List Otwarty generałowej KRYSTYNY KWIATKOWSKIEJ

Obrazek użytkownika wilre
Ogłoszenie

Warszawa, 28.05.2015 r.                                 

 

List Otwarty generałowej KRYSTYNY KWIATKOWSKIEJ

Posłowie, Senatorowie, Ministrowie, Kardynałowie, Arcybiskupi, Biskupi, Księża, Dyrektorzy, Prezesi,

Bracia Kurkowi, Dziennikarze, Przyjaciele i Koledzy mojego Męża gen.broni Bronislawa Kwiatkowskiego

Cywilna kontrola upolityczniła wojsko

Czego się boicie?

Minęło 5 lat od tragicznej soboty, któ­ra zniszczyła bezpowrotnie nasze życie. Pięć lat, które nie przyniosły ukojenia na­szego bólu, nie odpowiedziały na żadne pytania. Wręcz przeciwnie, przyniosły więcej wątpliwości, namnożyły pytań, które nie pozwalają nam na domknięcie kolejnych etapów żałoby.

Chciałabym niniejszym listem wy­razić swoje rozczarowanie
procesem wyjaśniania katastrofy,
olbrzymim za­niedbaniem Ministerstwa Obrony Naro­dowej w zakresie zapewnienia bezpie­czeństwa swoim dowódcom,
brakiem obrony ich honoru jak również nale­żytego uszanowania generałów po ich śmierci.

Chciałabym wreszcie dać obraz życia mojego męża, żołnierza i genera­ła, przedstawić skalę jego obowiązków i wyrzeczeń w stosunku do wynagrodzeń oraz standardu życia, gdyż wiele osób nie zdaje sobie sprawy z tych rozbieżności.

Rodziny „wojskowe”, choć na pierw­szy rzut oka wydaje się, że żyją tak samo jak inne, żyją jednak zupełnie inaczej. Ich życie biegnie bowiem zawsze pod dyk­tando rozkazów. Często nagle i nieoczeki­wanie rozkaz przenosi je do innych miast, rozdziela męża i ojca od żony i dzieci na długie miesiące albo i lata. Niektóre ro­dziny to przetrwały, niektóre nie. Rodzina nasza sprostała wszystkim wyzwaniom, jakie zostały jej postawione przez ponad 40 lat służby mojego męża dla Rzeczypospolitej Polskiej.

]]>Kwiatkowscy]]>

Bronisław i Krystyna Kwiatkowscy przez prawie 40 lat stanowili dobrze dobrane, kochające się małżeństwo. Doczekali się też dwóch wspaniałych córek. Ich rodzinne szczęście przerwała katastrofa smoleńska..

Jako żona wspierałam mego męża wraz z córkami do samego końca we wszystkich etapach jego służby. Wspie­rałyśmy go we wszystkich wyjazdach, nawet w najniebezpieczniejsze regiony świata. Miał w nas zawsze stuprocento­we oparcie i dzięki temu mógł wspania­le realizować się jako żołnierz w kraju, a także reprezentować Ojczyznę poza jej granicami.
Miał kochającą go rodzi­nę oraz ciepły, zadbany dom, do którego mógł wrócić chociaż na chwilę po trudach poligonów i misji, po miesiącach rozłąki.

Proszę pozwolić, że przybliżę kilka istotnych dla tego listu faktów z życia mojego Męża.

W 1973 r. promocja w Wyższej Szkole Wojsk Zmechanizowanych we Wrocła­wiu. Mąż trafił następnie do Dywizji Pan­cernej do Żagania. Został dowódcą pluto­nu, a wkrótce dowódcą kompanii. Przez kolejne lata uzyskiwał wyróżnienie „wzo­rowego dowódcy” i w nagrodę został wysłany na 3 lata do Akademii Sztabu Generalnego w Warszawie. Przez pierw­szy rok mąż był tam sam, przez kolejne 2 lata mieszkaliśmy razem w wynajętym pokoju o pow. 12 m kw. Na wynajęcie przeznaczaliśmy 1/3 pensji kapitana. Po Akademii mąż zdecydował się na służbę w 6. Brygadzie Desantowo-Szturmowej; warunkiem przyjęcia było wykonywanie skoków ze spadochronem. Z upływem lat przeszedł tam wszystkie stanowiska do­wódcze i operacyjne.

W 1991 r. mąż wyjechał na 2 lata do Hamburga. Jako pierwszy polski oficer ukończył tam Akademię Dowodzenia Bundeswehry. Po wielu latach trwania zimnej wojny, w 47 lat po zakończeniu II wojny światowej pułkownik Kwiat­kowski przekazał Komendantowi Aka­demii Bundeswehry polską flagę, która jest tam osadzona do dnia dzisiejszego. Jego pobyt w Hamburgu zapoczątkował trwającą do dziś wymianę doświadczeń wojskowych. Mąż wyjeżdżając tam na 2lata, miał zapewniony przez stronę nie­miecką akademik, wyżywienie i naukę, a przez stronę polską dietę w wysokości 10 marek na dzień (wystarczało na 2 bi­lety komunikacji miejskiej), tj. 300 marek miesięcznie. Bilet w jedną stronę z Ham­burga do Krakowa kosztował wówczas 200 marek. Chciałam nadmienić, że w hamburskiej akademii byli oficerowie z 42 krajów – tylko ci z Polski i z Nepalu nie mieli mieszkania. Z rozmów z przedstawicielami innych narodowości wyni­kało, ile otrzymywali miesięcznie: oficer czeski – 900 marek, węgierski – 1500 ma­rek, a żołnierz z Senegalu – 5000 dolarów.

