Zdrada - polska specjalność

Obrazek użytkownika Leopold
Blog

Zdrada znana była już w starożytności, a świadczą o tym choćby słowa z opery Aida dziejącej się w starożytnym Egipcie – "Radames on zdrajcą jest", ale dopiero w nowożytnej Polsce zjawisko to znalazło warunki do ogromnego rozkwitu. Trafiali się Hiszpanie pracujący dla Anglii, byli Francuzi służący Habsburgom, jednak tylko polscy zdrajcy mogli pracować "wielowektorowo" mając wybór między różnymi pracodawcami. Znamy polskich zdrajców na żołdzie szwedzkim, austriackim, francuskim, ale najbardziej prominentni zdrajcy polscy służyli Rosjanom i Prusakom. I te kierunki cieszą się największą popularnością do dziś.

Zdradzanie jest zajęciem dochodowym, dającym dużą stopę zwrotu, jednak bywa też niebezpieczne – niejeden zdrajca zapłacił głową za swe czyny. Jednak polscy zdrajcy mieli (i mają) komfortowe warunki pracy z uwagi na niskie ryzyko zawodowe i wrodzoną łagodność (z domieszką niedołęstwa) Polaków. Ubolewał nad tym Tadeusz Kościuszko ("w Polszcze zdrada nigdy ukaraną nie została") sądząc, że to jest przyczyną rozpowszechnienia się zjawiska zdrady wśród rodaków.

W XVIII wieku urzędnik rosyjski w raporcie do centrali charakteryzował w taki sposób osobistości polskiego życia politycznego:
"Massalskiego nadzieja, że z naszą pomocą silne potrafi wytworzyć stronnictwo, oddała go w nasze ręce,
– Gozdzki, którego bogiem jest pieniądz, bierze od nas,
– Twardowski jest tchórzem bez przekonań,
– Młodziejowski, polski Machiawel, sprzedaje się więcej dającemu,
– Poniński bierze pensję, lubi wielką odgrywać rolę, niepospolicie ruchliwy”

Nietrudno sobie wyobrazić, że raporty z podobnymi charakterystykami wysyłane są także dziś.

Uderzających analogii jest zresztą więcej. Polska w dramatycznych okresie końca XVIII w. była państwem, które minister B. Sienkiewicz mógłby określić jako państwo teoretyczne - formalnie niepodległe, lecz pogrążone w chaosie decyzyjnym, niezdolne do ukrócenia anarchii i ograniczenia wpływów "sojuszników".
Często odbywały się równolegle dwa wzajemnie nieuznające się sejmiki ziemskie, wybierano posłów "dublerów", a przy niedziałających sądach (Sąd Najwyższy nie mógł zebrać się przez 14 lat) "instancją odwoławczą" był ambasador rosyjski baron Kaiserling, który mediował i łagodził uprzednio inicjowane przez siebie spory. Aby zapobiec awanturom, bójkom i tumultom podczas "wyborów samorządowych" porządek zabezpieczały "apolityczne" rosyjskie oddziały. Za następnego ambasadora Repnina demokracja szlachecka osiągnęła jeszcze "wyższy poziom" – jego oficerowie przywozili gotowe listy kandydatów do przegłosowania.

Ambasador Repnin był znakomicie zorientowany w zawiłościach personalnych i instytucjonalnych życia politycznego I Rzeczpospolitej, mechanizmach podejmowania decyzji i zwyczajach Polaków, bo przez 3 lata starannie instruował go polski zdrajca ksiądz kanonik Gabriel Podoski (ksiądz potrzebował pieniędzy, gdyż jego partnerka chciała mieć karetę). Pomysł, aby tego osobnika mianować prymasem Polski wydawał się absurdalny i niemożliwy do przeprowadzenia, gdyż zgodę musieli wydać król, nuncjusz papieski i papież. Sprawa była trudniejsza, niż osadzenie na tronie polskim Stanisława Augusta Poniatowskiego, do czego wystarczyły wpływy wśród części magnatów i kilkanaście tysięcy wojska.
A jednak dyplomacja rosyjska potrafiła tę nominację załatwić... Bynajmniej nie chodziło o wynagrodzenie niezwykle "zasłużonego" sprzedawczyka – prymas jako interrex sprawował władzę w czasach bezkrólewia i był osobą nr 2 w państwie, a zamiarem rosyjskim było opanowanie całości polskich władz (poprzedni prymas Łubieński bruździł).
Książę Repnin był ozdobą warszawskich salonów i przedmiotem westchnień dam z najprzedniejszych polskich rodów. Jego intensywna działalność erotyczna była przedłużeniem pracy urzędnika państwa carów – wiadomości uzyskane od dam przed, w trakcie, i po kopulacji były uzupełnieniem lekcji udzielanych mu przez Podoskiego. Często polscy dygnitarze wręcz stręczyli ambasadorowi swoje żony, czy córki, licząc na przychylność, profity, czy stanowiska.

