Amnezja na życzenie i kontrolowana. Czyli co chcemy wiedzieć o agenturze PRL

Obrazek użytkownika Zygmunt Zieliński
Kraj

            Niedawno przeczytałem autobiograficzną książkę Joachima Gaucka: Winter im Sommer – Frühling im Herbst (2009). Tak się składa, że mam jeszcze świeżo w pamięci ciekawe, nie tylko ze względu na wnikliwe sportretowanie przez autora stosunków panujących w NRD, ale jeszcze bardziej jego działalność w tzw. Instytucie Gaucka (oficjalna nazwa tego urzędu brzmi: Der Bundesbeauftragte für die Unterlagen des Staatssicherheitsdienstes der ehemaligen Deutschen Demokratischen Republik), co akcentuje osobistą rolę Gaucka przy dysponowaniu materiałami byłej STASI. Jest to instytucja pod wieloma względami porównywalna z naszym IPNem. Pod wieloma względami, ale nie pod jednym. Mianowicie w RFN obywatel miał konstytucyjnie zagwarantowany dostęp do tych materiałów, podczas gdy w IPN jest on mocno reglamentowany, a niektóre partie spuścizny naszej SB czy WSI są w ogóle utajnione (do kiedy?), gdyż dotyczą pewnych chronionych osób. Nadto w byłej NRD niszczenie akt służb specjalnych nie miało takiego wymiaru, jak w końcówce PRL i jeszcze w III RP. Wymienione okoliczności stwarzają w Polsce wprost luksusową sytuację dla wielu osób ongiś współpracujących z tymiż służbami, ale tkwi w tym luksusie pewien oścień. Nigdy nie wiadomo, na ile byli funkcjonariusze SB i WSI nie wywianowali się tymi właśnie materiałami, chcąc z tego wiana uczynić wydajne źródło dochodu lub chronić siebie na wypadek dobrania się im do skóry wymiaru sprawiedliwości. To ostatnie, to raczej uwaga czysto teoretyczna, gdyż nikt nie miał zamiaru karać żadnych zbrodni z czasów PRL,  a co dopiero mówić o procederze judaszowym, jakim było szpiclowanie bliźnich i delatorstwo. Zachodzą też przypadki, że przeoczono pewne dokumenty przy niszczeniu, albo TW pracował dla kilka dykasterii bezpieki. Wtedy oczywiści przynajmniej część jego „dorobku szpiclowskiego” może trafić do publicznej wiadomości.

            Nie trzeba już dzisiaj nikogo uświadamiać na temat przyczyn, dla których lustracja miała i ma tak zaciętych wrogów, dla których mimo uszu puszcza się nawet pierwotne przyznanie się TW do roli, jaką spełniali, a następnie jawne wyparcie się przez nich tego, po to,  by móc zabłysnąć jakąś patriotyczną autobiografią, czy pisanym przez kogoś ad usum Dephini panegirykiem. Te kserokopie i kwity, jak to ktoś barwnie określił, nie mają nikomu psuć interesu, niezależnie od tego, jaki interes przy ich właśnie pomocy on ubijał w socjalistycznej ojczyźnie. Dzisiaj historyk, który neguje autentyczność spuścizny SB, WSI i w ogóle dykasterii państwa komunistycznego winien zmienić zawód, gdyż miast odkrywać prawdę o ludziach i sprawach, ją zamazuje lub wręcz zakłamuje. Taką rolę pełnili historycy na usługach systemów totalitarnych i nie powinno być dla nich miejsca w normalnym społeczeństwie.

             Myśli, jak tu częściowo wyrażone, naszły mnie już przy lekturze książki Gaucka, a powróciły przy wertowaniu książki Macieja Sobieraja p. t.  Między oporem a lojalnością. Działania SB wobec KUL na przykładzie rozpracowania prof. Jerzego Kłoczowskiego, (Lublin 2015, 848 s.). Na KULu znalazłem się w 1961 roku i niejedno przez te ponad pół wieku widziałem, słyszałem i niejednego doświadczyłem.  Trochę to przewrotne, co niżej napiszę, ale okoliczność wyżej wyartykułowana całkowicie tłumaczy fakt, dlaczego u progu stulecia KULu nikogo nie interesuje to, co taki stary bywalec uczelni miałby do powiedzenia. Może po prostu woli się poszperać w znacznie młodszej pamięci, wspomaganej dziełami o nieposzlakowanej poprawności, zatem wykluczającymi kłopotliwe informacje i  rzekome zgorszenie.