Po powrocie do kraju mąż został skie­rowany do pracy w Oddziale Planowa­nia Operacyjnego Zarządu Operacyjnego w Sztabie Generalnym Wojska Polskiego. W 1993 r. objął stanowisko w Dowódz­twie Krakowskiego Okręgu Wojskowego jako Szef Oddziału Rozpoznania i Walki Radio-Elektronicznej. Od września 1995 r. rozpoczął roczną służbę w Polskim Kontyngencie Wojskowym w ramach Sił Sta­bilizacyjnych na Bliskim Wschodzie w Sy­rii (UNDOF), jako dowódca kontyngentu. W ciągu całego tego roku w domu był tyl­ko raz, przez 2 dni. Zarabiał tyle samo, co stacjonujący tam sierżant z Austrii.

W 1996 r. powrócił do 6. Brygady Desantowo-Szturmowej, tym razem jako dowódca. Jednostka dowodzona przez gen. Kwiatkowskiego, jako pierw­sza uczestniczyła w realizacji programu NATO „Partnerstwo dla Pokoju”. Podległe mu oddziały brały udział w operacjach pokojowych na Bałkanach w Bośni i Her­cegowinie oraz w Kosowie. Dowodząc brygadą, mąż przygotowywał ją do dzia­łań zgodnie ze standardami NATO. Bę­dąc dowódcą (1996-2000), przyjął ponad 100 zagranicznych delegacji wysokiego szczebla, a doskonałe przygotowanie podwładnych żołnierzy skutkowało przy­jęciem brygady, jako pierwszej jednostki z Polski (18. Batalion Bielsko-Biała) do struktur NATO. Osoby odwiedzające były zachwycone postawą i wzorowym wy­szkoleniem naszych żołnierzy. Mój mąż wykonał z żołnierzami 350 skoków spa­dochronowych.

Za wysokie wyniki szkoleniowe bry­gada w tym okresie otrzymała dwukrot­nie „Znak Honorowy Sił Zbrojnych” wrę­czony przez Prezydenta RP. W1998 r. mąż został mianowany na stopień generała brygady.

W lipcu 2003 r., jako jeden z najbar­dziej doświadczonych oficerów, został mianowany na stanowisko zastępcy dowódcy Wielonarodowej Dywizji Centrum- Południe w Iraku. Wraz z dowódcą do­wodził żołnierzami z 25 krajów. Była to pierwsza, szczególnie wymagająca zmia­na. Żołnierze wraz ze sprzętem dotarli do portu w Kuwejcie i stamtąd konwój, wraz z całym ekwipunkiem, musiał przejechać do Iraku. Trzeba było zbudować bazę wojskową od podstaw. W Iraku nie było wolnych sobót ani niedziel. Jako zastępca był wszędzie tam, gdzie było zagrożenie, gdzie ginęli żołnierze i gdzie byli ranni. Kiedy zginął żołnierz z jakiegokolwiek kra­ju członkowskiego z tej wielonarodowej dywizji, mój mąż wraz z kapelanem był osobiście przy każdej zamykanej trumnie.

Po powrocie do kraju został od­znaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. W uznaniu zasług i profesjonalizmu w służbie, na wniosek Dowódcy Wojsk Lądowych, został wyróż­niony nagrodą miesięcznika „Raport – Wojsko, Technika, Obronność” jako najlep­szy dowódca w Polskich Siłach Zbrojnych.

W maju 2004 r. decyzją ministra obrony narodowej gen. Kwiatkowski został wyznaczony na stanowisko za­stępcy dyrektora Centrum Szkolenia Sił Połączonych NATO w Bydgoszczy, będąc odpowiedzialny ze strony polskiej za tworzenie Centrum NATO. Pensja daleko odbiegała od standardów NATO, a mężo­wi przydzielono pokój z ciemną kuchnią, za który sam sobie płacił.

Od lutego 2005 r. został ponownie skierowany do Iraku, tym razem już przez dowództwo NATO na stanowisko szefa szkolenia Armii Irackiej w Bagdadzie.

Pan Prezydent Kwaśniewski był z ofi­cjalną wizytą w Waszyngtonie na prze­łomie października i listopada 2004 r. i wtedy został poproszony, aby generał Kwiatkowski został mianowany szefem szkolenia Armii Irackiej w Bagdadzie. Gen. Kwiatkowski szkolił w Bagdadzie najwyższe kadry wojskowe Armii Irac­kiej. Jako rodzina doskonale wiemy, że były to dla niego bardzo trudne i wyma­gające miesiące, pełne wyzwań i niepew­ności. Przebywał wśród 12 tysięcy Irakij­czyków, często podróżując po tzw. czerwonej strefie. W sierpniu 2005 r. po powrocie z Iraku został awansowany na stopień ge­nerała dywizji i wyznaczony na zastępcę dowódcy 2. Korpusu Zmechanizowanego w Krakowie.

