Jestem sentymentalną beksą.

Obrazek użytkownika jazgdyni
Blog

 

 

 

Niby nic. Każdy, kto pracował i szczęśliwie dożył starości, w końcu przecież przechodzi na emeryturę.

Ludzie morza więc też.

Lecz tu jest nieco inaczej, niż klasyczni, jak to nazywają marynarze, lądowcy.

Dla pływającego kupę lat po morzach, kiedyś z krótkimi urlopami, to jak przejście z jednego świata do innego.

 

 

 

 

 

 

Konkretnie nie planowałem, że akurat w takim właśnie momencie, zdecyduję się ostatecznie skończyć z pływaniem.

Może się nieco rozleniwiłem, może przywykłem do pewnego schematu, bo parę ostatnich lat morskiej kariery spędziłem na Morzu Północnym, zajmując się złożami ropy lub gazu i ponad setką przeróżnych platform wydobywczych – od wybrzeży Szkocji, aż po Norwegię, Danię i Holandię.

 

Aż ty nagle czarter armatorowi się skończył i po małych remontach w norweskiej stoczni w Haugesund dowiedzieliśmy się, że będziemy prowadzić badania aż na południowej półkuli, w Afryce Zachodniej, u wybrzeży Angoli i Konga.

Bardzo mi się to nie podobało. Po słonecznym udarze, który miałem wiele lat temu na Zatoce Perskiej, nie znosiłem tropików. A na dodatek jeszcze te różne paskudztwa tak charakterystyczne dla tamtych rejonów, jak malaria, czy denga.

Byłem więc nawet wściekły, że statek sejsmiczny, który polubiłem i który spokojnie sobie "orał" wody Morza Północnego, oraz północno – zachodniego Atlantyku, udaje się właśnie do roboty w rejony, których przez całe 40 lat pływania udało mi się unikać.

 

Mogłem oczywiście zrezygnować z tego projektu, bo kontrakty z tym armatorem miałem na czas określony i właśnie taki kontrakt się kończył.

Jednakże zwyciężyło, to co zwykle popycha ludzi – prozaiczna ciekawość i apetyt na coś nowego.

 

Ta podróż w nowe rejony świata to nie takie sobie byle co. Kupa biurokracji, bo Angola, kraj w jakimś sensie komunistyczny i niesłychanie biurokratyczny, robił każdemu trudności z wizą i innymi niezbędnymi dokumentami.

A jeszcze, żeby było fajnie, o czym dawno zapomniałem, bujając się na falach blisko Europy, musiałem odnowić wszystkie szczepienia na te tropikalne zarazy, Zebrało się tego aż 11 i dokonałem całe te kłucie w 6 tygodni. Najzabawniejsze było szczepienie powtórne przeciwko żółtej febrze po 60-tce wymagało podpisania cyrografu, że wiem iż szczepienie może zabić.

 

&&&&&

 

 

Nie jestem osobą, która lubi zagłębiać się w swojej przeszłości i rozmyślać nad tym co przeminęło. Może czasem przywołuję pewne epizody, konkretne sceny i wydarzenia, lecz nie robię tego dla siebie, tylko zazwyczaj by weselić gości, albo intrygować słuchaczy i czytelników.

Mam taki charakter i taką konstrukcję, która skłania mnie raczej do obserwacji i oceny teraźniejszości, by potem wyciągać wnioski, co dzień dzisiejszy może spowodować w przyszłości.

Przeszłość minęła i tego, co tam było już zmienić nie można. To się stało. Czas dokonany. Jest to tylko pożyteczne o tyle, że można tam znaleźć pewne przykłady, pewne wzorce, które mogą się na przyszłość przydać.

