WYJĄTKOWY WYWIAD Z PROF. BOGDANEM CHAZANEM!

Obrazek użytkownika Jacek Mruk
Kraj
]]>https://warszawskagazeta.pl/kraj/item/4824-tylko-w-warszawskiej-gazecie-...]]> Z prof. Bogdanem Chazanem – członkiem powołanego przez Ministra Zdrowia Zespołu ds. opracowania projektu standardów organizacyjnych opieki okołoporodowej, byłym dyrektorem Szpitala im. św. Rodziny w Warszawie, niezłomnym obrońcą życia poczętego, rozmawiała Aldona Zaorska Panie Profesorze, kiedy zaczyna się ludzkie życie? Nie ma co do tego żadnych wątpliwości i naukowcy – biolodzy także nie mają wątpliwości – życie człowieka zaczyna się w momencie poczęcia. Wtedy powstaje jednokomórkowa struktura, a z niej później – wielokomórkowy organizm, który od początku ma wszystkie cechy genetyczne, które potem znajdują wyraz w postaci konkretnej płci, wyglądu zewnętrznego, koloru oczu, włosów, odporności na choroby. Oczywiście, potem w życiu istoty ludzkiej zachodzą zmiany jakościowe, ilościowe, powstają narządy, organy, dziecko rośnie w łonie matki, później rośnie poza organizmem matki. Nie ma jednak jakiegoś momentu „przepoczwarzenia się”, żeby można było powiedzieć, że dopiero od tej chwili mamy do czynienia z człowiekiem. Te kręgi, które nie sprzyjają ochronie życia, usiłują zrobić wszystko, żeby trochę tę sytuację zmienić, np. był taki pomysł, żeby określać ciążę od chwili kiedy kobieta poczuje pierwsze ruchy dziecka w macicy. Ostatnio proponuje się, by jako ciążę określać rozwój dzieci od momentu zagnieżdżenia zarodka w błonie śluzowej macicy, żeby tego wszystkiego, co dzieje się przed tym momentem, tych wszystkich zamachów na życie pod postacią antykoncepcji hormonalnej czy wewnątrzmacicznej nie można było nazywać jak na to zasługują – zabiciem dziecka w najwcześniejszej fazie życia. Tymczasem lekarze nie mają wątpliwości – i człowiek, i ciąża zaczynają się w momencie zapłodnienia. Feministyczne środowiska głoszą, że aborcja przed momentem kiedy dziecko może przeżyć poza organizmem matki to nie jest aborcja, bo taka zygota nic nie czuje.... Mówienie, że wtedy nie ma jeszcze dziecka, to jest wybieg. Przecież Wiktor, który był w szpitalu św. Rodziny [chłopczyk z zespołem Downa, wadą nerek i serca, który pod koniec marca 2016 r. przyszedł na świat w wyniku przedwczesnego wywołania porodu, w celu wykonania aborcji, pozbawienia go życia – przyp. red.] nie był jakimś jednokomórkowym organizmem, który nic nie czuje, tylko zachowywał się jak normalne dziecko. Wyciągnięty z łona matki i pozostawiony sam sobie, płakał, aż umarł. Większość dzieci zabijanych w wyniku aborcji umiera w łonie matki, więc nie widzimy ich agonii, ale to są dzieci. Przecież są okoliczności, w których wszyscy uważamy, że moment poczęcia jest tą chwilą, w której powstaje człowiek i w której nabywa on pełni praw. Na przykład, gdy okazało się, że księżna Kate – żona brytyjskiego następcy tronu jest w ciąży, nie mówiono, że powstał królewski embrion, że to jest przyszłe dziecko, pisano o potomku rodu, o przyszłym następcy tronu. Z ustawy o Rzeczniku Praw Dziecka wynika wprost, że z dzieckiem mamy do czynienia od momentu poczęcia. Czyli mamy totalną sprzeczność... Moim zdaniem sytuacja jest klarowna. Natomiast strona, która wciąż podważa człowieczeństwo dziecka nienarodzonego, ciągle podnosi jakieś lewe argumenty. Na Zachodzie nawet liberalne