W JAPONII JAK W TUSKOLANDII

Obrazek użytkownika sigma
Blog

Japonia planowała dalszą ekspansję nuklearną zamierzając do 2030 roku produkować 50% elektryczności za pomocą energii nuklearnej. Planowała do tego czasu zbudować następne 50 reaktorów

W latach 70-ych, po kryzysie naftowym Japonia przerzuciła się na energetykę jądrową. Niestety, powiązania pomiędzy rządem a przemysłem nuklearnym są tak bliskie, że cierpi na tym bezpieczeństwo kraju. Kontrole są niedbałe, a każdy, kto krytykuje ten stan rzeczy może stracić pracę.

11 marca Yukio Yamaguchi, fizyk atomista, a zarazem aktywista ruchu anty- nuklearnego, znajdował się na terenie największej w świecie elektrowni jądrowej, Kashiwazaki-Kariwa, usytuowanej na zachodnim wybrzeżu Japonii. Odbywało się tamże posiedzenie dotyczące bezpieczeństwa elektrowni jądrowych na wypadek trzęsienia ziemi i tsunami.

Podczas posiedzenia przedstawiciele TEPCO, czyli właścicieli elektrowni oznajmili, że ich elektrownie są absolutnie zabezpieczone przed tsunami i trzęsieniem ziemi. W środku przemówienia zaczeło się trzęsienie ziemi. Kiedy się skończyło, mówca raz jeszcze zaznaczył, że ich elektrownie jądrowe są znakomicie zabezpieczone przed katastrofami naturalnymi.

W owej chwili 200 km dalej na wschód 14-metrowe tsunami własnie toczyło się w stronę 6-metrowego falochronu zabezpieczającego drugą co do wielkości elektrownię jądrową TEPCO, Fukushima 1.

Trzęsienie ziemi spowodowało pęknięcie obudów bezpieczeństwa. Pręty paliwowe stopiły się we wrzące kałuże uranu, wytapiając dziury w dnie zabiorników ciśnieniowych reaktora R1. Nie uniknięto nawet eksplozji wodoru.

Slogany o znakomitym zabezpieczeniu elektrowni okazały się łgarstwem. Dziesiatki tysięcy ludzi zostało ewakuowanych, prawdopodobnie na zawsze. Nawet górska wioska Iitate, oddalona od elektrowni o 40 km musiała być ewakuowana.

Przez dwa miesiace kierownictwo TEPCO próbowało uspokoić społeczeństwo. Twierdziło, ze nie ponoszą żadnej odpowiedzialności za katastrofę, ani za fiasko prób przywrócenia kontroli nad reaktorami. Dopiero pod koniec maja prezes i wiceprezes TEPCO podali się do dymisji – decyzja wymuszona głównie potężnymi stratami finansowymi równymi 10,7 miliarda euro.

Jednak wymiana kierownictwa TEPCO nie zmieni w niczym nieudolnego prowadzenia akcji ratunkowej.

Nie bardzo nawet wiadomo, kto konkretnie jest odpowiedzialny za katastrofę. TEPCO zrzuca odpowiedzialność na premiera Naoto Kan, a premier na TEPCO.

Jednocześnie Nuclear and Industrial Safety Agency (NISA) oznajmiła, ze wspiera TEPCO w kierowaniu kryzysową sytuacją. Zaś rząd wsparł TEPCO astronomiczną sumą 43 miliardów euro, aby uchronić firmę przed bankructwem. Firma jest za duża, aby można było pozwolić jej zbankrutować – podobnie jak miało to miejsce przy finansowym wsparciu europejskich i amerykańskich banków podczas kryzysu.

TEPCO jest czwartą co wielkości kompanią energetyczną na świecie, zatrudnia ponad 52 000 ludzi, a jej roczny przychód wynosi 35 miliardów euro. Przed II wojną światową rząd znacjonalizował wszystkie przedsiębiorstwa elektryczne i połączył je w regionalne monopole. W rezultacie dziesięć istniejących kompanii jest obecnie prywatnych, przy czym zachowują monopol w regionie.