 

Tymczasem poproszono mnie, a właściwie dano mi zadanie, bym sobie przypomniał konkretny okres swego życiorysu i porozmyślał o tym. Wyłącznie w celach kronikarskich. Robię to więc dosyć niechętnie, bo nie widzę, czym takie rozpamiętywanie ma mi się przysłużyć. Tym bardziej, że akurat ten ważny moment życia, jedna z ostatnich granic, czy zakończenia pewnego rozdziału, nie należy do przyjemnych i miłych do wspominania. To raczej coś, o czym ja wolę nie pamiętać.

 

Więc poproszono mnie, abym powiedział o swoich uczuciach, emocjach i sentymentach, które mi towarzyszyły w chwili, gdy ostatecznie zdecydowałem się zakończyć pracę na morzu, czterdziestoletni etap dojrzałości, po którym świat dla mnie będzie już zupełnie inny, a ja przestaję być żywicielem i głową rodziny i zostaję seniorem.

 

Wyciągam więc te skrawki tamtych chwil, które przez kilka lat starałem się trzymać pod kluczem w tylnej szufladce swego umysłu.

 

&&&&&

 

 

O przejściu, jak to się popularnie na lądzie mówi, na emeryturę, zdecydował mój powrót z kontraktu, gdzie dokumentowaliśmy złoża ropy i gazu na Atlantyku, u afrykańskich wybrzeży Angoli i Konga. Jak to już na początku opowiedziałem.

Pełen raczej nieprzyjemnych zdarzeń powrót do domu z Point Noire w Kongu spowodował, że już w domu byłem przez dobry tydzień zakręcony i jakoś trudno było mi się pozbierać.

 

Takich kłopotów z powrotem do domu z różnych stron świata miałem już kilka i wierzcie, że te nieprzewidziane i nieprzyjemne wydarzenia potrafią zwarzyć całą radość z ponownego zobaczenia rodziny i domu.

 

 

No cóż... musiałem sięgnąć do pamięci i przywołać chwile, które wówczas zarejestrowałem. Wszystkie nastroje, wszystkie odczucia, stres, myśli i reakcje.

Nie łatwe zadanie dla mnie. Wolę chłonąć chwilę i ją przeżywać. Natomiast rejestrować wszystkimi zmysłami, kamerą oka i mikrofonem ucha, by potem to przesłać do magazynu na później, może na kiedyś, a może nie, to nie moja specjalność.

Należę do takich, dla których okres życia ma wyłącznie jeden wymiar, punkt na nieskończonej osi czasu – teraźniejszość.

 

&&&&&&

 

Całe wydarzenie pod tytułem "Przejście na emeryturę" znajduje się na jakiejś zapomnianej półce, pokryte kurzem zaledwie paru lat.

 

Marynarze, niektórzy podróżnicy, a w niedalekiej przyszłości również kosmonauci, stanowią nieco odmienną grupę ludzi przeżywających swoje życie inaczej od całej reszty – miliardów żyjących stale na lądzie.

 

Na pytanie – How many seaman in the world? - Wikipedia podaje: - "The worldwide population of seafarers serving on internationally trading merchant ships is estimated at 1,647,500 seafarers, of which 774,000 are officers and 873,500 are ratings."

 

 

Wobec 7, 753 miliarda całej ludzkości, te nieco ponad półtora miliona ludzi morza; to skromny ułamek promila. Dlatego niektórym wydaje się tak egzotyczny.

A tak na prawdę, mało kto wie, jakim sporym poświęceniem jest prowadzenie takiego życia. Kiedyś z grubsza obliczyłem, że gdyby jeszcze dodać dekadę, to w okresie połowy wieku, w terminie moich najdojrzalszych lat, w domu, z żoną i rodziną, spędziłem w sumie tylko siedem lat.

 

Nie widziałem jak dzieci rosły, bawiły się, uczyły. Z każdym nowym przyjazdem na krótko do domu, a dodam, że zawsze było to za krótko, były one o parę centymetrów wyższe i o sporą szczyptę mądrzejsze i dojrzalsze. Ileż ważnych chwil ich życia nie byłem świadkiem. I jaki był marny mój wpływ na ich życie.

