NIEPOKALANA NAD WYRĘBEM

Obrazek użytkownika Sławomir Tomasz Roch
Historia

Wjeżdżamy szybko do wysokiego lasu, gdzie jest już niesamowicie ciemno, uciekamy jednak dalej. Po chwili zatrzymujemy się w miejscu, gdzie jakiś czas temu, był duży wyrąb drzewa, a teraz porosły już młode drzewka i krzewy. Nasz tatuś Andrzej Rusiecki nakazuje nam cicho, aby się dobrze ukryć pod tymi krzakami i czekać. Wypełniamy bez słów jego polecenie i każdy z nas staje pod innym krzewem, a to na wypadek wykrycia nas przez ukraińskich bandziorów. Tymczasem tatuś i moja starsza siostra Zosia, udają się szukać dalszej drogi i po chwili docierają do leśnej gajówki. Od razu zauważają na podwórku bestialsko pomordowanych ludzi, ale nie są tym przerażeni, zdążyli już nasiąknąć krwią męczenników. Nie zatrzymują się, nie ma czasu do stracenia, idą spiesznie dalej. Tak przekradają się potajemnie do drogi, która omija bagna, tak abyśmy mogli dostać się z wózkiem do miasta Włodzimierz Wołyński. Niestety na własne oczy widzą, jak drogą która prowadzi do wsi Boża Wola, jadą właśnie pijani „rezuni” na rzeź do Swojczowa.

Tymczasem my w wielkim strachu czekamy na nich, poukrywani w krzakach na wyrębie. Bardzo się boję i gorąco modlę do Matki Bożej odmawiając modlitwę: „Pod Twoją obronę....”, wznoszę przy tym oczy do góry, tam szukając pomocy w tym tragicznym, naszym położeniu. I o dziwo z chmur na niebie kształtuje się postać Madonny w białej sukni, okrytej niebieskim płaszczem. Zaskoczona widzę, jak Maryja schodzi do mnie coraz niżej. Z jej dłoni rozchylonych nieznacznie i opuszczonych w dół biją niezwykłe,  jasne promienia światła. Dookoła niej, choć jest noc, wyraźnie widzę białe chmury, a ona wciąż się opuszcza i jest coraz bliżej mnie. Widzę jak strumienia światła z jej rąk, sięgają już konarów i liści krzaków na tym wyrębie, pod którymi stoi ukryta moja rodzina, w tym także ja. I w tym momencie ogarnia mnie straszna trwoga, nie wiem dosłownie, co się ze mną dzieje. Wyskakuję ze swojej kryjówki i biegnę, nic nie słyszę i nic nie czuję, biegnę do mojej mamy Bronisławy. Przybiegam do niej, wciąż stoi przy wózku, na którym siedzi nasza mała, chora siostra Kazia oraz mała Jasia i cała roztrzęsiona mówię tak: „Mamo postać Matki Bożej schodziła do mnie z tych oto chmur, które teraz podnoszą się na niebie do góry!”.  Mama zaraz zaczęła mnie uspokajać tymi słowami: „Nie bój się dziecino, to znak, że Ona nas obroni i wyprowadzi z tej matni. Nie bój się, nie bój!”. Tak zakończyło się to objawienie Najświętszej Maryi Panny na tym wyrębie, które pozostało w mojej pamięci, aż po dziś dzień do późnej mojej starości.

Ruszyliśmy wyrębem koło leśniczówki, tam już byli pierwsi uciekinierzy. Ojciec nakazał nam iść gęsiego, a gdyby Ukraińcy nas dopadli, mieliśmy uciekać każdy na swoją rękę w inną stronę. Przeszliśmy pod bagna nocą, ale bez rozpoznania terenu, trudno było wyruszać dalej, trzeba było zatrzymać się do świtu, poszukać groblę i przejść przez nią. Aż tu około godz. 2.00 w nocy ogromny huk i łuna rozświetlona nad Swojczowem. To wysadzony został przez Ukraińców nasz kościół pw. Narodzenia Najświętszej Maryi Panny. Przerażeni i skuleni z bólu i strachu patrzyliśmy na łunę, która długo pozostawała na niebie. W sercach naszych było to jedno słowo: „zgroza” oraz to staropolskie „Panie Boże dopomóż!”  i „Martko kochana ratuj nas, dzieci swoje z tej pożogi.”. [fragment wspomnień Petroneli Władyga z d. Rusiecka ze wsi Swojczów na Wołyniu]

Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (4 głosy)