środowiska zaprzestały już dyskusji, kiedy zaczyna się człowiek, kiedy zaczyna się życie ludzkie, a u nas ciągle jeszcze to robią. Pozwoli Pan, że teraz zacytuję: – Uważa, że kobiety to śmieci i uniemożliwia innym posiadanie poglądów. To jest o Panu. To słowa Cezarego Michalskiego z „Krytyki Politycznej”. W podobny sposób atakują Pana środowiska feministyczne. Co im Pan odpowie? Te słowa to po prostu element całej akcji zorganizowanej po to, żeby przedstawić mnie w niekorzystnym świetle. Pan Michalski był kiedyś redaktorem naczelnym pisma „Dziennik”. Zorganizował całą akcję, która polegała na tym, żeby przedstawić mnie jako człowieka, który jest przeciwny cesarskim cięciom. Brały w niej udział także panie Zuzanna Dąbrowska, która publikowała wówczas w „Dzienniku” (obecnie „Rzeczpospolita”) i Renata Kim, obecnie z „Newsweeka”. Dziś pan Cezary Michalski po prostu to kontynuuje. Co ja mam na swoją obronę? Ja byłem jednym z pierwszych lekarzy, którzy w porozumieniu z pacjentkami, przyszłymi matkami starali się zmienić położnictwo, usunąć te procedury, które tylko przeszkadzały w przeżyciu porodu, a które były sztywno przestrzegane. Celem naszych działań było, aby dopuścić do porodu ojca dziecka, dziś rzecz oczywista, ale dwadzieścia lat temu – nie. Ja w swoim szpitalu – Klinice Położnictwa i Ginekologii Instytutu Matki i Dziecka zapoczątkowałem te zmiany, organizowałem promocję karmienia piersią. To był wówczas prawdziwy przełom. Pani Anna Otfinowska, która potem została szefem fundacji Rodzić po Ludzku, była sekretarką w komitecie organizacyjnym międzynarodowego kongresu „Jakość Narodzin – Jakość Życia”, któremu przewodniczyłem razem z panię Ewą Smuk. Szpital, którym wówczas kierowałem, zdobył drugą nagrodę w plebiscycie „Rodzić po Ludzku” „Gazety Wyborczej”. Otrzymałem nagrodę „Parasol szczęścia” od czytelniczek „Twojego Dziecka” w uznaniu moich zasług we wprowadzaniu w życie zasad opieki okołoporodowej ukierunkowanej na potrzeby rodzin. Robiłem to wówczas wbrew ówczesnym elitom lekarzy położników. Jeśli więc teraz ktoś mówi, że jestem przeciwny kobietom, to jest to prawdziwy strzał kulą w płot. Ludzie po prostu wielu rzeczy nie wiedzą. Nie wiedzą, że kiedy byłem dyrektorem w szpitalu Świętej Rodziny, ten szpital zaczął być doceniany przez warszawianki. Ze względu na fachowość pracowników, atmosferę, jaka w nim panowała i niską umieralność okołoporodową, co spowodowało trzykrotne zwiększenie liczby porodów właśnie w tym szpitalu. Dlatego nie przyjmuję krytyki, że jestem przeciwny kobietom, że jestem wrogiem kobiet. Czyli wszystko grało, dopóki nie powiedział Pan „stop aborcjom”? Może tak. Być może tym paniom, które uczestniczą w atakach na mnie, nie chodzi o to, żeby doszło do porodu, żeby poród był właściwy, ludzki, z udziałem męża i żeby dziecko, noworodek było właściwie traktowane, tylko o to, żeby to dziecko przed narodzeniem zabić. A może chodziło o to, że Szpital Świętej Rodziny, postawiony przez Pana na nogi, stał się po prostu łakomym kąskiem? Może też. Muszę powiedzieć, że wprowadziłem tam docenienie godności ciała dziecka poronionego czy urodzonego jako martwe. Tam powstał system powszechnej edukacji przedporodowej rodziców, system pomocy rodzicom w przypadkach trudności w domu po wypisaniu matki wraz z noworodkiem. Tam w szkole rodzenia edukowaliśmy 