Zmieniała się również moja żona, która poznała trudy bycia samotną matką; która musi w rodzinie działać i za matkę i za ojca.

A my, jako mąż i żona, przy każdym przyjeździe do domu, na nowo musieliśmy uczyć się siebie..

I teraz, po latach, widzę, że bardziej żyliśmy marzeniami, niż rzeczywistością, w której długa tęsknota mieszała się z krótkimi momentami euforii.

 

Wcale takiego życia nie pragnąłem. Lecz widocznie tak musiało być – takie było moje przeznaczenie.

 

&&&&&

 

Początkowy okres na morzu raczej bardziej cierpiałem, niż zachwycałem się odkrywaniem cudów świata. Mam pamięć tamtych momentów gorzko – słonych bardzo wyraźną. I tamte chwile przegrywają sromotnie ze wspomnieniami wspólnych, rodzinnych wyjazdów, a gdy dzieciaki już dojrzały i wolały spędzać czas inaczej, to najpiękniejsze były i są do dzisiaj te zapamiętane chwile, gdy w podróży byliśmy tylko we dwoje – żona i ja.

 

Szybko swoją pracę na statkach pokochałem. Miałem już w dzieciństwie i w młodości przekonanie, że tak jak mój ojciec będę lekarzem. A w tej innej, już świadomie wybranej pracy, miałem niemalże to samo: najpierw diagnoza, a potem leczenie, czyli naprawianie. A do tego prewencja, czyli dbanie o dobrostan i zapobieganie chorobom/awariom.

Z punktu widzenia logiki takie działania na dwóch różnych obszarach niczym się nie różnią. Tylko tym, ze w medycynie ma się do czynienia z żywym organizmem, a w inżynierskiej robocie z martwym urządzeniem.

Tak, rozwiązywanie problemów zawsze jest fascynujące. A gdy na dodatek zakończone sukcesem, to dostawało się potężny zastrzyk adrenaliny i endorfin – hormonów szczęścia.

 

Najgorsze w tym zawodzie były wyjazdy i pożegnania. Czego to człowiek nie robił, żeby zyskać choć jeszcze jeden dodatkowy dzień w domu.

A na początku kariery, gdy to na pokładzie polskiego statku wypływaliśmy na morze z Gdyni, to aż do minięcia boi Helu i zmianu kursu na zachód, wszyscy byli tak wzruszeni, że nikt ze sobą nie rozmawiał. Rozstania przeżywa się w samotności...

 

&&&&&

 

Gdy wreszcie stałem się dostatecznie stary i co ważniejsze – już nie miałem więcej ochoty tułać się po morzach, choć wiedziałem, że armatorzy, ze względu na moje doświadczenie, jeszcze parę lat by mnie eksploatowali, zdecydowanie powiedziałem dość! I już więcej na statek nie wróciłem.

Co niekoniecznie jest w naszym środowisku taką ostateczną decyzją. Mam wielu kolegów oficerów w wieku emerytalnym, którzy zarzekali się, że to koniec, a potem wielokrotnie dawali się skusić, by jeszcze trochę na pokładzie, czy w maszynie popracować. Co wcale nie jest niemożliwe. Sam miałem przyjemność współpracować z 75 letnim Norwegiem, starszym mechanikiem, krzepkim, mądrym i wesołym "staruszkiem", który często brał zastępstwo za potrzebujących dodatkowego urlopu kolegów.

 

Lecz ja na prawdę miałem już dosyć. Może dlatego, że byłem jakby marynarzem "z przymusu"? Po ukończeniu studiów rozpocząłem staże w pracach naukowych nie związanych początkowo z morzem; a ponieważ również wtedy się ożeniłem, to ujrzałem, że zapewnienie przyszłej rodzinie pewnego standardu jako naukowiec jest przez długie lata niemożliwe. A w Gdyni, w takiej sytuacji idzie się na morze. I ja też, ze sporą niechęcią, poszedłem.