Ministerstwo Gospodarki, Handlu i Przemysłu traktowało zawsze kompanie elektryczne jak narzędzia do kierowania przemysłem. Dzięki temu elektrownie miały zagwarantowane zyski. Około 45 milionów ludzi w rejonie Tokio czerpie energię elektryczną od TEPCO.

TEPCO jest wszechobecna. Płaci za badania i sponsoruje wiele nowych programów. Zbudowała nawet ogromne muzeum elektryczności w Tokio.

Katastrofa w Fukushima zniszczyła znacznie więcej niż elektrownię. Zdestabilizowała cały system, na którym opierał się japoński przemysł.

W Japonii hasło“wioska atomowa” odnosi się do odizolowanej elity, która powstała wokół kompleksów nuklearnych. Pracownicy TEPCO, pracownicy ministerstw do spraw nuklearnych, a także naukowcy, politycy i dziennikarze należą do tego elitarnego klubu.

Wszyscy są powiązani wspólnymi interesami, wszyscy studiowali na najlepszych uczelniach Tokio, a potem pracowali w TEPCO lub agencjach powiązanych z firmą.

Przemysł nuklearny i jego rządowe urzędy kontrolne są ściśle powiązane z politykami. Kierownictwo TEPCO nalezy do ścisłej czołówki wspierających finansowo konserwtywną Liberal Democratic Party (LDP).

Jednoczesnie związek zawodowy pracowników branży elektrycznej wspiera finansowo partię premiera Democratic Party of Japan (DPJ). Dzięki temu żadna z tych partii nie krytykuje przemysłu nuklearnego.

Przemysł jądrowy, elektrownie jądrowe, partie polityczne i naukowcy zbudowali wokól siebie nietykalny święty przybytek i tym samym stali się zagrożeniem dla demokracji japońskiej.

Jest oczywistym, że podstawowa zasada atomowej wioski: “ręka rękę myje” zagrała kluczową rolę w katastrofie w Fukushima 1. Zgodnie z wyliczeniami TEPCO maksymalna wysokość tsunami w Fukushima 1 wynosiła 5,7m. Wyliczenia bazowały na wytycznych Stowarzyszenia Japońskich Inżynierów. Jednak większość owego gremium składającego się z 35 członków to byli pracownicy elektrowni jądrowych lub też ciał doradczych.

Zresztą i media mają swój współudział w katastrofie, jako biorcy grantów od przemysłu elektrycznego.

W sumie, katastrofa wynikła z przyczyn naturalnych, ale to Japonia stworzyła warunki ,w których mogła sie zdarzyć.

Mało który kraj na ziemi mniej nadaje się do stosowania technologii nuklearnych wysokiego ryzyka, aniżeli nawiedzana trzęsieniami ziemi Japonia. Legenda mówi, że wyspy spoczywają na grzbiecie wielkiej ryby, ryby która wciąż skacze i potrząsa wyspami. Nie jest to więc dobra baza dla trzeciej największej na świecie kolekcji reaktorów nuklearnych. Tylko USA i Francja mają więcej reaktorów.

Tym niemniej, do chwili katastrofy Japonia planowała dalszą ekspansję nuklearną zamierzając do 2030 roku produkować 50% elektryczności za pomocą energii nuklearnej. Planowała do tego czasu zbudować drugie tyle reaktorów.

W latach 70-ych podczas kryzysu naftowego Japonia, ówczesny „azjatycki tygrys” przeszedł na energię nuklearną.

Upojeni wizją niezależności energetycznej, japońscy politycy zapoczątkowali nawet produkcję plutonu.

Podczas gdy większość światowych państw nuklearnych zaniechała tej ryzykownej i kosztownej opcji, Japonia zaczęła budować swój pierwszy reaktor powielający w 1993 roku wylewając fundamenty pod zakład przerobu wypalonego paliwa w Rokkasho na północnym krańcu Honshu.

