc uwagami inaczej nieco sformułowanymi.

Uwaga I. Nie jestem przeciwny mówieniu czy pisaniu o polskim antysemityzmie; nie jestem przeciw mówieniu o antagonizmach, a nawet szowinizmach narodowych, które mają miejsce na całym świecie. Sprzeciwiam się jednak pisaniu w taki sposób, który prowokuje zarówno antysemityzm, jak i antypolonizm, zaogniając stosunki nie tylko pomiędzy państwami czy narodami, ale także między ludźmi związanymi ze sobą węzłami zaufania i przyjaźni.

Sprzeciwiam się manipulacjom, w które wplata się i wykorzystuje "prawdę historyczną".

Uwaga II. "Metodologię" artykułu Cichego można byłoby obrazowo przedstawić następująco: sięgam po materiały policyjne, dotyczące przestępczości w Warszawie w 1993 r., odnajduję dwóch gwałcicieli z kręgu UD i piszę artykuł: "Gwałciciele z Unii Demokratycznej" lub "Członkowie Unii Demokratycznej gwałcą kobiety w Warszawie". Co na taki artykuł powiedziałby redaktor naczelny "Gazety"?

Uwaga III. Ile to piany z ust wytoczono w walce przeciw ludziom piszącym o Żydach - funkcjonariuszach UB, zajmujących zresztą w tej instytucji najbardziej nieraz węzłowe stanowiska i współdecydujących o torturach i śmierci setek współobywateli. O Feiginach, Różańskich, Bristygierowych, Światłach... Nie o knajakach z Woli, ale o ludziach stanowiących istotną część elity władzy w PRL.

Gdybym napisał artykuł o ich zbrodniach (na pewno liczniejszych), nie interesując się zbrodniami Polaków-"ubeków", byłbym niewątpliwie oskarżony jako ohydny antysemita, selekcjonujący ludzi według kryteriów rasowych. W drugą stronę pisać tak wolno!!!

Uwaga IV. Odnoszę od dawna nieodparte wrażenie, że ta tolerancja, którą głosi i którą realizuje środowisko "Gazety", to taka tolerancja, która absolutnie nie toleruje antysemityzmu, natomiast antypolonizm, antygoizm uważa za coś zupełnie naturalnego i nie mającego nic wspólnego z nietolerancją. Jest to tolerancja "w jedną stronę", służąca do obezwładniania jednych, przy pełnej agresji drugich. Coś takiego zaaplikowano nam w tym artykule.

Uwaga V. Bardzo jestem ciekaw, jak ustosunkuje się do tej recenzji kierownictwo "Gazety". To też będzie pewien sprawdzian: lojalności, rzetelności, tolerancyjności dla cudzych, niemiłych sobie poglądów.

Przypisy

1) Z wielką przykrością używam tego tak okrutnego słowa, chcę jednak oddać atmosferę artykułu-recenzji Cichego o książce Perechodnika.

2) Bernard Mark, "Powstanie w getcie warszawskim na tle ruchu oporu w Polsce. Geneza i przebieg", ŻIH, Warszawa 1953, s. 313. Książka ta pod nieco zmienionym tytułem miała drugie wydanie w 1959 r.

3) Pisząc słowo "Kałmucy" nie chciałbym zrobić krzywdy może najbardziej pokojowo nastawionemu ludowi z Azji. Polacy tak nazywali, z jakiś niejasnych przyczyn, jednostki "obcoplemienne", złożone z mieszkańców Kaukazu, Azerbejdżanu i innych terenów ZSRR, które stacjonowały wielokrotnie w Warszawie, a potem w pewnej części wzięły udział w zwalczaniu Powstania.

4) Był to zapewne oddział AK, jednak prawie nic o nim nie wiemy.

