Listopadowy tren: Obronić Łupaszkę

Obrazek użytkownika Krispin
Kraj

 

 

Jak zwykle 1 listopada zapalamy znicze na grobach naszych bliskich. Znicze palą się również na grobach opuszczonych – grobach osób, których najbliżsi już odeszli. Pamiętamy o osobach zasłużonych dla naszej kultury, nauki, obrońców naszej niepodległości – w tym żołnierzach Powstania Warszawskiego i tych walczących po 1945 roku – Żołnierzach Wyklętych. Nie wszyscy z nich mają swoje groby. Część spoczęła w bezimiennych mogiłach, nad którymi stanęły brzozowe krzyże. Lata temu Krzysztof Klenczon śpiewał: „]]>tylko w polu biały krzyż nie pamięta już, kto pod nim śpi]]>...”. Ile z tych krzyży ocalało? Ilu z tych bohaterów ocalało w pamięci? Niektórzy nie mieli nawet tego białego krzyża, bo wrzucono ich po dwóch, czterech, siedmiu, do pospiesznie wykopanych dołów, by potem starannie zamaskować miejsce pochówku. Tak właśnie było z majorem Zygmuntem Szendzielarzem „Łupaszką”, choć jego szczątki udało się odnaleźć na „Łączce” i ma on swój grób na warszawskich Powązkach. Czy to coś zmienia? I tak, i nie. Tak, bo jest miejsce, w którym można oddać cześć jego pamięci. Nie, bo czy jest w ten sposób mniej zamordowany, mniej torturowany, mniej wyklęty?

 

Miałem napisać o tym już dawno. Jak zwykle nie było dość czasu. Chciałem dedykować ten tekst pani Lidii Lwow[1] (po mężu - Eberle), którą dane mi było spotkać kilkanaście miesięcy temu przy okazji rozwożenia obiadów dla weteranów AK i Powstania Warszawskiego. Pani Lidia (porucznik AK) była sanitariuszką (ps. "Lala") 5 Brygady Wileńskiej AK mjr Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki”, a po śmierci żony majora została jego towarzyszką życia (gdyby mogli wziąć ślub, pewnie zostaliby małżeństwem, a tak była narzeczoną do jego śmierci). Nie byłem gotowy w rocznicę jej urodzin (w listopadzie 2020), a niecałe dwa miesiące później, niestety, pani Lidia zmarła (przeżywszy 100 lat). Dlatego dedykuję te rozważania jej córce, której to, o czym tu piszę, teoretycznie nie dotyczy, ale w praktyce żyła z tą historią cały czas. Nie wiem, jak ona ocenia Łupaszkę, mam jedynie nadzieję, że tak samo jak ja.

 

Uczestniczyłem kiedyś w Instytucie Pamięci Narodowej w spotkaniu poświęconym promocji nowej książki. Podczas dyskusji jeden z zaproszonych gości stwierdził, że Żołnierzy Wyklętych[2] powinniśmy traktować jako całość, jak Armię Krajową, nie skupiając się na pojedynczych postaciach. Uważał, że skoro AK zyskała w powszechnej świadomości status formacji patriotycznej, której członkowie byli bohaterami, walczącymi z poświeceniem o wolność i niepodległość, sprawiedliwość i godność, winniśmy dążyć do tego, by Żołnierze Wyklęci również uzyskali ostatecznie podobny status. To niby słuszne, ale nie zgadam się całkowicie z taką koncepcją. Wyjaśnienie jest bardzo proste. AK była formacją masową (przed wybuchem Powstania Warszawskiego mogła liczyć ok. 390 tys. żołnierzy). W tej masie giną pojedyncze przypadki działań czy wypowiedzi, które dziś można by ocenić negatywnie. Z kolei ataki na Żołnierzy Wyklętych (grupę o wiele mniej liczną, w społecznej świadomości nieliczną) skupiają się na kilku kontrowersyjnych wydarzeniach i głównie trzech postaciach: „Ogień”, „Bury” i „Łupaszka”. Za wszelką cenę usiłuje się ich oczernić, aby wykazać, że „wszyscy tacy byli”. Mimo że z matematycznego punktu widzenia tego typu dowodzenie jest bez sensu, część opinii publicznej daje się złapać w tę pułapkę. Dlatego skuteczna obrona każdego z nich daje większą szansę na ostateczne odrzucenie fałszywych zarzutów i oczyszczenie ich dobrego imienia, a co za tym idzie imienia wszystkich Żołnierzy Wyklętych w służbie Polskiego Państwa Podziemnego, wiernych synów swojej Ojczyzny.

