Gdy rzeka płynęła brak zaufania do Ukraińców ocalił nas

Obrazek użytkownika Sławomir Tomasz Roch
Historia

Tatuś Jan Rusiecki zostawił konie u stryja Karola Rusieckiego i był w kościele pw. Narodzenia NMP w Swojczowie, potem udali się na cmentarz. I gdy uroczystość pogrzebowa Władysława Nowaczyńskiego skrytobójczo zamęczonego w czerwcu 1943 r. przez banderowców dobiegła końca, a tatuś wracał po konie i wóz, wtedy na drodze spotkali go Ukraińcy i koniecznie chcieli zabrać go ze sobą na „poszpant” do Lasu Świnarzyńskiego. Tatuś zaczął ich bardzo prosić, że tam kobiety na cmentarzu na niego czekają i to jeszcze z małymi dziećmi. Jeden z tych Ukraińców wyjął zeszyt i zapytał ojca: „Czy ty jesteś Leonard Rusiecki?”. Tatuś odpowiedział, że to jest jego syn. Wtedy Ukrainiec rzekł tak: „My wiemy, że Leonard przed wojną, był w wojsku sierżantem i na pewno ma swoją broń.”. Tatuś odpowiedział, że rzeczywiście tak jest, ale broni w domu nie ma. Zapowiedzieli więc wtedy, że przyjadą do domu i sprawdzą to osobiście. Po tych słowach puścili go i tatuś zaraz wrócił do domu. Zaraz powiadomił syna, że Ukraińcy pytają się o niego i powiedział wprost: „Musisz się ukrywać, bo jak przyjadą to cię zabiorą i zabiją! Na to się zanosi.”. A brat odpowiedział ojcu tak: „Ja jeden zginę, a wy będziecie żyć spokojnie i chować moje dzieci.”. Po chwili brat się uparł i postanowił, że trzeba koniecznie zebrać siano złożone, już w kopki na łąkach żydowskich niedaleko Teresina.

Pojechaliśmy więc na te łąki, tam pracując spotkaliśmy Stanisławę, Polkę z kolonii Władysławówka, która właśnie uciekała z domu do miasta. Miała ze sobą tylko lekki bagaż, taki tłumok. Powiedziała do nas tak: „Rusiecki ty jeszcze tu przy sianie pracujesz, tobie ono nie potrzebne, ludzie ledwie z duszą z domów uchodzą! Zapamiętaj moje słowa.”. To była Stanisława Rudnicka lat około 30, poszła dalej w kierunku Włodzimierz Wołyńskiego i nie wiem, co się później z nią stało. Mój brat Leonard powiedział jednak na te słowa: „Tato co będziesz ją słuchał, kto Staszki nie zna?”. Idalej pracowaliśmy ciężko, naładowaliśmy siana i wróciliśmy do domu.

Tej nocy po raz pierwszy jednak, już nikt nie nocował w naszym domu, ale wszyscy pochowaliśmy się w kryjówkach, baliśmy się by nas bandziory w nocy na śnie nie napadli i nie pomordowali. Następny dzień wtorek był bardzo piękny i słoneczny, tym razem Leonarko się uparł, że trzeba pojechać na nasze łąki, aż za Kohylno, aż pod Barbarówkę i tam również zebrać nasze siano. Tym razem pojechali oprócz mnie: tatuś Jan, brat Leonarko, bratowa Helena i Janina. Konie zostawiliśmy na Zastawiu na podwórku u Amelii Roch. W tym czasie na Zastawiu, było jeszcze spokojnie i wszyscy mieszkali w swoich domach, jeszcze nikt nie uciekł do miasta. Tatuś nie chciał zachodzić do domu, mówiąc: „A Amelka zaraz będzie szykować poczęstunek, a tam nie ma do czego.”.