1700 par rocznie. To naprawdę kolosalna liczba. Przez wiele lat byłem przewodniczącym Komitetu Upowszechnienia Karmienia Piersią. Jeździliśmy z tym projektem po całej Polsce i wdrażaliśmy naturalne karmienie w różnych szpitalach. Dlatego nie przyjmuję tak łatwo niesprawiedliwej krytyki pod moim adresem. Poświęcam też swój wolny czas dla kobiet biednych, upośledzonych – w Afryce. Jako przewodniczący rady organizacji MaterCare International, pomagającej matkom i dzieciom, uczestniczyłem w budowie, wyposażeniu i nadzorze nad pracą szpitala położniczego w Isiolo w Kenii. Sprzęt i aparaturę do tego szpitala zbierałem w szpitalach w całej Polsce i z pomocą Caritasu wysłałem drogą morską do Mombasy. Proszę więc powiedzieć, jak jest traktowane rodzicielstwo w Afryce? Jak tam są traktowane nienarodzone dzieci? Tam dzieci są skarbem dla rodziny. Dzieci przyjmuje się z radością i entuzjazmem. A nie ma mowy o takich luksusach jak w Europie. Jeśli w Afryce kobieta umrze przy porodzie, to jej dziecko ma kłopot z przeżyciem. Tam nie ma sztucznego pokarmu, żeby nim zacząć karmić dziecko. Jeśli sąsiadka, która akurat ma dziecko, nie zacznie takiego noworodka karmić, może po prostu nie przeżyć. W przychodniach nie ma lekarzy ginekologów, w poradniach dla dzieci nie ma lekarzy pediatrów, więc jeśli dziecko zachoruje i tam trafi, opiekę nad nim sprawują pielęgniarki, które same decydują o podaniu leku. Życie jest więc dużo brutalniejsze niż u nas. A jednak właśnie tam dzieci są traktowane jak skarby, przyjmowane z radością, chociaż kobiety mają tam bardzo ciężko. Są położne, ale jest ich niewiele. Są tzw. traditional birth attendant (TBA), czyli zwykłe wiejskie kobiety przyuczone do prowadzenia ciąży i porodu, przy którym asystują. Ale one nie mają nic. Mają tylko swoje ręce i tę wiedzę, którą przyswoją. Zazwyczaj nie potrafią nawet czytać i pisać, więc przygotowaliśmy im szkolenia obrazkowe – tak je uczymy. Tam bardzo dużo w opiece nad matkami i dziećmi robi Kościół katolicki. W Kenii 70–80 proc. opieki w czasie ciąży i porodu jest na barkach Kościoła. Owszem i tam docierają forpoczty organizacji aborcyjnych, które budują piękne przychodnie (na ogół puste – nie ma w nich chętnych pacjentek), propagują antykoncepcję, aborcję chyba też. Ich ideologia jest taka, że jeżeli będzie mniej ciąż, mniej porodów, to będzie mniejsza umieralność okołoporodowa. Rzeczywiście – jeżeli mniej kobiet zajdzie w ciążę, to będzie mniej matek, więc mniej matek i dzieci umrze. Natomiast nie zwracają uwagi na zainwestowanie w medyczną opiekę nad kobietą w ciąży i podczas porodu. A przecież to jest najważniejsze. Pobyt w Afryce przydałby się może niejednemu lekarzowi, nie mówiąc o politykach. Mnie, a myślę, że nie tylko mnie, zastanawia właśnie postawa polityków, zwłaszcza Prawa i Sprawiedliwości. Dopóki nie pojawiła się sprawa aborcji, to głośno deklarowali, że są „za życiem” i jego ochroną od poczęcia. Gdy jednak projekt Ordo Iuris został zaatakowany, pochowali głowy w piasek... W poprzedniej kadencji sejmu działała grupa posłów w zespole „Za życiem” na czele z posłem Dziedziczakiem. Była to grupa bardzo liczna, złożona głównie z posłów Prawa i Sprawiedliwości, głośno deklarujących poparcie dla ochrony życia ludzkiego od poczęcia. Wówczas ci posłowie z Prawa i Sprawiedliwości byli w