PO CO DEMOKRACJA? 1 – WYBORY--- Komentarze

Obrazek użytkownika Jacek Mruk
Kraj
]]>https://bezdekretu.blogspot.com/2019/03/po-co-demokracja-1-wybory.html#c...]]> 7 komentarzy: Kora Jabłońska29 marca 2019 17:05 Zaczynam wreszcie rozumieć Pana rozumowanie. Nie będziemy przykładać ręki do dalszego niszczenia naszej państwowości przez 95% ludzi, którzy są potencjalnymi sprawcami naszego postepującego upadku, bo niezlaeżnie od tego kto rządzi obecna masą upadłosciową, efekt jest ten sam. Dlatego też będziemy czekać na cud odrodzenia sie w nieokreslonej przyszłości, jednoczesnie działając w podziemiu i żyjąc swoim życiem w swoim gronie podobnych nam romantyków. Faktycznie jednak nie widzę zadnego rozwiązania naszej sytuacji, bo na PIS już nie liczę, nawet w sprawie niedopuszczenia do zniszczenia naszych dzieci, a więc wielu pokoleń Polaków, przez destrukcję osobowości. Odpowiedz Odpowiedzi krystal30 marca 2019 13:20 Nie tylko poprzez destrukcje osobowosci, ale i poprzez zadłużenie! Obecnie "piatka Kaczynskiego" zadłuża nawet nienarodzonych (MM w koncu to przyznał-patrz: wolność24). Odpowiedz Marcin Ís29 marca 2019 20:56 Jakie jest Pańskie zdanie na temat Konfederacji (Korwin, Braun, Narodowcy, Liroy, Jakubiak, +Godek)? Odpowiedz Aleksander Ścios30 marca 2019 15:11 Kora Jabłońska, Niewiele Pani zrozumiała. Choć przyznaję – robienie z moich tekstów i projektu długiego marszu, jakiejś politycznej utopii i zamykanie ich w działaniach „podziemnych”, jest udanym zabiegiem propagandowym. Dziękuję natomiast za użycie zwrotu „romantyków” i pozwolę sobie wykorzystać Pani komentarz do rozwiniecia kilku ważnych kwestii. Wykorzystać, bo nie obiecuję sobie, by słowa te trafiły do Pani. Kwestia pierwsza, to rzekome zderzenie „realizmu” osób takich, jak Pani, z „romantycznością” (czytaj idealizmem) autora bloga. Domyślam się, że dostrzega Pani pewien dysonans poznawczy - między stanem obecnym (dla Pani rzeczywistym), a tym, o czym piszę i co proponuję w moich tekstach. W takim ujęciu - ten pierwszy stan, byłby realistycznym „punktem wyjścia”, ten drugi zaś, marzycielską, „romantyczną” pułapką, oderwaną od autentycznych ograniczeń i uwarunkowań. Jeśli tak pojmowałaby Pani ten dysonans, proszę się zastanowić i odpowiedzieć sobie na pytanie: czy stan obecny III RP (rzeczywisty) uważa Pani za właściwy, dobry i korzystny dla Polski? Czy zadowala Panią to, co jest i nie chciałaby przeprowadzenia żadnych zmian? Z ostatniego zdania komentarza wnioskuję, że przychyla się Pan do krytycznej oceny tego państwa. I tu pojawia się problem epistemologiczny, z którego ludzie mieniący się „realistami” w ogóle nie zdają sobie sprawy. Bo okazuje się, że to, co uznaje Pani za rzeczywistość, godną kształtowania naszych poglądów, opinii i racjonalnych działań, jest w istocie poważną patologią i głęboką aberracją, która świadczy o kompletnym wypaczeniu i zamazaniu rzeczywistości. Obraz, który jest dla Pani owym realistycznym „punktem wyjścia” do oceny długiego marszu, to zaledwie simulacrum – symulacja pozorująca stan rzeczywisty, zbudowana z zasłony fałszu, kłamstwa, a nawet zbrodni. Zbudowano ją po to, by falsyfikacją języka i fałszerstwem podstawowych pojęć (takich jak: prawda, naród, patriotyzm, wolność, demokracja, itd.) oszukać i wykorzystać Polaków. Nie jest ona nawet odbiciem tego, co być powinno. Jest odwróceniem i przeciwieństwem świata rzeczywistego, tym, co we współczesnej nomenklaturze bywa nazywane matriksem. Pan zaś, widząc ten obraz i uznając jego