 

Trochę historii

Pierwszą książkę o Łupaszce po 1989 r. napisał Dariusz Fikus, wieloletni red. naczelny dziennika Rzeczpospolita, mianowany – jeśli tak można powiedzieć – przez Tadeusza Mazowieckiego. To cienka książeczka, wydana jeszcze przed burzą wokół Żołnierzy Wyklętych, oparta głównie na dokumentach zgromadzonych w Londynie (archiwa 2 Korpusu WP). Warto poznać losy majora Zygmunta Szendzielarza, ale także dobrze znać historię i jej meandry (a po 1945 roku w Polsce sytuacja była szczególnie zagmatwana), żeby nie pogubić się w zeznaniach. W zeznaniach świadków prawdziwych i nieprawdziwych, ludzi dobrej i złej woli, oraz zeznaniach... swoich, które część z naszych znajomych uzna za pewnik. Warto poznać wszystkie fakty, bo wtedy nasz ogląd sytuacji jest lepszy, pełniejszy, i dopiero wtedy można odważyć się... na wystawianie ocen.

 

W roku 1943 udało się dogadać z sowiecką partyzancką, mijaliśmy się z nimi w lasach bez strzału. Wszystko zmieniło się wraz z odwrotem Niemców z Wileńszczyzny. Sowieci uderzyli na nas z dwóch stron - wspominała Lidia Lwow Eberle. Łupaszka dostał propozycję włączenia jego oddziału do wojska polskiego walczącego u boku armii radzieckiej. W tych okolicznościach zdecydował się na rozwiązanie Brygady i danie wolnej ręki swoim towarzyszom broni. (sanitariuszka 5. Brygady Wileńskiej, Lidia Lwow-Eberle /]]> polskieradio.pl]]>)

 

Po rozwiązaniu AK w 1945 r. (można się spierać, czy była to decyzja słuszna, czy nie, choć wiele wskazuje, że jednak niesłuszna) zaczęły powstawać organizacje regionalne, które podjęły dalszą walkę z nowym najeźdźcą – sowietami. W organizacjach tych działali między innymi byli żołnierze AK, NSZ, członkowie Szarych Szeregów (w czasie wojny ci ostatni często byli jeszcze za młodzi, żeby walczyć z bronią w ręku) oraz ci, którzy zdezerterowali z LWP, bo już zorientowali się, że chce się ich wykorzystać do walki z braćmi, kolegami z lasu, partyzantami i byłymi żołnierzami Polskiego Państwa Podziemnego.

 

Ktoś musi tu trwać, bez względu na konsekwencje... (rotmistrz Witold Pilecki).

 

„Żołnierze Wyklęci” to nazwa umowna, pod którą kryje się wiele różnych formacji wojskowych. Przeciwstawianie sobie AK i Żołnierzy Wyklętych nie ma sensu, bo okres ich działania nie pokrywa się (gdy jedni, przynajmniej formalnie, zakończyli działać, drudzy tę działalność rozpoczęli), a ponadto w formacjach Żołnierzy Wyklętych znaleźli się byli AK-owcy, kontynuując walkę, której nie uznali za zakończoną. Niektóre formacje – jak 5. Brygada Wileńska (formalnie rozwiązana 22 lipca 1944 i ponownie sformowana pod koniec 1944 r.) – kontynuowały walkę, choć w zmienionym składzie osobowym. Również zarzut, że Żołnierze Wyklęci „to w większości dezerterzy" jest bez sensu. Jak można być dezerterem z formacji, która została rozwiązana?