W ten sposób rozwiązłość obyczajowa arystokratycznych elit ułatwiała działanie destruktorom polskiego państwa, a ten upadek moralności wynikał pośrednio z popularności francuskich encyklopedystów, którzy naukowo ustalili, że piekła nie ma.
Ten smutny czas w dziejach naszego narodu stanowi twardy dowód na tezę, że erozja chrześcijaństwa i ułuda wolności typu "róbta, co chceta" prowadzi nieuchronnie do niewoli.

Targowica – symbol zdrady
"Zawsze będę się trzymał wiernie stronnictwa rosyjskiego. Rozkazy, jakie spodoba się Jej Cesarskiej Mości przysyłać mi, zawsze będą przyjmowane z uszanowaniem i posłuszeństwem – będę wykonywać je bez najmniejszego oporu jawnego lub ubocznego"
Gdy książę Karol Radziwiłł podpisywał swoje "zobowiązanie do współpracy" uważał je za nic nie znaczący papier, bo w polskiej tradycji liczyło się tylko "słowo honoru" ("verbum nobile") – kłamcy i krzywoprzysięzcy automatycznie wykluczali się ze społeczności szlacheckiej. Dopiero Rosjanie "implementowali" nowoczesną kulturę "bumagi" zawsze zbierając dowody na piśmie. Ambasador Repnin przechowywał "papiery" (nazwane w XX wieku "kompromatami") wraz z pokwitowaniami wypłat dla jurgieltników w skrytce swojej ambasady. Skończyło się to fatalnie dla ówczesnych zdrajców, bo podczas insurekcji kościuszkowskiej rosyjskie archiwa wpadły w ręce powstańców.

Obok dygnitarzy "z najwyższej półki" – hetmanów, marszałków, biskupów, generałów, którzy nie zdążyli się ewakuować do Petersburga, na stryczek "załapał się" szeregowy szpicel Marceli Piętka w ten sposób wchodząc do historii (w dobrym towarzystwie). Biskupom przed egzekucją "zdejmowano" święcenia kapłańskie, gdyż uważano, że nie godzi się wieszać osoby duchownej.

Błędu z archiwami nie powtórzyli już spadkobiercy Repnina w roku 1990 starannie czyszcząc dokumentację. Dzięki czemu nie narazili swoich "zasobów kadrowych" użytych następnie z wielkim powodzeniem do "budowy demokracji" w III RP.

Stronnictwo pruskie wprawdzie rywalizowało ze stronnictwem ruskim, ale nasi sąsiedzi z troską przejawianą do dziś, ściśle ze sobą współpracowali, aby nie dopuścić do prób naprawy państwa.

Trwał permanentny pat legislacyjny - przed uchwaleniem Konstytucji 3 Maja obrady sejmu trwały niemal 4 lata (!) i obfitowały w dramatyczne epizody.
W pewnym momencie fanatyczny miłośnik wolności szlacheckiej – poseł Suchorzewski przyprowadził swego 9-letniego syna grożąc, że go zabije aby nie żył w "niewoli, którą ten projekt krajowi gotuje".
Jednak w tej beznadziejnej sytuacji Polska zdołała się wydźwignąć i przeprowadzić niezbędne reformy. Można podziwiać niezwykłą motywację świadomych obywateli, którzy w trosce o dobro wspólne i interes państwa zagłosowali często wbrew swoim partykularnym interesom.

Naginając nieco procedury chwalono konstytucję, która rzeczywiście ograniczała "złotą wolność szlachecką" i demokrację – pozbawiono praw obywatelskich szlachtę nieposiadającą ziemi. Wytrąciło to wrogom Polski bardzo groźny instrument do niszczenia państwowości polskiej - skupowania "na rynku pierwotnym" głosów szlachty "gołoty". Jak widać wykorzystywanie hołoty, (czy "chamskiej hołoty") do walki z Polską nie jest bynajmniej wynalazkiem ostatnich czasów.
Opór dużych rzesz szlachty był równie wielki, jak opór obecnej "totalnej opozycji" i równie wielka była motywacja sąsiadów Polski, by zniweczyć dzieło odnowy państwa. Obawiano się "tyranii absolutyzmu", "jakobinizmu" i niszczenia chrześcijaństwa przez masonerię, a ratunku przed zachodnią "zgnilizną" upatrywano w Rosji.
W tych warunkach powstała Konfederacja Targowicka, której akt założycielski zredagował w Petersburgu uzdolniony literacko generał Popow:

"My senatorowie, ministrowie Rzczpltej, urzędnicy koronni, tudzież urzędnicy, dygnitarze i rycerstwo, widząc, że już dla nas nie masz Rzczpltej, iż sejm dzisiejszy, na niedziel tylko sześć zwołany, przywłaszczywszy sobie władzę prawodawczą na zawsze, a już przeszło przez lat półczwarta ciągle ją ze wzgardą praw uzurpując, połamał prawa kardynale, zmiótł wszystkie wolności szlacheckiego, a na dniu 3 maja r. 1791 w rewolucję i spisek przemieniwszy się, w wojnę szkodliwą przeciwko Rosji, sąsiadki naszej najlepszej, najdawniejszej z przyjaciół i sprzymierzeńców naszych, wplątać nas usiłował. [...] konfederujemy się i wiążemy się węzłem nierozerwanym konfederacji wolnej przy wierze św. katolickiej rzymskiej, przy równości i dawności dla wszystkich szlachty, przy całości granic państw Rzczpltej, a przeciwko sukcesji tronu, przeciwko powiększeniu władzy królów, przeciwko oderwaniu najmniejszej cząstki kraju, przeciwko konstytucji 3-go maja, w monarchię rzeczpospolitą zamieniającej [...],
A że Rzczplta pobita i w rękach swych ciemiężycielów moc całą mająca, własnymi z niewoli dźwignąć się nie może siłami, nic jej innego nie zostaje, tylko uciec się z ufnością do Wielkiej Katarzyny, która narodowi sąsiedzkiemu, przyjaznemu i sprzymierzonemu, z taką sławą i sprawiedliwością panuje"

Papież Pius VI wystosował specjalne błogosławieństwo dla dzieła Konfederacji Targowickiej...

Nie od dziś obrona praworządności w Polsce była przedmiotem troski gremiów międzynarodowych – podobną troskę widać w rosyjskiej deklaracji wojny autorstwa gen. Bułhakowa:
"Wolność i niepodległość Najjaśniejszej Rzeczypospolitej Polskiej cały czas zaprzątały uwagę i wzbudzały zainteresowanie jej sąsiadów. Jej Cesarska Mość Cesarzowa Wszechrosji, która z tej racji złączona jest przez swoje stanowcze i formalne zobowiązania z Rzecząpospolitą, jest w sposób jeszcze bardziej szczególny przywiązana do stania na straży nienaruszalności tych dwu cennych atrybutów życia politycznego tego królestwa" (tj. wolnej elekcji i liberum veto)
"Poprzez uzurpację, zmieszanie i połączenie w nim wszystkich władz, których złączenie w jednym ręku jest sprzeczne z zasadami republikańskimi, nadużył on każdej z tych władz w sposób jak najbardziej tyrański.
By wywiązać się ze swych obietnic, Jej Cesarska Mość wydała rozkaz części swych wojsk wkroczenia w granice Rzeczypospolitej. Wojska te okażą się jako przyjacielskie, by współpracować w dziele odbudowy jej praw i przywilejów"


W wojnie 1792 roku, którą rozpoczęli Rosjanie w celu "przywrócenia demokracji", Polacy nie byli bez szans – zaprzestali walki po zdradzie króla, który przyłączył się do zwolenników Rosji. Nastąpił okres terroru i bezprawia, rabowania majątków patriotów, porachunków i tzw. "derogacji" czyli dokładnej likwidacji całego dorobku legislacyjnego polskiego rządu (żeby było tak, jak było).

