TO JEST WOJNA O PAMIĘĆ

Obrazek użytkownika Jacek Mruk
Kraj
]]>https://bezdekretu.blogspot.com/2019/03/to-jest-wojna-o-pamiec.html]]> TO JEST WOJNA O PAMIĘĆ Sposób, w jaki partia rządząca oszukała Polaków w sprawie ustawy o IPN, zasługuje na szczególną uwagę. Nie dlatego, iż wyborcy tej partii mieliby dostrzec zachowania swoich wybrańców lub domagali się od nich walki o polskie interesy, ale wyłącznie z tej przyczyny, że konsekwencje bezmyślności i serwilizmu partii Kaczyńskiego przez długie lata będą ciążyły nad realiami III RP i dotkną każdego, komu sprawy polskie nie są obojętne. Postępki partii rządzącej w kwestii przyzwolenia na fałszowanie historii, nie są bowiem „tematem politycznym” i nie mają nic wspólnego z jakąkolwiek „strategią” prezesa PiS. Nie jest to również „temat żydowski” i łączenie go z urojonym „polskim antysemityzmem” jest zabiegiem z zakresu ordynarnej demagogii. Taką samą, negatywną ocenę zjawiska należałoby postawić w przypadku działań każdego innego państwa i środowiska. A jednak, nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie utrzymywał, że opór wobec legislacyjnych roszczeń Francji, Słowacji czy Rumunii, miałby być objawem „polskiej frankofobii”, „słowacko-fobii”, czy niechęci do Rumunów. Jeśli – dla obrony słuszności postawy PiS, ktoś sięga po zarzut „antysemityzmu”, a nawet chciałby widzieć w krytyce tej partii odbicie jakichś „interesów rosyjskich”, dokonuje podobnego fałszerstwa, jakim przez trzy dekady posługiwał się aparat propagandowy III RP. Czyż środowisko GW itp. obcych ośrodków, stawiając Polakom absurdalne zarzuty „antysemityzmu”, nie czyniło tego w obronie własnych interesów i życiorysów, w celu wykazania „słuszności” swoich „linii programowych”? Grupa rządząca, która w krytyce serwilistycznej postawy wobec Izraela chciałaby widzieć objaw „polskiego antysemityzmu” lub węszy w tym inspirację Putina, sięga dziś po bliźniaczą retorykę i obronę partyjnych interesów utożsamia z polską racją stanu. Gdy w połowie ubiegłego roku, rząd PiS zrezygnował z zapisów noweli ustawy o IPN i pod wpływem nacisków ze strony obcych państw i środowisk antypolskich wykreślił z niej sankcje karne, mieliśmy do czynienia z wydarzeniem niespotykanym w dziejach współczesnej Europy. Nie potrafiłbym podać przykładu równie spektakularnego ustępstwa, dokonanego równie otwarcie, na oczach milionów obywateli, przy milczeniu tzw.”elit” i obojętności wyborców. Nie umiałbym też odpowiedzieć na pytanie: czy Rosji bardziej zależy na poróżnieniu PiS-u z Izraelem i z USA, czy na rezygnacji z istotnego elementu suwerenności, jakim jest niezależność ustawodawcza? Jeśli ówczesne zachowanie polityków PiS, niczego nie nauczyło zwolenników tej partii i nie wywołało w nich wstrząsu, zawdzięczamy to imponującej osłonie medialnej ze strony partyjnych przekaźników oraz zatrważająco niskiej świadomości wyborców, którym patriotyzm myli się z „wiernością partii”, a idee z „interesem partyjnym”. W tekście „PRZEPAŚĆ” z 26 lutego 2018 roku napisałem: „Chodzi o stworzenie precedensu, w którym rząd III RP ugnie się pod presją obcych mocarstw i dokona zmiany swojego prawodawstwa. Jeśli ten precedens nastąpi, otworzy on drogę do kolejnych aktów kapitulacji i przyspieszy rezygnację z resztek suwerenności. W taki sam sposób, będzie można „sformatować” ustawę reprywatyzacyjną, wymusić korzystny kontrakt lub zgodę na przyjęcie regulacji UE. To wydarzenie, będzie też wytyczało wyraźną cezurę w świadomości Polaków. Nie dlatego, byśmy mieli poznać zakres utajnionych geszeftów lub chcieli wyrazić swój sprzeciw, ale z tej przyczyny, że trwając pod medialną „narkozą” partyjnej propagandy, w atmosferze „ufności” i entuzjazmu z sukcesów „naszego rządu”, przekroczymy jedną z najważniejszych granic. Gdy ją przekroczymy-dalej będzie tylko przepaść”. Jeśli powracam do tematu i ponownie próbuję zainteresować nim czytelników, to dlatego, że w moim najgłębszym przekonaniu, ta granica - przyzwolenia na zło, została już przekroczona, a przepaść jest jedynym kierunkiem, w jakim zmierza to państwo. By zobrazować zakres szalbierstwa z jakim mamy dziś do czynienia, sięgnę po wypowiedzi prominentnych polityków partii rządzącej. Jarosław Kaczyński ,w wywiadzie z 27.06.2018 perorował: „Celem podpisania polsko-izraelskiego dokumentu jest walka o prawdę historyczną. W mojej opinii dzięki temu porozumieniu uzyskujemy więcej, niżbyśmy byli w stanie osiągnąć dzięki przepisom nowelizacji ustawy o IPN. Otwieramy sobie drogę do ofensywy antydefamacyjnej. Proszę zwrócić uwagę, że władze Izraela – a one w kontekście spraw związanych ze zbrodniami II wojny światowej z oczywistych względów są niezwykle istotne – w całości potwierdzają polskie stanowisko: sprawcami są Niemcy; polskie społeczeństwo i polskie państwo podziemne nie miało nic wspólnego z Holokaustem, przeciwnie, robiło, co mogło, by ratować swoich obywateli narodowości żydowskiej. Potępiają antypolonizm, tak jak potępiają antysemityzm. W mojej ocenie wspólna deklaracja naszych rządów kończy sprawę i daje szansę na walkę o dobre imię Polski w zupełnie nowych, bardzo sprzyjających okolicznościach”. Tego samego dnia, szef rządu twierdził z mównicy sejmowej: „W niedalekiej przyszłości zobaczycie, że to był krok we właściwym kierunku, że to była polityka, która bardzo mocno nam się opłaciła; budujemy prawdziwą polską narrację”. Ważną deklarację złożył też polityk, znany z obaw posądzenia o „rusofobię”. Jarosław Selin, w wypowiedzi z 28.06.2018 oświadczył: „Deklaracja Polski i Izraela jest potężnym argumentem w rękach Polski oraz o tym, że przywódca Izraela potępił antypolonizm. Będziemy mogli posługiwać się tym dokumentem w walce o prawdę”. Planujemy w Izraelu polski sezon historyczny. Chcemy, żeby w Izraelu odbyły się seminaria, wykłady czy wystawy polskich historyków, naukowców. Mamy dużą pracę do wykonania”. Wytłuszczone przeze mnie fragmenty wypowiedzi, mają uzmysłowić czytelnikom, że politycy PiS z równą łatwością tłumaczyli wówczas własną indolencję, jak dziś zapominają o swoich deklaracjach i rzekomym znaczeniu „wspólnej deklaracji”. Bo, nie tylko nie nastąpiła żadna „ofensywa antydefamacyjna”, nie tylko nie urządzono w Izraelu „sezonu historycznego” i nie zorganizowano przedsięwzięć służących prawdzie historycznej, ale dokument podpisany z szefem izraelskiego rządu, ma obecnie wartość papieru, na którym go sporządzono i – nie będąc żadnym argumentem przeciwko oszczercom, w najmniejszym zakresie nie może „zakończyć sprawy”. To, co mówili ludzie PiS i ich propagandyści, rozprawiając o „fundamentalnym znaczeniu deklaracji, do której możemy odwoływać się w różnych aspektach” (Wildstein), oraz „wydarzeniu historycznym i zwycięstwie prawdy” (Lisiewicz), jest dziś stekiem zwietrzałych komunałów i winno być przypominane owym luminarzom „wolnych mediów” jako rzecz wybitnie kompromitująca. Brak reakcji tego rządu na łgarstwa Israela Katza i równie bezradna postawa wobec twierdzeń Netanjahu („Polacy kolaborowali z nazistami w Holokauście”), dobitnie pokazuje, że rezygnacja z zapisów ustawy o IPN była hańbą i błędem. Mając na uwadze obietnice z czerwca 2018 roku oraz znaczenie, jakie przypisywano owej „wspólnej deklaracji”, za dostateczną reakcje nie można uznać odmowy