opozycji. Natomiast teraz, kiedy mają władzę, podobny zespół składa się zaledwie z kilku osób i to nie tylko z PiS-u, ale i z posłów z innych ugrupowań, np. z republikanów. Reszta jakoś umilkła. No właśnie, jak ocenia Pan projekt ustawy Ordo Iuris zakazujący aborcji? To nie był projekt zakazujący aborcji. To był projekt chroniący życie od poczęcia. To był projekt obywatelski, który ja uważam za słuszny. Nieszczęśliwy zbieg okoliczności spowodował, że nie został uchwalony. Byłem w sejmie, kiedy projekt ten był referowany. Tego samego dnia był też referowany projekt ustawy złożony przez inicjatywę Ratujmy Kobiety, który referowała Barbara Nowacka. Projekt „Ratujmy kobiety” został odrzucony. Mieliśmy nadzieję, że projekt chroniący życie zostaje przynajmniej skierowany do komisji sejmowej. Tak się jednak nie stało. Nie ma Pan wrażenia, że takie nazwy i hasła, jak „Ratujmy kobiety”, „Wspierajmy kobiety”, „Prawo kobiet do decydowania o sobie”, są z gruntu fałszywe? Przed czym mamy „ratować kobiety”? Przed tym, by przysłowiowo myślały „przed”, a nie ”po”? Oczywiście, że jest to z gruntu fałszywe. Ja uważam, że hasła takie są szerzone przez te kobiety, które jakoś się nie spełniły w swoich rolach – narzeczonych, żon, matek. Przecież w każdej kobiecie tkwi potencjał prokreacyjny. Każda kobieta jest biologicznie, intelektualnie i emocjonalnie „naznaczona” w kierunku macierzyństwa. Tak po prostu jest. Kobieta się spełnia w macierzyństwie. Nie twierdzę, że nie spełnia się w innych dziedzinach, ale jeśli stwierdzimy, że mamy uwolnić kobiety od „ciężaru” macierzyństwa, traktować ciążę jako nieszczęście, przed tym stanem chronić, to w ten sposób nie wychodzimy naprzeciw prawdziwym potrzebom kobiet, ale tworzymy sytuację sztuczną, sprzeczną z ich naturą. Słyszał Pan o projektach ograniczenia populacji ludzkiej z powodu rzekomo kurczących się zasobów naszej planety? O planach zmniejszenia rozrodczości ludzi „mało wartościowych” – ubogich, z krajów Trzeciego Świata, po to aby zasobów wystarczyło dla społeczeństw najbardziej produktywnych? Były takie maltuzjańskie teorie, żeby ograniczyć populację ludzi, bo jest za dużo dwutlenku węgla, bo jest efekt cieplarniany, bo nie wystarczy pożywienia itp. Moim zdaniem teraz właśnie przejrzeliśmy na oczy. Rządy wielu państw obudziły się, dostrzegając wagę kryzysu demograficznego stanowiącego zagrożenie dla istnienia wielu państw i narodów. Jeżeli chodzi o Polskę, to przebudzenie nastąpiło dosłownie „kwadrans przed dwunastą”. Gdyby program 500+ wszedł w życie nawet rok czy dwa lata później, to już nie przyniósłby pożądanych efektów. Za rok, dwa już nie udałoby się zachęcić do rodzenia ostatnich kobiet z wyżu demograficznego, bo wyszłyby one z wieku, kiedy rodzi się jeszcze dzieci. Nie oszukujmy się – one powoli już wychodzą z wieku prokreacyjnego, a za dwa lata będzie ich jeszcze mniej. Ten program został wdrożony w ostatnim momencie i dzięki temu udało się zwiększyć liczbę urodzeń w Polsce. Miejmy nadzieję, że w tym roku jeszcze ona wzrośnie. Mam wrażenie, że Zachód tak bardzo „zakręcił się” w lewackich ideologiach, że o tym zapomniał. Z jednej strony tamtejsze społeczeństwa się starzeją, a z drugiej jest tam wręcz moda na aborcję... Przede wszystkim tam uważa się, że aborcja należy do spraw prywatnych kobiet, że kobieta jest tak bardzo niezależna