Nietrudno sobie wyobrazić podobną "derogację" w wypadku dojścia do władzy obecnej "prodemokratycznej opozycji", o czym zresztą mówią otwartym tekstem jej czołowi politycy.
Szczytem żenady było uroczyste poselstwo przywódców konfederackich do Katarzyny II, którzy podziękowali jej, że zechciała przywrócić wolność w Polsce i wyrazili radość, że gdy "despotyzm osiadł tron polski, na nieszczęśliwy naród wejrzał Bóg i Katarzyna". Podobnym w swojej wymowie było wydarzenie współczesne, gdy prezydent Komorowski odznaczył 20 Rosjan, którzy "brali udział w akcji po katastrofie prezydenckiego samolotu".
Program Konfederacji Targowickiej zakładał podział państwa na prowincje ("silne samorządy") i była w nim mowa o "całości granic państw Rzczpltej, przeciwko oderwaniu najmniejszej cząstki kraju". Dlatego oddanie Wielkopolski Prusom w wyniku tajnego porozumienia Rosji z Prusami (1793) wywołało niedowierzanie w Polsce - wkraczającym wojskom pruskim opór stawił (wbrew poleceniom z Warszawy) graniczny posterunek w Kargowej k. Zielonej Góry. Natomiast targowiczanie przeżyli prawdziwy szok - dopiero teraz zorientowali się, jak bardzo zostali oszukani. Wielu wyjechało z kraju nie mogąc spojrzeć w twarz sąsiadom. Historia oceniła ich jednoznacznie - odtąd słowo "targowica" pozostało synonimem zdrady. Dzięki głupocie i łajdactwu straciliśmy państwo. Przyłożyło się do tego wielu Polaków - obok kanalii takich jak Podoski, byli karierowicze i ludzie zmanipulowani, ale najsmutniejszym faktem jest, że większość opowiadających się za "demokratyczną opozycją" była autentycznymi patriotami.
Z pewnością przywódcy targowicy nie domagaliby się na forum międzynarodowym, aby ukarać finansowo Polskę, bo jest rządzona przez oponentów politycznych i żaden nie kłamałby bezczelnie, że "są w Polsce miejsca, do których on nie może wejść".
Dlatego określanie naszych niektórych polityków epitetem "targowica" może być obraźliwe. Dla targowiczan.

Jak to było możliwe?
Rosja cały XVIII wiek niszczyła Rzeczpospolitą działaniami, które dziś określilibyśmy jako wojnę hybrydową, a które były dokładną realizacją instrukcji zawartych w chińskim starożytnym traktacie Sun Tze pt. "Sztuka wojny" pochodzącym z VI wieku pne.

"Najważniejszym osiągnięciem jest pokonać wroga bez walki.

Korzystajcie ze współpracy istot najpodlejszych i najbardziej odrażających.
Dezorganizujcie wszelkimi sposobami działalność rządu przeciwnika.
Zasiewajcie waśnie i niezgodę między obywatelami wrogiego kraju.
Nie szczędźcie obietnic i podarunków, żeby zdobyć wiadomości. Nie żałujcie pieniędzy, bo pieniądz w ten sposób wydany, zwróci się stukrotnie.
Tylko człowiek, który ma do dyspozycji takie właśnie środki i potrafi je wykorzystać, żeby wszędzie siać niezgodę i rozkład – tylko taki człowiek godzien jest rządzić i wydawać rozkazy"

Czyżby Rosjanie znali ten traktat od czasów swojej mongolskiej niewoli?
Mimo francuskiego tłumaczenia z końca XVIII wieku, w zachodnim świecie traktat był właściwie nieznany. Spopularyzował go dopiero angielski sowietolog Christopher Story pod koniec XX wieku, gdy trafił na niemieckie tłumaczenie pochodzące z komunistycznej uczelni wojskowej. Nietrudno zauważyć, że nauki Sun Tze są kompletnie sprzeczne z chrześcijańską etyką rycerską. Dlatego taktyka ta okazała się szczególnie skuteczna w konfrontacji ze światem zachodniego chrześcijaństwa. Ludzie skrępowani zasadami – poniekąd niewolnicy dobra, piękna, prawdy ("prawda nas wyzwoli") mają małą szansę w starciu ze złem, szpetotą i kłamstwem. Do dziś świat zachodni jest właściwie bezbronny wobec destrukcyjnych działań rosyjskich. Naiwna nadzieja, że neosowieckie państwo carów można okiełznać i ucywilizować za pomocą współpracy gospodarczej, dżinsów, muzyki rockowej i McDonaldów okazała się błędna.