W lipcu 2006 r. po raz trzeci wyje­chał do Iraku, tym razem jako dowód­ca VII Zmiany Wielonarodowej Dywizji Centrum-Południe. Służba nie należała do najłatwiejszych, gdyż przez pierwsze dwa miesiące na bazę spadły 174 rakiety, a w jej okolicach podłożono kilkadziesiąt ładunków wybuchowych. Nie muszę opi­sywać, co w takich okolicznościach prze­żywali dowódca, żołnierze oraz ich rodzi­ny. Przytoczę tylko jeden epizod. 10 minut przed godz. 17, na którą planowana była kolacja, spadło na bazę 11 rakiet, w tym kilka na stołówkę, która całkowicie się spaliła. Na kolację przychodziło nawet do 1000 żołnierzy. W pierwszym momencie wszyscy przeżyli nieopisany stres, pada­ły pytania, ile osób rannych, ile zabitych, a za chwilę niedowierzanie i radość, że wszyscy przeżyli ten atak.

Mąż zastanawiał się, co było przy­czyną tego zmasowanego ataku na bazę. Swoje wysiłki skupił na poprawie kon­taktu z lokalnymi władzami, budowie wzajemnego zaufania. Ogromny wkład jego pracy w nawiązanie dobrych wza­jemnych stosunków z lokalną ludnością i władzami (szejkami) doprowadził do ustania ostrzeliwań bazy. Ataki zdarzały się bardzo sporadycznie. Ta zapoczątko­wana udana współpraca między stacjo­nującym wojskiem a miejscową ludnością była potem kontynuowana przez kolejne­go dowódcę dywizji, śp. gen. Buka. Mo­gliśmy Irakijczykom przekazać władzę i zakończyć misję.

Jako dowódca VII zmiany w Iraku mąż otrzymywał 3000 dolarów miesięcznie. W tym czasie wartość dolara wynosi­ła poniżej 2 zł, więc za pół roku służby przywiózł w sumie 35 000 zł. Za pobyt poza granicami kraju należał mu się rów­nież dodatek reprezentacyjny, jednak po powrocie do Polski okazało się, że wyma­gane były rachunki w języku polskim, co w istocie uczyniło dodatek niewypłacal­nym.

Dlaczego napisałam o tych kwotach?

Ponieważ wiele osób nie zdaje sobie sprawy ze stosunku wysiłku oraz odpo­wiedzialności do wysokości pobieranego wynagrodzenia. Dwa lata nieprzespa­nych nocy, brak weekendów, spokojnych niedziel czy świąt. A to były tylko dwa lata z ponad 40-letniej służby obfitują­cej w ciągłe wyrzeczenia dla wojskowej służby kosztem rodziny. Proszę również wziąć pod uwagę zakres odpowiedzialno­ści, jaka spoczywała na moim mężu, co przeżył i czego doświadczył. A mimo to nigdy nie wykorzystał ani grosza ze służ­bowych pieniędzy na prywatne cele, jak to niestety czyni wielu wysoko postawio­nych urzędników państwowych. Po kata­strofie smoleńskiej okazało się, że MON nie ubezpieczał mojego męża. Żołnierz, który non stop odbywał podróże służbo­we i jeździł po całej Polsce, nie miał wy­kupionej polisy.

W sierpniu 2006 r. decyzją MON mąż został uhonorowany wpisem do Księgi Honorowej Ministra Obrony Narodowej za udział w misjach pokojowych i stabili­zacyjnych oraz zaangażowanie w proces szkolenia w ramach Sojuszu Północno­atlantyckiego. W uznaniu zasług 11 li­stopada 2006 r. został odznaczony naj­wyższym współczesnym odznaczeniem – Krzyżem Komandorskim Orderu Krzyża Wojskowego z numerem 001. W maju 2009 r. Prezydent RP mianował go Kanc­lerzem Kapituły Orderu Krzyża Wojsko­wego na pięcioletnią kadencję.

20 kwietnia 2007 r. mąż został dowód­cą operacyjnym Sił Zbrojnych, przejmu­jąc odpowiedzialność za obronę granic naszego kraju w przestrzeni powietrznej oraz dowództwo nad wszystkimi żołnie­rzami przebywającymi na misjach poza granicami Polski. Organizował i kończył misję w Iraku, organizował misję w Afga­nistanie, organizował i kończył misję w Czadzie. Każdy jego wyjazd do żołnie­rzy (16 razy do Iraku, 14 razy do Afgani­stanu, 4 razy do Czadu) powodował, że rodzina żyła w ciągłym stresie, czy wróci cały do domu.