 

Lecz jak wszyscy z nas, na pokładzie każdego statku, od najmłodszego majtka, po brodatego kapitana z fajką bez przerwy marzyliśmy o tym raju, do którego trafimy, jak wreszcie skończy się wielodniowe, a czasem wielotygodniowe oglądanie wyłącznie oliwkowej wody i ołowianego nieba z dachu metalowego chybocącego się pudła.

O tak... Jak my wszyscy tęskniąc codziennie żyliśmy marzeniami...

 

Marzenia i pospolita rzeczywistość rzadko się pokrywają. A im dużej pływasz, tym mniej punktów zbieżnych.

 

Ostateczny powrót z morza na ląd na zawsze, to nie nieustanny festiwal pełen radości i niespodzianek miesięcznego, a nawet paru miesięcznego urlopu miedzy kolejnymi rejsami. To niestety przepłynięcie Styksu bez możliwości powrotu, jak Orfeusz i bez wsparcia Tetydy – symbolu żeńskiej siły morza. Czyli wydarzenie raczej nie uspokajające. Moment, wbrew marzeniom i wizjom, ciężki i nie taki radosny, jak się myślało.

 

Okoliczności powrotu z Afryki, o czym wspomniałem, nałożyły się dodatkowo na moją determinację i impulsywną decyzję, o pozostaniu już na zawsze w domu.

Niestety, poziom stresu był wysoki. Przejście na emeryturę, a właściwie porzucenie pracy, to w kategorii ciężkich przeżyć coś z pierwszej dziesiątki najbardziej stresujących sytuacji w życiu. A dołączając do tego zmęczenie i pewne psychiczne wyczerpanie przenosinami ze znanej, lubianej i dosyć bliskiej domu pracy przez lat piętnaście na Morzu Północnym, w nieznane wody tropików Afryki, kondycja moja była nie najlepsza.

Wiedziałem z opowieści ojca, że wielu marynarzy, głównie oficerów na najwyższych stanowiskach, często w takim momencie poważnie się załamuje. Wielu nie przeżywa nawet 3 do 5 lat po odejściu z pracy. A ja te pierwsze trzy lata przeżyłem jak w malignie, rozkojarzony, zdenerwowany i generalnie rozstrojony.

A przez ten cały czas (i dzisiaj jeszcze tego nie zakończyłem), uczyłem się życia na nowo, takiego, jakie opuściłem, kiedy byłem jeszcze nieopierzonym młodzieńcem.

 

Lata pływania zrywają wszystkie nici normalnego życia społecznego. Znacznie bardziej niż z rodziną, na której w całości się koncentrujemy, tracimy przyjaciół i znajomych.

Mało tego, gubimy i zapominamy o codziennych zwyczajach, rytuałach i standardach. Czyli powracając, musimy na nowo odtworzyć to, co jest esencją typowej ludzkiej rzeczywistości.

 

Morska codzienność zuboża człowieka. Winne są pewne automatyzmy, które rządzą życiem na huśtającej się łajbie. Szczególnie, czy to piątek, czy świątek, rozkład dnia: – niezmienny, monotonny, Codziennie taki sam i raczej bez niespodzianek. Stałe godziny pracy, z powtarzającymi się działaniami. Trzy posiłki o tej samej porze. Dwie przerwy na kawę w czasie pracy... I pora odpoczynku z dosyć ubogim repertuarem możliwości.