W XVIII wieku Polacy zorientowali się w sposobach działania Rosjan (choć może za późno), jednak nie potrafili znaleźć remedium.
Tadeusz Kościuszko tak pisał w "Uniwersalu Połanieckim":
"Chytrość moskiewskich intryg, mocniejsza niż broń, gubiła zawsze Polaków samymi Polakami. Orężem Polaków pokonać nie można, gdyby chytry nieprzyjaciel przewrotnością, zdradą i podstępami nie niszczył chęci, i sposobu odporu. Cały ciąg tyranii moskiewskiej w Polszcze jest dowodem, do jakiego stopnia ta przemoc miotała losem naszym i używając koleją przekupstwa, zwodniczych przyrzeczeń, podchlebiania, przesądom, głaskania namiętności, burzenia jednych przeciwko drugim, czernienia u obcych, wszystkiego słowem, co złość piekielna z chytrością najprzewrotniejszą połączona wymyślić może"

Ambasador Repnin (kawaler Orderu Orła Białego!) chciał przejąć Rzeczpospolitą w myśl wskazań SunTze - metodami pokojowymi za pomocą swoich narzędzi (intrygi, przekupstwa). To się nie udało - Polacy stawili zbrojny opór.
Wojsko rosyjskie musiało walczyć wspomagając "naszego człowieka w Warszawie" czyli króla St. Poniatowskiego przeciw konfederacji barskiej (1768), w wojnie "o przywrócenie praworządności" (1792) i tłumiąc Powstanie Kościuszkowskie (1794). Dopiero wtedy osiągnięto ostateczne zwycięstwo likwidując państwo polskie. Katarzyna II mogła sobie przerobić tron polski na sedes, a Prusacy rabując nasze insygnia królewskie mogli przetopić w Berlinie koronę Chrobrego.

Skąd się biorą zdrajcy?
Attache wojskowy w Moskwie płk Tadeusz Kobylański został zwerbowany przez sowiecki wywiad na tle obyczajowym. Później jako bliski współpracownik ministra Becka w MSZ informował w "czasie realnym" sowietów o rokowaniach z Niemcami w sprawie Gdańska i "korytarza". Być może dzięki niemu rząd polski kompletnie nie brał pod uwagę możliwości ataku wojsk sowieckich.
Chrześniaczka J. Piłsudskiego literatka Wanda Wasilewska (córka socjalisty Leona Wasilewskiego – przyjaciela marszałka) umiłowała sobie komunizm i Józefa Stalina, z którym ponoć dzieliła łoże. Nie dostała nagrody Nobla, bo wówczas jeszcze sowieci nie dysponowali technologią sterowania werdyktem noblowskim. Stała na czele utworzonego w ZSRR Związku Patriotów Polskich, z którego rekrutowały się kadry powstającej komunistycznej Polski (w ZPP trafiali się etniczni Polacy, ale byli w mniejszości). Swoją gorliwością Wasilewska szokowała nawet komunistów - podczas sowieckiej okupacji Lwowa postulowała aby wymienić wizytówki na drzwiach na pisane cyrylicą...
Ludwik Kalkstein pracował w wywiadzie AK. Aresztowany załamał się, gdy Gestapo na jego oczach torturowało jego rodzinę. Poszedł na współpracę z Niemcami wciągając szwagra E. Świerczewskiego i późniejszą żonę B. Kaczorowską. Ci zdrajcy doprowadzili do aresztowania Grota – Roweckiego, a także ok. 500 innych osób. Kontrwywiad AK zlikwidował Świerczewskiego, Kaczorowską oszczędzono, bo była w ciąży. Natomiast Kalkstein poczuł się Niemcem i walczył w powstaniu w niemieckim mundurze. Po wojnie UB poddało go "recyklingowi" (jak wielu innych konfidentów Gestapo) i zatrudniło jako swojego agenta. Pod nazwiskiem Ciesielski pracował w Wojewódzkim Domu Kultury w Koszalinie, w której to instytucji ja miałem zaszczyt pracować, może przy tym samym biurku. Zdrajcy dożyli sędziwego wieku.
Również długim życiem, pobierając wysoką emeryturę do śmierci w 2008 roku, cieszył się Mieczysław Widaj – oficer AK, przedwojenny prawnik ze Lwowa. Jakimś cudem udało mu się uniknąć śmierci z rąk hitlerowców, stalinowców czy banderowców. Jako jeden z nielicznych prawników w komunistycznym aparacie represji wysługiwał się sowietom wydając ok. 100 wyroków śmierci na żołnierzy podziemia niepodległościowego.
Powyższe przypadki świadczą, że wtedy sytuacja była jasna – nie mieliśmy wątpliwości, kto jest zdrajcą, ale później pojęcie zdrady zaczęło się rozmywać.
Gdy w "późnym PRL-u" liczba tajnych współpracowników SB sięgała 100 tysięcy, określanie ich mianem zdrajców wydawało się przesadą, choć działali z niskich pobudek (pieniądze, awans, paszport), wysługiwali się wrogom Polski, a czasem mogli doprowadzić do śmierci innych osób.
Sytuacja się skomplikowała tak dalece, że ppłk Adam Hodysz - bodaj jedyny funkcjonariusz SB wspomagający "Solidarność", stracił pracę szefa delegatury UOP w Gdańsku na żądanie prezydenta Wałęsy, który zarzucał mu... skłonność do zdrady. Z kolei gen. Jaruzelski zastanawiał się "jeżeli Kukliński nie jest zdrajcą, to kim my jesteśmy?"