Mąż bardzo sumiennie podchodził do pełnionych zadań. Czuł się w obo­wiązku być blisko swoich żołnierzy. Wi­tał i żegnał wszystkich wyjeżdżających i powracających z kolejnych zmian. Był na lotnisku i Mszy św. podczas przylotu każdej trumny z ciałem zmarłego żołnie­rza, nie opuścił żadnego pogrzebu. Z tego powodu często nie wracał do domu na­wet na weekendy. Kiedy sporadycznie by­wał w domu, nawet noce nie należały do spokojnych, gdyż podwładni informowali swojego dowódcę o wszystkich atakach bez względu na porę dnia lub nocy. Wie­lokrotnie powtarzały się telefony o godzi­nie pierwszej w nocy – był to sygnał, że coś stało się żołnierzom. Często trzeba było zorganizować natychmiastowy prze­rzut żołnierzy do szpitala albo transport zwłok do kraju. Oczywiście nie było mi to obojętne, często już do rana nie spałam, przeżywając tragiczne wydarzenie wraz z mężem, a także duchowo z rodzinami, które straciły bliskich. W 2004 r. w Iraku zginął syn mojej siostry; dokładnie wie­działam, co czują rodziny tych żołnierzy w takich chwilach.

Praktycznie od 1996 r. mąż miał za­ległości w wykorzystaniu urlopu. Wciąż wyznaczany był na nowe stanowiska, wciąż były jakieś ćwiczenia, wyjazdy, szkolenia, kontrole. W dniu śmierci miał ponad 240 dni zaległego urlopu. Na pra­wie 40 lat naszego małżeństwa przez po­nad 20 lat męża nie było w domu. I to nie było tak, że mieszkał po prostu w innym mieście, bo tam miał pracę i przyjeżdżał do domu lub ja jeździłam do niego. Sta­cjonował w najbardziej niebezpiecznych zakątkach świata i nie było mowy o przyjazdach, a czę­sto nawet o rozmowach.

Wszystko było na mojej głowie, szkoła dzieci, dom, moja praca. Ale cieszyłam się, bo stworzyłam kocha­ny dom, w którym mój mąż mógł odpoczywać, a potem wykonywać Wasze – Polity­ków – rozkazy. Moje dzieci wrecz nie pamiętają spaceru z tatą.

Mój mąż generał Broni­sław Kwiatkowski był jed­nym z najbardziej doświad­czonych polskich dowódców, posiadającym wysoki auto­rytet zarówno wśród żołnie­rzy, jak i dowódców NATO. Był współautorem nowych programów oraz rozwiązań operacyjnych szkolenia woj­skowego. Biegle władał ję­zykami angielskim, niemiec­kim i rosyjskim. Otrzymał wiele odznaczeń w kraju i za granicą, m.in. najwyż­sze odznaczenie Stanów Zjednoczonych przyznawa­ne obcokrajowcom – Legion of Merit.

28 maja 2011 r. podczas wizyty w Polsce spotkał się z nami, wdowami po gene­rałach, prezydent USA Barack Obama. Wtedy usłyszałam dużo ciepłych słów na temat mojego męża – jakim był wspania­łym, skromnym człowiekiem, dowódcą o ogromnej wiedzy i autorytecie.

Przyjmijmy teraz jednak nieco szer­szą perspektywę. Po 1989 r. władza cy­wilna przejęła kontrolę nad armią i to ona prowadziła politykę kadrową oraz miała zabezpieczać pieniądze na sprzęt dla wojska. Żołnierze się cieszyli, bo ro­zumieli, że wojska będzie mniej, ale bę­dzie lepiej doposażone. RESTRUKTURY­ZACJA – piękne słowo, często powtarzane przez polityków, za którym kryła się jed­nak praktycznie LIKWIDACJA. Likwidacja kilkunastu jednostek, dywizji, brygad, szkół oficerskich. I nic w zamian. Zaosz­czędzone środki nie trafiały do pozosta­wionych jednostek. Do tej pory dotyka je ciągła zmiana nazw i struktur. Idą za tym ogromne koszty, a także obniżanie licz­by etatów, ciągłe szukanie oszczędności. Ciągła manipulacja i odbieranie tego, co było wcześniej przyznawane. Żołnierze nie mają takiego samego prawa głośno mówić o swoich niepokojach i domagać się swoich praw jak inne grupy społecz­ne. Obserwuję z żalem, że polityka pro­wadzona w wojsku od kilku lat dopro­wadziła i dalej doprowadza do totalnego chaosu w armii. Na potwierdzenie tego można przytoczyć otwarty list żołnierzy, który został wysłany do 50 posłów i se­natorów, opublikowany w niezależnych mediach (23 stycznia 2015 r.). Oczywiście bez imiennych podpisów, gdyż żołnierze wiedzą, że od razu poszliby na bruk, bo tak było i dalej jest w wojsku.

Niestety, to nie kto inny, jak cywilna kontrola upolityczniła wojsko. Mój mąż przez 41 lat pracował z wszystkimi pre­zydentami, ministrami, nikogo nie dzie­lił i wszystkich szanował. Politycy jako, przełożeni i zwierzchnicy chcieli mieć odpowiedzialnego, niezawodnego czło­wieka, dlatego proponowali mu coraz wyższe stanowiska. I to właśnie podczas obecnych rządów doszło do zaostrzenia relacji i retoryki politycznej w kraju. Mój mąż nie miał np. prawa skorzystać z ja­kiegokolwiek zaproszenia pana Prezydenta Lecha Kaczyńskiego czy ministra  Szczygły bez zgody ministra Klicha. Zawsze każde wyjście musiał zameldować i zdać relację, w jakim celu tam idzie. Pan

Klich zachowywał się tak, jak gdyby ar­mia to był jego własny folwark. Minister, z wykształcenia psychiatra lekarz medycyny, i jego sekretarka mieli więcej do powiedzenia w wojsku niż generał broni
. Żołnierze nie mogli liczyć na należyte wsparcie pana ministra, gdyż liczył się dla niego tylko jego osobisty wizerunek.