uczestnictwa w szczycie V4 czy przyjęcie za dobrą monetę wyjaśnień kancelarii izraelskiego premiera, jakoby Netanjahu nie mówił o „polskim narodzie lecz o Polakach”. Po tym, co wydarzyło się w ostatnim okresie, należałoby postawić pytania: Który z polityków grupy rządzącej odwoływał się obecnie do „wspólnej deklaracji” i wykorzystał „sprzyjające okoliczności”, o których deliberował Kaczyński? Kto i w jakim zakresie posłużył się tym „potężnym argumentem”, by zapobiec i ukrócić łgarstwa strony żydowskiej? Czy M. Morawiecki przypomniał swojemu izraelskiemu koledze, że „opłacało się” podpisać „wspólną deklarację” i zażądał od niego respektowania jej zapisów? Kiedy i gdzie usłyszeliśmy „polską narrację” - rozbrzmiewająca w mediach światowych, w izraelskim parlamencie, na forum międzynarodowym? Ponieważ takie pytania nie padną i żadne z partyjnych „wolnych mediów” nie odważy się rozliczyć ludzi PiS za pustosłowie, nadal mogą oni uprawiać prymitywną propagandę i okłamywać Polaków rozlicznymi „sukcesami” rządu. Nadal też – i to stanowi największe zagrożenie, środowiska antypolskie, mogą uprawiać proceder „dyscyplinowania” tego rządu. Rzecz wydaje się oczywista. Jeśli „wspólna deklaracja”, nie była i nadal nie jest wykorzystywana w polskim interesie, jeśli po oszczerstwach strony żydowskiej i „zaczepkach” amerykańskich propagandystek, nie przypomina się o jej znaczeniu i nie zapowiada powrotu do sankcji karnych, są dwie możliwości: albo owa „deklaracja” nie była tym, za co kazali ją uznawać politycy PiS i partyjni agitatorzy, albo ten rząd i ta grupa polityczna jest do głębi zniewolona, bezsilna i nieudolna, a rezygnując z zapisów ustawy, dokonała „transakcji”, na której tracąc cnotę, nie zyskała nawet kopiejki. W pierwszym przypadku, mielibyśmy do czynienia z groźnymi cynikami, którzy sprawy polskie mają w głębokim poważaniu, w drugim zaś, z ludźmi bez charakteru i kręgosłupa, którzy dla korzyści płynących ze sprawowania „władzy”, gotowi poświęcić prawdę historyczną. Nie ma przecież wątpliwości, że żaden tekst czy wypowiedź,w których oskarża się nas o współudział w niemieckich zbrodniach i przypisuje uczestnictwo w mordowaniu Żydów, nie powstał przypadkowo i nie jest efektem błędu. Nawet ćwierćinteligent po lewackiej uczelni ma już świadomość, że odpowiedzialność za zbrodnie II wojny światowej ponoszą rodacy Merkel. Tłumaczenia, w rodzaju popełnienia „niezamierzonej pomyłki” kompromitują tych, którzy je stosują, jak i tych, którzy dają im wiarę. Dlaczego więc pojawiają się takie oskarżenia? Bo mogą. Bo ci, którzy świadomie opluwają nas na arenie międzynarodowej, a nawet oczerniają podczas wizyt w III RP wiedzą,że ten rząd nie chce i nie potrafi bronić dobrego imienia Polaków. Wiedzą o tym, bo bezprecedensowe ustępstwo w sprawie ustawy o IPN uświadomiło naszym wrogom kondycję rządu PiS i otworzyło drogę do rozgrywania kolejnych, antypolskich kampanii. Nie ma przypadku, że oszczerstwa polityków izraelskich zostały poprzedzone swoistą „zachętą” ze strony amerykańskiego sekretarza stanu. „Zachęcam moich polskich kolegów, by wprowadzili prawo pozwalające na zwrot majątków tym, którzy je stracili podczas Holokaustu - powiedział M. Pompeo, podczas spotkania w Warszawie z szefem polskiego MSZ. Dostrzegając kontekst tej wypowiedzi, mając na uwadze słowa amerykańskiej dziennikarki oraz zachowania polityków Izraela, przekład tej „zachęty” na język polski, brzmiał: „dogadajcie się z Żydami w sprawie zwrotu majątku, bo jeśli tego nie zrobicie, my zrobimy z was antysemitów i wspólników holokaustu”. Występy Netanjahu i Katza pokazały już „polskim kolegom”, że „wspólna