granice, chciałby na tej postawie profilować swoje poglądy na świat, podejmować konkretne działania, oceniać cele i dążenia. Co więcej – uważa Pani (pisząc o „podobnych romantykach”), że życie w owym simulacrum musi ograniczać nasze aspiracje, determinować wizje polityczne i decydować o naszej przyszłości. Przyjmuje Pani ten obraz jako „zło konieczne”, ale nie po to, by go podważyć i zniszczyć, tylko dlatego, że tworzy on nieprzekraczalną granicę i barierę poznawczą. Taka postawa cechuje ludzi słabych i zniewolonych, o mocno ograniczonych horyzontach i niskich aspiracjach. Nie świadczy o pragmatyzmie (rozumianym jako realistyczna ocena rzeczywistości), lecz o podatności na oddziaływanie simulacrum. Ludzie, którzy taką postawę nazywaliby realizmem, w istocie usprawiedliwiają własną słabość, sankcjonują tchórzostwo lub koniunkturalizm. Tacy „realiści”, za wartość niepodważalną uznają zwykle "pokój i dobrobyt" i w ich rozumieniu po wielokroć przewyższa ona obowiązek dążenia do prawdy czy wolności. Jeśli Polacy ze wzruszeniem ramion przyjmują wizje budowy innej państwowości czy odrzucenia mitów demokracji – zawdzięczamy to ludziom, którzy przez dziesięciolecia praktykowali taki „realizm” i nie chcieli się z niego wyzwolić. A przecież - jeśli dojdziemy do wniosku, że status III RP jest patologią i aberracją, nie wolno akceptować takiego porządku. Akceptacja – wyrażana choćby poprzez uznanie takiego stanu za ograniczenie i „punkt wyjścia”, nie jest żadnym dowodem trzeźwości intelektualnej, ale wyrazem ślepoty i słabości. Na tym polega myślenie dostosowawcze, niesamodzielne i zdeterminowane. Nie można brać za wzorzec obrazu anormalnego i nadawać mu cech realizmu. Dlaczego więc, gdy próbuję pisać o tym, jak być powinno i w świecie simulacrum chcę wytyczać „kanciaste granice”, Pani kojarzy się to z „romantyzmem” i jakąś utopią? Odpowiedz Odpowiedzi Aleksander Ścios30 marca 2019 15:13 Kwestia druga dotyczy historycznego uzasadnienia tych teoretycznych rozważań. Postawą „romantyczną” nazywano onegdaj wizję Józefa Piłsudskiego i dążenia ludzi, którzy podzielali jego projekt drogi do Niepodległej. Cytowałem już na blogu przemówienie Piłsudskiego z roku 1924 wygłoszone na Zjeździe Legionistów w Lublinie, w dziesiątą rocznicę powstania Legionów. Proszę je przeczytać i przemysleć: „Niech mi wolno będzie na zakończenie dodać słów parę o dziwacznej, tak często wypowiadanej a głęboko dla mnie zabawnej opinji o czynie legjonowym. Jest ona związana z nadzwyczajnie śmiesznem interpelowaniem słowa „romantyczny“. Nie wiem doprawdy, czy ten przymiotnik nie był istotnie najczęstszem, najbardziej używanem określeniem w stosunku do naszej pracy w społeczeństwie polskiem. (...) U nas, po upadku powstania 63-go roku, słowo „romantyczny“ nabrało jakiegoś dziwacznego charakteru, zaczęło oznaczać po prostu „głupi“. (...) Jest zwyczajem nazywać grzecznie „romantycznym“ tego, komu się coś nie udało. Jest zwyczajem, żeby człowieka niepraktycznego, który zabłądzi choćby w trzech sosnach, który drogi żadnej znaleźć nie potrafi, mienić nie głupim, lecz „romantycznym“. „Romantyczny“, to coś w rodzaju małego, niezdarnego dzieciaka, który siedząc na ręku matki, niepraktyczne, niepewne rączki wyciąga po jakąś błyskotkę, i ku wielkiemu swemu zdziwieniu nie ją chwyta, a naprzykład kosmyk włosów matki! I takiem właśnie romantycznem dzieckiem mieliśmy być my, legjoniści. Jakiż to zabawny sposób krytyki, świadczącej chyba tylko o głębokiej nieudolności myślenia! Czegóż