            Unikam na ogół czytania dzieł o z góry założonej tezie wiodącej. Książka Macieja Sobieraja takie sprawia wrażenie. Bo jest to apologia profesora Kłoczowskiego, a przy okazji ponura karta z dziejów KUL. Podarek na stulecie Uczelni. Ale nie taję, że jako uczeń profesora, którego nazwisko widnieje w tytule, autor  zademonstrował godną pochwały, a może i naśladownictwa, cnotę lojalności. Musiał się zmierzyć z opiniami diametralnie przeciwnymi z tym, co sam pisze. W końcu nie jego wina, że, mówiąc językiem sądu, słowo stanęło przeciw słowu. Akta bohatera książki były, i jak wiele innych, się ulotniły. Jaką drogą? Nie dojdziemy z pewnością do tego. Autor więc zastosował inną metodę. Mianowicie  streścił wszystko – takie przynajmniej odnosi się wrażenie – co w materiałach IPN znajduje się na temat inwigilacji prof. Kłoczowskiego i wysnuł z tego wniosek, że będąc inwigilowany, nie mógł on być TW. Nie wiem,  czy lojalność wobec metodologii obowiązującej w pisaniu historii pozwala na takie wnioskowanie. A raczej wiem, jestem bowiem przekonany, że w systemie komunistycznym, nawet tak swoistym, jaki panował w PRL, każdy był inwigilowany, nawet ci, którzy innych inwigilowali. Gdyż był to proces naczyń połączonych, gdzie z jednego przelewało się do drugiego i tak w kółko. Najważniejsze, żeby niczego nie uronić. Zatem jedno nie wyklucza drugiego: bycie przedmiotem zainteresowania bezpieki i zaspakajanie jej ciekawości o bliźnich.

            Inne pytanie, to jak dalece sięgała wybiórczość zastosowana przez autora książki  o profesorze Kłoczowskim? Czy rzeczywiście agentura na KUL znalazła w niej zgodne z zasobami IPN odzwierciedlenie? Czy też może autor preferuje tylko pewne wydziały i środowiska uniwersyteckie, względnie nawet osoby jako przedmiot swych dociekań. Nie powinien się dziwić takim dubiom, gdyż każda apologia je budzi, a książka jego takową przecież jest. Mimo pewnych zahamowań broniących mnie przed dokładnym przeczytaniem książki, zapoznałem się z nią w miarę wyczerpująco. Nie przeczę, że szukając pewnych spraw, które skądinąd znam. I nie znalazłem.  Choćby jeden przykład. Otóż przed laty pewien starszy profesor opowiadał mi, że czytał donosy na siebie pisane przez młodszego kolegę. Był głęboko poruszony, bo były one naprawdę obrzydliwe. Poznałem ich treść. W książce ani słowa o tym. Mam wrażenie, że autor pewne rzeczy przeoczył. N. p. na s. 408, nr 37 jest informacja dotycząca powiązań KUL z PANem. Pochodzi z 22 X 1960 r. Wyraźnie tam napisano: „Sytuacja bieżąca  wygląda na podstawie informacji źródła „Historyk” z dnia 7 X 1960 r. następująco”. I następuje bardzo szczegółowy opis rzeczonych relacji. Prowadzący oficer spodziewał się także dalszych memoriałów na ten temat. Sprawdziłem do końca 1965 r. załączone w książce dokumenty, ale ciągu dalszego nie było. Czyżby porzucono tak ważny wątek? Takich i podobnych wątpliwości nastręcza książka więcej, n. p. choćby to, że głównie w aneksie źródłowym operuje się  donosami TW Doktora. Ale przyznaję, że książka wymaga drobiazgowej i wnikliwej analizy i z pewnością potencjalny recenzent znacznie staranniej ją przeanalizuje, bo warto. Jeszcze jedno budzi pewną rezerwę. Otóż autor podparł się przedmową autorstwa Andrzeja Friszke, zdecydowanego przeciwnika lustracji. To coś mówi. 

            Tak więc, niewątpliwie ciekawa  książka Macieja Sobieraja, to jednak nie to, co trzeba, bo, nawet szerzej na nią patrząc, wartość takich dzieł warunkowana jest absolutnym odstawieniem na bok jakiejkolwiek autocenzury. Obawiam się, że sympatie i antypatie od niej  autora nie ustrzegły. Myślę, że ktoś zajrzy za kulisy tego spektaklu: KUL w szponach SB (tytuł zapożyczony od autora, aczkolwiek z innej jego pracy). Może być ciekawie.