Przy dotychczasowym koszcie ponad 14 miliardów euro, zakład jest jednym z najdroższych zakładów na świecie, chociaż nie osiągnął dotąd pełnej mocy przerobowej

Energia atomowa stała się w Japonii obiektem kultu.

Jakakolwiek krytyka pod jej adresem kończy najbardziej obiecującą karierę.

TEPCO rozciąga swoje wpływy i na naukowe laboratoria. Firma przeznacza miliony na uniwersytety, a także wspiera wiele stowarzyszeń, gremiów badawczych czy komisji. Ta forma działalności charytatywnej okazała się bardzo opłacalna.

Na uniwersytecie w Tokio nikt nie ośmiela się krytykować TEPCO nawet teraz, po katastrofie w Fukushima.

Kto krytykuje energię jądrową, nie jest promowany, nie zostaje profesorem, a już na pewno nie jest wyznaczany na stanowiska w ważnych komisjach.

Czasami są podnoszone pewne wątpliwości na stosunki kumoterskie panujące w komisjach. Pięć lat temu sejsmolog Katsuhiko Ishibashi zrezygnował ze stanowiska w komitecie, któremu przydzielono zadanie dokonania zmian w zasadach bezpieczeństwa dla japońskich elektrowni jądrowych. Z dziewiętnastu członków komitetu jedenastu było również członkami komitetów lobby elektrycznego. Ishibashi skrytykował proces podejmowania decyzji, jako nienaukowy. Ostrzegł też, że jesli nie polepszy się standardów technicznych elektrowni jądrowych, Japonia może doczekać się katastrofy spowodowanej trzęsieniem ziemi.

Jednak z takimi ostrzeżeniami trudno się przedrzeć do mediów, skoro TEPCO wydaje rokrocznie milion za milionem euro na media i PR tworząc nawet nowe kanały i programy telewizyjne.

„Przy TEPCO każdy się wyżywi” – oto maksyma społeczeństwa.

TEPCO ma również zwyczaj kaptowania sobie przychylności dziennikarzy fundowanymi luksusowymi wycieczkami. Na przykład 11 marca przewodniczący TEPCO Katsumata zabawiał dziennikarzy na luksusowej „edukacyjnej wycieczce” w Chinach.

Nie brakowało ostrzeżeń przed katastrofą, ale nigdy nie wywołały one żadnej reakcji. Największy skandal wywołał w 1989 roku Kei Sugaoka, amerykański inżynier pochodzenia japońskiego, pracujący dla General Electric, któryy przeprowadzał kontrolę w reaktorze R1 w Fukushima 1.

Zaskoczyły go spore pęknięcia w suszarce parowej. Po chwili zrozumiał, ze urządzenie zostało nieprawidłowo zamontowane – było przekręcone o 180 stopni. Zawiadomił o tym General Electric, po czym czekał na dalsze instrukcje. Po kilku dniach przełożeni oznajmili mu, że ma wykasować z inspekcyjnego nagrania video te fragmenty, gdzie widać pęknięcia, co też uczynił, podczas gdy dwóch przedstawicieli TEPCO patrzyło mu na ręce..

Tym niemniej zapisał całość zdarzeń i zachował wszystkie dokumenty. Po zwolnieniu z General Electric w 1998 roku Sugaoka postanowił całą sprawę ujawnić. 28 czerwca 2000 roku napisał do NISA opisując całe zdarzenie.

Spowodowało to niebywały skandal. Wkrótce okazało się, że TEPCO regularnie fałszowało raporty bezpieczeństwa. Prezes firmy i czterech członków zarządu musiało złozyć rezygnacje, a rząd tymczasowo nakazal wyłączenie 17 reaktorów.

Mniej więcej w tym samym czasie okazało się, że kilku pracowników TEPCO informowało NISA o naruszeniu zasad bezpieczeństwa. Ta natomiast tylko zwrotnie przekazywała dane informatorów TEPCO, a sprawę zamiatała pod dywanik.