W tej sytuacji poszliśmy od razu na naszą łąkę. Tatuś kupił ją wraz z kawałkiem karczunku od Żyda o nazwisku Kac, jeszcze przed wojną. Poszliśmy na łąki, złożyliśmy siano, a wracaliśmy piechotą przez ukraińską wieś Kohylno. Tam mieszkali prawie wyłącznie Ukraińcy, to była duża wieś, było około 150 numerów. Dom stał koło domu. W środku na górce, otoczona lipami stała cerkiew. Przed wojną żyliśmy z tamtymi ludźmi w zgodzie, niemal jak z braćmi. Jak wkroczyli Niemcy, to Ukraińcy zaczęli się zmieniać, zaczęli od nas stronić i z każdym dniem było niestety coraz gorzej. Właśnie przechodziliśmy obok dużego stawu, gdzie spotkaliśmy starego Ukraińca z synem, byli z Kohylna. Stary Ukrainiec chciał z nami porozmawiać, zapalić papierosa, ale jego syn go nie puszczał, a nawet krzyczał na niego, wyraźnie zły na niego z tego powodu. W końcu jednak stary podszedł do nas i zapytał tatusia o tytoń. Skręcili papierosa i zaczęli rozmawiać. Ukrainiec zapytał tak: „Ty Rusiecki do miasta nie uciekasz?”. A tatuś na to: „A co ja komu wyrządził, żebym zaraz musiał uciekać do miasta?”. Ten Ukrainiec wtedy powiedział: „Ja też na razie nie zamierzam uciekać, a może wiecie kto te żydowskie łąki pokosił?”. Tatuś mu odpowiedział, że w okolicy kosił kto mógł. Na to Ukrainiec tak powiedział: „To teresiu wszystko wykosił, ale wam to nie będzie już potrzebne.”. Przy czym to ostatnie zdanie powiedział, już sciszonym głosem, jakby się czegoś bał może nie chciał, aby usłyszał to jego syn. Jednak w tym momencie, gdy z nami rozmawiał nie wiedzieliśmy, o co mu chodzi i do czego to przyłożyć. Chociaż nasz tatuś, już się domyślał i my już wyczuwaliśmy, że szykuje się coś niedobrego, coś strasznego.

Wracając z łąk droga do domu, wiodła przez Kohylno i chociaż przeszliśmy całą dużą wieś nie spotkaliśmy, nawet jednej osoby. Gdy już opuszczaliśmy Kohylno tatuś Jan powiedział do nas: „Jednak Had Hadem, już mają zaczepkę!”. Po tych słowach spokojnie wróciliśmy do domu na Teresin. Po pewnym czasie wozem przyjechał także brat Leonard oraz Tadeusz Roch, który przyprowadził konie na pastwisko, aby się pasły przez noc.

 

Z tym dniem rozpętało się piekło na Ziemi Swojczowskiej

 

Od tego dnia nasz tatuś miał już złe przeczucia i nie ufał Ukraińcom, spodziewał się że napadną na nasze rodziny. Dlatego postanowił, że tej nocy nie będziemy nocować w naszym domu. Udał się też do naszych sąsiadów do Władysława Ożgi i Aleksandra Świstowskiego, aby zorganizować ucieczkę do lasu. Władek już od pewnego czasu, był poszukiwany przez Ukraińców, już kilka razy przychodzili po niego do jego domu. Przed wieczorem wszyscy załadowali się na wozy i wspólnie wyjechaliśmy do lasu na noc. To była bardzo straszna noc bowiem na początku padał mały deszcz, ale po pewnym czasie rozpętała się prawdziwa burza. Pioruny waliły mocno, jeden za drugim, aż chwilami było jasno, dzieci płakały, wszyscy przemokliśmy do suchej nitki, lecz nie wiedzieliśmy jeszcze, że z tą straszną nocą, na Ziemi Swojczowskiej, niejako symbolicznie rozpętało się najprawdziwsze piekło.