5) Służba Bezpieczeństwa GL (potem: AL) była szczególną formacją, o bardzo daleko idących uprawnieniach. Jej członkowie, nawet niewysokiego stopnia, kierowani do oddziałów partyzanckich GL, mogli w każdej chwili przejąć dowodzenie, a w specjalnych okolicznościach przeprowadzać nawet egzekucje, aresztowania itp. Na szczeblu KG była zupełnie autonomiczna i miała nie ujawniane, ale niewątpliwe kontakty ze służbami specjalnymi ZSRR. Była ona o wiele bardziej "jądrem" GL niż "grupy specjalne", przeznaczone do wykonywania ważnych akcji bojowych. Użycie jej jako żandarmerii na Starym Mieście jest faktem zadziwiającym i chyba świadczy o słabym rozumieniu, z kim ma się do czynienia; być może "wabikiem" było jej znakomite uzbrojenie w broń palną.

6) Janusz Marszalec, "Ochrona porządku i bezpieczeństwa publicznego w Powstaniu Warszawskim w Obwodzie Śródmieście AK", masz. 1989 r., s. 52-60.

7) Poległ wraz z innymi członkami sztabu AL 26 sierpnia 1944 r. pod gruzami domu Freta 16.

Vote up!
0
Vote down!
0
#221281

Ciemności Agnieszki Holland

W swoich filmach Agnieszka Holland wielokrotnie poruszała problem stosunków polsko-żydowskich, bezpodstawnie oskarżając Polaków o antysemityzm. Również najnowszy wyreżyserowany przez nią obraz „W ciemności”, który został wybrany jako polski kandydat do nagrody Oscara za 2011 rok, niesie wyjątkowo perfidny przekaz: Polacy pomagali Żydom głównie za pieniądze, a po wojnie w sposób obrzydliwy próbowali czerpać z tego inne profity.

Specjalna komisja powołana przez ministra kultury i dziedzictwa narodowego Bogdana Zdrojewskiego podjęła decyzję, że najnowszy film Agnieszki Holland „W ciemności” będzie polskim kandydatem do filmowej nagrody Oscara za 2011 rok. Ten werdykt bulwersuje, bo opis fabuły nie pozostawia złudzeń, że i tym razem nasz kraj zostanie przedstawiony w niekorzystnym ujęciu.

Główny bohater Leopold Socha jest Polakiem pracującym w lwowskim getcie. Nie interesuje go los Żydów, ale za wysokie wynagrodzenie pomaga uciekinierom z getta ukryć się w kanałach, co miesiąc bezwzględnie egzekwuje zapłatę. Socha powoli – jak pisała „Gazeta Wyborcza” – „coraz mniej widzi w nich jednak Żydów, a coraz bardziej ludzi” („GW”, 12 lipca). Szczególnie bulwersująca jest końcówka filmu, w której poznajemy główne przesłanie – ocaleni z getta wychodzą po zakończeniu okupacji z kanału, a Socha triumfalnie obwieszcza sąsiadom: „To moje Żydy!”. „Wyborcza” z satysfakcją podsumowuje tę scenę jednoznacznie: „Jest w tej deklaracji coś wzruszającego i obrzydliwego zarazem. Tak jak w całej tej postaci”. Przekaz filmu Agnieszki Holland jest więc oczywisty – Polacy wprawdzie pomagali Żydom, ale czynili to z motywów finansowych. W dodatku po wojnie obrzydliwie szczycili się tym i próbowali uzyskać z tego tytułu korzyści, jeśli nie materialne, to przynajmniej społeczne uznanie.

Anioł z podziemia (sylwetka Leopolda Sochy)

Z rodziny „postępowców” i ideowych komunistów

Agnieszka Holland urodziła się w 1948 r. w Warszawie, jest córką Ireny Rybczyńskiej i Henryka Hollanda, wieloletniego działacza komunistycznego.