 

Nie jesteśmy żadną bandą, jak nas nazywają zdrajcy i wyrodni synowie naszej ojczyzny. My jesteśmy z miast i wiosek polskich(...) My chcemy, by Polska była rządzona przez Polaków oddanych sprawie i wybranych przez cały Naród, a ludzi takich mamy, którzy i słowa głośno nie mogą powiedzieć, bo UB wraz z kliką oficerów sowieckich czuwa. Dlatego wypowiedzieliśmy walkę na śmierć lub życie tym, którzy za pieniądze, ordery lub stanowiska z rąk sowieckich, mordują najlepszych Polaków, domagających się wolności i sprawiedliwości... (mjr Łupaszka)

 

Kolejnym absurdalnym zarzutem jest twierdzenie: „jeśli ktoś miał rozum i był zorientowany, to widział bezsens dalszej walki”. Wielu AK-owców chciało wrócić do normalnego życia, ale okazało się to NIEMOŻLIWE. Byli tropieni przez UB, zamykani w więzieniach, sądzeni za fikcyjne zbrodnie (popełnione głównie przez oddziały AL, GL, sowiecką partyzantkę, najzwyklejszych rabusiów - którzy korzystali z zamieszania, żeby się obłowić – oraz komunistycznych przebierańców, którzy chcieli w ten sposób zniechęcić ludność do pomocy „leśnym”). Jan Rodowicz „Anoda” też chciał żyć normalnie. Ujawnił się, podjął studia i... jak skończył? Tylko Adam Michnik (i jemu podobni) śmie nadal twierdzić, że powrót do normalnego życia był wtedy dla każdego możliwy. To wierutne kłamstwo.

 

Podczas przesłuchań bito po głowie, deptano po rękach i nogach lub stawiano w zimie w samej koszuli przy otwartym oknie. Pamiętam widok swoich rąk, pękającą skórę i krew... (Lidia Lwow-Eberle /]]> tygodnik.tvp.pl]]>)

 

Stalinowskie metody przesłuchań (...)  m.in. wyrywanie paznokci i miażdżenie palców zatrzymanego, aby wymusić zeznania. (...) W niektórych świadectwach pojawiają się opisy makabrycznych zabiegów, którym poddawała [Julia Brystygierowa, "Krwawa Luna"] mężczyzn - biła po jądrach szpicrutą, jednemu z aresztowanych przytrzaskiwała je szufladą. (]]>wiadomosci.onet.pl]]>)
 

 

Dlatego wielu uciekało ponownie do lasu, bo groziły im aresztowania i tortury. Nie chcieli wydawać swoich niedawnych towarzyszy broni. Ale największe żniwo komuniści zebrali za sprawą kolejnych amnestii. Ujawniający się żołnierze – ci, którzy chcieli żyć normalnie, którzy nie wiedzieli już sensu dalszej walki – wpadali w łapy bezpieki. Ginęli. Niektórzy nie wytrzymywali brutalnego śledztwa i sypali kolegów, a nawet członków najbliższej rodziny. Nie można mieć im tego za złe. Też pewnie byśmy nie wytrzymali. Rotmistrz Witold Pilecki stwierdził, że Auschwitz to była igraszka w porównaniu z torturami bezpieki. Możesz zaręczyć, że nie pękłbyś w takim śledztwie? Byli też tacy, którzy – z różnych względów – podejmowali współpracę z bezpieką. Tragedia.

 

Środowisko weteranów AK nie jest jednolite

Z różnych względów środowisko weteranów AK nie jest jednolite. Nawet moja sąsiadka – przemiła starsza pani, weteranka AK – jest „zakochana” w prezydencie Trzaskowskim. Przecież to taki kulturalny i miły człowiek, prawda? Prawda jest jednak zgoła inna. Co rusz słyszymy kolejnego przedstawiciela tego środowiska, który coś krytykuje. A to Powstanie, a to dowódców, albo sens walki Żołnierzy Wyklętych – bo niby honorując ich po latach przemilczania, a potem szkalowania i obwiniania, odbiera się w ten sposób chwałę należną AK. Bzdura. Nagle jakiś staruszek, profesor, po latach milczenia, budzi się z letargu (nie do końca wiemy dlaczego, choć możemy się domyślać) i stwierdza, że: „Teraz, już jako starzec – chyba ostatni żyjący z tej grupy – oceniam tę inicjatywę i działalność zdecydowanie negatywnie. Oceniam ją jako tragiczną i bezsensowną...”. A o czym mówi? O Żołnierzach Wyklętych, do których się ponoć zaliczał.