Oto kilka przykładów:

Ustawa z 24.05.2007 r. precyzuje, czym jest Dowództwo Operacyjne, jakie jest jego miejsce w systemie dowodzenia i zakres obowiązków, do których należało m.in. przeprowadzenie ćwiczeń.

Rok 2008 – ćwiczenia Anakonda; mąż przygotowywał je prawie 2 lata, jednak na 2 tygodnie przed ich rozpoczęciem pan Klich zabrał mu dowodzenie. Pamię­tam zdenerwowanie i żal mego męża. Nie dał za wygraną i osobiście udał się na rozmowę do ministra. Ostatecznie poprowadził te ćwiczenia, ale pan Klich zabrał wszystkie oficjalne zaproszenia i zabronił zapraszania kogokolwiek na finał ćwiczeń. Prawie dwa lata przygo­towań, poświęceń wielu setek żołnierzy, którzy chcieli się pochwalić dorobkiem, wyszkoleniem przed Prezydentem RP, ale pan Klich zabronił kogokolwiek za­praszać. Nie było więc zwierzchnika Sił Zbrojnych, pana Prezydenta Lecha Ka­czyńskiego, i wielu innych osób. Żołnie­rze byli oczywiście zawiedzeni; w tej sytuacji mieli nawet prawo pomyśleć, że prezydent ich lekceważy.

Pamiętam, jak w styczniu 2009 r. min. Klich wezwał w niedzielę do War­szawy mego męża na odprawę. Szukał dalszych oszczędności w wojsku, o jakie prosił premier Tusk. Zamiast zapytać do­świadczonego generała, gdzie najlepiej można zaoszczędzić pieniądze, jedynie poinformował mojego męża, że postano­wił zlikwidować misje ONZ (Wzgórza Golan, Liban, Czad). Były to misje, których koszty praktycznie w całości pokrywa­ło ONZ. Polska przez ponad 35 lat zara­biała na tych misjach, bo MON nigdy nie wypłacało pełnej kwoty, jaką ONZ płaciło za żołnierzy. Przez te wszystkie lata nasi żołnierze szkolili się, zdobywali wiedzę i doświadczenie na misjach w różnych rejonach świata za pieniądze ONZ. Mąż uważał, że likwidacja misji ONZ będzie niekorzystna dla polskiego wojska, więc przygotował pismo i przedstawił wszyst­kie za i przeciw. Jednak pan Klich wydał polecenie natychmiastowego zablokowa­nia pisma mojego męża, tak aby czasem dziennikarze się o tym nie dowiedzieli. A Polska roczną składkę do ONZ tak czy inaczej płaci.

W 2009 r. pan Prezydent Lech Kaczyń­ski zaproponował mężowi, żeby został szefem sztabu. Min. Klich był oburzony tą decyzją, powołując się na ustawę, która przewiduje pracę generałów do 60. roku życia; z uwagi na ten zapis mój mąż nie mógłby pracować przez pełną kadencję. Wkrótce jednak minister Klich przedłu­żył wiek odejścia na emeryturę innemu, bardziej zaprzyjaźnionemu generałowi. Stało się to po cichu, w niejasnych oko­licznościach.

Od przełożonych oczekuje się, że powinni wykazać minimalną inicjatywę w rozwiązywaniu problemów, by pomóc żołnierzom i dowódcy. Niestety okazało się, że dla pana Klicha jego medialny wi­zerunek był ważniejszy niż organizacja pomocy w sytuacji kryzysowej czy nawet ustalone procedury.

To, co działo się po śmierci kapitana Daniela Ambrozińskiego, przekroczyło jednak wszelkie granice. Mąż chciał usza­nować rodzinę zmarłego oraz rodziny ciężko rannych żołnierzy. Procedura jest taka, że najpierw informuje się o wy­padku rodziny, a dopiero później media. Mąż czekał na potwierdzenie od dowódcy Wojsk Lądowych (to te wojska mają ludzi w terenie) o powiadomieniu rodzin. Nie­stety pan Klich nie uszanował procedury – najpierw poinformował media i wysłał je pod bramę Dowództwa Operacyjnego. Sekretarka ministra, pani Bartkowska, nieustannie dzwoniła do dowództwa, pytając, co się tam dzieje, że nikt nie in­formuje mediów. Posiadam pismo, które dotyczy tej sytuacji. Pamiętam rozmowę męża z panem Klichem i panią Bartkow­ską, do której powiedział, że on nigdy nie zwrócił się do szeregowego w takim to­nie, w jakim ona zwróciła się do niego, trzygwiazdkowego generała.

