Historia pierwszych dekad III RP ciągle jeszcze nie może stać się domeną historyków. Oto słynna lokalnie (Górny Śląsk, Wrocław) firma – Biuro Brokera Finansowego CARBOTECH-POLAND s. c. przekształciła się w znaną z afery śmieciowej w Gorlicach MULTIBEST s.j.
A i aktorzy po części zostali ci sami…
W poprzednim odcinku opisałem hipotetyczny sposób na nadmuchanie kapitału zakładowego spółki z ograniczoną odpowiedzialnością. Niedowiarkom, którzy mogliby powątpiewać przypominam, że sąd rejestrowy nie powołuje biegłego księgowego celem zbadania finansów nowo utworzonej spółki.
Nie trzeba również składać zaświadczeń czy wyciągów z banku.
Sądowi wystarczy jedynie oświadczenie zarządu, że kapitał wpłynął.
Takich spółek, epatujących wysokim kapitałem zakładowym na papierze, wbrew pozorom nie jest wcale dużo. Łączy je jednak to, że występują zawsze w pobliżu jakiegoś dealu.
I nie chodzi tu tylko o wyłudzenia kredytów bankowych – rzecz, pozornie, dochodowa. Trzeba jednak pamiętać, że nazbyt łatwo można trafić za kraty.
Nadmuchiwanie własnych obrotów poprzez składanie fikcyjnych deklaracji podatkowych dla uwiarygodnienia obrotu każdy, nawet najmniej kumaty prokurator łatwo obróci w zarzut wyłudzenia.
Chyba, że obojętność prokuratury jest zdarzeniem więcej niż pewnym…
Dzisiejsza MULTIBEST s.j. (spółka jawna – Józef Gąsior i jego żona Sylwia Witalińska – Gąsior) na początku 2000 roku jeszcze kłuła w oczy pomniejszych przedsiębiorców, którzy w trudzie i znoju zdobywali każdą, nawet najmarniejszą złotówkę. Po zachłyśnięciu się swobodą i dochodami pierwszych lat 1990-tych nadeszły lata chude. Wielkie organizacje handlowe (zwane sieciówkami) zaczęły wypierać drobnych z rynku. A że zjawisku temu towarzyszyła pauperyzacja społeczeństwa nie dało się walczyć jakością, jak choćby we Francji, gdzie świadomy konsument woli kupić droższą bagietkę w małym sklepiku niż kupić za tę samą cenę pięć w hipermarkecie. Powodem jest jakość.
W Polsce z braku pieniędzy ważna była wyłącznie cena.
Biuro Brokera Finansowego CARBOTECH s. c. (bo wtedy taką nazwę nosiła) tymczasem epatowało zamożnością. I nawet nie chodziło wcale o wynajmowaną powierzchnię – były firmy zajmujące nawet więcej pokoi.
Gości jednak uderzało w oczy co innego – olbrzymie, prawie na całą ścianę akwarium, w którym pływało, czasem pożerając się wzajemnie, około 17 piranii.
Pozornie wszystko grało i bucało (jak mówią na Podbeskidziu) aż do wylotu wspólnika Carbotechu, Mirosława Ewiaka, w podróż życia.
Na Mauritius.
To jakieś 900 km na wschód od Madagaskaru.
Zaraz na drugi dzień po przylocie poszedł się kąpać i już nie wrócił.
Nie odnaleziono także ciała.
W wydaniu sobotnio-niedzielnym (8-9 lipca 2000 r.) Trybuny Śląskiej pojawił się największy njus tamtych czasów – przynajmniej w Polsce południowej:
Biznesmen z Gliwic w tajemniczy sposób zaginął podczas wakacji na Mauritiusie. Razem z nim zniknął neseser z 10 milionami dolarów.
Jakoś nikomu nie przyszło do głowy, szczególnie zaś autorowi tekstu red. Tomaszowi Szymborskiemu, że fizycznie taka operacja nie była możliwa. Teoretycznie w systemie monetarnym USA istnieją banknoty o nominale 5000 dolarów (szacuje się, że około 500 sztuk) a nawet 100.000. Jednak już prezydent Nixon jeszcze w 1969 roku zakazał ich obiegu.
Ewiak mógł zatem dysponować stosem min. 100 tys. banknotów o nominale 100 dolarów każdy.