Matka, chociaż była w AK, po wojnie krytykowała podziemie niepodległościowe: „Mama miała za sobą udział w Powstaniu Warszawskim, doświadczenie dla niej dramatyczne. Była zdecydowanie antysanacyjna, antylondyńska, właśnie z powodu Powstania. W głębi duszy chyba nigdy nie była komunistką, ale była bardzo lewicowa, w duchu Żeromskiego. Holocaust był dla niej straszliwym szokiem. Pozostawił w niej trwały uraz, głębokie poczucie winy. Chociaż nie miała powodu. Jako szesnastoletnia bodaj dziewczyna razem z przyjaciółką uratowała rodzinę żydowską. Ma swoje drzewko w Izraelu. Antysemityzm, z którym spotkała się w swoim oddziale, a nawet w dowództwie AK, straszliwie obrzydził jej tych ludzi. Stała się wielką filosemitką”.

Irena Rybczyńska pracowała w Naczelnym Komitecie Wykonawczym Stronnictwa Ludowego. Była również dziennikarką – redaktor naczelną pisma „Wolna Wiciowa Gromada”, redaktor naczelną „Nowej Wsi”, w latach 1949-1950 pracowała w redakcji oświatowej Polskiego Radia. Drugim mężem Rybczyńskiej był Stanisław Brodzki, który w czasie wojny był m.in. redaktorem naczelnym „Biuletynu Wolnej Polski” – pisma prosowieckiego Związku Patriotów Polskich. W latach 1946-1947 był attaché prasowym przy polskim konsulacie generalnym w Jerozolimie. W okresie stalinowskim Brodzki pracował jako dziennikarz w wielu reżimowych czasopismach – m.in. był kierownikiem działu zagranicznego gazety „Głos Ludu”, kierownikiem działu kulturalnego „Trybuny Ludu”. W 1956 r. został wybrany na prezesa stowarzyszenia dziennikarzy, ale zrezygnował z tej funkcji po zamknięciu tygodnika „Po Prostu”.

Komunistyczną działalność Henryka Hollanda opisali dr Krzysztof Persak z IPN oraz prof. Jerzy Robert Nowak. Persak w książce „Sprawa Henryka Hollanda” pisze: „Od dwunastego do czternastego roku życia Holland należał do lewicowej syjonistycznej organizacji skautowej Haszomer Hacair, a w 1934 r. związał się z ruchem komunistycznym, wstępując do Rewolucyjnego Związku Młodzieży Szkolnej, który był przybudówką Komunistycznego Związku Młodzieży Polski. Rok później został przyjęty do KZMP”.

Sama Agnieszka Holland, odpowiadając na pytanie, czy „ojciec był człowiekiem ideowym”, stwierdziła: „Tak. Należał do wierzących. Przeszło mu szybko, jak zupa się wylała, ale w owym czasie był ideowym żydowskim komunistą. (…) Był od zawsze lewicowcem. Najpierw związał się na trochę z Korczakiem, jako gówniarz pisywał do „Małego Przeglądu”. Później otarł się o anarchistów, a w końcu trafił do Związku Młodzieży Komunistycznej. Miał dziewiętnaście lat, właśnie zdał na medycynę, kiedy zaczęła się wojna. Uciekł do Rosji. Wstąpił do Armii, najpierw Czerwonej, a potem do Berlinga. Pobyt w Rosji oceniał pozytywnie. Tak przynajmniej mówiła matka, bo on raczej nie opowiadał mi o sobie. (…) Ojciec, jak wielu polskich Żydów po wojnie, stłamsił w sobie żydowskość i wydaje mi się, że to go blokowało emocjonalnie. Miał duże problemy emocjonalne, głównie z tego powodu”.

W aparacie propagandy

W czasie wojny Henryk Holland najpierw współpracował we Lwowie z sowieckimi gazetami – „Czerwonym Sztandarem” i „Młodzieżą Stalinowską”. Związał się z prosowieckim Związkiem Patriotów Polskich, wziął udział w zjeździe ZPP. W stopniu porucznika wstąpił do dywizji im. Tadeusza Kościuszki, był instruktorem w Wydziale Polityczno-Wychowawczym.