 

Czy były to wydarzenia tragiczne, smutne, okrutne, straszne, bolesne, a niekiedy nawet potworne? TAK. Tak właśnie było. Czy były to trudne wybory młodych ludzi? TAK. Czy było to "działalność bezsensowna"? NIE! Nie wolno nam oceniać z perspektywy dnia dzisiejszego wyborów i postaw ludzi tamtej epoki. Tym bardziej dziwi taka ocena uczestnika tamtych wydarzeń – w tym wypadku lekarza i pedagoga, harcmistrza i humanistę [sic!]. Niedopuszczalne jest to - jak robi to wielu młodych (ale nie tylko młodych) - aby siedząc w przytulnym domku, w ciepłych kapciach, w fotelu, z herbatką lub kawką na stoliku i nowym laptopem... oceniać coś, czego nie doświadczyliśmy w najmniejszym procencie. Negować postawy ludzi, którzy – nie wiedząc tego, co dziś już wiemy – musieli podejmować te trudne decyzje w zgodzie z własnym sumieniem, wiarą w Boga, w trosce o losy ojczystego kraju, z nadzieją, świadomi trudu, niebezpieczeństwa (grożącego również ich rodzinom).

 

W ]]>wywiadzie z prof. Andrzejem Jaczewskim]]> jest taki śródtytuł: „Chłopcy przestępowali z nogi na nogę, by walczyć i użyć broni”. Napisano to grubą czcionką. Dlaczego? Jakiego okresu dotyczy ta uwaga? Powojennego? Czy też lat okupacji, kiedy młodzież rwała się do walki z okupantem niemieckim? Ten artykuł pochodzi z mało wiarygodnego źródła, jakim jest serwis oko.press, więc do tego tekstu trzeba podchodzić ostrożnie. Nawet jeśli „rwali się do broni”, to należy zadać pytanie: dlaczego? I zapewne znajdą się ludzie, którzy powiedzą „bo to mordercy i zwyrodnialcy”. Jeśli też przychylasz się do tej tezy, to z pewnością nie czytałeś ]]>więziennych grypsów]]> kapitana Łukasza Cieplińskiego – ostatnich listów do żony. Może warto przeczytać?

 

…Żyliśmy z sobą krótko. Pochłonięty pracą byłem nieraz w domu gościem. Mało czasu poświęciłem Tobie. Wiem, że Ty jedna wybaczysz mi wszystko. Wspólnie przeżyte chwile wspominam jako świętości. Kochałem Ciebie bardzo bo jakże nie kochać Istoty o tak dobrym sercu, szlachetnym umyśle. Istoty która darzyła mnie tak wielką miłością. Widzę Ciebie wciąż i tylko w najlepszym świetle... (z grypsu kpt. Łukasza Cieplińskiego, nowy rok 1951)

 

Kochana Wisiu! Jeszcze żyję (…) Siedzę z oficerem gestapo. Oni otrzymują listy – ja nie. A tak bardzo chciałbym otrzymać chociaż parę słów – Twą ręką napisanych. I ten ból składam u stóp Boga i Polski. (…) W ostatnich godzinach życia Bogu dziękuję za to, że mogę umierać za Jego wiarę świętą, za moją Ojczyznę oraz za to, że dał mi tak dobrą Żonę i wielkie szczęście rodzinne... (kpt. Łukasz Ciepliński, 28 stycznia 1951)

 

„Nasza walka nie miała szans, przeto była bez sensu” – twierdził Andrzej Jaczewski. To twierdzenie starego człowieka jest tak BEZSENSOWNE, że aż trudno to komentować. Niektórym na starość wszystko się już plącze i miesza. Bez sensu? Powiedz to ludziom z rakiem, z białaczką. Powiedz to Powstańcom Warszawskim tkwiącym na barykadach. Powiedz to obrońcom Sparty - poległym na polu bitwy pod Termopilami. Pamiętasz film „300”? Kto tam reprezentował dobro, a kto zło? Po bitwie ciało Leonidasa na rozkaz Kserksesa zostało najpierw pozbawione głowy, a następnie UKRZYŻOWANE...