deklaracja” ma wartość makulatury, a rozpętanie antypolskiej nagonki jest niezwykle łatwe. Jeśli więc nie podjęto żadnej „ofensywy antydefamacyjnej” i nie sięgnięto po rzekomo „potężny argument”, dowodzi to, że rząd PiS trafnie ocenia znaczenie „deklaracji” i ma świadomość, że stoi dziś na straconej pozycji. Jak w tej perspektywie oceniać „pragmatyzm” prezesa partii i gloryfikację dokumentu podpisanego przez Netanjahu? Nie trzeba też przypominać, że tego rodzaju kampanie wpisują się w szerszy kontekst i mają ścisły związek z polityką niemiecką. W zgodnej opinii wielu historyków i komentatorów, Niemcy – przy współudziale środowisk żydowskich, od wielu lat fałszują historię II wojny światowej i dążą do rozmycia odpowiedzialności za zbrodnie własnego narodu. Współuczestnictwo w tym procederze niektórych środowisk żydowskich, dowodzi natomiast, że „prawda historyczna” jest dla nich pojęciem z zakresu ekonomii i ma wartość liczoną w wymiernych zyskach. Od chwili powstania sukcesji komunistycznej - III RP, państwo to jest całkowicie bezsilne wobec zakusów Geschichtspolitik – niemieckiej polityki historycznej. Jeden z dogmatów „georealistów” - pielęgnowanie „przyjacielskich relacji” z Rosją i Niemcami, atrofia nauk historycznych i poddanie ich racjom politycznym sprawiły, że komunistyczna hybryda nie prowadzi racjonalnej polityki historycznej i w zakresie obrony tej narodowej wartości, zdaje się na działania doraźne i chaotyczne. To zagrożenie, z którego niewielu zdaje sobie sprawę. Jakkolwiek ocenimy ubiegłoroczną rezygnację z zapisów ustawy o IPN - dostrzeżemy w tym wyraz wyrachowania, słabości czy głupoty, ta decyzja jest mocnym dowodem, że władze sukcesji komunistycznej nie przywiązują wagi do polityki historycznej i są gotowe poświęcić ją na rzecz korzyści stricte politycznych. W tym kontekście, obecny rząd niczym nie różni się od poprzedników, a traktując prawdę historyczną jako element bieżących rozgrywek politycznych, wykazuje totalną obojętność wobec polskiej racji stanu. Nie ma w tym nic zaskakującego, bo brak stabilnej i konsekwentnej polityki historycznej jest dziedzictwem okresu okupacji sowieckiej. Państwo, które kultywuje zmutowane formy tego dziedzictwa, nie może zabiegać o respektowanie prawdy na tematy historyczne i tego ograniczenia nie zniosą puste oracje „patriotycznych” polityków. Jestem przekonany, że dodatkowym elementem oszustwa dokonanego przez partię rządzącą, będzie ukrycie realnych „zysków” z ubiegłorocznej transakcji. Jeśli oceniać ją w kategorii ustępstwa na rzecz relacji polsko-amerykańskich i polsko-żydowskich, to wymiernym efektem byłaby stała obecność armii USA na ziemiach polskich i budowa struktury, nazywanej „Fort Trump”. Taką interpretację decyzji o rezygnacji z zapisów ustawy o IPN podał 29.06.2018 roku wicepremier rządu J.Gowin, gdy tuż po „korekcie” ustawy oświadczył: „W tej chwili relacje z USA są odblokowane. Szansa na stałe stacjonowanie wojsk amerykańskich w Polsce jest większa. Podczas mojej wizyty w USA nasi amerykańscy partnerzy wyraźnie mówili, że trzeba tę sprawę rozwiązać, żeby odblokować rozmowy o stałym stacjonowaniu wojsk USA”. Z dużym prawdopodobieństwem, można dziś zakładać, że „Fort Trump” w Polsce nie powstanie, a obecność wojsk amerykańskich nie zostanie znacząco zwiększona. Zachowają one obecny status, zaś zakupy dodatkowego uzbrojenia oraz poszerzenie bazy logistycznej zostaną okrzyknięte „wielkim sukcesem rządu” i zastąpią realne gwarancje. O takim scenariuszu świadczy szereg wypowiedzi polityków grupy rządzącej oraz niezmiennie prorosyjska i sprzeczna z polskimi interesami postawa