Wiem, że nic nie wiem

Obrazek użytkownika Bielinski
Kultura

Wiem, że nic nie wiem – to słowa Sokratesa. Sokrates (469 – 399 p.n.e.) genialny samouk, nie zostawił po sobie nawet strony własnego tekstu. Wszystko, co o nim i jego myślach wiemy, to opisy jego uczniów, głownie Platona (424 – 347 p.n.e). Platon - któremu oględnie mówiąc nie warto wierzyć, że wiernie oddawał myśli Sokratesa – jako że najbezczelniej w świecie właśnie w usta Sokratesa wkładał własne zdania i własną filozofię. Ale jakieś drobiazgi zachowały się. I nie tylko drobiazgi. O Sokratesie i Platonie, oraz skomplikowanych związkach łączących tych dwóch wielkich, może kiedy indziej. Platona uznaje się za wielkiego filozofa, bodaj największego z nich. Sokratesa trzeba by uznać ze twórcę współczesnej nauki. Sokrates nie poprzestał na prostym zdaniu, że nic nie wie, ale stworzył sokratyczną metodę szukania prawdy, opartą na rozumie, wnioskowaniu i rozumowaniu opartym na prawach logiki.

 Współczesna nauka, np. matematyka tak dziś obszerna dziedzina i wielka, oparta jest na kilku prostych zasadach, aksjomatach, z których wywodzi się całą resztę. Pośmiertny triumf Sokratesa nad swoim przekornym a genialnym uczniem, Platonem, który wykoleił pociąg, czy też skierował go na bezdroża jałowych, bo nierozstrzygalnych rozważań o bycie, o istocie, o prawdzie. Sokrates miał prosty pomysł. Wiedział, że poglądy, myśli, czy prawdy powszechnie wówczas głoszone przez polityków, kapłanów, myślicieli, ówczesnych autorytetów i również prostych ludzi, rzemieślników, jest błędna, czy wadliwa. Odrzucił więc to wszystko, i uznał, że za prawdę można przyjąć tylko to, co przejdzie próbę ogniową rozumu. Dlatego zginął, nawiasem mówiąc. To inna historia. Wróćmy do współczesności. Wbrew pozorom, dziś mamy znacznie gorzej niż miał Sokrates. On całe życie spędził w Atenach, według naszej skali małym mieście - góra sto tysięcy mieszkańców – jak mniej więcej Suwałki. Nie ujmując niczego szlachetnym mieszkańcom tych miast, porównanie Suwałk, Konina, czy Siedlec z starożytnymi Atenami w ich złotym wieku to wielka śmiałość, bądź tupet. Porównanie tyczy się jedynie liczby mieszkańców. Dzisiaj, podobno, cały świat, cała Ziemia jest naszym domem. Natychmiast wiemy o zamacham w jakimś Karaczi w Pakistanie, widzimy na żywo uderzenie tajfunu na Filipinach, czy zamieszki w usa. Wiemy wszystko, prawie wszystko.

 Mamy telewizję, radio, no i Internet, i media społecznościowe; łatwy dostęp, praktycznie bezpłatny, do wszystkich, w tym najlepszych, wytworów ludzkiej myśli i twórczości zgormadzony w czasie całego trwania naszej cywilizacji. Minus to, co sami zniszczyliśmy. Dziś jesteśmy wręcz zalewani „złotymi myślami” przeróżnych „myślicieli” i innych „autorytetów” od sasa do lasa, cudownymi receptami „wizjonerów” maści wszelakiej i tych, co wiedzą lepiej, i istnym potopem wszelakich „niepodważalnych prawd”, prawd, półprawd, i ordynarnych kłamstw. Wystarczy włączyć telewizor, radio, czy komputer by pobuszować w Internecie. Kakofonia dźwięków. Szum, powódź, chaos informacyjny. Tylko Sokratesów nie ma i nie będzie.