i autonomiczna, że ta autonomia dotyczy nie tylko jej, ale także zawartości jej brzucha. To jest zaprzeczanie naturalnym instynktom, naturalnym właściwościom umysłów, serc i ciał kobiet. Im się wmawia rzeczy, które nie są prawdziwe. To jest oczywisty fałsz i wszyscy o tym wiedzą, ale z drugiej strony, ze względu na poprawność polityczną ludzie w to brną i udają, że nie wiedzą i nie widzą, o co naprawdę chodzi. Jest to i smutne, i śmieszne jednocześnie. Może należy patrzeć na to szerzej. Może w ogóle należałoby zmienić całą politykę Unii Europejskiej, opanowanej przez lewackie ideologie, żeby zmienić i to podejście? Jestem przekonany, że obecna sytuacja i zachłyśnięcie się ideologiami, o których Pani mówi, kiedyś się skończy, że nie będzie miało miejsca w przyszłości. Ludzkość przecież się zmienia i coś, co kiedyś było normą, dziś jest niedopuszczalne. Zostało zniesione niewolnictwo, kanibalizm, narody przestały likwidować inne narody tylko z powodu ich przynależności, został potępiony holokaust. Społeczeństwa przestały likwidować Cyganów, Żydów, homoseksualistów, innych ludzi z powodu chorób psychicznych, a przecież nie tak dawno to wszystko było. Za jakiś czas z pewnością „obudzimy się” i uznamy, że aborcja, czyli zabijanie naszych nienarodzonych współbraci, jest czymś, co nie powinno mieć miejsca. Jestem przekonany, że tak będzie, chociażby dlatego, że obecna sytuacja to jest jakieś zapętlenie. Brniemy w ślepy zaułek. Nie szanujemy tych dzieci, które już są i te dzieci potem nie szanują nas, kiedy jesteśmy niedołężni – wysyłają nas do domów opieki albo proponują eutanazję. To są różne odcienie tego samego problemu. Jest on coraz większy i coraz bardziej wszechogarniający. Nagle okaże się, że w takim czy innym zakresie dotknie on każdego, także zwolenników zabijania nienarodzonych dzieci. I to prędzej czy później spowoduje, że nastąpią zmiany. A może w tym wszystkim chodzi po prostu o pieniądze? Nie ukrywajmy – produkcja i dystrybucja środków antykoncepcyjnych, te wszystkie aborcyjne kliniki to jest ogromny biznes i gigantyczne pieniądze. Gdyby na całym świecie obowiązywał zakaz aborcji, ktoś straciłby setki milionów dolarów... Niewątpliwie tak. Ale mnie wydaje się, że to jednak jest nie kwestia biznesu i dochodów, tylko kwestia wartości, wprowadzanego na siłę postmodernizmu, kwestia próby przekonania ludzi, że nie ma żadnego systemu wartości, że każdy może sobie ustalić swój własny system, że nie używa się pewnych słów, a inne już tak. To jest inżynieria społeczna, która została wymyślona i w znacznej części świata już wdrożona. Na Zachodzie już zmieniła sposób myślenia i sposób życia, u nas jeszcze nie. Miejmy nadzieję, że u nas nigdy do tego nie dojdzie. W związku z tym to na Polsce dziś koncentrują się nadzieje rozumnych ludzi. Kiedy organizujemy konferencje lekarzy z organizacji MaterCare International, to nieraz dochodzą do mnie tego typu sygnały od kolegów – lekarzy z innych krajów, że Polska dla nich stanowi ostoję i nadzieję na przyszłość. Czyli nie jest tak, że na Zachodzie lekarze „zaprzedali dusze diabłu” i wspierają w całej rozciągłości te lewackie projekty? Proszę pani, nie oszukujmy się – lekarze są tacy, jakie jest społeczeństwo. Lekarz wychodzi z ludu i jest taki, jaki jest ten lud; jest taki, jak jego koledzy z innych kierunków