administracji amerykańskiej. Cytowana powyżej wypowiedź M.Pompeo zdaje się nadto sugerować, że nie wyczerpano jeszcze sfery „odblokowania relacji” i w tej materii należy liczyć się z dużymi naciskami. To jednak temat na osobny tekst i mam nadzieję, że w najbliższym czasie przedstawię rzeczową argumentację na poparcie powyższej tezy. Dość zauważyć, że jeśli „Fort Trump” nie powstanie, a III RP nie uzyska dodatkowych (i mocnych) gwarancji amerykańskich, ustępstwo wobec roszczeń żydowskich urośnie do rangi „szczytu głupoty” i będzie obciążało rząd PiS bezmiarem politycznego nieudacznictwa. Nie mam przy tym wątpliwości, że również ten fakt zostanie ukryty przed wyborcami. Postawa rządzących w sprawie ustawy o IPN i związana z nią bezsilność w walce z oszczercami, jest kolejnym dowodem, że roszady polityczne dokonywane w zakresie systemu III RP, tworzą fałszywą alternatywę i nie prowadzą do realnych zmian. Stosując pewne uproszczenie, można powiedzieć, że serwilizm PiS wobec USA czy Izraela (ale też wobec władz UE) ma koloryt identyczny jak służalczości PO-PSL wobec Niemiec czy Rosji. W obu przypadkach, mamy do czynienia z mentalnością niewolniczą i ograniczeniem wynikającym ze spustoszenia świadomości „elit” III RP. Dla większości „klasy politycznej” tego państwa obco, a wręcz złowrogo brzmiałyby słowa wielokroć powtarzane przez śp. Janusza Kurtykę - „Jesteśmy ludźmi wolnymi, więc zachowujmy się jak ludzie wolni”. Analogia jest tym bardziej uprawniona, że postawa partii rządzącej dotyczy obszaru wyjątkowego -prawdy historycznej, bodaj najważniejszego czynnika, decydującego o tożsamości narodowej. Bez którego nie ma i nie będzie narodu. To sprawia, że ustępstwa i serwilizm w sprawach historycznych, należą do kategorii najcięższych win. Przyszłość Polaków nie jest bowiem zdeterminowana władzą tej czy innej partii politycznej, nie podlega woli tego czy innego prezesa. Zależy natomiast od kwestii: czy i na ile potrafimy bronić polskiej pamięci, dobrego imienia, prawdy o naszych przodkach. Państwo, które pozwala zafałszować przeszłość narodu lub czyni z niej „monetę przetargową”, nie może oczekiwać, że historia okaże się nań łaskawa. Konsekwencje obecnych koncesji i zaniechań, nie dotkną panów Kaczyńskiego czy Błaszczaka. Perspektywa, w jakiej myślą i działają tego rodzaju politycy, nie przekracza optyki partyjnej i ogranicza się do „kadencji wyborczych”. Dotkną natomiast nasze dzieci i wnuki, pokolenie tych, którym przyjdzie tłumaczyć się z niepopełnionych zbrodni i dźwigać ciężar cudzych grzechów. Gdy są to ustępstwa w sprawach tak fundamentalnych, jak odpowiedzialność za holokaust i zbrodnie wojenne, gdy w ramach tych ustępstw przegrywamy dziś najważniejszą „wojnę o pamięć”, nikt, komu przyszłość Polski leży na sercu, nie ma prawa milczeć. Wyrażając zgodę na ubiegłoroczny precedens i znosząc dzisiejsze szalbierstwo, przekraczamy granicę kolejnego zniewolenia. Jeśli dalej jest przepaść, pozostanie nam tylko krzyk.
Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (5 głosów)

Komentarze

Wiecie komuniści dlaczego przegraliście walkę o pamięć!

Bo każde dziecko w Polsce słyszało o Pileckim, a nikt nie pamięta o Świerczewskim,
bo wzorem jest Inka, a nie Wanda Wasilewska,
a jak się spytać o generała, to młodzi odpowiadają Nil, a nie Jaruzelski.
I to was boli!

Vote up!
3
Vote down!
0
#1582271

Do kogo kierujesz inwektywy

Bo tu żaden komuch nie ma grzywy

Czasami jakiś wpadnie, pałuje

Ale to go dyskwalifikuje

Pozdrawiam

Vote up!
0
Vote down!
0

"Z głupim się nie dyskutuje bo się zniża do jego poziomu"

"Skąd głupi ma wiedzieć że jest głupi?"

#1582383