Bierzmy przykład z JT Grossa
Żyjemy w czasach niezwykłego prostactwa wywołanego zarówno czynnikami związanymi ze zmianami polityczno-cywilizacyjnymi jak i zmierzchem Europy - zdjęto pokrywkę z peerelowskiego kociołka co spowodowało eksplozję kotłujących się w nim elementów a nie zadbano o zapewnienie podstaw ładu. Zlekceważono przewagą starych struktur nad embrionem demokracji w związku z czym zalążkowa zaledwie III RP przepoczwarzyła się w koszmarny postpeerel, kłębowisko mało przejrzystych struktur i interesów grupowych, życie w którym jest dla przeciętnego obywatela, obywatela a nie jednostki, niezwykle stresujące. Upływ czasu od wojny , w tym koszmar czasów komuny, zniszczył względnie wykrzywił pamięć, a establishment postkomunistyczny wcale nie jest zainteresowany jej przywracaniem i porządkowaniem. Jeżeli ktoś ma wątpliwości co do losów polskiej pamięci, to polecam ostatnie powieści Wildsteina i Ziemkiewicza,których pamięć jest faktycznym głównym bohaterem.
Co jakiś czas powraca kwestia relacji z Niemcami i Żydami i w tym kontekście chciałbym zwrócić uwagę na pisarstwo JTGrossa. Otóż Gross nie zajmuje się rekonstruowaniem całego, pełnego obrazu II WŚ - on zajmuje się głównie pamięcią indywidualną, która notuje obrazy niezwykłej grozy lat wojny i na ich podstawie formułuje pewne, z naszego punktu widzenia fałszywe, uogólnienia. Nam właśnie brakuje narodowego programu przywracania indywidualnych kart pamięci na sposób, w jaki czyni to Gross.
Dlaczego my tego nie robimy, by nadrobić siedemdziesiącioletnie zaległości, to jest pytanie nr jeden. Nie powinniśmy czekać aż Michnik & company wyrażą na to łaskawe przyzwolenie. Weźmy choćby straszliwą masakrę POlaków na Kresach i zagrabionych ziemiach I RP,w tym na Wołyniu, tuż przed wojną i w trakcie wojny. To była nie tylko tragedia narodowa, ale przede wszystkim tragedia poszczególnych ludzi i poszczególnych rodzin a to nam zupełnie umknęło w tym niesłychanym postpeerelowskim prostactwie. TYmczasem czasy II WŚ coraz bardziej się oddalają, odchodzą ludzie je pamiętający i istnieje realna grożba, że i tę lekcję zawalimy. Lekcję pamięci.
I właśnie w takim kontekście warto przyjrzeć się wypowiedzi Władysława Bartoszewskiego, że większym zagrożeniem w czasie wojny dla konspiracji byli POlacy niż Niemcy. Otóż jest ta wypowiedź kolejnym dowodem,że Bartoszewski szybciej mówi niż myśli. Bartoszewski po prostu ograniczył się do zewnętrznej warstwy zachowań indywidualnych, motywowanych strachem ale przegapił warstwę głębszą - warstwę uwarunkowań. Po pierwsze, przegapił Bartoszewski podstawowy fakt,że to Niemcy wywołali wojnę i zamęt. Po drugie, pominął też przyczyny, dla których, trzymając się linii rozumowania Bartoszewskiego, Polak mógł być bardziej niebezpieczny od Niemca. W jaki sposób bardziej niebezpieczny od Niemca? Ano pewnie dlatego,panie Bartoszewski,że mógł donieść. A do kogo mógł donieść ? Czyż nie do Niemca ? Gdyby tego Niemca, z pierwszego wymienionego powodu, w Polsce nie było, nie byłoby do kogo donosić. Kółko się zamknęło. Warto więc się zastanowić zanim coś chlapnie się jęzorem.
Przy okazji, warto o tej samej zasadzie pamiętać mówiąc o stosunku Polaków do Żydów w czasie okupacji wojennej. Była rocznica zbrodni w Jedwabnym i prezydent Komorowski nie wykorzystał szansy by albo siedzieć cicho albo powiedzieć coś z sensem, by uniknąć kolejnej gafy.A tymczasem zrobił dokładnie to samo, co przed nim Bartoszewski. Gafa rangi narodowej. Zero troski o polską rację stanu i polskie cierpienia. Polskie cierpienia o tradycji co najmniej 70letniej.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 454 odsłony


Komentarze
Dlaczego my tego nie robimy?