 

Nie pomagał też normalnej egzystencji fakt mocno ograniczonej grupy współtowarzyszy. Szybko minęły "rozpasane" czasy komuny, gdy na burcie było nawet ponad 40 marynarzy i oficerów. Odbyłem nawet rejs na statku drobnicowym, a właściwie raczej tzw. multifleksie, bo miał też oprócz klasycznych ładowni, zbiorniki na towary płynne. Na przykład oleje, czy jakieś soki. A co najważniejsze, miał także parę eleganckich kabin pasażerskich. Był to m/s Paweł Szwydkoj, nazwany tak na cześć jakiegoś ruskiego generała, o którym do dzisiaj nie mam pojęcia. Zawsze w podróży mieliśmy gości. I to nie tylko z PRLu. Powodem oczywiście było to, że linia, na której regularnie pływał, była bardzo atrakcyjna: - Europa – Ameryka Południowa. Od Kolumbii i Wenezueli, poprzez Brazylię i Urugwaj, aż do najdalszych portów Argentyny.

Statek był elegancko wyposażony – piekne drewniane meble i boazerie, bodajże nawet dywany. A najbardziej ironicznym było to, ze na statku obowiązywał "podział klasowy". Uwidaczniało się to szczególnie aż czterema odrębnymi mesami, czyli stołówkami: - pasażerską, gdzie stołowali się także kapitan, starszy mechanik i ochmistrz; oficerską; asystencką i praktykancką, oraz załogową – dla całej reszty załogi.

Teraz na typowych statkach całej załogi jest średnio 15 osób i demokratycznie mamy tylko jedną mesę dla wszystkich. Jedynym reliktem i raczej niepisanym, są osobne stoły oficerskie i załogowe.

Tak zmieniają się standardy, gdy zmieniają się ideologie.

 

&&&&&

 

Nieco byłem przymuszony do sięgnięcia do takich retrospekcji, zamkniętych, minionych wydarzeń w jakimś zakurzonym kuferku. A może w jakiejś puszce Pandory? Nie... To raczej przypomina te ruskie baby, gdzie w dużej siedzi mniejsza, a w tej z kolei jeszcze mniejsza i tak dalej, dalej. Tak widocznie działa nasza pamięć. Najpierw mglisty zarys minionego zdarzenia. Potem mgła opada i wyłaniają się coraz drobniejsze szczegóły.

 

Przede wszystkim najbardziej mnie nurtowało najważniejsze pytanie – dlaczego i jak wytrzymywałem tak długo w takim męczącym rozkroku między morzem i domem rodzinnym, Jedynym rozsądnym uzasadnieniem, które mi się nasuwa, jest miłość.

 

Ileż to pisarzy, poetów, piosenkarzy, filmowców stara się pokazać, lub opowiedzieć o miłości. Tysiące słów i obrazów zaangażowano w tym celu. Jednakże żaden z nich nie zbliżył się nawet o milimetr, by jednoznacznie i przekonywująco powiedzieć, czym jest miłość.

Nie jest to na pewno jedna ze cnót, jak to usiłował wyjaśnić pewien teolog.

 

Teraz, gdy znajduję się już w strefie zmierzchu, uważam, że najtrafniej wyraził to nasz jeden z najpłodniejszych na świecie pisarzy i poetów, Józef Ignacy Kraszewski w takim fragmencie wiersza, którego mnie mama nauczyła, gdy miałem parę lat.

 

Był sobie dziad i baba
Bardzo starzy oboje
Ona kaszląca słaba
On skurczony we dwoje
Mieli chatkę maleńką
Tak starą jak oni
Jedno miała okienko
I jeden był wchód do niéj
Żyli bardzo szczęśliwie
Spokojnie jak w niebie
Czemu ja się nie dziwię
Bo przywykli do siebie

 

Tylko smutno im było
Że umierać musieli
Że się kiedyś mogiłą
Długie życie rozdzieli
I modlili się szczerze
Żeby Bożym rozkazem
Jeśli śmierć ich zabierze
Brała oboje razem

[...]


 


 

Jeżeli ktoś potrafi zrozumieć tę tragedię, którą musi przeżywać każda para, która kocha prawdziwie, jak każda miłość się kończy i jak za nią płacimy na starość, to wie, czym miłość jest.

 

Mieliśmy 16 lat, kiedy jak to się w tamtych czasach nazywało, zaczęliśmy "chodzić ze sobą". Całe sześć lat przed ślubem. Nie mieliśmy łatwo przed ślubem. O nie! Coś jak u Kapuletów i Montekich...