Nad ranem kiedy się uspokoiło, wróciliśmy na kolonię na nasze podwórko. Szybko spostrzegliśmy, że choć drzwi były zamknięte, ktoś wlazł do domu przez okno. Kiedy weszliśmy do środka wszystko było splądrowane i poprzewracane. Widać było gołym okiem, że ktoś szabrował w domu, czegoś szukał. Domyśliliśmy się że to byli Ukraińcy, tym bardziej że tak było w każdym domu polskim. Po wojnie dowiedziałam się od Jana Bojko, już w naszym domu w Pasterce na Ziemi Kłodzkiej, że tej nocy kiedy my byliśmy w lesie, on spał u sąsiada Świstowskiego na strychu na sianie. Tam znaleźli go Ukraińcy i zabrali ze sobą, tej samej nocy złapali jeszcze Stanisława Bojko, brata Jana i zawieźli ich aż do Smolarni. Tam nieoczekiwanie powiedzieli do nich: „Po co my was tu przywieźli, wracajcie do swoich rodzin i powiedźcie niech wszyscy wracają do swoich domów i pracują. Niech robią żniwa, włos im z głowy nie spadnie!”. Stanisław i Jan wrócili zaraz na naszą kolonię i opowiedzieli wszystko, co im się przytrafiło.

 

Skrytobójczy mord pod lasem

 

Tatuś Jan jak zobaczył, co się stało w naszym domu i usłyszał o czym opowiadali także nasi sąsiedzi, powiedział tak: „Nie ma co dłużej czekać, uciekamy wszyscy do miasta!”. Tatuś zarżnął barana i kazał gotować mięso, mamusia doiła krowy, a ja wypędziłam gęsi do lasu na pastwisko. W pewnym momencie brat Leonarko zobaczył na polnej drodze dwóch mężczyzn, jak biegli tylko w samej bieliźnie od strony karczunku od strony lasu, który należał do Żyda Kaca. Zobaczył ich też Kazimierz Bortnowski i krzyknął: „Ukraińcy biegną z bronią!”, ale na szczęście tylko tak to wyglądało, bo ci dwaj podpierali się kijami. Zaraz jednak Bortnowski dodał: „Wiśniewski!”, przypuszczalnie rozpoznał jednego z tych Polaków. Leonarko czekał na nich, a gdy przybiegli do niego, powiedzieli tak: „Bierzcie dusze i uciekajcie, bo my z jamy wyleźli, spod trupów!”. Leonard przyjrzał im się i rzeczywiście jeden z nich, był bardzo zakrwawiony. Oni jednak zaraz pobiegli dalej, dopiero po chwili zatrzymali się już na kolonii i tam jeden z naszych sąsiadów o nazwisku Piotr Ratajczak, podał im tak potrzebne rzeczy.

Potem gdy siostra Leokadia uciekała wraz z innymi, spotkała Ratajczaka, a on mówił do niej tak: „Durna babo zastanów się, prowadzisz dzieci na nędzę, chcesz je głodem zamorzyć? Przed chwilą dwóch takich bandytów tu leciało, ja im dał spodnie.”. Nie wiem co się z nim później stało, ale jestem niemal pewna, że został zamordowany bowiem od tej pory nikt, już o nim więcej nie słyszał. Zanim uciekliśmy nasza mamusia spotkała jeszcze jednego uciekiniera, obok naszej obory, on również bardzo potrzebował naszej pomocy i mamusia dała mu spodnie taty. Już w mieście we Włodzimeirzu Wołyńskim brat Leonard opowiadał przy mnie losy tych dwóch, których spotkaliśmy na Teresinie, mówił tak: „Ukraińcy około 50 chłopaków wywieźli pod las i kazali im wykopać duży dół, a potem kazali im się rozbierać. Następnie wzięli spośród nich pierwszą grupę, ustawili w szeregu i z broni rozstrzelali, gdy tych pierwszych już zabili, przyprowadzili drugą grupę, tak samo ustawili w szereg i w tej drugiej grupie, było właśnie tych dwóch, oni udali że nie żyją, że też są zastrzeleni, choć nawet nie zostali trafieni. Po nich Ukraińcy roztrzelali jeszcze jedną taką grupę młodych Polaków, a ich trupy przykryły, tych którzy wciąż żyli. Gdy się trochę uspokoiło, zdołali wyjść spod tej kupy trupów i uciekli.”.