Pełną swobodę zdrajcy uzyskali dopiero w III RP – nastał złoty wiek zdrajców polskich. Szpicel Naumowicz - "kontakt operacyjny" (KO) ambasadora Repnina, nie miał lekkiego życia. Ludzie go lżyli, pluli, czasem ktoś zdzielił laską po grzbiecie. Dziś byłby prawdopodobnie w europarlamencie obok takich kolegów jak "Znak", "Buer", "Belch", "Carex", "Karol" i wzywał do "obrony praworządności" w Polsce i sankcjom przeciw "reżimowi Kaczyńskiego".
Współcześni zdrajcy już nie muszą się ukrywać pod pseudonimami, sekretnie spotykać z oficerami prowadzącymi i obawiać dekonspiracji. Dziś brylują w mediach, działają pod swoimi nazwiskami w blasku reflektorów, przywdziewają maski obrońców demokracji i strażników wartości europejskich. Na tym tle ten facet od "Soku z buraka", który próbował ukryć swoją tożsamość zdając sobie sprawę ze swojej hańbiącej działalności, ma resztki poczucia przyzwoitości. Bo chyba nie boi się, że "siepacze Kamińskiego" kolbami załomocą o 6 tej rano, a "sąd pisowski" ukaże go surowo, dla przykładu.

Gdy Rosja oddała część terytorium swojego protektoratu (bo tym była Polska) zaprzyjaźnionym Prusom, spowodowało to ostateczną kompromitację targowiczan. Dziś nawet wydarzenie tak dramatyczne, jak zbrodnia smoleńska, nie wyeliminowało z życia politycznego postaci odpowiedzialnych za "katastrofę". Świadczy to o znakomitym przygotowaniu polskiej "pierestrojki" na odcinku medialnym. Pamiętamy jednolity przekaz wszystkich mediów z wyjątkiem niszowych - Radia Maryja i Gazety Polskiej. Ktoś wiedział zawczasu, że będzie "katastrofa", bo w przeddzień TVP odsunęła red. Sakiewicza z dostępu do wizji. Nikt w czasie realnym nie mógł zadać niewygodnych pytań.

Jak dotąd, tylko wyprowadzony z równowagi Jarosław Kaczyński powiedział "zdradzieckie mordy" o osobach odpowiedzialnych za Smoleńsk. Wydaje się jednak, że zbliża się dzień, w którym putinowska wersja smoleńskiej tragedii będzie nie do utrzymania. Świadczy o tym przygotowywanie "szalupy ratunkowej" dla użytecznych zasobów kadrowych pod kierunkiem tego, co wzruszył się do łez nad konstytucją pisaną przez komunistów.

Zdrajcy w naszej historii byli, są i będą. Musimy się nauczyć ze zdradą żyć. Lecz najważniejszą rzeczą jest zdradę rozpoznać i nazwać, a może nawet ukarać.

5
Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (2 głosy)

Komentarze

że od wieków tylu zdrajców suwerennie wybieramy? Argumenty o przekupywaniu (co było faktem) o tyle nie trafiają mi do przekonania, że trzeba było sporą liczbę "wyborców" przekupić. Ja rozumiem, że w 1701 (chyba? nie pamietam dokładnie) to litewska szlachta prosiła cara o pomoc, ale sami Litwini chyba nie daliby rady. Katarzyna chyba tę "opiekę" nad Rzeczpospolitą "odziedziczyła" po swych poprzednikach.A tak nawiasem; jak w szkole pytałem nauczycielkę dlaczego rozbiory dokonywały się bez żadnego oporu z naszej strony, to nic nie wspominała o długach naszego Stasia. Dowiedziałem sie o tym znacznie później. Ciekawe czy "wyborcy" naszego króla tez o tym wiedzieli? Pozwalam sobie załaczyc link do takiej informacj. https://ciekawostkihistoryczne.pl/2015/05/15/stanislaw-august-poniatowski-najbardziej-zadluzony-krol-europy/

Vote up!
1
Vote down!
-2
#1631250