W PRL Holland pracował w komunistycznym aparacie propagandowym. Tworzył i wchodził w skład wielu redakcji, bardzo aktywnie uczestniczył w stalinowskich nagonkach prasowych, które usprawiedliwiały represje wobec przedwojennej elity, Kościoła katolickiego, żołnierzy podziemia i środowisk opozycyjnych. Atakował wewnątrzpartyjnych oponentów, przedstawicieli nauki z rodowodem „sanacyjnej Polski” (np. filozofów ze słynnej lwowsko-warszawskiej szkoły filozoficznej).

W grudniu 1944 r. wstąpił do PPR, w kwietniu 1945 r. został redaktorem naczelnym komunistycznego tygodnika „Walka Młodych”, którym kierował do września 1947 roku. W 1948 r. został członkiem Rady Naczelnej i Zarządu Głównego Związku Młodzieży Polskiej, rok później wszedł w skład komitetu redakcyjnego „Trybuny Wolności”. Był korespondentem na najsłynniejszym stalinowskim procesie pokazowym – węgierskiego komunisty László Rajka, byłego ministra spraw wewnętrznych. Uczestniczył również w kampanii przeciw tzw. odchyleniu prawicowo-nacjonalistycznemu w Polsce, atakował Władysława Gomułkę.

Jednocześnie studiował filozofię na Uniwersytecie Warszawskim. Uczestniczył w nagonce na słynnego filozofa – profesora Władysława Tatarkiewicza. Był sygnatariuszem listu otwartego w sprawie tolerowania przez prof. Tatarkiewicza „wrogów Polski Ludowej” (innymi sygnatariuszami listu byli m.in. żona Hollanda – Irena Rybczyńska, Bronisław Baczko, Leszek Kołakowski). Po liście prof. Tatarkiewicz został usunięty z uczelni.

W październiku 1950 r. Holland rozpoczął studia doktoranckie w partyjnej szkole – w Katedrze Historii Filozofii Instytutu Kształcenia Kadr Naukowych przy KC PZPR. W 1953 r. zaatakował nieżyjącego od 1938 r. słynnego filozofa – profesora Kazimierza Twardowskiego.

Agnieszka Holland tak wspomina tamte lata: „Mieszkania przydzielono ZWM-owcom. Mój ojciec był dość ważną szychą w Związku Walki Młodych. Wokół mieszkali sami znajomi. Prowadzili bujne życie alkoholowo-towarzyskie. Do nas, dzieci, docierały jego echa. Odgłosy burzliwych romansów, wybuchy rozpaczy, samobójstwa. Tylko dozorczyni była wybitnie antyreżimowa. Było to dla mnie ważne odkrycie. Kiedy umarł Stalin, wszyscy w naszej kamienicy płakali, moi rodzice nie płakali, ale byli przygnębieni. Zeszłam piętro niżej – mama Joasi leżała chora w łóżku i szlochała. Zeszłam jeszcze niżej do Ewki, córki dozorców – która też była moją koleżanką – a tam świętowano. Zrozumiałam wtedy po raz pierwszy, że rzeczywistość jest skomplikowana i wieloznaczna. Pamiętam też, jak do mojej niani przyjechała jej ukochana siostra – Antosia. Akurat byli u nas goście, a Antosia prasowała i waliła mocno żelazkiem w deskę do prasowania. Ojciec pyta: „Co Antosia tak wali?”. A ona: „Stalina po łbie walę”. Straszny skandal zrobił się z tego powodu”.

Po październiku 1956 r. Holland poparł Gomułkę, związał się w PZPR z tzw. puławianami. Wkrótce zaczął krytykować Gomułkę. Zachodnim dziennikarzom ujawnił tekst „tajnego referatu” Chruszczowa oraz szczegóły obrad XX zjazdu KPZS. W związku z tym znalazł się pod obserwacją Służby Bezpieczeństwa. W trakcie rewizji mieszkania przeprowadzonej 21 grudnia 1961 r. przez SB wypadł z okna, ginąc na miejscu. Krzysztof Persak na podstawie dokumentów odnalezionych w IPN stwierdził, że było to samobójstwo – Holland, znajdujący się w trudnej sytuacji osobistej, załamany perspektywą czekającego go procesu i kilkuletniego więzienia, nie wytrzymał nerwowo i korzystając z nieuwagi funkcjonariuszy SB, wyskoczył z szóstego piętra, ponosząc śmierć. Dowodem na to był odnaleziony przez Persaka zapis podsłuchu w mieszkaniu Hollanda w czasie rewizji.