 Przykład: nasz rząd, prawicowej rzekomo proweniencji oraz opozycja totalna – nazwa jakże prawdziwa. Rząd i koalicja rządowa, naprzeciw – totalna opozycja. Zero i jeden, co jest zerem, a co jednością to kwestia dyskusyjna, ale nic nie ma pośrodku. I media. Mamy tylko dwa rodzaje mediów. Pierwsze to te „wolne”, „niezależne”, czyli antyrządowe, a popierające opozycję. Drugie to media rządowe, z nazwy „publiczne”. Dychotomia zupełna. W polityce i mediach. Dla opozycji totalnej i mediów „niezależnych” wszystko, co czyni rząd i wspierająca go koalicja rządowa, jest złe. Więcej: to zło absolutne. Mamy spór nasz rząd – Unia Europejska sterowana przez rząd niemiecki. Gdy rząd ulega Unii, źle czyni. Kiedy rząd spiera się z Unią, bardzo zresztą nieśmiało – to moja opinia – także źle czyni. Cokolwiek by nasz rząd nie zrobił robi to źle, okropnie, i czyni rzeczy straszliwe i dewastujące. Oni lubią takie „mocne” przymiotniki. Dla mediów „publicznych” na odwrót: rząd nie popełnia żadnych błędów. Czy skręca w lewo, czy w prawo – czyni samo dobro. To co dla jednych jest białe, dla drugich jest czarne i na odwrót. Bez słuchania: wystarczy spojrzeć na logo telewizji by wiedzieć, kogo będą wynosić pod niebiosa, a kogo mieszać z błotem. Jak w orkiestrze, wszyscy i zgodnie dmą w trąby w jednej tonacji. Byłoby to zabawne zjawisko, gdyby nie prowadziło do groźnych skutków. Jak w sporach małżeńskich. Rzadko kiedy racja, czy wina, jest tylko po jednej stronie. Jeżeli tylko ja mam rację, jestem dobrem i światłem, a druga strona to sama czerń i zło, to nie ma żadnej możliwości dyskusji, czy kompromisu. Pozostaje walka, do ostatniej kropli krwi. Demokracja to kompromis, to spór polityczny i szukanie zgody. Gdy za cel mamy zniszczenie przeciwnika, demokracja znika i pojawia się coś, co na pewno nie ma nic wspólnego z demokracją. Znamy to dobrze z niedalekiej przeszłości. Dychotomia myślenia, czyli pojmowania zjawisk tylko w sposób skrajny, tu albo absolutnie za, albo absolutnie przeciw, może prowadzić do poważnych problemów psychicznych, i nie tylko psychicznych. Stąd zdarza się, że mąż rozstrzyga rodzinny spór siekierą, czy żona dźga męża nożem, bądź dodaje do zupy trutki na szczury, grzybka jadalnego tylko raz, czy innej trucizny. Potem tłumaczą się przed sądem, że oni się tylko bronili, bo tamten, czy tamta, to samo zło, potwór w ludzkiej skórze.

 Jeśli chodzi o moje zdanie w kwestię naszego rządu, to patrzę na to z dystansem: ma swoje dobre strony i ma złe. Nie silę się na ważenie proporcji. W sumie to zabawne obserwować, jak ten nasz rząd kręci się w kółko. Nasi rządzący rozwiązują odwieczny problem: jak mieć ciasto i jak zjeść ciasto. Przykład z Unią. Ustępują unii i nie ustępują. Jednocześnie. Wiemy dobrze, że nie da się jednocześnie mieć ciastka i zjeść ciastka, Problem nierozwiązywalny, jak kwadratura koła. Ale nasi polityczkowie, tak ich nazwę, bo na miano polityków – mężów stanu – nie zasługują, nasi polityczkowie dzielnie próbują. To trzeba im przyznać. Polityczkowie z opozycji totalnej są jeszcze gorsi i to o rząd wielkości, jeśli nie dwa. Czym się różnią politycy od polityczków? Polityk nie chowa głowy w piasek, rozpoznaje najważniejsze zagrożenia, widzi problem i go rozwiązuje. Jeśli jest to możliwe. Czasami nic nie da się zrobić, sytuacja beznadziejna, położenie bez wyjścia, jak Polska po traktacie Ribbentrop – Mołotow, ale to inna sprawa. Jak pękająca ściana, czy strop w domu. Polityk widzi zagrożenie i go rozwiązuje, nawet kosztem rozebrania dachu i części ścian. Polityczek, chwyci za gips i farbę i zaklajstruje problem. Ściana będzie dalej pękać i dom w końcu się zawali, ale przez jakiś czas będzie spokój, będzie miło i przyjemnie. Koszty też minimalne, co daje skok w punktach procentowych poparcia w sondażach. Polityczkowie uprawiają politykierstwo. Politycy politykę, czyli rządy ku dobru rządzonych.