Czy to właśnie nas skonsolidowało i dokonało tego, że nasze młodzieńcze zakochanie przerodziło się w silną i trwałą miłość?

 

Teraz, gdy już ze swym niemłodym rozumem patrzę wstecz, jestem pewien, że właśnie ta miłość pozwoliła mi tak długo wytrwać w oddaleniu na morzu, a mojej żonie w samotności w domu. Ciągle czekaliśmy na siebie. I na ten wspaniały moment powitania. Bez problemów, jakie miał Odys z Penelopą po powrocie.

Spotkałem na statku wiele złamanych serc. Wiele żon nie mogło wytrzymać rozstania. Odchodziły. Te najbardziej bezwzględne, fałszywe i okrutne zabierały wszystko i marynarz dosłownie nie miał dokąd wrócić.

A ja, Bogu dzięki, w tym roku będę z żoną obchodził 50 – lecie małżeństwa. Pewnie nawet jakiś medal od państwa dostaniemy.

 

&&&&&

 

Chyba większość ludzi najbardziej sobie ceni bezpieczeństwo i stabilizację. I najlepiej jest, gdy wszystko to stanowi jeden, przyjazny zbiór zasad, nawyków, przyzwyczajeń, rutyny i znajomych twarzy. Całe otoczenie, pokarm dla wszystkich zmysłów i myśli, jest stałe i stabilne. Wszystko w życiu idzie normalną koleją rzeczy.

Dzień w dzień, tydzień po tygodniu i rok po roku jest zawsze tak samo. Takie przeżycie swojej egzystencji jest najprostsze i najlepsze. Nie kochamy nagłych niespodzianek i gwałtownych zmian.

 

&&&&&&

 

]]>"There are three sorts of people: those who are alive, those who are dead, and those who are at sea."]]>

Są trzy rodzaje ludzi: żywi, martwi i marynarze.

 

Ciągle toczy się spór, kto to powiedział. Najczęściej przypisuje się to Arystotelesowi. Ale słyszałem, że to Platon, a nawet ktoś powiedział, że to słowa Cycerona.

Nieważne... Na jedno to tylko wskazuje – już ponad dwa tysiące lat rozważań wskazuje, że życie marynarskie nie daje się łatwo zakwalifikować do typowych ludzkich standardów. Niektórzy nawet twierdzą, że to problem filozoficzny.

 

&&&&&

 

Pewnie zaraz się przypną. Weredyk, gaduła... taki co nikomu nie odpuści. Po prostu cham. I nagle puszcza sentymentalną opowiastkę. To jakaś wytwórnia łechtania pod włos. To sprzeczność – po prostu niemożliwe.

Możliwe, możliwe... Gdy człowiek nosi w sobie takie emocje, które nie pasują do akurat modnego logotypu faceta macho, albo samca alfa, to konstruuje sobie zbroję, którą zakłada do kontaktów z publiką, aby do tej swojej wrażliwości, którą szanuje i jest mu z nią dobrze, nie dopuścić okrutnego świata i przypadkiem czegoś nie uszkodzić. Na przykład niemalże telepatycznej empatii. Bez tej zbroi pewnie bym się pochylał nad każą nieszczęsną ofermą, Lecz mam ten pancerny kombinezon i reaguję jak typowy facet (binarny) i wołam – wal się!

 

Piszę tutaj o swoim wnętrzu. O hipokampie, który rządzi naszymi emocjami. I o postawie życiowej, którą to powoduje.

Uwierzcie lub nie – przechodzenie na emeryturę daje w kość. A szczególnie takie, które prawie wszystko zmienia w tej resztce życia.