 

Walczyć, czy się poddać? Czy stawić czoło wrogom, przeciwnościom, trudnościom... czy ulec, bo trzeba zachować zdrową tkankę narodu? To niebanalne pytanie. I wcale nie zamierzam szydzić z tych, którzy stoją przed takim dylematem. Pan profesor kończy swą wypowiedź takim kwiatkiem: „Na co można było liczyć, porywając się na /.../ Armię Czerwoną i ZSRR? Na trzecią wojnę światową? Dziś wiemy, że to była iluzja”. Tak. DZIŚ to wiemy. Oni nie wiedzieli. Oni byli wierni. Oni wierzyli. Oni mieli nadzieję, że uda się powstrzymać zło. Jak Leonidas. Jak Jan Sobieski pod Wiedniem. Jak polscy żołnierze w 1920 roku – oni walczyli także dla ciebie i dla mnie. Warto było?

 

Jedno świadectwo nie jest dowodem. To stan świadomości jednego człowieka. Pamiętajmy przy tym, że prof. Jaczewski to ten sam człowiek, który występował w obronie pedofilii („nie każdy seks z dziećmi od dziewiątego roku życia powinien być karany”[3]). Zatem sprawdzajmy uważnie, kim jest „ekspert”, którego decydujemy się słuchać. Wśród byłych AK-owców zdania są podzielone. Różne bywały ich decyzje i losy po wojnie. Niektórzy poszli na współpracę. Są wśród nich tacy jak ciągana na wiece PO staruszka, która twierdzi, że „Powstańcy walczyli o prawa LGTBe” (jeśli chcesz wynająć Powstańca na imprezę to BoharerOn zaproponuje właśnie tę panią). Są też tacy, którzy widząc świat, Polskę, najbliższe otoczenie takim, jakim ono się stało, zaczynają wątpić, czy było warto. A na pewno było warto. Może właśnie dzięki temu nie staliśmy się kolejną republiką związku sowieckiego? Może dzięki temu żyjemy dziś w wolnym kraju? Może dzięki temu piszę dziś te słowa?

 

Nowy Rok 51. Stanąłem na przełomie dwóch półwieczy, lat i własnego życia. Co dał stary – wiemy. Co przyniesie nowy – oto pytanie. Siedzę na celi śmierci z 40 – jak ja – skazanymi. Co pewien czas zabierają kogoś. Nadchodzi mój termin. Jestem zupełnie spokojny. Gdy mnie będą zabierać to ostatnie moje słowa do kolegów będą: cieszę się że będę zamordowany jako katolik za wiarę świętą, jako Polak za Ojczyznę i jako człowiek za prawdę i sprawiedliwość. Wierzę bardziej niż kiedykolwiek, że Chrystus zwycięży, Polska niepodległość odzyska, a pohańbiona godność ludzka zostanie przywrócona. To moje całe przewinienie, moja wiara i szczęście... (z grypsu kpt. Łukasza Cieplińskiego, 1951)

 

Żołnierze Wyklęci nie byli szaleńcami[4]. Bronimy „Burego”, „Ognia” i „Łupaszkę”, bronimy wszystkich Żołnierzy Wyklętych, bo wiemy, że walczyli z poświęceniem w ekstremalnie trudnych warunkach - walczyli za nas i dla nas. Niekiedy „szli po bandzie” - jakbyśmy to dziś ujęli. Myślę, że z różnych powodów to doskonałe określenie.

