Przepis na udaną randkę

Obrazek użytkownika zetjot
Blog

Problem z lewactwem nie polega na tym, że dysponuje ono jakąś liczącą się siłą polityczną. Polega na toksyczności idei, które ono wyznaje. A toksyczność ta nie jest do usunięcia w drodze dyskusji bowiem u podłoża jej leżą zaburzenia natury fizjologicznej, wśród których najpowszechniejszą formę stanowią zaburzenia seksualności, ale nie jest to aspekt jedyny, bo mogą to być też urazy natury psychicznej wywołane błędami wychowawczymi. Zaburzeń fizjologicznych nie da się usunąć przy pomocy dyskusji medialnych, a próby ich odgórnego terapeutyzowania nie wydają mi się nawet technicznie możliwe.

Żeby postawić kropkę nad “i”, to w sposób oczywisty lewactwo jest par excellance kwintensencją rasizmu, bo bazuje na biologicznej przecież fizjologii. I paradoksalność sytuacji polega na tym, że to lewacy zarzucają innym rasizm. Różnica polega na tym, że ludzie tradycyjnie oskarżani o rasizm za podstawę swego poglądu biorą cechy rasowe przynależne innym, podczas gdy lewacy wychodzą z chorych, wewnętrznych, fizjologicznie motywowanych pobudek rasistowskich. Tak więc w przypadku tradycyjnych rasistów mamy do czynienia z prostym błędem poznawczym, zaś w przypadku lewactwa mamy trudną do usunięcia usterkę biologiczną, na bazie której dopiero pojawia się błędna percepcja.

I z takich uraz i błedów percepcyjnych, rozwija się cała skomplikowana piramida bzdur oderwanych od faktów i nie liczących się z ustaleniami nauki. To zgłupienia idzie tak daleko, że nawet na uczelniach powstają placówki, na wzór sowieckich Miczurinów i Łysenków, rozwijających pseudodyscypliny takie jak osławiony gender studies. I jedni i drudzy kwestionowali genetykę, jako naukę burżuazyjną.

Gdy zaś lewactwo zbrata się z demoliberalizmem, wtedy to zgłupienie wkracza na salony polityczne i produkuje takie cuda jak konwencje przemocowe czy programy multi-kulti.

Ten potok lewackiego bełkotu zmierza do swoistej instytucjonalizacji w postaci politpoprawności ze swoim kultem i kapłanami, którzy starają się skodyfikować swoją bełkotliwą wiedzę tajemną. Do jakich absurdów to prowadzi, pokazje Łukasz Warzecha w swoim doskonałym artykule bedącym reakcją na idiotyzmy ostatniej fali odkryć rzekomego molestowania.

“Wyobraźmy sobie, że przed próbą zaproszenia znajomej na randkę musimy najpierw dać jej do podpisania oświadczenie, że zgadza się, abyśmy złożyli jej taką propozycję. Gdy oświadczenie jest już podpisane, możemy zaproponować miejsce i czas. Jednak na początku spotkania – lub jeszcze lepiej dzień wcześniej – musimy usiąść wspólnie do negocjacji kontraktu randkowego. Powinniśmy zatem dokładnie określić, jakie gesty będą dozwolone – np. jest zgoda na położenie swojej dłoni na dłoni koleżanki, ale już nie na jej kolanie. W kolejnym punkcie uzgadniamy zakres języka, jakim będziemy się posługiwać (czy dopuszczalne są aluzje o charakterze potencjalnie erotycznym), na koniec – jak spotkanie się zakończy i czy w razie sprzyjajacej atmosfery możemy zmieniać warunki na bieżąco./.../ “ itepe, itede, itepe, itede.

Co do reszty zacytowanego tu Kodeksu Randkowego, proszę sięgnąć po ostatni numer “Do Rzeczy”. Koniecznie, by nie wyjść na nieokrzesanego grubianina.

Przyjemnych randek życzę nisko się klaniając.

Jaki mają stosunek do molestowania środowiska lew-lib ? Bardzo wybiórczy co pokazjue ten link

]]>https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/366124-janusz-tylko-zartowal-czyli-co...]]>

Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (3 głosy)