            A tak na marginesie powyższych uwag trudno mi powstrzymać się od smutnych refleksji. Otóż, uważałem w 1989 r., że od lustracji zacznie się przebudowa państwa i społeczeństwa tak bardzo poranionego przez obcy, narzucony reżim. Jednak  zajadłe zwalczanie lustracji przez tzw. opozycję z czasów PRL i faktyczne zaniechanie jej lub doprowadzenie do absurdu w III RP, przekonało mnie znacznie wcześniej – jak sądzę – niż wielu polityków, że spektakl odegrany w 1980 r. i później, w którym o statystowanie poproszono Bogu ducha winnych robotników i wszystkich wierzących, że walka toczy się o naprawdę wolną Polskę, było w istocie niczym innym, jak wepchnięciem się pewnej sitwy cwaniaków w miejsce bonzów PRL. Tym ostatnim zapewniono sutą odprawę, a niektórym z nich także udział we władzy. Oszukano więc wszystkich. I tych robotników wierzących w czyste intencje i patriotyzm ekipy tłoczącej się przy stołkach, a także globalnie naród i to państwo, które w istocie wcale nie miało w zamiarach nowych władców,  zbyt daleko odejść od wzorca peerelowskiego. I nie odeszło.

            Dlatego honory, godności, ordery, nagrody, a przede wszystkim sute apanaże, możliwość osiągnięcia w rekordowym czasie milionowych fortun, podczas gdy lud, zwłaszcza emerytów, skazano na wegetację, wszystko to ruguje wiarę w jakąkolwiek uczciwość. I jeszcze jedno: obecnie po zwycięskich dla PiS wyborach opozycja, rzecz zwykła w każdym systemie, zamieniła się w brudne warcholstwo. Etyka, nie mam na myśli chrześcijańskiej, bo po niej  nawet ślad nie pozostał, ale ta świecka wyrażająca się przyzwoitością podstawową,  zepchnięta została do jaskini. Tylko jedno pozostało: pazerność i obawa, że pogańska UE uzna ich za nieudaczników – czym faktycznie są – i odmówi wstępu na salony i dostępu do kont. Oto cała ideologia tych, którzy tak skutecznie obronili naszą rzeczywistość od lustracji. Zapewnili byłym aparatczykom, szpiclom i ludziom wiadomej proweniencji i konduity wszelkie wyróżnienia. Jako budowniczym III RP. Czyż więc Polak bez tych konotacji może liczyć na coś więcej niż na swoje czyste sumienie? Obecnie, a raczej w III RP, ktoś wyróżniony, musiał być w świadomości wielu, kiedyś umoczony. Jeśli nie wierzysz, sięgnij po wykazy kawalerów Orła Białego, Polonia Restituta i innych wysokich odznaczeń i porównaj z rejestrami TW. Cóż one dziś są warte? Jedne i drugie.

 

Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (14 głosów)

Komentarze

Afryka - Komory – 2003 -

15.08.03.   Cywilizacja w jakiej przyszło nam żyć, to brutalna cywilizacja śmierci, wzbogacająca wielkich, i tych którzy są już wystarczająco bogaci, kosztem tych, którzy nie mają nic do powiedzenia bo i tak są już ubodzy.

ks. Kazimierz Kubat SDS

MODLITWA za kraj.



Panie Boże nasz, Królu nieba i ziemi! 

w którego ręku wszystkie królestwa ziemi są. złożone: 

Ty wszystkim rządzisz; Boże zastępów! 

nad   wszystkim opieka Opatrzności i  moc  sprawiedliwości  Twojej! 

Przed Twoim majestatem, Ojcze najlitościwszy! 

padając na twarze, grzechy nasze, którymi na gniew twój zasłużyliśmy, 

wyznajemy i sercem skruszonym o odpuszczenie prosimy. 



Wejrzyj na utrapienie nasze, wysłuchaj płacze i wzdychania nasze! 

Przepuść ludowi twemu, a te plagi odwróć od nas, abyśmy nie zginęli w

gniewie zapalczywości Twojej. 



Daj nam, Panie! pamiętać statecznie,  

że nie przez ludzkie rachuby i zabiegi uratujemy się od wszelkiego złego  

i w bezpieczeństwie  staniem; 

ale tylko przez wierne chowanie wszystkich przykazań Twoich,

przez  prawdziwą miłość bliźniego, 

przez  folgę dla jęczących w  spracowaniu, 

przez  braterską zgodę, 

przez  szanowanie władz, pełnienie cnót chrześcijańskich, 

przez gotowość poświęcenia się, 

przez hamowanie miłości  własnej, 

a osobliwie  przez wytrwałe  przywiązanie do wiary ojców, 

przez synowską wierność kościołowi świętemu 

i niezachwianą ufność w sprawiedliwości i miłosierdziu Twoim:

że kary  twe,  Panie! są do czasu, 

a dobroć i zmiłowanie Twoje nie mają końca, ani kresu. 



Zmiłuj się nad ludem  Twoim, 

wysłuchaj  nas, najmiłosierniejszy Boże!  

przez  przyczynę najświętszej Matki Twojej Królowej  naszej, 

i  wszystkich Świętych Patronów naszych; 

łaski twojej  i pocieszenia  Twego żebrzemy. 

Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa.



Amen.