 

Zimą z 1944 na 1945 rok zostaliśmy tylko we dwoje. W związku z nalotami NKWD musieliśmy ukrywać się w kopcu na kartofle, na obrzeżu wsi. Potem przenieśliśmy się do jamy w lesie, która mogła pomieścić jedną osobę. Nie było nawet zimno, tylko z jedzeniem kiepsko, czasem ktoś nam coś przyniósł. W pewnym momencie polowali na nas wszyscy i nie dało się prowadzić poważnych akcji... (Lidia Lwow-Eberle /]]> tygodnik.tvp.pl]]>)

 

Za kilka miesięcy, 1 marca kolejny Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Jak zwykle pojawią się w tym dniu teksty wspomnieniowe oraz polemiczne. Polemika nie jest niczym złym, pod warunkiem, że bazuje na faktach, nie na mitach lub kłamstwach. Niestety, stało się już tradycją, że przy okazji obchodów rocznic patriotycznych wydarzeń wypełzają jak spod ziemi różnego typu gady i kreatury dziwnej maści. Ich cel jest zawsze ten sam: chcą pomawiać i oczerniać, pluć i spotwarzać, nadal fałszować historię. Pojawiają się bulwersujące teksty o „plamach na pancerzach”, „bandytach z AK” czy fantasmagoryczne bajania w stylu haniebnej wypowiedzi dyżurnego historyka Gazety Wyborczej, prof. Friszkego sprzed prawie dwóch lat: „gdy więźniowie Dachau czekali na egzekucję, Brygada Świętokrzyska piła szampana z Gestapo”. To niewyobrażalne, kuriozalne świństwo. Nie on pierwszy i pewnie nie ostatni kłamie na łamach tej gazety.

 

Kiedy usłyszałem o tym po raz pierwszy, naprawdę nie mogłem uwierzyć, że można było powiedzieć coś podobnego. Tym bardziej, że gdyby w materiałach źródłowych był choć cień dowodu, już dawno by to wyciągnięto i trąbiono na okrągło z każdego narożnika budynku na Czerskiej. Warto zapoznać się z wyczerpująca ]]>odpowiedzią prof. Jana Żaryna]]> na ten chamski atak Friszkego. Swoją drogą, malkontenci zawsze zarzucają nam, że świętujemy porażki – przegrane powstania, bitwy i heroiczne, acz tragiczne w skutkach decyzje, a tu mamy przykład bohaterstwa, połączonego ze sprytem i przebiegłością. Brygadzie Świętokrzyskiej NSZ udało się nie tylko uniknąć zmiażdżenia przez sowiecki front (być może większość zginęłaby w nierównej walce lub zostałaby rozstrzelana po wzięciu do niewoli), to jeszcze z sukcesem przeprowadziła karkołomny plan wycofania się za zachód przez tereny zajęte wówczas przez Niemców, aby dotrzeć do linii frontu zachodniego i połączyć się z siłami amerykańskimi (na tym kierunku operował gen. Patton).

 

Niemcy też cofali się pod naporem sowieckiego natarcia. I oni, i Brygada Świętokrzyska NSZ przemieszczali się w tym samym kierunku – na zachód. Już to wystarczyło do formułowania oskarżeń o zdradzie i zaprzedaniu się Niemcom. Nie zapomnę riposty, jaką ktoś opublikował w sieci: „kiedy płonie las, wszystkie zwierzęta, w tym wilki, lisy, sarny i króliki uciekają czasem w tym samym kierunku”. Trudno uwierzyć, że są ludzie zdolni do każdej podłości i każdego kłamstwa, aby osiągnąć zamierzony cel. Niektórzy potrafią to doskonale: Friszke, Engelking, Grabowski, Gross... Nie tak dawno Włodzimierz Czarzasty stwierdził publicznie, że Żołnierze Wyklęci to byli „gwałciciele, mordercy, złodzieje i świnie”. Wiemy, że wszyscy ci oskarżyciele nie mają sumienia, są wyjątkowo bezczelni i nie cofną się przed żadnym kłamstwem, ale... pewnych granic przekraczać nie wolno.

 


Mam jakiś sentyment do tego zdjęcia. Kiedy wpadnę na nie w necie, otwieram i patrzę przez chwilę na te twarze. Nie widać na nich lęku, rezygnacji, niewiary, nawet zmęczenia. Widać co innego. „Lufa", „Mścisław", „Łupaszka", „Szpagat" i „Żelazny". Tylko jeden z nich nie został zamordowany przez UB. Autorem zdjęcia był prawdopodobnie jeden z braci Sprudin - Mikołaj, Sergiusz lub Dymitr.