Skandal wkrótce wyciszono. Jednak wówczas na scenie pojawił sie gubernator prefektury Fukushima, Eisaku Sato, który postanowił osobiście monitorowac stan bezpieczeństwa w elektroni jądrowej..

Od 2002 do 2006 informatorzy z elektrowni najpierw kontaktowali się z nim.Dopiero po zarejestrowaniu i udokumentowaniu zażaleń, gubernator przesyłał je do NISA. Jednak nie doczekał się żadnej reakcji.

NISA, która zasadniczo powinna monitorowac przemysl nuklearny, jest zależna od Ministerstwa Przemysłu Nuklearnego. Zaś owo wszechwładne ministerstwo (METI) powstało, aby promować energetykę jądrową oraz eksportować japońską technologię nuklearną. Tym samym system stworzył wewnętrzny konflikt interesów.

Kontrole były farsą. Pracownik widząc zbliżającego się inspektora pośpiesznie wycierał cieknący wymiennik ciepła i się oddalał. Inspektor, który to doskonale widział, ignorował awarię.

Kumoterskie stosunki pomiędzy przemysłem jądrowym i ciałami kontrolnymi obrósł już w legendę. Jego japońska nazwa brzmi amakudari, co oznacza „zstapienie z nieba” i odnosi się do stałej praktyki rządowych oficjeli po odsłużeniu kadencji w fotelu ministerialnym do obejmowania lukratywnych posadek w elektrycznym gigancie.

Jedna z wiceprezesur w TEPCO była całymi latami zarezerwowana dla ówczesnego sekretarza stanu Takeo Ishihara, który sprawowal w rządzie funkcję koordynatora do spraw polityki nuklearnej. Kiedy TEPCO zatrudniło go w 1962 roku, został dyrektorem, a wkrótce wiceprezesem.

W 1980 sekretarz stanu w ministerstwie energii też przeniósł się do TEPCO. Pomiędzy 1990 a 1999 zatrudnieni zostali inni wysocy przedstawiciele ministerstwa.

Niewykwalifikowani robotnicy elektrowni są w większości zatrudnieni czasowo, lub też pracują dla kooperantów TEPCO. Jednak nawet wysoko kwalifikowani specjaliści często nie są zatrudnieni przez TEPCO, lecz przez producentów, jak Hitachi czy Toshiba, a nawet bezpośrednio przez General Electric w USA.

Ci eksperci wiedzą aż za dobrze, jak niewiele zarząd TEPCO wie o swoich reaktorach.

Oficjele wykazują się tylko mieszanką arogancji i niekompetencji.

W lutym 2011 najstarszy reaktor R1 w Fukushima 1 otrzymal przedłużenie resursu na następne 10 lat. Co gorsza wydłużono okresy, w jakich elektrownie atomowe powinny być kontrolowane z 13 do 16 miesięcy.

Od 11 marca reporterzy telewizyjni i dziennikarze okupują parter kwatery głównej TEPCO. Podczas konferencji prasowych są zarzucani niezrozumiałą mieszaniną podobno dokładnych danych. Jednak zazwyczaj wkrótce potem okazuje się, że dane są błędne.

Przedstawiciele TEPCO bardzo nie lubią mówić o odpowiedzialności za katastrofę. Wszelkie pytania zbywają rytualnym „Bez komentarzy.”

Reporter telewizyjny Takashi Uesugi 15 marca o g.13 przeprowadzał wywiad na żywo. Oznajmił, że z reaktora R3 wydobywa sie radioaktywny pył i że informują już o tym zagraniczne stacje. Po skończonym programie oznajmiono mu, ze to jest koniec jego pracy dla telewizji. Dodano, że nie było żadnych nacisków z TEPCO.

Przeniósł się do telewizji Asahi Newstar, lecz po zaproszeniu do studia krytyka energetyki jądrowej (jako gościa programu), TEPCO zaprzestało sponsorowania telewizji. TEPCO oznajmiło też, że podjęło tę decyzję znacznie wcześniej i nie ma ona żadnego związku z owym zaproszonym krytykiem.

