Placebo - wiara i nadzieja, czy lek na brak miłości?

Obrazek użytkownika miarka
Idee

Film „Kontrola” (2004). Morderca skazany na śmierć zgadza się brać udział w eksperymencie medycznym. Lek ma go przemienić z psychopaty w zwykłego człowieka. Zgadza się mimo iż lek ten może mieć poważne skutki uboczne.

W trakcie eksperymentu okazuje się że efekty są rewelacyjne. Dla niego lek nie miał też żadnych złych skutków.

Najciekawsze że w końcówce okazuje się iż był w grupie kontrolnej, która brała placebo. Film więc był o sile wiary i nadziei (co do miłości to też zaczął w niej znajdować motywację (ten wątek zaistniał, ale jednak się nie rozwinął, bo bohater został zastrzelony przez jego wrogów z przeszłości)).

Wierzył w lek, wierzył w to że to on go przemienia tak jak ludzie wierzący wierzą w Boga i Bogu, wierzą w przemieniającą moc Bożego nawiedzenia i Jego łask, o ile je przyjmują i robią wszystko co trzeba aby wytrwać w związanym tym Bożym prowadzeniu ku docelowemu stanowi danej łaski, czy jak wierzą ludzie „niewierzący”, modlący się przed operacją do lekarza (i to też potrafi przynieść dobry efekt, bo usposabia ich dusze i ciała do gotowości na przyjęcie leczących zmian w ciele dokonanych ręką chirurga, a i ta ich wiara z pewnością potrafi się udzielić chirurgowi będąc i dla niego wsparciem duchowym).

Kiedy przychodziła godzina brania leku, to biorący udział w eksperymencie zaczynał panikować że zostanie sam ze swoją chorobą i sobie nie poradzi. Zrobił sobie wokół tego brania leku rytuał iście religijny, nawet zapewnił sobie akceptację ze strony poważnie traktowanej dziewczyny ...

Ktoś kiedyś powiedział, że nawet jakby Boga nie było to i tak by Go trzeba było wymyślić. Tak jest bo często sprawy w które ludzie się angażują przerastają ich, czują się więc oni jak niesamodzielne jeszcze dzieci, które jak tylko są dość mądre to nie kombinują po swojemu, tylko uznają, że koniecznie potrzebują pomocy kogoś większego, kogoś dobrego, a więc życzliwego i kochającego, i w nim pokładają swoją wiarę i nadzieję.

Tak było i tutaj z tym placebo, lekarstwa tak naprawdę nie było, gdyż pozostali pacjenci z eksperymentu bardzo szybko umierali z powodu zniszczenia wątroby. Nie miał więc prawdziwej alternatywy – ani branie leku, ani go nie branie nie dawały mu możliwości przeżycia. Tak czy tak czekała go szybka śmierć. Jedyny dla niego ratunek był więc w wierze (z placebo czy bez).

W gruncie rzeczy to ten bohater filmu wierzył że jego bóg-lek przychodzi z zewnątrz, podczas kiedy prawdziwy Bóg-Lekarz był już w nim. Był w nim jako obraz Boży wypisany w jego sercu, był w nim jako dobro naturalne, był w nim jako to co najlepsze.

Bo Bóg jest gdzie jest – niezależnie od tego, czy w Niego wierzymy, czy nie. Nadto kocha nawet bandziora, i nawet dla niego ma swoją ofertę.

Tak naprawdę to wyzdrowiał nie dzięki temu lekowi (dzięki placebo), ale wyzdrowiał, bo uwierzył w siebie, choć nie zdawał sobie z tego sprawy.

Gdyby tak wcześniej jako bandzior mógł uwierzyć w siebie, mógłby tak samo uwolnić się od swojej patologii tak jak zwykli ludzie w chwilach determinacji rzucają nałogi. Jezus też mówił, że „zdrowi nie potrzebują lekarza”. Zdrowi wierzą w siebie, umieją wykorzystywać już posiadane siły środki i możliwości działania, umieją ustrzec się błędu i wyczuć „kiedy przyjdzie złodziej” aby się zabezpieczyć, stać w czujności i obronić się koniecznie. – Zdrowi wyczuwają co jeść aby dostarczyć swojemu ciału, czy ogólniej swojej duszy to, czego potrzebuje.

Pytanie tylko czy mając już wiedzę że to było placebo miałby dość siły, aby uwierzyć w siebie? – Uwierzyć w swoje zdrowie, uwierzyć w swoją wolność od destrukcyjnego wynaturzenia jakim jest stan grzechu?

Wszak „kiedy przychodziła godzina brania leku, to biorący udział w eksperymencie zaczynał panikować że zostanie sam ze swoją chorobą i sobie nie poradzi”. I to jest ludzkie. – Któż o własnych siłach będąc już w stanie psychopatii, zniewolenia czy nałogu, a więc we władzy demonów potrafi się wyrwać z niej bez zewnętrznego oparcia?