 

Wracając do Łupaszki i 5. Brygady Wileńskiej... Nie każdy dowódca potrafi być także wychowawcą, jak trzeba – ojcem, a w innym momencie – dobrym kumplem. On to potrafił. Kiedy patrzę na zdjęcia, na których się uśmiecha, w tak charakterystyczny dla siebie sposób, myślę sobie... była w nim pogoda ducha, radość, pewność, nadzieja i... wiara. Szkoda tracić takich ludzi. Wielka szkoda. Miesiąc przed wykonaniem wyroku na „Łupaszce” pozwolono mu zobaczyć się z narzeczoną. „Było to o tyle dziwne, że inny skazany na śmierć miał w więzieniu żonę i nie dostał takiej szansy. Powiedzieli, że możemy rozmawiać, ile chcemy. Byłam nieprzytomna, nie spodziewałam się tego spotkania” – wspominała pani Lidia. Widzenie trwało ok. pół godziny. Łupaszka prosił ją wtedy, aby się uczyła i wyszła za mąż... Naprawdę szkoda takich ludzi.

 

Na koniec mała dygresja. Jakiś czas temu, późną nocą, oglądałem australijski film wojenny z 1980 roku. Jego akcja rozgrywa się w Afryce Południowej podczas II Wojny Burskiej na początku XX wieku. Właściwie jest to bardziej dramat sądowy niż film wojenny. Głównym problemem jest proces wytoczony trzem Australijczykom, służącym w oddziale brytyjskiej armii. Oskarżono ich o zabicie siedmiu jeńców burskich i niemieckiego misjonarza. Żeby zrozumieć złożoność sytuacji, sięgnę do recenzji pt. „]]>Pogromca Morant]]>” , której autorem jest użytkownik o nicku „bazant57”:

 

...oskarżeni to porucznicy Morant (Edward Woodward), Handcock (Bryan Brown) i Witton (Lewis Fitz-Gerald) służący w (...) formacji, którą powołano głównie z Australijczyków do zwalczania oddziałów burskiej partyzantki (Kommando), które same starają się o zaopatrzenie (jakże to inne od obecnego znaczenia słowa). Równocześnie dowództwo brytyjskie posunęło się do internowania cywilnej ludności w obozach koncentracyjnych (tak, tak to nie pomysł Niemców) i polityki spalonej ziemi. Niszczono farmy burskie, wybijano stada, których nie dało się zagarnąć, zatruwano studnie i sypano sól na pola uprawne, aby pozbawić partyzantów żywności. Nieoficjalne rozkazy zakazywały też brania jeńców i to ich respektowanie stało się podstawą oskarżenia głównych bohaterów. Pierwszą nowożytną wojnę totalną toczono już nie przeciw kolorowym dzikusom jak w Sudanie Mahdiego, lecz przeciw białym chrześcijanom. W walkach zginęło lub zmarło w niewoli ponad 9 tys. burskich mężczyzn, a w obozach (z głodu i chorób) blisko 28 tys. kobiet, dzieci i starców. Europa, a zwłaszcza Niemcy, potępiały Wielką Brytanię za takie metody i wobec planowanych rozmów pokojowych z podbitą społecznością krokiem pojednawczym miało być skazanie kilku żołnierzy jako winnych tych zbrodni. „Poświęcenie” Australijczyków, a nie brytyjskich dżentelmenów, wydawało się niewygórowana ceną...

 

Oskarżeni oficerowie nie mieli specjalnie wielkich szans, choć trafił im się bardzo uczciwy i sumienny obrońca – major Thomas (w tej roli Jack Thompson). Robił wszystko, co mógł, nieustannie zabiegając o sprawiedliwy wyrok. Na koniec wygłosił mowę, która – pomimo późnej pory – mocno wryła mi się w pamięć:

 

Gdy jedna ze stron konfliktu odstępuje od praw i zwyczajów wojennych, można się spodziewać, że druga strona postąpi podobnie. (...) Wojna zmienia naturę człowieka. Aktów okrucieństwa rzadko dopuszczają się ludzie nienormalni. Tragedia wojny polega na tym, że okrucieństw dopuszczają się normalni ludzie w nienormalnych warunkach. W takich warunkach prozę codziennego życia zastępują: nieustanny strach i gniew, krew i śmierć. Walczących żołnierzy nie można osądzać według cywilnych praw, nawet jeśli dopuścili się czynów, które po czasie ocenilibyśmy jako niechrześcijańskie i brutalne. Gdyby podczas każdej wojny, szczególnie partyzanckiej, aresztować i sądzić pod zarzutem morderstwa wszystkich żołnierzy, którzy dopuścili się aktów odwetowych, sąd wojskowy musiałby obradować nieustannie. Nie wolno nam ferować wyroków, dopóki sami nie doświadczymy takiej samej presji i podobnych prowokacji jak żołnierze, którzy znaleźli się na ławie oskarżonych.