Przeciętna waga pojedynczego banknotu wynosi 1 gram. A zatem w neseserze musiałby wnieść 100 kg banknotów.
Już pomijam objętość, bo żeby zmieścić tyle „zielonych” neseser musiałby mieć objętość szafy gdańskiej, i to trzydrzwiowej.
Jednak ten oczywisty dla każdego fake jakoś się przyjął.
Zły Ewiak wykolegował wspólników i zostawił ich na lodzie.
Gdyby przeliczyć pieniądze rzekomo wywiezione przez Ewiaka w bagażu podręcznym na złotówki otrzymalibyśmy 44 miliony zł.
Przypominam, w roku 2000. Gdyby liczyć wg najniższej płacy wtedy to dzisiaj byłoby to około 200 mln zł.
Narracji tej jednak nie dało się utrzymać. Powoli zaczęły wypływać fakty.
Już w 2000 r. niepozorny oddział PROSPER-BANK udzielił kredytu dyskontowego gliwickiemu Brokerowi.
Do dyskonta przyjął 5 weksli własnych mikołowskiej fabryki M. - po 100.000,- zł każdy.
Gdy jednak doszło do wykupu okazało się, że to lipa. Zarząd firmy stanowczo zdementował, by którykolwiek weksel był wystawiony przez firmę.
Teoretycznie to powinno oznaczać koniec Gąsiora i Ewiaka. Fałszerstwo weksli jest bowiem ścigane tak samo, jak podrabianie pieniądza. Można trafić za kraty nawet na 25 lat (art. 310 § 1 kk). Gdyby zaś okazało się, że tylko rozprowadzali fałszywki, kara byłaby o połowę mniejsza (art. 310 § 2 kk).
Ale nikt nie był zainteresowany w zgłoszeniu przestępstwa. Bo przecież Bank nie tylko mógł, ale i powinien dokonać sprawdzenia autentyczności przedstawionych do dyskonta weksli.
Pytanie, dlaczego tego nie zrobiono jest nie tylko moim zdaniem pytaniem retorycznym.
Dlatego by znaleźć przykrycie do udzielonego kredytu 9 czerwca 2000 r. została zawarta umowa o restrukturyzację spłaty zadłużenia powstałego z tego właśnie tytułu.
W tej jednej sprawie Ewiak i Gąsior do spłacenia mieli, bagatela, „tylko” 516.671,34 zł!
Już po zaginięciu Ewiaka wypłynęły kolejne dile.
Kolejny poszkodowany bank to BPH w Mysłowicach. Dnia 13 marca 2001 roku Sąd Okręgowy w Katowicach nadał nakazowi zapłaty z dnia 19 stycznia 2001 r. (sgn XIV Ng 1173/00/14) klauzulę wykonalności. Tym razem kwota uzyskana z „dyskonta” weksli wynosiła 2.103.360,- zł!
Ten proceder „biznesowy” uprawiany był już wcześniej. 14 lutego 2000 roku Sąd Okręgowy w Katowicach, XIV Wydział Gospodarczy, orzekł, że pozwani Józef Gąsior i Mirosław Ewiak powinni solidarnie uiścić na rzecz Polskich Kolei Państwowych kwotę 724.736,06 zł (sgn XIV GC 2059/99/4).
Nic dziwnego, że pełną parą toczyły się przygotowania do wyprowadzenia majątku. Podobno (data jest wzięta z dokumentu, a te w historii CARBOTECHU do pewnych nigdy nie należały) 20 października 1999 roku CARBOTECH zawarł umowę z dwójką wrocławskich radców prawnych – Skibą i Wojciechowskim.


Obaj niedługo po opisywanych zdarzeniach zginęli w niejasnych okolicznościach. Ludzie, do których dotarłem, opowiadali, że prawnicy byli odpowiedzialni za powoływanie sieci spółek potrzebnych do legendowania paliwa wytwarzanego pokątnie przez grupę nazwaną potem mafią paliwową.
Nim jednak zeszli z tego świata zawarli najbardziej kuriozalną umowę, o jakiej kiedykolwiek słyszałem.
Oto za wypełnienie weksla in blanco i uzyskanie na tej podstawie nakazu zapłaty honorarium panów radców miało wynosić równo 50% wierzytelności.
Co więcej, płatność honorarium miała być niezależna od wyników ewentualnej windykacji!