Vote up!
7
Vote down!
-4

casium

#1507594

Pozwolę sobie, w sposób prosty wyjasnić wyższość opracowania "kwitów" przez osobę inwigilowaną nad, nawet najlepszym historykiem! Informacja z meldunku : " ..nieustalona osoba, wieczorem, na korytarzu instytutu, przekazała xxxx kilka zagranicznych gazet, głównie komputerowych." Dla historyka informacja jest nieczytelna, mało istotna - ja, natomiast, natychmiast mam bezpośredni dowód na agenturalność konkretnej osoby, wprost błysk wspomnienia sytuacji.

To ja jestem winien, że biedny agencik musiał po godzinach siedzieć w instytucie, nadzorując sytuację !

Vote up!
2
Vote down!
0

#1507635

Prawda jest taka, że tak naprawdę koniec Solidarności, tej prawdziwej antykomunistycznej, nastąpił 13 grudnia 1981 roku. I niestety prawdą jest to, że L. Wałęsa jako zdrajca otoczył się również zdrajcami i to oni przez całe lata osiemdziesiąte - wspólnie z komuną - zabili tą Solidarność zmuszając jednych patriotów do opuszczenia kraju a innych zsyłając na margines i szykanując. Wyjechało od 900 tys do 1,5 mln osób, którzy byli prawdziwymi patriotami. 

W Magdalence i wilii Zawrat oraz przy Okragłym Stole ze strony tzw. "opozycji" reprezentowali nas zdrajcy i KO lub TW oraz kryptokomuniści (trockiści). A ponadto po obu stronach rozmów 82% stanowili Żydzi. 

Prawdą jest też to, że inicjatywa porozumienia ze strona opozycyjną i podzilenia sie władzą nastąpiła już w roku 1985 w Moskwie, gdzie zaakceptowano takie plany i strona moskiewska dopuściła do takiej możliwości. Później to juz była tylko realizacja. 

Warto przypomnieć, że 1 grudnia 1981 roku B. Geremek sam namawiał do wprowadzenia Stanu Wojennego, aby wyeliminować z Solidarności patriotów i tych z Matka Boską w klapie (oczywiscie nie chodzi o L. Wałęsę, dla którego Matak Boska nic nie znaczy, ale o wierzących Polaków). 

 

Symptomatyczne jest to, że w lipcu lub sierpniu A. Michnik goscił w Moskwie, gdzie ustalił, iz pierwszym prezydentem będzie W. Jaruzelski. Po tej wizycie był słynny artykuł: "Wasz Prezydent, nasz Premier". 

W Magdalence i Zawracie dokonano zdrady i zapewniono komunistom przejęcie majatku i unikniecie odpowiedzialności za komunę. OS to był tylko cyrk dla ludu. 

Cała III RP to jedna wielka fikcja wolnej Polaki, która doprowadziła do "teoretycznego państwa", gdzie jest "chuj, dupa i kamieni kupa". 

Podobnbo agenci bezpieki cywilnej i wojskowej PRL to było około 100 tys. ludzi. A gdzie ich było najwięcej? Oczywiście tam, gdzie byli najbardziej potrzebni, czyli po stronie tzw. opozycji, koscioła, środowisk akademickich, mediów, artstów, dziennikarzy i osób opiniotwórczych i opinionośnych. Do tego trzeba dodać tzw. agentów wpływu i ludzi, którzy dobrowolnie lub nie byli i są pozytecznymi idiotami. 

Brak lustracji i dekomunizacji to efekt porozumienia z komunistami... my wam dajemy uwłaszczenie a wy nie powiecie o naszym współdziałaniu z wami jako agenci. Komunisci wiedzieli co robią. Wszystkie elity III RP wywodzace sie niby z opozycji w większości to uwiłkłani w donoszenie zdrajcy. I oni najbardziej byli przeciwni lustracji i dekomunizacji. Taki A. Michnik, B. Geremek, T. Mazowiecki, Rulewski, B. Lis, Borusewicz, Frasyniuk, Kuroń, Bujak, Komorowski i inni, nie mówiąc juz o komuchach w stylu Celiński, Balcerowicz, Kwasniewski, Olechowski, Czempiński i inni. 

To dno... ta cała III RP. 

Kto vhć przez chwilę raz zostaje konfidentem, jest nim na całe życie i moze zawsze byc szantazowany. 

Nie zlustrowano też srodowisk akademickich i kościoła a lustracja innych grup była koslawa i wybiórcza. Komuchy cały czas sterowały III RP, w tym służby, przede wszystkim wojskowe z kręgów WSI. 

Teraz też widzimy kto broni Wałęsy. Kto broni ten jest uwikłany we współpracę z komuchami lub uzalezniony od nich i salonów III RP (też ekonomicznie). 

Pozdrawiam

Vote up!
2
Vote down!
0

krzysztofjaw

#1507655