Filmowa kariera

W połowie lat 60. Agnieszka Holland, w wieku 17 lat, dostała się do szkoły filmowej – FAMO w Pradze czeskiej. Głównym powodem rozpoczęcia studiów w Czechosłowacji była ówczesna sytuacja polityczna w PRL – łódzka szkoła filmowa znajdowała się pod szczególnym nadzorem. Holland uważała, że ze względu na śmierć ojca i jego udział w wewnątrzpartyjnych rozgrywkach trudno będzie jej się dostać do łódzkiej szkoły. W Czechosłowacji poznała przyszłego męża, Słowaka – Laco Adamika.

W 1968 r. uczestniczyła w demonstracjach „praskiej wiosny”. W czasie studiów trafiła też do więzienia. Holland podejrzewano o kontakty z kurierami, którzy nielegalnie przerzucali do Polski wydawnictwa „Kultury” paryskiej. W więzieniu spędziła sześć tygodni, ale podczas procesu została uniewinniona i potem wypuszczona.

Po skończeniu studiów w 1971 r. wróciła do kraju, rozpoczęła współpracę z Andrzejem Wajdą i Krzysztofem Zanussim, w latach 1972-1981 należała do Zespołu Realizatorów Filmowych „X”. Zadebiutowała w kinie jako asystentka Zanussiego przy „Iluminacji” z 1973 r. i jako aktorka w RFN-owskim filmie telewizyjnym „Pozwólcie nam do woli fruwać nad ogrodami” z 1974 roku. W latach 70. i 80. realizowała m.in. przedstawienia teatralne dla Telewizji Polskiej, tworzyła scenariusze do kilku filmów Wajdy (m.in. „Bez znieczulenia” z 1978 r., „Danton” z 1982 r., „Miłość w Niemczech” z 1983 r., „Korczak” z 1990 r.). Współpracowała również przy trylogii Krzysztofa Kieślowskiego „Trzy kolory”. Jako reżyser fabuły zadebiutowała w 1978 r. filmem „Aktorzy prowincjonalni”, który zdobył w 1980 r. na festiwalu w Cannes nagrodę FIPRESCI – organizacji krytyków filmowych. W 1980 r. nakręciła „Gorączkę”, a rok później „Kobietę samotną”.

Pożegnanie ze starym komunizmem

Holland zagrała również kilka ról drugoplanowych, najbardziej znamienny jest epizod w filmie „Przesłuchanie” Ryszarda Bugajskiego z 1982 roku. Wcieliła się tam w postać uwięzionej komunistki Witkowskiej, oskarżonej przez stalinowską bezpiekę o zdradę i współpracę z zachodnim wywiadem. Monolog Witkowskiej był obroną Stalina i totalitarnego systemu – wiedziała, że została niesłusznie oskarżona, ale wierzyła, że kara jest konieczna, ponieważ „postęp i rewolucja” wymagają ofiary, nawet niewinnej.

Od 1981 r. Holland przebywała za granicą. Jej najważniejszym filmem z lat 80. jest „Zabić księdza”, który opowiadał o śmierci księdza Jerzego Popiełuszki. Film wywołał kontrowersje z kilku powodów – centralną postacią był porywacz z SB, film zrównał na szali ideowe racje księdza Jerzego i jego morderców, przedstawiał jego zwolenników jako zaściankowych i zacofanych w stosunku do świata, w końcu Holland ukazała księdza Jerzego jako antypartyjnego „celebrytę”, a nie katolickiego duchownego, którego głównym celem było głoszenie Ewangelii, pomoc represjonowanym i dążenie do prawdy.