Tyle, że firma, której dotyczyła wierzytelność, była zadłużona po same uszy i nie posiadała żadnego majątku.
Rzekomy dłużnik Gąsiora i Ewiaka, katowicka Agencja Handlowa ALUMET SA była w momencie podpisywania powyższej umowy dawno już niewypłacalna. O czym wspólnicy Brokera Finansowego doskonale wiedzieli.

ALUMET zaprzestała regulowania swoich zobowiązań już w 1998 roku.
26 marca 1999 roku został wydany nakaz zapłaty na rzecz Huty Bankowa sp. z o. o. w Dąbrowie Górniczej.
8 października tego samego roku Sąd Rejonowy w Rybniku zasądził od ALUMETU kwotę 429.556,15 zł (sgn akt VI Ng 1822/99/4) na rzecz innego wierzyciela.
Tymczasem 12 dni później Ewiak i Gąsior zawierają umowę ze Skibą i Wojciechowskim, w której za katowickiego trupa oferują wynagrodzenia jak gdyby to był Bank Anglii, i to w czasach premiera Chamberlaina (jeszcze przed II wojną światową).
Czyżby Gąsior i Ewiak postradali zmysły?
Pozornie tak mogłoby się wydawać. Tyle, że potem prędziutko radcy prawni założyli sprawę w sądzie, sąd wydał ekspresowo nakaz zapłaty i…. można było zająć majątek wspólników Carbotechu wcześniej, niż upomnieli się o niego inni wierzyciele.
Kto pierwszy, ten lepszy u komornika.
Józef Gąsior zasłynął jeszcze z jednego dilu. Otóż, jak twierdził publicznie, sam również padł ofiarą oszustwa. Jako że wierzytelności u Skiby i Wojciechowskiego ewidentnie nie starczyło na szybko krył majątek w inny sposób. Jednak po latach próba jego odzyskania napotkała trudności.
Ale od czego są sądy?
Gąsior domagał się uznania za pozorną umowy kupna – sprzedaży udziałów zawartą 26 lipca 2000 roku pomiędzy nim a żoną swojego pracownika dlatego, że była ona zawarta w celu… zrobienia w przysłowiowe bambuko wierzycieli tegoż Józefa Gąsiora!
Dokładnie pisał tak:
W momencie składania oświadczeń na umowie, wola stron nakierowana była na upozorowanie sprzedaży udziałów w celu uniemożliwienia wykonania czynności egzekucyjnych. Zarówno pozwana, jak i ja, działaliśmy w celu wprowadzenia w błąd i przedstawienia umowy zawierającej skwitowanie zapłaty i datę pewną potwierdzoną przez urząd skarbowy. Wszystkie te działania miały na celu upozorowanie przed innymi osobami sprzedaży udziałów w celu niedopuszczenia do ich wyegzekwowania należności na rzecz moich wierzycieli. W wyniku nieformalnego, tajnego porozumienia pozwana mała przepisać zwrotnie na mnie udziały objęte umową pozorną. Pozwana jednak chce mnie oszukać i zatrzymać udziały.
Pomińmy na razie imię i nazwisko beneficjentki tej umowy. Wszak nie jest zadaniem niniejszego artykułu personalne wskazanie różnego rodzaju gangsterków i ich współmałżonków.
Chodzi o coś zupełnie innego. Otóż w ani jednej ze spraw, które przedstawiłem powyżej, prokuratura nie ruszyła palcem.
A jeśli już, to tylko po to, by pogonić kota ludziom, którym się bezpodstawnie wydawać zaczynało, że Polska jest demokratycznym Państwem prawnym. I próbowali zwrócić uwagę na to, co się wyrabia tuż obok Rektoratu Politechniki Śląskiej.
Trzeba było dopiero 6 tysięcy ton wyjątkowo toksycznych śmieci zwiezionych na tereny byłej rafinerii w Gorlicach, by Józef Gąsior wreszcie po prawie 30-latach szemranych biznesów stanął przed sądem w charakterze oskarżonego.
Sprawa się rypła, gdy pewny swojej lokalnej bezkarności Józef Gąsior postanowił pohasać po Polsce.
(w następnym odcinku: Kiedy składała pozew rozwodowy nie miała pojęcia, że 6 lat po rozwiązaniu małżeństwa okaże się, że od 12 lat jest wdową…)
c.d.n.
16.01 2021