studiów. Z tym że lekarz jest w o tyle specyficznej sytuacji, że do jego kompetencji i powołania należy opieka nad chorymi i bronienie życia. Odstępstwa od tej zasady są szczególnie bolesne i myślę, że jednak przez kolegów lekarzy przeżywane. Moim zdaniem do stanu lekarskiego odnoszą się w sposób szczególny słowa, które kiedyś wypowiedział św. Jan Paweł II: – Nie lękajcie się! Lekarz nie powinien się lękać bronić życia, a tymczasem często właśnie tak jest. Kiedyś pan senator Rulewski powiedział, że powodem wielu działań lub zaniechań w Polsce jest lęk, lęk przed utratą pracy, przed pogorszeniem warunków życia. Moim zdaniem powodem tego, że lekarze zachowują się tak, jak się zachowują, że nie bronią życia ludzkiego od momentu poczęcia, też właśnie jest lęk. Mam jednak nadzieję, że to się skończy. To pacjenci powinni się zbuntować i powiedzieć, że nie chcą lekarzy „przezroczystych”, bez sumienia, bez systemu wartości. To może ośmieli i samorząd lekarski, i samych lekarzy do korzystania z klauzuli sumienia, do powiedzenia wprost, co można robić, a czego robić nie można. Może potrzebna jest zmiana pokoleniowa w środowisku medycznym? Młodzi lekarze, którzy nie będą mieli za sobą przeszłości z różnymi uwikłaniami, wykształceni w innym systemie, wychodzący z uczelni medycznych z innymi wartościami... Myślałem o tym, kiedy odchodzili na emerytury moi starsi koledzy, którzy jeszcze byli w PZPR. Wydawało mi się, że młodzi będą inni. Byłem w błędzie. Ci młodzi lekarze, ich uczniowie okazali się zdolnymi uczniami swoich mistrzów i są bardzo zaangażowani w kierunku liberalnego podejścia do obrony życia dzieci poczętych. Takiego samego, jakie mieli postkomuniści. Obserwuję studentów medycyny i studentki położnictwa, których mam okazję spotykać na różnych sympozjach – oni widzą dobrze swoje powołanie. Oni chcą realizować swój potencjał intelektualny i jako lekarze ratować życie. Niestety, po ukończeniu studiów następuje zderzenie z rzeczywistością – presja starszych kolegów, komentarze w stylu: nie wygłupiaj się, co ty robisz. Doniesienia do przełożonych, że kolega nie chce z nami współpracować, odsuwanie od asystowania przy operacji. I tak to się toczy; jeden konflikt sumienia, później następny, trzeci, czwarty i wreszcie lekarz, kiedyś pełen ideałów, nie ma siły odejść od złamanego własnego sumienia. Często mam wrażenie, że właśnie o doprowadzenie do takiej sytuacji chodzi, żeby w dzisiejszych czasach wszyscy mieli zbrukane sumienie, żeby wszyscy byli tak samo uwikłani, żeby nie było lekarza zachowującego klauzulę sumienia i wyróżniającego się w ten sposób spośród innych. Żeby nie było nikogo, kto by się wychylił i powołał na klauzulę sumienia, i powiedział „nie”. Wszyscy mają być jednakowo w to zanurzeni, wtedy nikt się nie będzie wyróżniać. To, co Pan mówi, jest bardzo przygnębiające. Myślałam, że Pan powie, że jest nadzieja, że młode pokolenie lekarzy inaczej patrzy na swoje powołanie, że uda się powoli odbudować etos lekarza chroniącego i walczącego o każde życie... Ależ nadzieja oczywiście jest. Ale muszą się obudzić pacjenci i domagać się, żądać lekarzy sumienia. Nie może być takiej sytuacji jak jest obecnie, kiedy to pacjentom przeszkadza lekarz sumienia, lekarz powołujący się na klauzulę sumienia i odmawiający przeprowadzenia zabiegu aborcji. Tymczasem uczestniczki „czarcich protestów” nosiły tabliczki: „Szukam lekarza bez sumienia”. A kiedy uczestnik takiej manifestacji, ciężko chory, sam znajdzie się na SOR-ze i kiedy już przejdą mu te ideologie o eutanazji, nie będzie prosił, żeby go dobić, ale będzie błagał o jeszcze jeden dzień życia, choćby na szpitalnym korytarzu, w trudnych warunkach, bez wygód, ale o jeszcze jeden dzień. I wtedy będzie patrzył w oczy swojego lekarza z nadzieją, że jest to ktoś, kto ma sumienie, będzie oczekiwał, że lekarz go do zdrowia, do życia przywróci. Podejście człowieka do tych kwestii radykalnie zmienia się, gdy zaczynają one dotyczyć jego samego. Wspominał Pan, że jest powołany Zespół Opracowania Projektów Standardów Organizacyjnych Opieki Okołoporodowej. Czym się będzie zajmował? Cieszę się, że Pani o tym wspomina. Istotnie jest taki zespół, odbyło się już pierwsze jego posiedzenie. Co prawda pani Joanna Pietrusiewicz z Fundacji Rodzić po Ludzku stwierdziła, że to, że tam jestem, to prowokacja, ale ja jestem dobrej myśli. Zespół zaczął już pracować i mam nadzieję, że dojdziemy do dobrych efektów. Chodzi o to, żeby czysto medyczne procedury postępowania, typu: kiedy podać jakiś lek, kiedy dać tlen, kiedy naświetlać noworodka itp., żeby to wszystko nie było określone przez prawo, tylko przez zasady postępowania ustalane przez naukowe towarzystwa lekarskie. W obecnej sytuacji lekarz ma bowiem problem, żeby zastosować określone procedury w każdym przypadku, ponieważ ogranicza go system narzucony przez prawo i np. musi zastosować procedurę, która w konkretnym przypadku nie ma sensu. My w naszym zespole mamy ustalić zasady postępowania organizacyjnego. Podkreślam – organizacyjnego. Natomiast oczywiście nie oznacza to jakiegoś ograniczenia odpowiedzialności lekarzy czy praw pacjentów. Spotkałam się z zarzutami, że ta zmiana wręcz pogorszy sytuację pacjentów, bo lekarz nie będzie miał nad sobą sankcji... Nie. Takie zarzuty to szukanie dziury w całym. Powodem jest złość, nienawiść, niechęć do tych, którzy chcą bronić życia. Nie ma mowy o pogorszeniu sytuacji pacjentów. Zresztą niebawem powstaną te standardy i ci, którzy spodziewają się po nich najgorszego, zorientują się, że jest dokładnie odwrotnie. Chodzi o to, żeby traktować pacjenta, także dziecko zarówno nienarodzone, jak i urodzone, podmiotowo, a nie przedmiotowo. Dzięki tej zmianie lekarz będzie miał większą swobodę podejmowania decyzji czysto medycznych, adekwatnych do konkretnej sprawy i nie będzie miał rąk związanych przepisami prawa. Chcę podkreślić, że to sami lekarze, ordynatorzy występowali do Naczelnej Izby Lekarskiej, że dotychczasowe prawo powinno być zmienione, bo mają związane ręce i w pewnych sytuacjach, jeśli postępowaliby zgodnie z prawem, przyczyniliby się do pogorszenia sytuacji pacjenta. Podstawy zmian są więc słuszne, tylko zamiast się skoncentrować na istocie sprawy, przeinacza się całą kwestię. Skoncentrowano się na tym, że w zespole jest Chazan, a Chazan to wróg kobiet, czarny charakter itd. Poseł Arłukowicz powiedział nawet, że możemy pożegnać się z myślą, że polskie kobiety będą rodzić dzieci w godnych, europejskich warunkach... Kiedy ja walczyłem o to, żeby kobiety w Polsce mogły rodzić dzieci w godnych warunkach, to jeszcze pan Arłukowicz zdaje się w przedszkolu był. Naprawdę wystarczy sięgnąć do dokumentów, żeby