Jeszcze gdyby jego właśnie zaczęta miłość się dobrze rozwinęła, szansę by miał, bo miałby dla kogo żyć i walczyć jako dobry człowiek. Jednak czy na długo? Czyż nasze związki miłosne mają dość siły jeśli są oparte wyłącznie na wzajemnych deklaracjach, a choćby i decyzjach uczuciowych podejmowanych raz na całe życie?

Czyż i one nie potrzebują nadziei w Kimś jeszcze wyżej lokowanym w hierarchii ludzkich wartości jak ludzka miłość, i ludzkie decyzje wolnej i świadomej woli?

 

]]>https://derefer.unbubble.eu/?u=https://www.cda.pl/video/1791337c2]]>

Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (3 głosy)

Komentarze

Nie wiem czy dobrze zrozumiałam co autor miał na myśli....ale być może....
Nikt nie jest w stanie człowieka zniewolić, o ile nie zrobi tego sam.
Człowiekowi, który posługuje się rozumem i wolną wolą, nie da się narzucić uznania, że istnieje coś takiego jak prawo człowieka do wolności religijnej, czy – w rezultacie – wolności „do własnego brzucha”. Przeczy temu rzeczywistość. Przeczy prawda. Przeczy ludzki rozum.
Wbrew powszechnie przyjętemu mniemaniu, to nie różnice w kwestiach politycznych najbardziej dzielą ludzi. Tym, co naprawdę wyznacza głęboką linię podziału jest stosunek ludzi do Boga, do Prawdy.

Lekcja, jaką wszyscy przeszliśmy, towarzysząc rodzicom bezradnym wobec systemu, który ostatecznie miał tylko jedną propozycję wobec ich chorego dziecka – zadać mu okrutną śmierć – nie jest więc lekcją wyłącznie tragiczną. Choć taką rysują ją prawie wszystkie relacje z Liverpool i komentarze na całym świecie. Wiara zmienia w tym obrazie wszystko. I zawsze najbardziej jej brak.
Skrzydła, jakie ojciec Alfiego, któremu odmówiono nie tylko leczenia, ale i bycia zależnym od woli jego rodziców, widział już u jego ramion, nie są tylko metaforą. Skrzydła w niebie oznaczają coś realnego, choć nadprzyrodzonego, piękno i radość obcowania z Bogiem, które nigdy nie przemijają. Mały chłopiec zasłużył na nie – nie dzięki własnej wierze i cnocie, których jeszcze nie mógł zdobyć i praktykować, ale dzięki wierze ojca.

http://ewapolak-palkiewicz.pl/alfie-trafil-do-nieba/

Vote up!
2
Vote down!
0

Verita

#1564026

Nie, to zupełnie inny temat. Eksperyment który ja przedstawiam zupełnie wyrwał się spod kontroli go prowadzących. Skutecznymi okazały się nie leki chemiczne, a wiara, nadzieja i miłość, nie ludzka pycha, a współpraca z łaską Bożą i priorytetowe wobec oczekiwań pomocy zewnętrznej korzystanie z już posiadanych sił środków i możliwości działania, korzystanie z wewnętrznych zasobów dobra i pragnienia bycia lepszym.

W sprawie Alfiego to tylko na pozór eksperymenty medyczne - to już samo ludobójstwo. Może i przy okazji jak już mają ofiary skazane na śmierć jak w Auschwitz, to i sobie coś eksperymentują przy okazji, mając darmowe obiekty do doświadczeń, ale pamiętać trzeba najpierw o głównym ludobójczym celu tego wszystkiego jaki przyświeca tym bezkarnym jak dotąd zwyrodnialcom. Mówi  o tym profesor Wieckowski: https://youtu.be/eMRBefDu5HQ 

Korporacjoniści-syjoniści-globaliści z ONZ na czele stawiają sobie za cel wymordowanie 95% ludności  świata pod eufemistyczną nazwą  jego depopulacji "dla dobra ziemi", czyli właśnie dla materialnej korzyści tej grupy zwyrodnialców która miała by przeżyć sfingowany przez nich armagedon. "Szczepionki" to niewątpliwie pierwszy z ich "jeźdźców apokalipsy". Gdyby potrwały dłużej to pewnie już by nie trzeba innych, bo ich skutki nawet jak nie dotykają bezpośrednio "zaszczepionych" to już dotykają potomstwo, a przynajmniej go ubezpładniają.

Sprawa Alfiego to tylko kropelka w bezmiarze zła które się w dzisiejszym świecie dzieje z powodu ludobójstwa metodą "na szczepionki", czyli ze barbarzyńsko obłudnym "usprawiedliwieniem" że "dla dobra szczepionych".

Samo skojarzenie przez Ciebie tych dwóch spraw uwidacznia jeszcze jedną sprawę. I eksperyment z mordercą i doświadczenia na Alfiem były zupełnie bezbożnymi. W tym, przedstawionym przeze mnie Bóg pokrzyżował plany eksperymentatorów. - Ciekawe w jaki sposób pokrzyżował, czy pokrzyżuje plany ludobójców szczepionkowych?

Pozdrawiam. miarka

Vote up!
1
Vote down!
0
#1564028