W międzyczasie japoński rząd zaczął prosić o usuwanie z internetu „fałszywych raportów” o Fukushimie, argumentując, ze nie nalezy siać paniki. Wydano zarządzenie, że wszelkie informacje, które „zakłócają społeczny porządek i morale” powinny być usunięte.

.

Ktokolwiek śmie wypowiadać się krytycznie o TEPCO, jest zastraszany.

Eisaku Sato, były gubernator prefektury Fukushima zaangażował się w monitoring elektrowni. Zaprosił z całego świata ekspertów, aby wspólnie opracowali nową japońską politykę energetyczną. Znienacka w 2006 zostal aresztowany pod zarzutem korupcji.

Sąd uznał go winnym i chociaż sąd apelacyjny w Tokio zawiesił wyrok, nie zmienił sentencji wyroku. Obecnie sprawa znajduje sie w Sądzie Najwyższym.

Smaku całej sprawie dodaje informacja, że prokurator w sprawie Sato został w międzyczasie skazany na 18 miesięcy więzienia za umieszczenie fałszywych dowodów w miejscu zamieszkania wysokiego urzędnika rządowego, którą to sprawę później badał.

Premier ostatnio oznajmił, że zamierza zdekartelizować agencje kontrolne, przełamać regionalne monopole elektrowni japońskich i przemyśleć politykę energetyczną na nowo.

Nalezy więc przypuszczać, że powstanie nowa komisja do zbadania katastrofy i będzie się składać z tych samych ludzi, co zawsze.

Skąd my to znamy?

opracowane na podstawie:

http://www.spiegel.de/international/world/0,1518,764907,00.html

Brak głosów

Komentarze

Pamiętam dzień po Czarnobylu, jechałem wtedy do Włocławka w interesach i po przejeździe na drugą stronę Wisły zobaczyłem na wodzie dużo łodzi motorowych  kręcących się po akwenie. Były w kolorze jasno szarym. Po dojeździe do Włocławka i załatwieniu spraw firmowych wracałem tą samą drogą i na zalewie łódek jakby przybyło o większe. Wtedy po raz pierwszy poczułem w ustach metaliczny smak, a za chwilę w radiu podano wiadomość, że "Czarnobyl wybuchł". Było to w 1986 roku,

Dlaczego to piszę, otóż po awarii w Japonii jakieś dwa tygodnie po, poczułem w ustach ten sam metaliczny smak. Ktoś kłamie na dużą skalę, myślę, że mój wywód pozwoli niektórym zastanowić się, jak są informowani przez władze.

Póki co chcą nam zafundować EJ, za nasze pieniądze.

Luzik

Vote up!
0
Vote down!
0

Luzik

#161939

Dowiedziałem się, że w Czarnobylu była awaria i zmierzyliśmy w pracy pył na parapecie okna w pracowni; głośnik licznika zaterkotał, co nas zdeprymowało. Szef stwierdził, że nie zmierzyliśmy poziomu odniesienia (sprzed katastrofy), więc trudno określić wzrost poziomu promieniotwórczości, a na koniec stwierdzł, że są w tym celu powołane stosowne instytucje posiadające odpowiedni sprzęt i żebyśmy sobie z tymi 'pomiarami' dali spokój.
W jakiś czas później oglądałem stację poboru wody z jeziora Bodeńskiego, która na bieżąco mierzyła wiele parametrów pobieranej wody, w tym aktywność promieniotwórczą. Inne parametry były mierzone technikami chromatograficznymi i spektrometrycznymi kilka razy dziennie zgodnie ze stosownym harmonogramem. Na dodatek w wodzie tej hodowano różne gatunki wrażliwych ryb. Takie zabezpieczenia gwarantowały, że woda docierająca do końcowego odbiorcy spełniała zakładane kryteria jakościowe.

Vote up!
0
Vote down!
0
#162078