Gdzieś w ciemnym borze

Obrazek użytkownika Andrzej Wilczkowski
Kraj

 

Dość natarczywie nawiedza mnie od dobrych kilku lat piosenka z repertuaru Mietka Święcickiego – a śpiewała ją również Ewa Demarczyk – o staruszku Cyganie. (Będę miał pewne kłopoty z wiernym odtworzeniem tekstu bo wszystko z pamięci, ale podstawowych błędów nie zrobię.) Cygan ów przez całe życie grywał na skrzypcach w jakiejś ekskluzywnej restauracji, a na starość przeniósł się na wieś. I to dość głuchą.
Autor tekstu (podobno Julian Tuwim – ale wczesny, bo to śpiewała jeszcze moja matka) tak charakteryzuje warunki życia artysty:

„Gdzieś w ciemnym borze mieszka nieboże
cygan staruszek od wielu już lat
Słodkie piosneczki z jego skrzypeczki
niegdyś bawiły – dziś nie chce ich świat”.

Tu pierwsze komentarze. Po pierwsze słowo – cygan.
Nawet Ewa nie zdecydowała się na poprawność polityczną i nie zmieniła tego na „Rom staruszek”, więc i ja pozostanę przy cyganie. Po drugie dość lakoniczne określenia warunków bytowania nie wskazują, żeby to była willa podmiejska – raczej chatka i jeszcze bez dostępu światła słonecznego. Nie mówiąc o innych luksusach.
No więc ten staruszek zaczął chorować na serce i czuł, że to już niedługo będzie po wszystkim. W tej sytuacji przyszło mu do głowy, że jeszcze raz pójdzie do miasta i zagra w tym samym lokalu co niegdyś. No i pyta żony

„gdzie są me skrzypki lipowe...?”
I w tym miejscu wietrzymy totalną klęskę, która musi go spotkać.
Jeśli on nie wie gdzie są jego skrzypce – to ostatnio na nich nie grał. A jest to instrument na którym stale należy ćwiczyć. Może schowała mu je żona nie mogąc już znieść wiecznego wodzenia smyczkiem po strunach. Może sam gdzieś je wsadził i zapomniał gdzie. A i instrument „po wielu latach” też musiał być w fatalnym stanie.

W każdym razie skrzypki się znajdują i Cygan wyrusza w drogę.
Opis podróży jest wręcz infernalny.

„Więc idzie stary, przez pola jary
starość mu ciąży na plecach jak garb
pot zeń się leje, idzie kuleje
Pod pachą ściska skrzypeczki – swój skarb.”

Trudno zaiste zrozumieć dlaczego szedł przez pola i jary a nie normalnie drogą, ale nie ulega wątpliwości że dotarł do miasta w opłakanym stanie, a kiedy zobaczył znajomy budynek sytuacja się jeszcze pogorszyła.

„... i drży
serce mu wali bo niegdyś w tej sali
jego piosenek słuchano i gry”

Mimo, że nie wyglądał zachęcająco wpuszczono go do lokalu. Tu wygłosił całe expose.

„Przepraszam mości panowie
czy mnie pamięta ktoś z was
grałem tu niegdyś przed laty
pieśnią miliłem czas...
Chcę zagrać jeszcze raz w życiu
tę starą piosenkę swą”
I tak dalej...
 

Tu w tekście jest niewybaczalna luka. Jak wynika z przytoczonej strofki podchmieleni goście wysłuchali całej dość długiej oracji. Brakuje tylko informacji czy pozwolili mu zagrać. Przypuszczam że tak i to dopiero spowodowało klęskę. Stare, nie konserwowane skrzypeczki, niesione pod przepoconą pachą nie miały prawa wydać z siebie właściwych dźwięków a i grajek też zapomniał jak to się robi.
No i doczekał się.

„...wtem ktoś wyskoczy
śmiechem ochoczym
mości panowie ten oszust z nas drwi.
Włóczęgo fora z pańskiego dwora
Ej kelner, nuże, otwieraj mu drzwi”.

Skończyło się fatalnie.
Wyrzuceniem za drzwi i w kilka minut później śmiertelnym zejściem artysty.

Tak sobie myślę, że to nie buta i niechęć biesiadujących gości doprowadziła do tak marnego końca biednego grajka. To on sam skazał się na klęskę. Do ludzi trzeba mieć z czym przyjść. Im człowiek jest starszy, tym częściej musi sprawdzać, czy ma jeszcze coś do zaoferowania społeczeństwu. Kiedy zauważy pierwsze oznaki, że już jest gorzej niż było, musi się zacząć wsłuchiwać w to, co o nim mówią. Jeśli zaczynają wybrzydzać – ci sami, którzy wcześniej chwalili – to należy zaszyć się w swoim ciemnym borze i siedzieć cicho. Błąd starego cygana nie polega na tym, że chciał zagrać swoją piosenkę na zakończenie ziemskiej egzystencji – tylko na tym, że zrobił to w fatalnym stylu przed ludźmi z zupełnie nowej generacji.
Powiedział ktoś bardzo mądry – nie wraca się do spraw zamkniętych losem, chyba po klęskę.
Od siebie dodam: Kiedy siedzisz w swoim „ciemnym borze” możesz jeszcze mieć nadzieję, że jeśli zrobiłeś dla ludzi coś dobrego i cię pokochali – to sami przyjdą.

Cały mój wywód kieruję głównie do twórców, tych którzy na starość chcieliby ogrzać sobie ręce w ludzkiej życzliwości. Możemy się przeziębić. W moim przekonaniu wszystko zależy od tego z czym się do ludzi przychodzi – z sercem, czy tylko z coraz bardziej rozstrojonymi skrzypkami. Nie ma co liczyć na to, że się będzie świeciło światłem odbitym od siebie samego sprzed lat. Prawa fizyki są nieubłagane. Kąt padania równa się kątowi odbicia.
A jednak – ciągle jeszcze ryzykuję.

Andrzej Wilczkowski
 

Brak głosów

Komentarze

Pan jest ciągle wirtuozem!

 

ps

co nie znaczy , że niejeden "bies-iadujący" nie chciałby Pana wyrzucić

Vote up!
0
Vote down!
0
#165863