 

Brak zaufania do Ukraińców ocalił nas

 

Gdy nasz tatuś zobaczył tych dwóch, nawet nie czekał, aż mięso się ugotuje, ale kazał je załadować na wóz i powiedział krótko: „Uciekamy do miasta!”. Po tych słowach ja, Michalinka, Antonina, Leokadia i mamusia oraz wielu innych naszych sąsiadów drogą przez Teresin, udaliśmy się na główną drogę, prowadzącą do Włodzimierza Wołyńskiego. Nikt nas nie zatrzymywał, a w okolicach wsi Włodzimierzówka wyszliśmy na główną drogę i spokojnie dojechaliśmy do miasta. Kiedy już dojeżdżaliśmy do miasta spotkałam Stanisławę Roch lat około 60, która właśnie wracała z jedną kobietą z miasta. Gdy zobaczyła Helenę Rusiecką z d. Roch powiedziała tak: „Helka co ty robisz, opamiętaj się, gdzie ty dzieci wiedziesz? Tam nie ma gdzie mieszkać, nie ma nawet wody!”. A tatuś jej odpowiedział tak: „Ty opamiętaj się! Rzeka płynie.”. Tak rozstaliśmy się i pojechaliśmy dalej do miasta. Tam spotkaliśmy jeszcze Halinkę i zamieszkaliśmy w magazynie w piekarni w pobliżu koszar na ulicy Kowelskiej.

Po kilku dniach nasz brat Leonard przyszedł do domu i powiedział tak: „Helka matka jest tu w mieście.”. Poszli po nią i przyprowadzili do nas, ale ciotka moja Amelia Roch, była z nami tylko trzy lub cztery dni, po czym powiedziała nam wszystkim: „Ludzie wracają do domów i ja też chcę wrócić na Zastawie. Ja nic Ukraińcom nie zrobiła, tyle lat z nimi żyła i będę dalej żyła.”. Mój brat Leonard namawiał ją gorąco, aby porzuciła ten pomysł, bo obawiał się o jej i dzieci życie. Ale Amelia zdenerwowała się i powiedziała do niego ostro: „Ty się do moich dzieci nie wtrącaj. Masz swoje dzieci, to je wychowuj.”. I dodała zdecydowanie: „Tadzik idziemy do domu!”. Wiem o tym bowiem byłam osobiście przy tej rozmowie i słyszałam wszystko. Tadeusz Roch miał wtedy około 21 lat i nie miał ochoty wracać do Kohylna, ale usłuchał się matki i wraz z młodszą siostrą Zosią, która miała około 14 lat, wszyscy wrócili do swego domu na Zastawie. Czy ktoś jeszcze wtedy z nimi wrócił, tego już nie wiem.

W tym czasie wiele rodzin polskich wracało do swoich domów, aby robić żniwa. Podobnie na kolonię Teresin wiele osób wróciło, tak że znowu było tam dużo ludzi, ale z naszej rodziny nikt nie wrócił. Tatuś nasz i my wszyscy nie chcieliśmy tam wracać, gdyż za grosz nie ufaliśmy Ukraińcom. I to nawet pomimo że wielu Ukraińców, nawet nam znajomych, namawiało nas na powrót do domu, mówili zwykle tak: „A to bujda, że was nasze Ukraińce mordują, my tyle lat przeżyli i dobrze było. A teraz te napady na Polaków, to pojedyńcze, osobiste porachunki. Wracajcie spokojnie do domu, będziemy dalej jako wspólnie żyć.”.