chcieli legjoniści? Poco wyciągali oni nieudolne, dziecinne rączki? Chcieli dać Polsce żołnierza. Powiedzmy, chcieli błyskotki. Wyciągali jednak rączkę tak zręcznie i tak umiejętnie, działali tak praktycznie, tak trafnie dobierali odpowiednich środków, że pomimo przeszkód stawianych im w tem nietylko przez zaborców, lecz i przez „nieromantycznych“ Polaków, — błyskotkę tę mieli w ręku! Ba, powiedzieć nawet można więcej! Zdołali pomimo wszelkich trudności dać w dziedzinie wojskowej imiona, któremi Polska może się szczycić. Porównajmy tę praktyczną, umiejętną pracę Legjonów z pracą ich krytyków. Z pracą tych „nieromanycznych“! Chcieli oni, siedząc na ręku matki — państw zaborczych — mieć w nieromantycznej rączce nie głupie błyskotki, lecz praktyczny kosmyk włosów matki. Czyż go mieli i mają? Czyżby więc nie czas było, zamiast wzruszać ramionami na „romantyczne“ a zatem głupie główki legjonistów, pomyśleć o własnej „romantyczności“ i głupocie. Czyżby nie czas było pomyśleć o swojej nieumiejętności orjentacyjnej, która w 1914-ym r. zmusiła szanownych krytyków do błądzenia pomiędzy trzema sosnami zaborczemi, do czepiania się każdej z nich pokolei, i do tracenia często przytem dużo zdrowia moralnego.” Wielu z tych, którzy zapoznali się z moim blogiem, oceniało projekt długiego marszu, jako „romantyczną mrzonkę”, a wręcz „utopię”. To opinia, która bardzo mnie cieszy. Gdyby długi marsz i związane z nim poglądy, nie były oceniane w takich kategoriach, jak „błądzący pomiędzy sosnami zaborczemi” oceniali onegdaj pomysły legionistów, gdyby spotykały się z aplauzem „większości”, a nawet – co nie daj Boże - zostały przyjęte przez obecne „środowisko patriotyczne” – nie byłby wiele warte. Jak niewiele warta jest opinia zakładników „nieumiejętności orjentacyjnej”, którzy rozwiązanie polskich problemów upatrują w mitach III RP i wsparciu obcych mocarstw. Bo nie o powszechność tu chodzi i nie o dotarcie do „mas”. Nie jest to droga dla każdego i nie wszyscy muszą nią podążać. Sens czynu polskich legionistów i ich „romantycznego” ( co oznacza po prostu „głupi“) dowódcy, był prosty: „Czegóż chcieli legjoniści? Poco wyciągali oni nieudolne, dziecinne rączki? Chcieli dać Polsce żołnierza”. Aleksander Ścios30 marca 2019 15:13 Dali Polsce żołnierza, ale wraz z nim - dali kadry nowego państwa. Dziesiątki z tych, którzy wyruszyli z Oleandrów i setki innych legionistów, utworzyło elitę II Rzeczpospolitej, dało jej siłę i rozmach, na jaki państwo sukcesji komunistycznej nigdy się nie zdobędzie. Ten czyn jednostek i dzieło „romantycznego” dowódcy, zbudował podstawy Niepodległej, na fundamencie najmocniejszym, bo powstałym z realizmu i siły charakteru. Efektem długiego marszu, nie mogą być nowe armie ani nowi żołnierze. Nie na tym też polega dziś logika walki z sukcesją komunistyczną. Nie sposób również nakreślić prostej analogii z czynem legionowym, a tym bardziej, widzieć ją w postaciach na miarę Niepodległej. Jedno, co wspólne i na co zwracam uwagę: Polakom trzeba dać nowe kadry - nowych, świadomych obywateli, którzy odrzucając zastany porządek, potrafią odbudować Rzeczpospolitą od podstaw. Ludzi wolnych od ograniczeń mitologii III RP, samodzielnie myślących i podejmujących odważne decyzje. Deficyt takich kadr – autentycznych elit, jest jedną z najważniejszych przeszkód w obaleniu magdalenkowego truchła. Pisałem już - to nie może być proces szybki i łatwy. Jeśli świadomość Polaków była zatruwana przez półwiecze okupacji sowieckiej i trzy dekady sukcesji