Mąż kochał wojsko, ale polityka spra­wiła, że był już tylko zmęczony. Ponieważ od dawna miał wypracowaną emeryturę, złożył papiery o odejście z armii, uzasad­niając swą decyzję panującą sytuacją oraz stylem dowodzenia armią przez minister­stwo. Minister Klich poprosił męża wtedy na rozmowę, bardzo go za wszystko prze­praszał. Mąż przyjął przeprosiny i zgodził się zostać, wydał jednak oświadczenie, w którym przedstawił swoje uwagi i za­strzeżenia. Bardzo nie spodobało się to panu Klichowi, wysłał więc do Dowódz­twa Operacyjnego wszystkie kontrole, ja­kie były możliwe. Pytałam męża, czy się nie boi, powiedział: „jestem spokojny”.
Klich kontynuował politykę upokarza­nia generałów. Kiedy leciał do żołnierzy w Iraku czy Afganistanie, nie zabierał ge­nerałów ze sobą. Niektórzy z nich nawet przez 3 lata nie byli u swoich żołnierzy, lecieli dopiero wtedy, gdy napisali o to specjalną prośbę do pana Klicha. Jednak samolot zawsze był wypełniony, zawsze leciała pani Bartkowska, a miejsca dla do­wódców stacjonujących na misjach żoł­nierzy zazwyczaj brakowało.

]]>Kwiatkowski i Szczygło]]>Bronisław Kwiatkowski w dniu awansu na generała broni i odznaczenia Krzyżem Komandorskim Orderu Krzyża Wojskowego, 3 maja 2007 r. Obok minister obrony narodo­wej Aleksander Szczygło. Zdjęcia z archiwum generałowej Krystyny Kwiatkowskiej

10 KWIETNIA 2010 r.

Nieopisany szok…

Wszyscy generałowie polecieli do Smoleńska za pozwoleniem swojego sze­fa, albowiem każdy wyjazd musiał być zatwierdzony przez szefa MON w osobie Bogdana Klicha. Pan Prezydent wystoso­wał pismo do ministra obrony narodowej z prośbą o reprezentowanie wojska, ale to przełożony generałów, minister Klich zdecydował, żeby lecieli wszyscy.

Dlaczego minister Klich wysłał wszystkich generałów, dowódców wszystkich rodzajów sił zbrojnych w jed­nym samolocie? Gdzie były przepisy po katastrofie CASY? Za co odpowiada cywil­na kontrola nad armią? Kto nie przestrze­gał przepisów?

Obowiązkiem męża było szkolić i dbać o bezpieczeństwo swoich żołnie­rzy, a obowiązkiem cywilnej kontroli nad wojskiem było m.in. zadbanie o bezpie­czeństwo jego dowództwa. Pan minister Klich tłumaczy się teraz, że o niczym nie wiedział. Jak poważny człowiek może się tak tłumaczyć? Jak można kierując przez kilka lat firmą, resortem, szkołą tłuma­czyć, że nic się nie wiedziało? To minister wydał dyspozycję, potwierdzając pismo pana Prezydenta, że mają lecieć wszyscy- to był rozkaz dla Dowódców: lecieć.

Na panu Klichu spoczywała odpowie­dzialność za nieodbyte szkolenia i inne konsekwencje wynikłe z braku środków. Środków, które zostały wyszarpnięte żołnierzom i to przez osobę, która jako minister obrony powinna dbać o rozwój i bezpieczeństwo żołnierza, zabiegać o te środki, a nie zwracać je do budżetu.

W każdy poniedziałek w MON odby­wała się odprawa z ministrem Klichem.

12 kwietnia 2010 r„ w poniedziałek, na odprawie nie było żadnego generała, wszyscy zginęli:

1. gen. Franciszek Gągor – szef Sztabu Generalnego

2. gen. broni Bronisław Kwiatkowski- dowódca operacyjny Sił Zbrojnych RP

3. gen. dywizji Włodzimierz Potasiński – dowódca Wojsk Specjalnych

4. gen. dywizji Tadeusz Buk – dowód­ca Wojsk Lądowych

5. admirał floty Andrzej Karweta- dowódca Marynarki Wojennej

6. gen.broni. pilot Andrzej Błasik – dowódca Sił Powietrznych

7. gen. brygady Kazimierz Gilarski – dowódca Garnizonu Warszawa

15 sierpnia 2010 r., Dzień Wojska Polskiego w Krakowie. Pan Klich, który wtedy przemawiał, nie wspomniał na­wet słowem dwóch generałów – Kwiat­kowskiego i Potasińskiego, którzy przez długie lata tak wiele zrobili dla wojska w Krakowie. Usłyszałam tylko zachwyt pana Klicha nad własnymi pomysłami; samochwalstwo bez pokrycia.

10 kwietnia 2011 r„ w 1. rocznicę ka­tastrofy na uroczystościach w Warszawie Bogdan Klich pogratulował mi… miejsca na cmentarzu, gdzie spoczywa mój mąż. Uśmiechnięty zwrócił się do mnie, że pewnego dnia w piękną pogodę poszedł z żoną na spacer na cmentarz na Salwa­torze i musi przyznać, że gen. Kwiatkow­ski ma bardzo ładne miejsce, z którego ogląda cały Kraków. Były to jego jedyne słowa, jakie skierował do mnie od czasu katastrofy.

A co zrobił minister Klich, żeby nie zginął żołnierz Wojska Polskiego? Odszedł po kilkunastu miesiącach od katastrofy, otrzymując odprawę. Został senatorem, wykłada też w swoim instytucie, który założył w 1993 r. Mówi tam o bezpieczeń­stwie, o które sam nie potrafił zadbać.