21 Lipca, 2011 - 22:01
Bo dostęp do pieniędzy budżetowych, mediów głównego nurtu, dużych wydawnictw a potem dużych księgarni itd mają ci którzy popierają salon i których salon popiera, czyli tacy michkowo-grosowi. Takie wspomnienia jak poniżej nie pojawią się w empikach i nie zostaną lekturami szkolnymi:)
"W czasie wiezienia mnie furmanką widzę, że wszyscy milicjanci to moi koledzy Żydzi ze szkoły. Zaczynam więc prosić jednego i mówić: „Czego wy chcecie ode mnie? Żadna polityka mnie nie interesuje. Nie należę też do żadnej grupy czy partyzantki". „Tak, to prawda - odpowiada mi jeden - ale grasz w kościele i to twoja wina. Więcej grać już nie będziesz". No, to wiozą mnie, żeby zabić - pomyślałem. Ale stało się inaczej.
Wjechali na podwórko do znajomego rolnika i pytają się: „Masz siekierę?" Chłop, przerażony, oczywiście daje im siekierę, a ja już jestem przekonany, że zabiją mnie właśnie tą siekierą. Tym bardziej, że po wioskach było tak zamordowanych dużo Polaków. „A gdzie masz pień do rąbania drewna?" - pytał chłopa milicjant. „O, stoi na środku drewutni" - pokazywał przestraszony chłop. Zwalili mnie z wozu i kazali iść do tej drewutni. No to już moje ostatnie chwile - myślałem i modlę się po cichu.
Przy pieńku kazali mi położyć prawą rękę na pniu. „Co, do cholery, chcecie mnie po kawałku rąbać" - spytałem Jakuba, tego co chodził ze mną do szkoły. „Kładź" -krzyknął, bo przybiję gwoździami jak nie położysz. Dwóch złapało za moją rękę w okolicy łokcia i położyli na pieńku. Jakub rąbnął siekierą i poczułem straszliwy ból. Puścili moją rękę, z której przez parę sekund krew nawet nie leciała. Patrzę, a na pieńku leżą moje trzy palce."
"Znałem to miejsce i wiedziałem, że tam już nie ma nikogo, gdyż dwa miesiące temu właśnie Jakub ze swoimi ludźmi zabił całą rodzinę olejarza, który nie chciał mu oddać pieniędzy.
Rzeczywiście, zajechaliśmy na podwórko tej olejarni w lesie. Okna wybite, drzwi wyrwane, ale kot, miaucząc, wyszedł z pustego domu. Jakub wycelował i strzelił. Zwierzę skoczyło do góry i opadło, poruszając nogami. „No to, panowie Polaczki - powiedział Jakub - jeśli się nie dogadamy, to też będziecie tak wierzgać nogami".
Ustawili nas pod domem i Jakub mówi: „Pan młynarz ma pieniądze, ale schował i nie chce nam oddać. Panowie rolnicy też mają kosztowności pochowane, bo przecież wiemy kto i ile kupował złota. A panowie księża również zaoszczędzili i pochowali. Ale wszyscy się uparli i mówią, że nie dadzą nam. No to zaraz zobaczymy, czy nie dacie".
„Daniel - krzyknął Jakub - dawaj gwoździe i młotek". Daniel to również do tej pory znajomy i kolega, ale nie teraz. Wywołany przyniósł w torbie gwoździe i młotek, a dwóch milicjantów złapało pierwszego księdza i przycisnęło do ściany. Uderzenie - gwóźdź przebił dłoń i został wbity w drewnianą ścianę domu. Za chwilę z drugą ręką dzieje się tak samo.
Całej czwórce księży przybito ręce do ściany, a nogami stali na ziemi. Przybici księża jęczeli z bólu, a krew płynęła po ścianie aż do ziemi. Jakub podszedł do nich i powiedział:
„No i czego jęczycie, przybiliśmy was tak samo jak waszego Chrystusa. Powinniście być nam wdzięczni za to, bo zaraz do nieba pójdziecie".
Zwracając się do młynarza, powiedział: „Teraz, panie młynarz, pana kolej. Albo pan da to co pochował, albo pan Polak zaraz będzie przybity do ściany, a córeczkę też tak przybijemy, ale najpierw na nią ma chęć kierowca i jeszcze jeden". Wiedziałem, że to zrobią, bo już w okolicy to robili nie raz. Więc mówię do młynarza: „Oddaj im pan co masz, bo widzisz, że nie żartują". Jakby na potwierdzenie mych słów Jakub kazał tych dwóch rolników wyprowadzić w las i zastrzelić, mówiąc: „Oni zapłacą za swoje pyski. Źle mówili o Żydach i więcej gadać już nie będą". Dwóch milicjantów wyprowadziło, popychając lufami, obu chłopów za budynki i rozległy się strzały."