 Wróćmy do sporu rządu z Unią. Unia z nazwy Europejska to teatr marionetek. Marionetki wygaszają swoje kwestie i odgrywają swoje role pociągane za sznurki. Sznurki trzyma rząd Niemiec. Nie ma żadnego sporu Unii z Polska o rzekomą praworządność. Rząd Niemiec niejako per procura, z ukrycia pociągając za odpowiednie sznurki w Unii atakuje Polskę biorąc za pretekst praworządność. Wygodny pretekst i dla nas bardzo szkodliwy akt agresji, bo tak to trzeba nazwać. Polska jest znowu obiektem niemieckiej agresji, nie militarnej, tym razem, ale politycznej, przywodzące na myśl lata dwudzieste XX wieku, czasy republiki weimarskiej. Dziś się o tym nie pamięta, ale demokratyczne Niemcy, tzw. republika weimarska tak nienawidziły Polski i tak wrogą politykę wobec niej prowadziły, że dojście do władzy Adolfa Hitlera przyniosły poprawę stosunków i chwilową ulgę. Widomo czym ta ulga się skończyła. Czy Niemcy skazane są na wrogość wobec Polski? Temat na odrębny i obszerny tekst. Krótka odpowiedź: tak. Niemcy, każde, demokratyczne, czy nie, z istoty swej były, są i będą wrogie niezależnemu, niepodległemu państwu polskiemu. Niemcy dobre stosunki utrzymują i utrzymywać będą tylko z podporządkowaną, zwasalizowaną Polską. Kolonia, pól-kolonia czy ćwierć. Niemcy tak mają. Przykład pierwszy z brzegu. Dlaczego Niemcy nie tworzą polskich szkół, mimo umowy ważnej miedzy rządowej? Bowiem prowadzą konsekwentną politykę germanizacji polskiej mniejszości, tak obecnie, jak za Bismarcka, czy Hitlera. Hitler dodatkowo mordował opornych, teraz tego nie ma. Duża różnica. Myślą tak: niech Polacy wieszają swoje flagi, manifestują, gadają, urządzają fasadowe wybory. Nieważne. Byle ci, co rządzą, słuchali pilnie słów z Berlina i bez szemrania wykonywali polecania. Gdy rządziła poprzednia koalicja z rudym, niemieckim patriotą na czele stosunki polsko - niemieckie były idealne.

 Dziś nie są i nie będą. Chyba, że wróci nowe. Czyli stare. Dlatego niezależnie, co uczyni, jak daleko posunie się ustępstwach Polski rząd, Unia, czyli Niemcy, nie odpuszczą, póki nie nastanie rząd powolny Berlinowi. Chcę jasno powiedzieć: nie jestem wrogiem unii europejskiej. Głosowałem za wejściem do Unii lata temu w referendum. Ale unia do której wchodziliśmy, a unia obecnie, to niebo a ziemia. Wiele się wydarzyło. Wyjście Wielkiej Brytanii, tzw. Brexit, utrata zainteresowania Europą przez usa i konsekwentny wzrost znaczenia Niemiec, które stały się siłą wiodąca, czy dominującą. Wstępowaliśmy do unii europejskiej a znaleźliśmy się w unii niemieckiej. Mam pretensję do naszych polityków, że wiedząc to dalej grają w tę grę. Grę oszukańczą, gdzie przeciwnik łamie wszelkie zasady, grę w której nie da się wygrać. Grę, w której jesteśmy skazani na przegraną. I dalej tańczą jak im z Brukseli, czyli Berlina zagrają. Oczywiście, werbalnie jest całkiem inaczej. Premier szumnie zapowiada, że nie ustąpi, po czym jedzie na spotkanie i podpisuje, co mu każą. Po czym wraca i głośno ględzi o niepodległości, by skrycie podpisać jakieś kamienie milowe, czyli kamienie młyńskie na naszej szyi. Potem zapewnia, że nic się nie stało, i że da się jakoś dogadać z Brukselą. I w końcu spadnie na nas deszcz Euro, jak manna na Żydów na pustyni. Tylko skąd wziąć Mojżesza!? Tak leci ten chocholi taniec. Wszyscy są za i przeciw, albo przeciw i za. Opozycja totalna kręci się w swoim kółku do swojej melodii; rząd i koalicja rządowa pląsa do swojego rytmu w kierunku przeciwnym, a dookoła nich wirują się szersze kręgi sprzyjających im mediów. I jedni i drudzy są zachwyceni sobą. Oni tylko maja jedyna rację, za nimi jest prawo i sprawiedliwość.