 

Umilkł. Zapadła cisza.

A teraz... zamknij na chwilę oczy i wyobraź sobie tych trzech oficerów na ławie oskarżonych. Widzisz ich? Siedzą wyprostowani, w nienagannie wyprasowanych mundurach, nieruchomo, oczekując na wyrok. Skupieni i spokojni, wierni i karni, dumni, pogodzeni z losem, ale nie złamani, wierzący do końca w sprawiedliwość. Widzisz ich? Widzisz wyraźnie? Wyobraź sobie teraz, że to „Ogień”, „Bury” i „Łupaszka”...

 

***

[1] Lidia Lwow-Eberle urodziła się w 1920 r. w Rosji, ale z wyboru była Polką. Dorastała w pierwszym pokoleniu odrodzonej Polski. Stwierdziła kiedyś, że została wychowana tak, iż walka o wolną Polskę była dla niej (i tego pokolenia) oczywistością. Z 5. Brygadą Wileńską AK mjr Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki” związała się od chwili jej sformowania (kilka miesięcy wcześniej dołączyła do oddziału „Kmicica”). Brała udział w wielu potyczkach Brygady (m.in. z Niemcami pod Worzianami i ze zgrupowaniem sowieckiej partyzantki pod Radziuszami). Aresztowana wraz z Łupaszką w Osielcu pod Zakopanem (30 czerwca 1948), po dwóch latach została skazana na karę dożywotniego więzienia. Wyszła na wolność w 1956 r. Dziś może się wydawać, że to "tylko" osiem lat, ale kto chciałby stracić ponad osiem lat życia mając lat 30? Ukończyła studia archeologiczne (z jej inicjatywy powstało warszawskie Muzeum Cechu Rzemiosł Skórzanych). Działała w środowisku byłych żołnierzy AK. Trudno nie nazwać jej polską patriotką, nie tylko dlatego, że została odznaczona Krzyżem Zasługi z Mieczami, Krzyżem Walecznych, Kawalerskim i Oficerskim Krzyżem Orderu Odrodzenia Polski oraz medalem "Unitas Durat Palatinatus Cuiaviano-Pomeraniensis". Kiedyś po prostu ludzie kochali inaczej, mocniej, szczerzej... i do końca. (]]>Pan Major „Łupaszka”]]>)

[2] Określenie „Żołnierze Wyklęci” nadal budzi kontrowersje, mimo że po konsultacjach zostało zaakceptowane przez wszystkie środowiska kombatanckie. Genezę tej nazwy wyjaśnił niegdyś dokładnie Leszek Żebrowski podczas ]]>swojej prelekcji]]>. Mam nadzieję, że wszyscy wiedzą dlaczego wybrano to określenie.

[3] ]]>Profesor Jaczewski]]> „nestor seksuologii” i pedofilii(!?)

[4] Piotr Dmitrowicz ]]>„Żołnierze Wyklęci nie byli szaleńcami” ]]>

5
Twoja ocena: Brak Średnia: 4.3 (11 głosów)

Komentarze

https://niepoprawni.pl/blog/tezeusz/dlaczego-komunisci-tak-bali-sie-zygmunta-lupaszki

Vote up!
0
Vote down!
0
#1634683

Bo to woda.

Vote up!
11
Vote down!
-3

Krispin z Lamanczy

#1634719

Komentarz niedostępny

Komentarz użytkownika Tezeusz (niezweryfikowany) został oceniony przez społeczność bardzo negatywnie i jest niedostępny. Nie można go już odkryć. Bardzo nam przykro.. :(

#1634722