Już 11 kwietnia 2010 r. pan Tusk po­wołał Bogdana Klicha do zespołu, który miał wyjaśnić, co stało się pod Smoleń­skiem. Prezydent Komorowski 20 maja 2010 r. powołał Bogdana Klicha w skład Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Zapy­tam retorycznie: jaką odpowiedzialność poniósłby mój mąż, gdyby zginęło mu 96 żołnierzy, w tym 7 generałów? Czy Prezydent powołałby do komisji mojego męża, by sam wyjaśnił swoją sprawę? Awansowanie po katastrofie wszystkich osób, które były odpowiedzialne za stan państwa i przygotowanie tej wizyty, to następny szok.

Kolejnym szokiem jest brak posza­nowania honoru polskiego żołnierza, o czym świadczy to, jak została przedsta­wiona rola Prezydenta Kaczyńskiego czy gen. Błasika; ofiary katastrofy nie mogły się same bronić. Prezydent, jako zwierzch­nik Sił Zbrojnych, powinien był zadbać o przeproszenie pani Ewy Błasik za fałszy­we oskarżenia wobec jej męża. Wiedział doskonale to, co potwierdziła prokuratu­ra: że gen. Błasik nie był pijany i nie było go w kokpicie. A taka opinia popłynęła na cały świat. Prezydent, który tyle lat współpracował z żołnierzami, nie zadbał o honor żołnierza i nie zdementował plo­tek oraz pomówień. Z doświadczonych żołnierzy, którzy całe życie poświęcili służbie i byli doceniani na całym świecie, zrobiono alkoholików i nieudaczni­ków działających na własną rękę.

Za tragedię smoleńską obwinia się pilotów i wojsko. Dlaczego nie zapytać pierwszych asystentów szefa Sztabu Ge­neralnego, gen. Stachowiaka i gen. Ma­jewskiego, którzy byli odpowiedzialni za siły powietrzne w okresie katastrofy, jak faktycznie było w tym wojsku? Czy to nie jest tak, że postawiliście gen. Majewskie­go na najwyższe stanowisko, żeby przy­krył wasze błędy i niedociągnięcia cywil­nej kontroli na armią? Generałowie nie raz zgłaszali swoje problemy, tylko nie miał kto ich słuchać.

Rok po katastrofie prokuratura prze­słuchała nas na zlecenie prokuratury ro­syjskiej, pytając m.in., gdzie mąż leczył zęby, jakie miał operacje, kiedy i gdzie leżał w szpitalu. Dlaczego o to pytano? Czy po to, żeby było można spreparować dokumenty?

Przeglądając dokumentację w pro­kuraturze 3 lata po katastrofie, dowie­działam się, że część ciała mojego męża pochowano na cmentarzu na Powązkach. Niestety nikt mnie o tym nie powiadomił i niestety są kolejne wątpliwości oraz braki w dokumentacji medycznej. Nie są znane miejsca pochówku fragmentów, których nie ma w grobie, a które były w Moskwie. Córki napisały pismo do pro­kuratury z pytaniem, gdzie jest ich tata. Otrzymałyśmy odpowiedź, że wciąż cze­kają na informację z Moskwy.

18 kwietnia 2014 r. Żandarmeria Woj­skowa poinformowała wszystkie rodziny, że są jeszcze do odebrania rzeczy po na­szych bliskich. Byłam bardzo zaskoczona – skąd się wzięły? Okazało się, że znaleźli je we wraku jesienią 2013 r. Były to płasz­cze, duże torby i wiele innych rzeczy. Przywiozłam stamtąd też rzeczy męża. Pytam więc: jak przeszukany został wrak po katastrofie? Jak można wierzyć obec­nej pani premier, która kłamała, że zro­biono to z najwyższą starannością?

Przez 41 lat patrzyłam na ogromną odpowiedzialność mojego męża. Było nie do pomyślenia, aby nie był osobiście przy każdej zamykanej trumnie poległego żoł­nierza. A jak potraktowano jego same­go? Nawet nie wiemy, co jest w trumnie mego męża, bo nie mamy jeszcze pełnej dokumentacji medycznej.
Jak my mamy normalnie żyć i zamknąć czas żałoby? Nie mamy wraku, czarnych skrzynek, żad­nych dowodów. Dlaczego Holandii udało się przywieźć wrak z terenów objętych działaniami wojennymi parę miesięcy po katastrofie, a my czekamy już 5 lat? Dlaczego nie ma dobrej woli ze strony po­lityków, żeby przeanalizować i porównać ustalenia oraz hipotezy naukowe eksper­tów z zagranicy i profesorów związanych z Konferencją Smoleńską z ustaleniami rządowych ekspertów? Jestem daleka od sugerowania czegokolwiek. Ale domagam się dogłębnego wyjaśnienia wszystkich pytań i nieścisłości, jakie się pojawiają.

Dlaczego nie ma dobrej woli ze strony Prezydenta, jako Zwierzchnika Sił Zbroj­nych, w sprawie powołania Komisji Mię­dzynarodowej? Aby nareszcie zakończyć te przykre insynuacje ostatecznym, nie­zależnym raportem. Dlaczego europarla- mentarzyści PO zablokowali ten pomysł? CZEGO SIĘ BOICIE? Nie wierzę w to, co ko­misja Putina napisała w swoim raporcie, tak jak nie wierzę w oświadczenie Rosji, że to Ukraina zestrzeliła samolot MH 100.