Z dzisiejszej perspektywy rola Witkowskiej w „Przesłuchaniu” oraz film „Zabić księdza” nie były bynajmniej rozliczeniem Holland z komunizmem. Autorka wpisywała się w tych kreacjach w nurt lewicowej opozycji lat 80. Wskazywała, że należało zmienić panujący ustrój, ale dlatego, że unicestwiał swoich najbardziej ideowych wyznawców (jak Witkowską), a funkcjonariuszy wiernie służących systemowi (jak Piotrowski) doprowadzał do degeneracji moralnej, wplątywał ich w partyjne walki frakcyjne, których zresztą nie rozumieli. W związku z taką diagnozą nasuwał się oczywisty wniosek: stary ustrój stał się niewydolny, więc należy go odrzucić i powrócić do pierwotnych „ideałów komunizmu”, zaś po zmianie systemu należy „zamknąć w szafie” wszelkie rozliczenia, by nie rozdrapywać „starych ran”.

Znamienny jest fakt, że po 1990 r. Holland nie tylko nie nakręciła filmu rozliczeniowego z PRL, ale nawet nie zasygnalizowała takiego wątku, tak jakby walka z komunizmem, dążenie do wolności, wydarzenia z lat przełomu nie były interesującym tematem filmowym.

Tropicielka antysemityzmu

Podejmowała za to problematykę żydowską – film „Gorzkie żniwa” z 1985 r. opowiadał o tragicznym romansie młodej Żydówki, która uciekła z transportu do obozu koncentracyjnego, i polskiego rolnika, który dorobił się majątku na mieniu pożydowskim. Natomiast film „Europa, Europa” z 1992 r. ukazał losy prawdziwego żydowskiego chłopca (Solomona Perela), który uciekał z Niemiec przed prześladowaniami. W kolejnych krajach, aby ukryć swoje pochodzenie, zmienia tożsamość, poglądy, w ten sposób trafia do Armii Czerwonej, Wehrmachtu itd. Z kolei młody Polak przedstawiony jest jako antysemita. Oba filmy były nominowane do Oscara, ale Holland nie otrzymała tej nagrody.

Rzekomy antysemityzm Polaków stał się zresztą obsesją Holland. W wypowiedziach prasowych nieustannie powracała do tych oskarżeń, ujawniała swoje uprzedzenia wobec Polaków, prawicy, katolicyzmu, Kościoła.

W wywiadzie dla „Wysokich Obcasów” (dodatku „GW” z 23 grudnia 2006 r.) porównała premiera Jarosława Kaczyńskiego do Władysława Gomułki, zaatakowała również Radio Maryja. Holland stwierdziła m.in.: „Jest mi bardzo przykro, że najobrzydliwsze polskie wady powracają i mają taki oddźwięk w społeczeństwie. (…) Wątki endekoidalno-oenerowskie, moczarowsko-gomułkowskie, które pojawiają się w dzisiejszej elicie władzy, są mi obce, wstrętne. (…) Żydzi to niezręczny temat dla polityków, nie używa się go wprost, chociaż jeśli się powie „KPP”, to za tym idzie skojarzenie z Żydami. KPP w kontekście wypowiedzi premiera znaczy to samo, co syjoniści za Gomułki”.

Według Holland, udział polskich „sąsiadów” w prześladowaniach Żydów był większy, niż chcą tego krytycy książek Jana T. Grossa. W marcu 2011 r., w TVN24 stwierdziła: „Nie był to margines, tylko dość powszechna postawa, a świadczy o tym powojenne milczenie na ten temat i odrzucenie sprawiedliwych. Ci, co ratowali Żydów, musieli się ukrywać albo uciekać przed ostracyzmem sąsiadów. Uważano, że naruszyli zmowę wspólnoty, albo robili to dla pieniędzy, albo im zazdroszczono. Następowała reakcja psychologiczna, że skoro my nie byliśmy wspaniali, to ci wspaniali są dla nas wyrzutem sumienia i ich nie lubimy” (za: http://www.tvn24.pl/24467,1696966,0,1,8222gross-przeoral-nasza-swiadomosc8221,wiadomosc.html).