Ukraińcy podawali nawet Polakom ulotki, w których zachęcali do powrotu do rodzinnych chat, obiecywali przy tym jak zwykle spokojne życie na wsi. Wiem o tym dobrze od ludzi z Włodzimierza Wołyńskiego, którzy o tym sobie opowiadali. Przez dwa tygodnie od momentu powrotu wielu Polaków do swoich domów, było w całej okolicy wyjątkowo spokojnie, taka niesamowita cisza, jak to niekiedy bywa przed straszną nawałnicą. Polskie rodziny robiły wspólnie żniwa, ciężko pracując w skwarze słońca na polach. [fragment wspomnień Adeli Roch z d. Rusiecka z kolonii Teresin na Ziemi Swojczowskiej na Wołyniu, wysłuchał, spisał i opracował S. T. Roch]

5
Twoja ocena: Brak Średnia: 4.3 (12 głosów)

Komentarze

Przecież siekiery rezunów nie spadają potem....., tylko już dziś, gdy takich wspomożycieli OUN-UPA ignorujemy, czy nie daj Boże akceptujemy. Raczej nie mamy doczynienia z pomyłką, czy człowiekiem chorym psychicznie wystawiającym najniższą ocenę bez żydanego uzasadnienia. Co więcej, może to być nawet ukryta cała grupa nacjonalistów ukraińskich ukrywająca się pod nieckiem, by nasz portal penetrować, niszczyć dobre, patriotyczne wpisy i siać propagandę proukraińską, zasłaniając się prymitywną propagandą antyrosyjską, a w razie potrzeby i antyżydowską. Każdy z nas stanie kiedyś przed Bogiem twarzą w twarz i wtedy odpowie za swoje czyny. za prawdę o sobie i innych, za naszą miłoć do męczenników Wołynia i Kresów. Pozdrawiam STRoch

Vote up!
4
Vote down!
-3

Sławomir Tomasz Roch

#1646510

ten sam cymbał spałował mój tekst demaskujący ruskich propagandzistów. A to raczej wskazuje na ruskie łapki rodem z toy-toya.

Vote up!
4
Vote down!
-2
#1646511

Się skompromitowałeś emocji swych nie ogarniasz!

Vote up!
2
Vote down!
0

Niepoprawny

#1646577

Ziarnko do ziarnka, a zbierze się miarka. To stare, ludowe, przysłowie polskie oddawało tej prawdzie pierszeństwo, iż tylko człowiek pracowity i wytrwały dojdzie z czasem do majątku. Leniwy i złodziej zaś skończy pod mostem. Ta złota zasada odnosi się jednak do wszystkich aspektów naszego życia, także do pracy nad upamiętnieniem męczeństwa naszych rodaków na Wołyniu i Kresach. Po temu pomimo różnych trudności, pomimo kłod rzucanych pod nogi nie możemy ustawać w czynieniu dobra, a stosując zasady dobre i sprawdzone zawsze osiągniemy cel. Naturalnie tym najważniejszym celem naszej drogi jest zbawienie, a po drodze niejako jest i prawda, jest honor, jest wdzięczność bliskich i dalszych, dla wszystkich dających żywe świadectow o ludobójstwie zgotowanym Polakom przez OUN-UPA w latach 1939-1947.

Gorąco polecam to przepiękne świadectwo Polki Józefy Bryg pt: "Żeby znowu nie doszło do nieporozumień...", ocalałałej z rzezi na Wołyniu. Historia opublikowana 17 Marca 2022 r. przez: Tu Historia - Joanna Jasitczak:

 