komunistycznej, jeśli nadal jest deformowana przez zgraję partyjnych szalbierzy i watahę propagandystów, nie można wymagać, by zmiany następowały błyskawicznie. Nie sposób tez oczekiwać, by dotyczyły milionów. Wystarczy, że będą jednostki, osoby o kapitale wiedzy, rozmachu działań i swobodzie myśli. Wystarczy, że będzie niewielka garść tych, którzy „zdecydowali postąpić inaczej”. Odpowiedz Aleksander Ścios30 marca 2019 15:14 Marcin Ís, Przedstawiłem moją opinię w tekście: „Żadna z „demokratycznie” wyłonionych grup politycznych, powoływanych przez te same persony, choć pod zmiennymi szyldami, nie dąży dziś do obalenia porządku ustalonego w roku 1989. (...) Nie ma znaczenie – czy będzie to partia X, bądź partia Y. Jeśli działa w ramach systemu IIIRP i akceptuje reguły, narzucone na początku lat 90., jeśli mami zwolenników wizją „parlamentaryzmu” i obiecuje im reformy sprowadzone do „pudrowania trupa” - jest grupą zwolenników obecnego status quo. Nie o koloryt partii tu chodzi, lecz o zasadę, która więzi nas w mitologii demokracji”. Nie ma dziś, bo też i nie może być żadnych partii antysytemowych. Jeśli ktoś przypisuje sobie taką nazwę – jak wcześniej Kukiz, a obecnie np. grupa lubelskich „polityków””, należy zapytać: jak możesz zwać się przeciwnikiem obecnego systemu, jeśli bierzesz jego fałszywe narzędzia, korzystasz ze stworzonej przezeń mitologii i chcesz brać udział w farsie tzw.”wyborów”? Do stałej tradycji tego państwa należy tworzenie „trzecich sił”. Polega to na tym, że kilka, kilkanaście miesięcy przed „wyborami” tworzy się jakieś środowisko kolejnej fałszywej alternatywy: „nowej prawicy”, „drugiej opozycji”, „radykałów”, „antysytemowców”. Tak było od czasów Tymińskiego i Leppera i jest to scenariusz realizowany z powodzeniem na przestrzeni ostatnich trzech dekad. Sposób przeprowadzenia takich akcji oraz autorament postaci działających zwykle w tle owych „procesów politycznych”, pozwalał rozpoznać w nich typowe kombinacje operacyjne z udziałem ludzi peerelowskich służb. Z pewnością nie dotyczyło to wszystkich przypadków, bo niekiedy mieliśmy do czynienia z nadmiernymi ambicjami politycznymi, projekcją osobistych urazów czy pospolitą głupotą, skrywaną za parawanem politycznych pseudo analiz i receptami „cudownych” strategii. W przypadku, o który Pan pyta – klasycznego wręcz dla mechanizmu tworzenia tzw.”trzeciej siły”, w grę wchodzi jeszcze czynnik wybitnie kompromitujący - „opcja prorosyjska”. Ludzie, których Pan wymienił zachowują bowiem pozytywną opinię na temat Rosji, a nawet chcieliby jakiejś formy „zbliżenia” z państwem Putina. Niektórzy z nich udzielali wręcz wypowiedzi dla ruskiej tuby propagandowej pt.”Sputnik”. Gdyby moi rodacy znali historię naszego kraju, gdyby rozumieli, czym w tej historii był „czynnik rosyjski”, jakich nieszczęść i spustoszeń dokonał w substancji narodu, musieliby odrzucić precz każdego „polityka”,który traktuje Rosję jako sprzymierzeńca. Uważam, że nie ma rzeczy bardziej kompromitującej i wykluczającej z polskiej wspólnoty, jeśli kto bredzi o „potrzebie zbliżenia z Rosją” lub upatruje w tym państwie rzecznika spraw polskich. Takie postawy określam mianem jednoznacznym - zaprzaństwa i targowicy. W najlepszym wypadku – totalnej głupoty i dowodu infantylności historycznej i politycznej. Nieważne, czy podobne szaleństwa głoszą rzekomi „konserwatyści”, „monarchiści” czy „narodowcy”. To nie jest polski sposób myślenia. Odpowiedz
Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (1 głos)