I już masz to wreszcie, swobodę i wolność. Spanie do góry brzuchem, kiedy chcesz. W zamian dowolne snucie się po nocach. Kawę dokładnie jaką lubisz w ilościach gargantuicznych, kiedy tylko ci się zamarzy. I dręczenie gadulstwem, dygresjami, anegdotami biednego słuchacza, który pomaga odreagować 40 letnie milczenie, bo byłeś jedynym Polakiem w okolicy, a z obcymi nie idzie poważnie i szczerze porozmawiać.

 

I najważniejsze: morze ukojenia nie daje. To bzdury. Pic na wodę. Ukojenie daje las, nieustannie zmienny porami roku. Dają góry, wzgórza, rzeki, jeziora...

I własny dom. Jaki by on nie był. A dom to głównie rodzina. Blisko ciebie, a nie gdzieś w Kanadzie, Singapurze, czy nawet w Hamburgu.

 

Takie już te nasze życie jest. Nie za wesołe na koniec, bo to, o czym marzyłeś dostałeś wtedy, kiedy już to nie może cieszyć.

 

 

.

 

Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (9 głosów)

Komentarze

 pobłogosław, udziel łaski,

Vote up!
5
Vote down!
0

michael

#1644699

Tak Michaelu

Przyłączam się.

Za wszystko w końcu trzeba zapłacić.

Vote up!
4
Vote down!
0

JK

Przepłynąłeś kiedyś sam ocean? Wokół tylko morze. Stajesz oko w oko ze swoim przeznaczeniem.

 

 

 

 

#1644704

Z takim, przyznam - moim ulubionym statkiem, pożegnałem morze w Afryce.

Ciągnięte za rufą wielkie pojemniki co 7 sekund strzelają w morze sprężonym do 200 atmosfer powietrzem, a sieć wypuszczonych znacznie dalej czujników odbiera echa od dna morskiego.

Fala sejsmiczna wnika w skorupę dna morskiego nawet na 10 kilometrów.

Potężne komputery zbierają i analizują efekty i w końcu powstaje precyzyjna mapa, co tam pod wodą i pod ziemią siedzi.

 

 

Vote up!
3
Vote down!
0

JK

Przepłynąłeś kiedyś sam ocean? Wokół tylko morze. Stajesz oko w oko ze swoim przeznaczeniem.

 

 

 

 

#1644705

Załączona fotografia =Kissing sailor=, to słynne na całym świecie zdjęcie z V-Day, dnia zakończenia wojny z Japonią w 1945 roku, zrobione przez Alfreda Eisenstaedt'a na Times Square w Nowym Jorku, jak marynarz US Navy całuje nieznaną dziewczynę. 

Vote up!
3
Vote down!
0

JK

Przepłynąłeś kiedyś sam ocean? Wokół tylko morze. Stajesz oko w oko ze swoim przeznaczeniem.

 

 

 

 

#1644707

Takie oto momenty pamięta się chyba najbardziej...

 

 

Vote up!
4
Vote down!
0

JK

Przepłynąłeś kiedyś sam ocean? Wokół tylko morze. Stajesz oko w oko ze swoim przeznaczeniem.

 

 

 

 

#1644710

   Witaj Janusz! Z wielką przyjemnością przeczytałem Twój artykuł. Podmiotem chyba twoja małżonka i dzieci w Twoim zawodzie, ale obecnie masz wiele wyzwań teraz dla rodziny. Polecam wiele hobby. Ja przepracowałem 25 lat i wcześniejsza emerytura, z racji wykonywanego zawodu (Ratownictwo Górnicze, instruktor strzelniczy). Lata minęły, jak senne zmory byłej pracy mnie opuściły. Cztery razy na białej sali, zagrożone życiu. Obecnie wymarzony dom w górach, wiele hobby (krótkofalarstwo wiodące). Zdrowie dopisuje na przekór zdarzeń i pełne zaangażowanie dla rodziny. Rower, rękawice i worek, wiele książek, fotografia, elektronika, wędkarstwo, strzelectwo i inne...Wszelkiego dobra i spełnienia na emeryturze marynarzu Ci życzę. Marynistyka piękna, ale czas było dopłynąć do brzegu. Pozdrawiam Ryszard!