Vote up!
4
Vote down!
-2

Sławomir Tomasz Roch

#1646512

Co można zrobić pożytecznego, gdy już włos siwy na głowie. Niestety to proces naturalny I nikt tego nie uniknie, nie możemy tego zatrzymać. Są jednak inne drogi i wyjścia! Dla przykładu owa słynna sztafeta pokoleń! Powiedzieć: “Historia est magistra vitae” to niestety dla wielu za mało. Dlatego nasi przodkowie nie darmo podawali przez pokolenia to stare, mądre, ludowe porzekadło: "Mądry Polak po szkodzie", właśnie po to byśmy dwa razy nie popełniali tych samych błędów. Po temu warto niekiedy posłuchać mądrych ludzi, dziś choćby ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego - homilia w 79. rocznicę kulminacji Zbrodni Wołyńskiej. Słowo do wiernych wygłoszone 9 lipca 2022 r., a opublikowane 17 sierpnia 2022 r. przez Wspólnota i Pamięć:

 

Vote up!
5
Vote down!
-2

Sławomir Tomasz Roch

#1646513

Rzeź wołyńska. Wspomnienia świadka. Czyli de facto o piekielnym losie tchórzy i o ogniu piekielnym, o tym że piekło istnieje! I nie jest to kurort! Trwa wiecznie! Niekiedy piekło może zejść nawet na ziemię, a to za sprawą ludzi demonicznie opętanych przez zło. I nie jest to żadne straszenie, to po prostu brutalna, nadprzyrodzona rzeczywistość. Niestety taki los czeka każdego zdrajcę, którzy zaprze się naszego Pana Jezusa Chrystusa i Jego nauki z lęku..... .

Otóż powstaje to żywe i b. aktualne pytanie skąd przychodzi w ogóle zło ludzkie, jak to właśnie na Wołyniu i Kresach, otóż dla lenistwa i tchórzostwa ludzi dobrych, którzy nie chcą reagować we czasie właściwym kiedy jeszcze można to zło zatrzymać. Dlatego gorąco polecam to żywe świadectwo z Rzezi Lachów pt. "Leżałam pod martwym ciałem matki, udawałam że nie żyję". Historia opublikowana 11 listopada 2019 r. przez Tu Historia - Joanna Jasitczak:

 

Vote up!
5
Vote down!
-1

Sławomir Tomasz Roch

#1646528

Siostra Maria Laetitia.

Urodziła się 4 czerwca 1909 w miejscowości Wysocko Wielkie, jako Maria Szembek. Była córką Bogdana Mieczysława Szembek (1880-1956) herbu Szembek i Zofii Ponińskiej (1883-1930) herbu Łodzia.
Uczyła się u sióstr Urszulanek w Poznaniu, następnie w liceum w Ostrowie Wielkopolskim, a w latach 1929-1930 w Seminarium Gospodarczym Sióstr Niepokalanek w Jazłowcu.
Do Zgromadzenia Sióstr Niepokalanego Poczęcia NMP (niepokalanki) wstąpiła w 1931 roku. W zgromadzeniu znana była pod zakonnym imieniem Maria Laetitia od Miłości Bożej.
Była m.in. ekonomką w domu generalnym w Szymanowie i tam 8 grudnia 1939 roku złożyła śluby wieczyste. W czasie II wojny światowej była asystentką przełożonej na ulicy Kazimierzowskiej w Warszawie, gdzie wtajemniczoną ją w prace konspiracyjne, w tym w akcję pomocy Żydom. Jesienią 1943 roku wyjechała do klasztoru do Jazłowca. Została zamordowana wraz z s. Marią Zofią Stefanią Ustyanowicz w miejscowości Rusiłów pod Jazłowcem 23 sierpnia 1944 przez nacjonalistów ukraińskich. Zwłoki zostały odnalezione na początku listopada 1944 roku w lesie rusiłowskim. Pogrzeb s. Letitii Szembek odbył się 6 listopada, a s. Zofii Ustyanowicz 11 listopada 1944 roku w grobowcu zakonnym niepokalanek w Jazłowcu.

Jadwiga Szeptycka z domu Szembek.

Jadwiga Szeptycka (ur. 16 marca 1883 w Siemianicach, zm. 27 września 1939 w Przyłbicach) – polska pionierka archeologii i etnografii[1].

