Operacja „Universita bandita” potrzebna w Polsce

Obrazek użytkownika Józef Wieczorek
Idee

Skoro przez ponad 30 lat wolnej już Polski i imponującego wzrostu ilościowego centrów formowania elit mówimy zasadnie, że cierpimy na brak elit, to znaczy, że system nie funkcjonuje jak należy.

Polska domena akademicka jest paraliżowana przez rozliczne plagi destrukcyjne dla nauki i w konsekwencji dla państwa. Mimo upływu lat i licznych reform nic zasadniczo się nie zmienia i jak wracam do moich tekstów sprzed 10 czy 20 lat, widzę, że mógłbym je zamieszczać ponownie bez większych zmian, aby opisać stan obecny.

Operacja „Universita bandita”

Plagi akademickie dotykają także domeny akademickie innych krajów, które jednak zdają sobie sprawę z ich skutków społecznych i gospodarczych. Od kilku lat we Włoszech, gdzie w średniowieczu rodziły się uniwersytety, trwa operacja „Universita bandita” dla powstrzymania destrukcji obecnie patologicznego systemu uniwersyteckiego (J. Wieczorek, Z ziemi włoskiej do Polski. Rzecz o konieczności odwirusowania nauki, „Kurier WNET” 72/2020).

Początek operacji związany jest z wykryciem afery ustawianych konkursów na etaty na uniwersytecie w Katanii. To proceder korupcjogenny, wręcz mafijny, prowadzący do tego, że na uczelniach nie zostają wyłonieni najlepsi, tylko wcześniej wyznaczeni na zwycięzców. Warunki konkursów są szyte na miarę lepiej „umocowanego” kandydata, który już na stracie wie, że wygra. Kryteria merytoryczne nie mają większego znaczenia. Proceder trwa od lat, przy ścisłym przestrzeganiu kodeksu milczenia (omerta), jak w strukturach mafijnych. Rzecz jasna, ma to wpływ na poziom uczelni i przekłada się na jakość elit na nich formowanych. Sfałszowane konkursy blokują napływ zagranicznych nauczycieli i naukowców. Powodują drenaż naukowców włoskich, mających większe szanse prowadzenia badań za granicami niż we własnym kraju. To dewastuje system uniwersytecki i ma degradacyjny wpływ na rozwój Włoch. Po publicznym ujawnieniu i potępieniu procederu na Uniwersytecie Katanii okazało się, że dotyczy on także innych uczelni: Bolonii, Cagliari, Catanzaro, Chieti-Pescara, Florencji, Mesyny, Mediolanu, Neapolu, Padwy, Rzymu, Wenecji, Werony… Działania prokuratorskie, trwające mimo pandemii, doprowadziły do postawienia 55 profesorom zarzutów z art. 353 kodeksu karnego (przeciwko procedurom administracji publicznej), za co można otrzymać wyrok do 5 lat pozbawienia wolności. Proces rozpoczął się w październiku 2022 r. i wyznaczono wiele sesji na początku roku 2023.

Medialne wsparcie operacji

Operacja „Universita bandita” jest nagłaśniana medialnie, zarówno w internecie, jak i w programach telewizyjnych, m.in. w ramach cyklicznego programu „PresaDiretta”, prowadzonego na kanale Rai3 przez gwiazdę tego programu Riccarda Iaconę. Program o patologiach uniwersyteckich jest emitowany w godzinach dobrej oglądalności, a jego zapis – dostępny w internecie, co daje szanse, że problem tak szybko nie wyparuje z przestrzeni publicznej. Prezentuje rozmowy z profesorami, badaczami z kilku uniwersytetów, ich historie akademickie i skargi na patologiczny system. Ustawianie konkursów uznano za zło oburzające obywateli.

Uniwersytet jest dla Włochów dobrem publicznym, które nie może być pozostawione w rękach samych akademików, bez kontroli obywateli. Postuluje się potrzebę ruchu obywatelskiego, zaangażowania politycznego przeciwko fałszowanym konkursom, aby doprowadzić do uzdrowienia systemu. Wielu najzdolniejszych młodych ludzi przenosi się za granicę, gdzie mogą się lepiej realizować, a Włochy tracą duży potencjał intelektualny, niewykorzystany w kraju. Przeprowadzono też rozmowy z naukowcami włoskimi funkcjonującymi za granicami. Z rozmów tych wynika, że atrakcyjność włoskiego systemu uniwersyteckiego wobec zagranicy jest w zasadzie żadna. Naukowiec zatrudniony we Włoszech na stanowisku technika na londyńskim uniwersytecie osiąga stanowisko profesora (sic!), ale nie wyciąga się z tego wniosku o wyższości poziomu włoskich uczelni, tylko o skali ich patologii.