Vote up!
4
Vote down!
0

ronin

#1644715

Witaj Ryszardzie

Też, widzę, miałeś pracę ekstremalną. Dla mnie dodatkowo nieprzyjemną, bo jestem nieco klaustrofobiczny i praca pod ziemią to byłby koszmar. Więc tym bardziej podziwiam.

"Zawodowe krótkofalarstwo", jako radiooficer poważnie mnie zniechęciło do tego jakże fajnego hobby. Niedaleko w okolicy, widzę parę domów, gdzie w ogrodach stoją ciekawe i dosyć duże anteny. Nie wyglądają na KF, raczej na UKF. W tym zakresie też się teraz komunikujecie?

Co do wykorzystania przeróżnych aktywności na emeryturze, masz niewątpliwie rację. Dla mnie to ogród, wałęsanie się po lesie i basen z sauną raz w tygodniu. Wolałbym nawet częściej, ale po pierwsze nie jest to tanie, a po drugie, w Gdyni basenów jest za mało i wszędzie tłok.

Tak, jak Ty, staram się trzymać i jeszcze nie zdziadziałem.

 

Serdeczności

Janusz

Vote up!
2
Vote down!
0

JK

Przepłynąłeś kiedyś sam ocean? Wokół tylko morze. Stajesz oko w oko ze swoim przeznaczeniem.

 

 

 

 

#1644812

   Witaj! Janusz polecam GIELDA.QRZ.PL  i otwórz sobie pierwszą stronę. Przeglądnij transceivery  KF i anteny, a zobaczysz obecne trendy sprzętowe krótkofalarstwa na Świecie. Pomimo mniejszych w Polsce uposażeń, wcale nie odbiegamy sprzętowo od czołówki światowej. Jednak prawie całość, to produkcja Japońska, oprócz anten i urządzeń home made. Mamy kilku wspaniałych konstruktorów anten, które jak świeże bułeczki chętnie są kupowane na całym Świecie. Ale to już prywatne firmy założone przez polskich krótkofalowców dysponujące nowoczesną obróbką. Sam również skonstruowałem wiele anten kierunkowych i drutowych. Na koniec dodam, że też mamy w eterze podziały na postkomunę i już większość patriotyczną, co objawia się przy rannych krajowych pogaduchach na KF w paśmie 3,7 MHz. Zdrowia życzę. Pozdrawiam!

Vote up!
1
Vote down!
0

ronin

#1644817

Ciekawa opowieść. Ja wiem, że to nie to samo, ale moją pasją jest żeglowanie. Także coś wspólnego ze sobą mamy :)))). Co prawdę żegluję latem i tylko przez jakiś czas... i to jest moje hobby a nie praca zawodowa, także resztę roku jestem li tylko "szczurem lądowym". Chociaż w mojej żeglarskiej przygodzie poznałem kilku prawdziwych marynarzy a nawet kapitana żeglugi wielkiej. Słuchałem ich opowieści o morzu i o ich pracy na nim. Każda opowieść była inna, ale każda bardzo ciekawa, tak jak Twoja. 

Życzę Ci odnalezienia siebie na lądzie. Na nim też można ciekawie żyć, zapewniam :))).

Pozdrawiam serdecznie

Vote up!
3
Vote down!
0

krzysztofjaw

#1644717

Dla wszystkich wilków, żeglarzy, miłośników morza, pływania i plażowania, 
takie oto świeżutkie bułeczki nieco JMJ.

Widzicie Hawaje, Karaiby, Grenlandię, Lofoty i Kiribati?

 

 

 

 

Vote up!
1
Vote down!
0

JK

Przepłynąłeś kiedyś sam ocean? Wokół tylko morze. Stajesz oko w oko ze swoim przeznaczeniem.

 

 

 

 

#1644821