Była córką ziemianina Piotra Szembeka i Marii z Fredrów (córki Jana Aleksandra i wnuczki Aleksandra Fredry). Odebrała staranne wykształcenie domowe. Jako nastolatka, wraz z siostrą zorganizowała Związek Dzieci Polskich i tajną szkołę, która funkcjonowała w latach 1898–1904 w Siemianicach i okolicznych miejscowościach[2].

W 1897 wraz z siostrą Zofią przystąpiła do badań archeologicznych cmentarzyska z okresu rzymskiego w rodzinnej wsi. Naukowa opiekę nad tymi pracami pełnił kustosz Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk Bolesław Erzepki. Rezultaty badań opracowała w Sprawozdaniu z poszukiwań archeologicznych odbytych ostatniemi latami w Siemianicach (powiat kępiński) („Roczniki PTPN” 1902)[3].

Poza archeologią interesowała się kulturą ludową Wielkopolski, później Galicji Wschodniej, i wreszcie Małopolski Wschodniej. Zbierała pieśni ludowe (zapisy nutowe i teksty), rejestrowała obrzędy, zwyczaje, informacje o zdobnictwie, architekturze itp. Utrzymywała kontakt z Sewerynem Udzielą i dzięki jego pomocy wydała pod kryptonimem Przyczynki do etnografii Wielkopolski (MAAE 8, 1906). Praca ta, wraz z publikacją siostry Dalsze przyczynki do etnografii Wielkopolski (MAAE 12, 1912) uchodzi za największy po Kolbergu zbiór materiałów o kulturze ludowej tego regionu[4][3].

W 1902 wyszła za mąż na Leona Szeptyckiego, brata metropolity Andrzeja, ziemianina oraz wnuka Aleksandra Fredry i przeniosła się do majątku męża, Przyłbic k. Jaworowa. Tam również prowadziła badania etnograficzne, które opracowała w artykule pt. Przyczynki do etnografii powiatu jaworowskiego przedstawionym na posiedzeniu Komisji Etnograficznej PAU w 1934[3].

Interesowała się również literaturą i malarstwem, była członkiem Towarzystwa Muzeum Etnograficznego w Krakowie.

Urodziła ośmioro dzieci. Po agresji Niemiec i ZSRR na Polskę została wraz z mężem zamordowana przez funkcjonariuszy NKWD, przybyłych do majątku Szeptyckich.(gdy małżonek stal przed dołem śmierci, rzuciła się przed lufy zbrodniarzy krzycząc że bez niego nie może żyć. Zginęli razem, ich ciała trafiły do jednego dołu śmierci)obie związane z Siemianicami, oba odgałęzienia Rodu utrzymywały ścisłe kontakty.

Ukochana ciocia Inka mego dziadka Wiktora ze strony Ś.P. Matki

(źródło ogólnodostępne, Wiki)

I co HaDe? Zadowolony?

 

Vote up!
4
Vote down!
-1

brian

#1646559

Wydalaj u siebie. Plujesz na moich Przodków i na ich bliskich krewnych.

Wara!

Plujesz na pamięć ofiar NKWD i na Pamięć bestialsko mordowanych Niepokalanek Jazłowieckich.

Wara!

Na pamięć wydawanych ruskim "Polskich Panów" gdy NKWD przejęło listy proskrypcyjne od SS które z kolei dostało je "w prezencie" jako wyraz dobrej woli względem nowej władzy. Zgadnij od kogo.

Wara!

 

Vote up!
3
Vote down!
-1

brian

#1646567

Dziadek mówił, Germaniec i Sowiet to twoi wrogowie, lecz najgorszymi nacjami (wtedy bezpaństwowcy) to ukr i pasożyd!

Vote up!
2
Vote down!
0

Niepoprawny

#1646576

Niestety drogo okupiona krwią niewinnych.

Nigdy Więcej!

Vote up!
1
Vote down!
0

brian

#1646580