Sytuacja uniwersytetów włoskich przypomina patologie polskiego systemu akademickiego, o wiele niżej notowanego w rankingach światowych. Trzeba mieć na uwadze, że zwykle kilka, a nawet kilkanaście włoskich uniwersytetów w rankingach światowych uczelni lokuje się wyżej od najlepszych polskich (UJ, UW). Druga setka miejsc w rankingu szanghajskim, osiągana przez uniwersytety Rzymu, Mediolanu, Padwy, Pizy, to tylko marzenie dla naszych uczelni. Przeprowadzone do tej pory pewne działania naprawcze (m.in. antynepotyczne) zrobiły swoje, a przy tym system włoski jest od dawna otwarty na zagranicę i bardziej podobny do systemu anglosaskiego. Mimo to Włosi z obecnego stanu rzeczy nie są zadowoleni i szukają wewnętrznych przyczyn słabości, i to głównie poza sferą finansowania.

Jak to wygląda w Polsce?

Nastawienie w Polsce do słabości naszego systemu akademickiego jest niestety odmienne. Mimo że patologie od dawna są znane, nie ma woli, aby je likwidować, a nawet aby je rzetelnie, wszechstronnie zbadać. Od lat obywatelsko staram się to robić (m.in. serwis: Etyka i patologie polskiego środowiska akademickiego), chyba bardziej niż podmioty ministerialne, rektorskie czy związkowe, ale uporządkowanie tej stajni Augiasza przerastałoby siły samego Herkulesa. Mojego postulatu utworzenia Polskiego Ośrodka Patologii Akademickiej (POMPA) dla „wypompowania” z systemu patologii, nie podjął żaden minister. Tak rektorzy, jak i związkowcy akademiccy zdołali zidentyfikować tylko jedną patologię – niedostatek pieniędzy, które im się podobno po prostu należą.

Innych jakby nie znali i nie chcieli znać. Nawet nie unikają zatrudniania całych rodzin (w ramach ustawianych konkursów) na głodujących (podobno) uczelniach. Nie wykazywali troski o kolegów- -związkowców usuwanych z uczelni (i to dożywotnio), aby nie wpływali negatywnie (antysocjalistycznie) na studentów, nie peszyli swoją wiedzą i intelektem przewodniej, profesorskiej siły narodu. Nie widać ich działań na rzecz likwidacji akademickiej gospodarki folwarcznej, wręcz przeciwnie. Folwarki uczelniane kwitną po konkursach ustawianych dla swoich. Jakoś nie wiąże się zapaści domeny akademickiej z tym procederem, który w ojczyźnie ma i uważany jest za przestępstwo, a u nas – za normę. Wprawdzie jest to norma nienormalności, ale większość akademicka jest innego zdania.

Kiedy przed kilkunastu już laty (rok 2005) przygotowano kolejną reformę systemu szkolnictwa wyższego – jak zaznaczano, tymczasową – podnoszono kwestię ustawianych konkursów, ale tylko na okoliczność postulatów usunięcia z systemu habilitacji. Była niemal zgoda, że ten element systemowy trzeba by usunąć, tak jak w wielu innych krajach zrobiono z pożytkiem dla nauki. Uznano jednak, że w naszym systemie jest ona elementem pozytywnym, bo przecież musi być jakaś selekcja kadr, a tej – jak wszyscy wiedzą – nie stanowią konkursy na etaty. Odłożono likwidację habilitacji na jakieś 10 lat, aby uzyskać czas na naukę organizowania prawdziwych konkursów. Niestety dziekani i rektorzy, mimo upływu lat, tej trudnej sztuki zarządzania domeną akademicką nie opanowali, choć wielu z nich pełni swoje funkcje (traktowane chyba jako zawód) przez więcej niż 10 lat. Jeśli student nie opanuje materiału, nie zdaje egzaminu, nie przechodzi na następny rok, ale dziekanom i rektorom brak opanowania materiału niezbędnego do zarządzania uczelniami wcale nie przeszkadza w „pieszczeniu” kolejnych funkcji przez długie lata (kolejne kadencje: dziekana, prorektora, rektora). Ich wyborcy nie mają nic przeciwko temu.