Wybiórcza wyrozumiałość

Holland nie kryła swojego negatywnego stosunku do Kościoła. W wywiadzie dla „Super Expressu” z 23-24 września 1995 r. wyznała: „Nie mam specjalnych sympatii ani dla katolicyzmu, ani dla Kościoła, ani tym bardziej dla kleru”. Atakowała również słynny film Mela Gibsona „Pasja” za rzekomy antysemityzm.

W lutym 2008 r., w wypowiedzi dla „Super Expressu” mówiła, że Polacy mieli „potrzebę afirmowania swojej grupowej i narodowej tożsamości”. Stwierdziła również, że w dobie globalizacji i internetu „wyraźnie i niemal brutalnie widać, jak bardzo różne są wzorce patriotyzmu młodego Polaka na początku XXI wieku: od anachronicznych kompleksów Polaka katolika do poczucia wolności: mogę być obywatelem świata, nie przestając być świadomym swej inności Polakiem” (za: http://www.se.pl/wydarzenia/kraj/patriotyzm-to-nie-sztandary-to-codzienne-obowiazki_50856.html).

Z drugiej strony znajdowała usprawiedliwienie dla Romana Polańskiego, zatrzymanego w Szwajcarii na podstawie amerykańskiego listu gończego za nierząd z nieletnią dziewczynką. Przyznała wprawdzie, że jego „czyn był wysoce naganny, to nie podlega dyskusji”, ale znajdowała dużo wyrozumiałości dla jego postawy zarówno sprzed kilkunastu lat, jak i obecnie: „Jeżeli rzeczywiście chcemy się nachylić nad przypadkiem Romana, musimy pamiętać, w jakim był wówczas stanie emocjonalnym. Niewątpliwie po brutalnym zabójstwie żony i nienarodzonego dziecka jego życie nie było normalne. W ogóle jest człowiekiem bardzo doświadczonym przez los. Nie odkupią tego sława ani pieniądze. (…) Młyny Boże amerykańskiego prawa mielą powoli, za to nieubłaganie. Ale w europejskiej kulturze prawnej istnieje pojęcie przedawnienia. (…) Ja bym po prostu chciała, aby sprawiedliwość była mniej agresywna niż ta, jaką proponują Stany Zjednoczone. (…) To, że amerykański system prawny reaguje teraz w ten sposób, świadczy o jego bezwzględności. (…) Uwzględniając specyfikę amerykańskiego sądownictwa – relacji pomiędzy sędziami a ławą przysięgłych – nie dziwię się Romanowi, że uciekł” (za: http://www.se.pl/wydarzenia/kraj/apeluje-nie-badzmy-hipokrytami_112497.html).

Proroctwo „Ekipy”

Holland znana jest również ze swoich feministycznych poglądów, bardzo tolerancyjnego stosunku do zażywania narkotyków. Nie stroniła też od deklaracji politycznych w swoich filmach. W 2007 r. nakręciła razem z siostrą Magdaleną Łazarkiewicz i córką Katarzyną Adamik serial fabularny „Ekipa” o kulisach sprawowania władzy w Polsce. Aluzja była bardzo czytelna. Autorka nawet nie starała się ukryć swoich sympatii. Głównym bohaterem serialu jest osoba o znaczącym nazwisku Tu(r)sk(i). Przejmuje on urząd premiera, jest młodym idealistą, który nie znosi politycznego bagna, stara się zmienić działalność polityczną w misję.

„Ekipa” odc. 14. Śmierć prezydenta RP

Na marginesie należy podkreślić, że Holland kilka lat temu, chyba jako jedyna osoba, w tajemniczy sposób przewidziała sytuację śmierci prezydenta Polski, żałoby narodowej i natychmiastowe przejęcie władzy przez konkurentów politycznych. Dla tych scen warto przypomnieć sobie ten serial.