Czy to jest w porządku, że za ujaw­nienie polskich kont białoruskiego opozy­cjonisty są konsekwencje służbowe, a za zbagatelizowanie pisma, które dotarło do MSZ z ambasady w Moskwie, że lot­nisko Smoleńsk-Siewiernyj nie jest przy­gotowane do przyjmowania takiej rangi samolotów, co w skutkach doprowadziło do śmierci tylu osób, nie poniósł konse­kwencji NIKT?

Prezydent mówił w swoich prze­mówieniach, abyśmy wspólnie cieszyli się z 25-letniej wolności. Razem z mę­żem cieszyliśmy się wkładem wniesio­nym w nasz kraj, w wojsko, w NATO. Od 1998 r. kiedy tylko mąż był w kraju, uczestniczyłam z nim wspólnie w obcho­dach świąt 3 maja, 15 sierpnia i 11 listo­pada w Warszawie. Dzisiaj w tych dniach mam łzy w oczach. Myślę wtedy, że mąż walczył o wolność i demokrację na całym świecie, a zginął w wolnej Polsce, która nie zadbała ani o jego bezpieczeństwo, ani o należyte wyjaśnienie katastrofy. A na dodatek pan Niesiołowski, obecny przewodniczący Komisji Obrony Narodo­wej, nazywa nas, rodziny ofiar katastrofy, „sektą smoleńską”.

]]>Msza w intencji ofiar katastrofy smoleńskiej]]>

To bardzo boli. Czy takie ma być po­dziękowanie dla generała i jego rodziny za całe życie pełne poświęceń dla tego kraju? Jak można osoby, które czekają na wyjaśnienie okoliczności śmierci swych najbliższych, nazywać sektą? Moim zda­niem gdyby nie determinacja wielu osób, już dawno śledztwo byłoby zamknięte. Doradca Prezydenta, pan prof. Tomasz Nałęcz, w wypowiedzi z 20 lutego 2015 r. dla „Rzeczypospolitej” powiedział, że Andrzej Duda kojarzy mu się ze śmier­cią Barbary Blidy. A mnie pan Tomasz Nałęcz, pan Prezydent Komorowski, pan Tusk i pan Bogdan Klich, minister obrony narodowej, za zaniechanie po­winności obrony honoru wojskowego oraz obowiązku należytego wyjaśnienia okoliczności katastrofy zawsze będą się kojarzyć ze śmiercią:

Gen. Franciszka Gągora, Gen. broni Bronisława Kwiatkowskie­go, Gen. pilota Andrzeja Błasika, Gen. admirała Andrzeja Karwety, Gen. dywizji Włodzimierza Potasińskiego, Gen. dywizji Tadeusza Buka, Gen. Wojciecha Lubińskiego, Gen. brygady Kazimierza Gilarskiego, Ks. Bp. gen. dyw. Tadeusza Płoskiego, Ks. Abp. gen. bryg. Mirona Choda­kowskiego. I wielu innych zacnych osób.

Na koniec sprawa pomnika, który ma stanąć w Warszawie. Nie zdobył się pan Prezydent na wysłanie pisma, które zostało napisane w jego kancelarii, do wszystkich rodzin. Rodziny nie miały okazji wypowiedzieć się, co myślą w kwe­stii tego pomnika. Z telewizji dowiaduję się, że ma kosztować 7 milionów. Jestem przeciwna wydawaniu takich pieniędzy.

Z POWAŻANIEM

Krystyna Kwiatkowska

Kraków, 12 maja 2015 r.

]]>http://www.klubinteligencjipolskiej.pl/2015/05/list-otwarty-wdowy-generalowej-krystyny-kwiatkowskiej-aktem-oskarzenia-polskich-wladz/]]>

Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (7 głosów)

Komentarze

Pewnego razu cesarz Napoleon jechał przez niewielki miasteczko francuskie.Zdziwiony tym, ze nie przywitały go salwy armatnie pyta burmistrza: - Dlaczego nie strzelacie z armat na moją cześć? - Powodów jest ze......dwadzieścia.Po pierwsze nie mamy armat.Po drugie...... - Dziękuje to pierwsze wystarczy - odrzekł cesarz.

Do Klicha można mieć ze dwadzieścia zarzutów....Po pierwsze - psychiatra nie może być ministrem obrony narodowej...to właściwie wystarczy. Pozdrawiam

Vote up!
6
Vote down!
-1

Verita

#1482857

PSYCHIATRZY - Łowcy Skór

Ujawnione składanie fałszywych opinii psychiatrycznych przez psychiatrów biegłych sądowych. Jak wyglądają takie przekręty w rzeczywistości i jak psychiatrzy pozostają bezkarni pokazuje ten przykład. Strona poświęcona ofiarom i przeciwnikom psychiatri

http://anty-psychiatria.blogspot.com/

Vote up!
5
Vote down!
0


,,żeby głosić kłamstwo, trzeba całego systemu, żeby głosić prawdę, wystarczy jeden człowiek”.

#1482875