 Co trzeba zrobić? Widzieć fakty, takie jakie one są. Nie chować głowy w piasek. Nie upajać się swoim widokiem w lustrze i brzmieniem swego głosu. Być krytyczny i niezależnie myśleć nawet jeśli miałoby to boleć. A boli. Nie słuchać podszeptów tych, co nam źle życzą i pragną naszego nieszczęścia. Rad kłamców, oszustów i sprzedawczyków bez czci i sumienia. Co zawsze źle się kończyło. Jak tyle razy w historii bywało. Nie ulegać byle tylko być poklepanym po plecach, czy zostać pogłaskanym po głowie. Nauczyć się mówić nie. Polityk, mąż stanu musi umieć powiedzieć nie. Polityczkowi to słowo nie przejdzie przez usta. On zawsze szuka kompromisu, nawet jeśli słowo kompromis byłoby synonimem kapitulacji. Sokrates szukał prawdy odrzuciwszy morze kłamstw, półprawd i niby prawd na drodze rozumowej analizy. Ktoś powie, że intelektualnej konstrukcji państwo, czy społeczeństwo, zbudowane niby na rozumie jak faszyzm, czy komunizm, przyniosło nam ogrom nieszczęść całkiem nie tak dawno. I to prawda. Ważne jest jakie mamy aksjomaty. To, co stawiamy u podstaw. Jeśli fundamenty są źle zbudowane, to gmach runie prędzej czy później niezależnie jaki byłby z pozoru wielki i potężny. Wychodzi na to, że najważniejsze jest to, czego nie widać.

 Mamy nie tylko rozum ale i wolę. Co ważniejsze, trudno powiedzieć, różnie o tym decydowano. Ale rozum jest ważny, ten co szuka i znajduje prawdę. W polityce, w historii, w życiu, czy naturze. Nauka to przecież nic innego, jak szukanie prawd w naturze, inaczej podstawowych praw rządzących naturą. Rozum weryfikuje i odrzuca kłamstwa. Uczy, by nie popełniać kolejny raz tych samych błędów. Nie siadać do gry, gdy przeciwnik gra sfałszowanymi kartami. To trudne. Łatwiejsze jest bezmyślenie i podążanie za stadem. I przyjemniejsze. Jesteśmy słabi, chętnie ulegamy, jeśli to dla nas korzystne. Nie cierpimy kłamstwa, ale lubimy żyć w miłych złudzeniach, szczególnie na własny temat. Na koniec jeszcze jedna myśl Sokratesa: poznaj samego siebie. Jeśli poznawszy siebie, swoje dobre i złe strony oraz odrzucimy miłe kłamstewka, będziemy szukać prawdy, a nie pozorów prawdy… wówczas jest nadzieja.

Słowa: wiem, że nic nie wiem, to nie wyraz nihilizmu, ale nadziei. Inaczej historia się powtórzy. Wcale nie jesteśmy mądrzejsi, czy lepsi od naszych przodków. Mamy tylko o wiele więcej ubrań, czy przebrań. I mnóstwo błazeńskich masek.

 

  Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie tekstu tylko za zgodą autora.

5
Twoja ocena: Brak Średnia: 4.2 (7 głosów)

Komentarze

Ogolnie rzecz biorac trudno sie nie zgodzic z pocznionymi przez pana obserwacjami rzeczywistosci. Cyrk marionetek i kazdy z nas w tym cyrku swa role odgrywa nawet nie zdajac sobie z tego sprawy.

Pozwole sobie tylko na dwie uwagi merytoryczne, mianowicie Sokrates nie spedzil calego zycia w Atenach, bral udzial w trzech kampaniach Wojny Peloponeskiej, ktore wplynely znaczaco na jego swiatopoglad.

A drugie to istota demokracji, otoz nie jest to droga szukania kompromisow tylko bezwzgledna wladza wiekszosci obywateli i w imieniu wiekszosc nawet jesli ta wiekszosc sie myli i robi sobie wbrew. Jak ma szczescie to sie poprawi a jak pecha to oberwie i zginie. Kompromis wynika tylko z braku dostatecznej przewagi nad przeciwnikiem aby narzucic mu swa wole w calosci.

Vote up!
0
Vote down!
-1

Vik

#1648168

Ma Pan racje, Sokrates spędził cale życie w Atenach, POZA kampaniami wojennymi w których brał udział jako piechur, hoplita w wojnie peloponeskiej. Jeśli turystyka, to przymusowa. 

Co do demokracji, że to "bezwzgledna wladza wiekszosci obywateli"  tak było ale w podczas wojny peloponeskiej. Dwie partie: demokratyczna (Ateny) i oligarchiczna (Sparta) walczyły ze sobą szukając pomocy obcych potęg. Kiedy jedna partia zwyciężała, mordował przeciwników, konfiskowała ich majątki, skazywałą na wygnanie...

Chyba nie o to chodzi w naszej demokracji? Demokracja to walka o władze, legalna, i w  granicach prawa. Zwyciężca nie może dziś zrobić wszystko, wymordować, czy wygnać przegranych, jak to się działo w starożytnej Grecji, kolebce demokracji.

Dlatego dychotomia, bezwzględny podział na dwa, zwalczające się  plemiona jest zły dla tak  demokracji jak kraju. 

Pozdrawiam

Vote up!
1
Vote down!
0

Bielinski

#1648183