Po wyborach parlamentarnych 2007 r. okazało się, że zauroczenie Holland Platformą Obywatelską bardzo szybko minęło. Ekipa Tuska skonfliktowała się z nią w trakcie prac nad ustawą medialną.

Kazimierz Kutz w rozmowie z „Wprost” ironicznie wypowiadał się o Holland: „Ona powinna się zapisać do PSL, bo tam kumoterstwo jest na porządku dziennym. A ona przecież zawsze uprawiała pozytywny nepotyzm. Do każdego filmu angażuje pół swojej rodziny”.

Natomiast sama Holland nie kryła oburzenia, kiedy nie mogła spotkać się z premierem Tuskiem: „Bardzo byśmy chcieli zasiąść obok premiera. Kilkakrotnie zgłaszaliśmy się na rozmowę z nim albo z którymś z jego zastępców. (…) Blok. (…) A to już proszę ich zapytać. Mnie taka arogancja oburza. Jedyną odpowiedź, jaką otrzymaliśmy z ust ministra Grupińskiego, to obelgi pod adresem moich kolegów insynuujące, że ich działania spowodowane są tylko i wyłącznie jakimś partykularnym interesem. (…) Nie rozumiem, jaki interes może mieć ta ekipa, żeby antagonizować tak ważne środowisko opiniotwórcze jak ludzie kultury, które stanęło za nimi, na nich głosowało, dało kredyt zaufania” (za: http://wiadomosci.dziennik.pl/wydarzenia/artykuly/91843,holland-co-sie-stalo-z-ludzmi-platformy.html).

Antypisowska diagnoza

Jednak nawet w okresie ochłodzenia stosunków z PO Holland nie zrezygnowała z antypisowskiej retoryki. Szczególnie brutalnie wypowiadała się o PiS i Jarosławie Kaczyńskim po katastrofie smoleńskiej. W rozmowie z tygodnikiem „Wprost” Holland stwierdziła: „Sekta, ale mimo to – największa partia opozycyjna. Możemy zaklinać rzeczywistość i mówić, że to jest sekta, bo oni zachowują się sekciarsko, nieracjonalnie. Oni, czyli Jarosław Kaczyński, mają w tej chwili jedyny cel: zawłaszczyć jak najwięcej przestrzeni dla zwłok swojego brata, już mają Wawel, już mają powstanie warszawskie, teraz chcą mieć Pałac Prezydencki. Za chwilę się okaże, że to nie wystarczy, bo ta bestia jest strasznie żarłoczna. Bo ten zmarły „wymaga” coraz więcej. Jest to trochę porażające, szczególnie jeśli się znało zmarłego prezydenta, który był człowiekiem dość niepozornym, a się nagle okazuje, że on jest po śmierci tak strasznie żarłoczny, że musi mieć zamek królów, musi mieć Pałac i powstanie itd. Taką rekompensatą dla brata jest właśnie to zawłaszczenie przestrzeni, nieustanne przypominanie, nieustanne bicie w dzwony czy nieustanne bicie „po mordzie”. To psychologicznie jest ciekawe, natomiast politycznie przerażające” („Wprost”, nr 34/2010).

Przy takich poglądach Holland tylko kwestią czasu było porozumienie z rządem Tuska. Dlatego nie stanowiła zaskoczenia wspólna konferencja i oświadczenie o współpracy. Krótki spór Holland z Platformą zakończył się w maju 2011 r., kiedy premier Tusk ogłosił „Pakt dla kultury”, zaś nominacja do Oscara dla filmu „W ciemności” być może stanowiła dopełnienie tego porozumienia.

Autor jest publicystą, politologiem.

Nasz Dziennik, 20/21.08.2011

przeczytaj >Witold Gadowski, Ktoś „W ciemności” dał mi w twarz

Vote up!
0
Vote down!
0
#220776