Tym samym, mimo kolejnych reform, habilitacja pozostała filarem patologicznego systemu. Staliśmy się potęgą habilitacyjną, ale pozostaliśmy mizerią naukową, co świadczy o słabości tego filaru naszego systemu akademickiego. Część naukowców, i to w pełni utytułowanych, słabość tego filaru zauważa, ale dla innych ważniejsze są stopnie i tytuły niż uprawianie nauki na poziomie.

Ostatnio zauważył to nowo wybrany prezes PAN, ale z umiłowaniem tytułów nikt u nas nie zamierza walczyć, tak jak nie zamierza walczyć o umiłowanie nauki i prawdy, z której poszukiwania uniwersytety abdykują.

Potrzebna operacja „Universita bandita” zamiast operacji:" nam się naleźy"

W  polskiej domenie akademickiej mamy piękne nieruchomości akademickie, zapełniane kadrami z ustawianych konkursów, które powinny zostać unieważnione, a ustawiacze skierowani na ławy oskarżonych, jak we Włoszech.

Zwiększenie finansowania beneficjentów patologicznego systemu, zwycięzców ustawianych na nich konkursów – czego domagają się rektorzy i związkowcy – nie poprawi sytuacji domeny akademickiej w Polsce ani na tym nie skorzysta polskie społeczeństwo czy polska gospodarka. Nie ma wątpliwości, że finansowanie nauki i naukowców winno być większe, nawet znacznie większe od tego, którego domagają się związkowcy, ale po przeprowadzeniu operacji typu „Universita bandita”, po dokonaniu zmian strukturalnych i personalnych w domenie akademickiej.

 Zdaje się jednak, że nikt nie ma ochoty takiej operacji przeprowadzić. Dominuje u nas zasada: „stłucz termometr, a nie będziesz miał gorączki”. I „termometry” się tłucze, a także tych, którzy choroby akademickie starają się ujawniać i działają na rzecz naprawy systemu. To stanowi śmiertelne zagrożenie dla polskich baronów akademickich i ich zaplecza. Pajęczyny akademickiej nikt nie waży się rozerwać.

Jak narysowałem kiedyś „dr(h)abinę akademicką” obrazującą patologię systemu awansu naukowego w Polsce, ta „dr(h)abina” została zarekwirowana na konto (blog) „doskonałego” profesora (z Rady Doskonałości Naukowej), który zdaje się reagować na zarzuty w stylu znanym z filmu Barei: „Nie mam pańskiego płaszcza i co pan mi zrobi?”. To tylko drobny przykład, ale tak funkcjonuje polska domena akademicka, w której nadzwyczajne kasty akademickie, formujące zresztą nadzwyczajne kasty sędziowskie, są całkowicie autonomiczne i bezkarne. Obywatel ma płacić na utrzymanie akademików, wielu obywateli dostanie pożądany dyplom, a  czasem nawet stopnie i tytuły, ale to, co się dzieje na uniwersytetach, ma być wewnętrzną sprawą akademików. Autonomia uczelni skutecznie blokuje społeczną kontrolę. Działań na rzecz dobra wspólnego nie widać. Najlepsi opuszczają kraj, potencjał intelektualny, a także materialny jest marnotrawiony, przydatność takiego systemu dla gospodarki, dla zarządzania – dużym w końcu europejskim krajem – jest znikoma, a w każdym razie niewystarczająca.

 Akcja rektorów i związkowców na rzecz zwiększonego finansowania stanowisk i tytułów akademickich, bez względu na efekty ich pracy, a nawet nie-pracy, nie ma racji bytu. Operacja, jak ją można nazwać: „nam się należy”, jest nieetyczna i nie naprawi domeny akademickiej. Tak rektorzy, jak i związkowcy monitorują głównie uzyskiwanie pieniędzy z kieszeni podatnika, ale nie monitorują ich marnotrawienia w ramach patologicznego systemu. Potrzebny jest ruch społeczny na rzecz normalizacji systemu akademickiego. Wiedza na temat patologii systemowych jest jednak mizerna i niechciana.

Dla mediów i  wydawców nie jest to tematyka atrakcyjna. Moja książka Plagi akademickie, zwracająca uwagę na kiepski stan domeny akademickiej, spotkała się z antykulturą unieważniania (cancel culture) ze strony środowiska akademickiego. Brak było merytorycznej krytyki, recenzji, debat akademików, do czego namawiałem. Podobnie z książką Trąd w Pałacu Nauki.