się przekonać, ile zrobiłem, żeby kobiety mogły rodzić dzieci w godnych warunkach, żeby i one, i ich nowo narodzone dzieci miały dobrą opiekę. Czy w takim razie kiedykolwiek usłyszał Pan od ludzi popierających ataki Arłukowicza, Michalskiego czy feministycznych środowisk słowo „przepraszam”? Nie. Nie zdarzyło się jeszcze. Zdarzyły się natomiast jakieś napisy na płotach. Ale też spotykały mnie i miłe sytuacje. Czasem jest tak, że ktoś ukłoni się na ulicy, powie parę miłych słów. Albo choćby dziś – zaparkowałem samochód, bilet mam od dwóch minut nieważny, więc udaję się do parkometru, żeby zapłacić, ale widzę zmierzające w moją stronę strażniczki miejskie, więc mówię, że właśnie idę zapłacić. A one z uśmiechem: – Dlaczego pan się denerwuje, panie doktorze? Czasem są to zapewnienia poważania i sympatii od konduktora z pociągu na trasie Przemyśl–Warszawa, czasem ciepłe słowa od młodego człowieka, który mówi, że byłem przy jego narodzinach. Takich sytuacji też jest wiele, tyle że ich akurat media nie nagłaśniają. Ale dla mnie są one bardzo ważne. Co w najbliższej przyszłości? O, mam dużo zajęć i dużo planów. Zaczynam współpracę z Centrum Zdrowia Rodziny w Przemyślu, gdzie będzie poradnia oraz szpital jednego dnia (nie jestem dość asertywny, żeby mówić „nie”, kiedy zapraszają mnie do pracy). Poza tym jestem prezesem oddziału warszawskiego Stowarzyszenia Lekarzy Katolickich, działam cały czas w MaterCare International i jeżdżę do szpitala do Afryki, organizujemy sympozja, wykładam na Uniwersytecie Jana Kochanowskiego w Kielcach. Naprawdę tych zajęć jest bardzo wiele. No i oczywiście prowadzę praktykę medyczną w Warszawie. To ilu dzieciom pomógł Pan przyjść na świat? Ma Pan w gabinecie zdjęcia tych dzieciaczków? Kiedy miałem gabinet prywatny, to faktycznie były na ścianie takie zdjęcia. Teraz już nie, ale tych dzieci jest mnóstwo i w związku z tym mnóstwo dowodów pamięci. Czasami bywa tak, że przychodzi do mnie do gabinetu dojrzały już facet i pyta, czy mógłbym poprowadzić ciążę jego żony, wyjaśniając: bo ja się rodziłem pod Pana opieką. Lekarz, który jest przy porodzie, ma na sobie wielką odpowiedzialność. Kiedyś wystarczyło, „żeby nie krzyczał”, żeby uśmiechnął się, podał rękę, pogłaskał (to było bardzo doceniane), wtedy lekarz zapadał w pamięć. Ale też zapada w pamięć lekarz, który nie był dobry, miły i łagodny. Chyba nawet bardziej. Być w dobrych wspomnieniach rodzinnych u ludzi to jest także niezwykle ważna wartość. Być w dobrych wspomnieniach rodzin to jest wartość, która mnie bardzo wzmacnia. To chyba niesamowite być przy narodzinach nowego człowieka? To jest pierwsze spotkanie z dzieckiem. Im bardziej jestem zaawansowany wiekowo, tym bardziej się przy tym wzruszam. Kiedyś podchodziłem do tego w sposób mniej emocjonalny. Teraz jestem bardzo wrażliwy na to, że jest dziecko, że się udało ciążę donosić. To wszystko jest niezwykłe i niesamowite. Mogę powiedzieć jedno – w moim przypadku nie przychodzi rutyna i z tych wszystkich powodów dobrze jest być lekarzem. Dobrze jest być położną, pielęgniarką. Można zaistnieć w ludzkich wspomnieniach. Dobrze jest wykonywać te zawody także i dlatego, że każdego dnia można realizować uczynki miłosierdzia. Kiosk on-line Wogoole.pl – kupuj i czytaj wolne media!
Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (2 głosy)