Gdyby rozpoczęto zwalczanie trądu na uczelniach przed 35 laty, kiedy go zdiagnozowałem i poinformowałem o nim rektora wiodącej polskiej uczelni, to może kryzys uniwersytetu by nie nastąpił, a w każdym razie byłby mniej dotkliwy. Niestety mimo upływu lat, transformacji, wielokrotnej zmiany ekip rządowych i akademickich, licznych reform (raczej ich pozorowania) – trąd jak panował, tak i panuje w pałacu nauki, a nawet poza niego się wydostał i sieje spustoszenie nie tylko wśród akademików.

Akademicka omerta

Zmowa milczenia zwaną omertą to istota struktur mafijnych. Bez omerty mafia nie ma wielkich szans na przetrwanie. Istotą domeny akademickiej – jak często słyszymy – jest natomiast debata, ale jak problem jest niewygodny, to debaty nie ma, a próbującym debatować odbiera się głos, nie zaprasza na spotkania, nie zauważa. Istota uniwersytetu chyba jest w zaniku. Unieważnianie inaczej myślących, podważających poglądy tzw. autorytetów, zwykle utytułowanych i umocowanych na licznych stanowiskach, jest standardem. Nawet najmniejsza krytyka merytoryczna, wskazanie drobnego błędu może źle się skończyć dla niepoprawnego akademika, więc naprawianie błędów nie wchodzi w rachubę. A co dopiero, gdy ujawnia się patologie, i to systemowe, obyczajowe? To już wyrok na takiego śmiałka, i to dożywotni. Tak było w przodującej nauce radzieckiej, ale i u nas nie było wiele lepiej i bynajmniej się nie polepszyło w tym zakresie. Krytyka, szczególnie merytoryczna, jest źle widziana. Można do niej namawiać zwykłych akademików, a nawet baronów akademickich, ale bez skutku.

Tym samym mamy zalew rozmaitych publikacji, tak naukowych, jak i popularnonaukowych i edukacyjnych, z ewidentnymi błędami, także plagiatami, których się nie eliminuje, eliminując natomiast ośmielających się ujawniać to, co winno być poprawione, a czasem wycofane z obiegu naukowego czy edukacyjnego. Takie są standardy panujące w naszej domenie akademickiej, ale nad tym panuje zmowa milczenia, można mówić – omerta. Krytyka merytoryczna prac profesora przez doktora kończy się źle dla doktora. Takich niepoprawnych, nierespektujących patologicznych zasad (zwanych niekiedy etyką) panujących w środowisku poddaje się ostracyzmowi, mobbingowi, unieważnia osiągnięcia naukowe i edukacyjne (szczególnie gdy podważają czy przewyższają osiągnięcia zatrudnionych na etatach profesorskich).

Brak krytyki merytorycznej zastępowany jest przez jakże powszechnie stosowaną i aprobowaną krytykę personalną z zadawaniem ciosów poniżej pasa. Solidarność nadzwyczajnej kasty akademickiej jest istotnie nadzwyczajna. Członkom kasty nawet do głowy nie przychodzi, aby profesora naruszającego standardy naukowe i etyczne po prostu przenosić w stan nieszkodliwości dla domeny akademickiej.

Uniwersytety stają się ośrodkami antykultury (cancel culture) i omerty. Unieważnianie istnienia tych zjawisk, jak i osób je ujawniających, źle wróży przyszłości polskiej domeny akademickiej, tym bardziej, że sektor pozaakademicki, obywatelski, takich problemów nie widzi i chyba nie chce znać.

Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (8 głosów)

Komentarze

Tekst potrzebne na wczoraj, ale zbyt rozgadany. Powinno się ująć w jasne zwięzłe punkty niedomagania , a co najważniejsze wskazać na bolączki samych studiów. Jeśli nie zniesie się tego, co zrobili Kudrycka i Gowin, to wszelka mowa o niewątpliwej patologii na nic się nie zda. 

Vote up!
6
Vote down!
0
#1649374

Bez odgórnych zmian (politycznych) nie da się odwrócić zła dziejącego się na uczelniach. Kliki okopały się tworząc odpowiadające im statuty uczelni (celowo z małej litery). Bez odgórnych zmian w ustawie niewiele można zrobić.

 

Pozdrawiam

 

Vote up!
2
Vote down!
0

Roman Pniewski

#1649379