Postmodernizm majora Baumana
Zygmunt Bauman. Rocznik 1925. Po 1939 roku, jako obywatel polski nie tylko przeżył w Związku Sowieckim, ale odnalazł się w tamtej rzeczywistości, został komsomolcem, sowieckim milicjantem a po wojnie szybko awansującym i wysoko postawionym utrwalaczem władzy ludowej. Zasłużonym. Nie może być prawdą że używano go tylko do agitacji wśród żołnierzy. W tym celu nie zostaje się agentem Informacji Wojskowej; za takie rzeczy nie dostaje się Krzyża Walecznych, nie zostaje w wieku 19 lat politrukiem, w wieku 20 lat Zastępcą Dowódcy 5 Samodzielnego Baonu ochrony do spraw polityczno-wychowawczych, w wieku 23 lat Szefem Wydziału I Oddziału Wyszkolenia Politycznej Propagandy Zarządu Polityczno-Wychowawczego, w wieku 27 lat Szefem Oddziału II-go Zarządu Politycznego KBW; w ciągu kilku lat nie awansuje się do stopnia majora. A potem, po kilku latach, w parę dni po śmierci Stalina, nie rozstaje się z tym wszystkim "tak po prostu" lub z przyczyn które przez cały poprzedni czas jakoś nie przeszkadzały. To byłoby po prostu marnotrawstwo świeżo stworzonych, najbardziej zaufanych kadr.
Ale nie czuję się kompetentny w tematyce czynów majora Baumana; to sprawa IPN, dokumentów, zeznań świadków - jeśli przeżyli dotąd, i jeśli przeżyli samo spotkanie z majorem Baumanem.
Tu raczej chciałbym poruszyć sprawę dalszej kariery Baumana jako socjologa, i to - według "Gazety Wyborczej" - "najsłynniejszego żyjącego polskiego socjologa. Wnikliwego filozofa. Najlepszego analityka "świata ponowoczesnego". Zaiste, laurka godna człowieka wielkiego. Kim był naprawdę?
NP to nie najlepsze miejsce na publikowanie esejów filozoficznych. Proponuję więc krótką i przejrzystą metaforę, opartą poniekąd na faktach a przynajmniej na anegdocie dotyczącej wykładu Alberta Einsteina na którym znalazł się Karl Popper.
Wyobraźmy sobie że na tym samym wykładzie pojawił się Paul Feyerabend, jeden z rzeczywistych wynalazców filozofii czy też raczej ideologii "ponowoczesności" - postmodernizmu. Popper wyniósł z wykładu konkluzję, że każda teoria jest dobra jeśli jest zgodna ze znanymi faktami i gdy jest sformułowana w sposób umożliwiający jej falsyfikację. Feyerabend zauważyłby tylko, że mowa była o tym że wszystko jest względne.
To istotna różnica. Obaj zastosowali ją do rozważań o teorii nauki (także nauki o społeczeństwie).
Postmodernizm Odrzuca wszelkie wyidealizowane punkty do których można się odnieść. Według postmodernizmu wszystko - także moralność - jest względne, zależnie od punktu widzenia. Zbrodniarze przestają być winni swych zbrodni, wszelkie obyczaje społeczne, nawet zupełnie podstawowe przestają mieć wymiar absolutny: wszystko można zmieniać, bo wszystko opiera się na społecznej umowie. Niczego nie da się ocenić w kategoriach prawdy i fałszu. Każda teoria naukowa jest równo uprawniona do istnienia bo nie trzeba jej falsyfikować, a istotą nauki jest dyskusja, nie poszukiwanie prawdy. Dążenie do prawdy zastępowane jest ekspresją tez i dowolnym dyskutowaniem nad nimi, choćby o kwaszeniu ogóra. To nie ma znaczenia. Nie trzeba już być fachowcem: każdy może "po prostu" przedstawić swoją tezę i dyskutować ją z chętnymi ad mortem defecatam. Dziedzina którą się zajmuję, obok socjologii została szczególnie poszkodowana w wyniku tych działań i to w sposób w pewnym sensie nieodwracalny: któż z obecnych światowych autorytetów odważyłby się zanegować dorobek naukowy kilkudziesięciu lat życia swego i kolegów, przyznając że uległ fałszerstwu lub też sam świadomie fałszował wiedzę, narażając się na dożywotni ostracyzm pozostałych? Czy nie łatwiej jest dalej uprawiać intelektualny bełkot i mieć sławę, szacunek, kapuchę i święty spokój?
Oczywiście świat nie składa się z samych pożytecznych idiotów; warto tu przypomnieć przypadek Alana Sokala który skutecznie ośmieszył taką działalność "naukową" w której po równo wiele do powiedzenia mają fachowcy jak i zupełni dyletanci, dla których najbardziej istotnym osiągnięciem jest tytuł czasopisma w którym udało się coś opublikować, czasem z wielkim nakładem sił, środków i układów interpersonalnych.
Postmodernizm to droga którą poszli od końca lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku ideolodzy lewaccy głosząc swoistą tolerancję dla wszystkiego bez wyjątku, wspierając negację i/lub relatywizując jakiekolwiek tradycyjne wartości i struktury społeczne: wiarę przodków, patriotyzm jako wyraz solidarności kulturowej i narodowej, rodzinę a nawet takie - zdawałoby się oczywiste - pojęcia jak płeć.
Swoich wyimaginowanych przeciwników, w tym nas, nazwali faszystami - i jest to najbardziej zgodne - o ile wiem - z zaleceniami Stalina i Trockiego, począwszy od około 1926 roku. Nic tak nie uzasadnia zgodnego współistnienia, jak posiadanie wspólnego wroga.
Postmodernistyczna manipulacja użyta przeciwko społeczeństwom Zachodu jest skuteczniejsza, jako pozornie mniej agresywna, niż doktryna leninowska wprowadzająca potrzebę fizycznego "eksportu" rewolucji jaka miała ogarnąć świat na skutek obiektywnych - rzekomo - praw rządzących społeczeństwami ludzkimi. Nie udało im się to. Wzięto się więc za negację wartości - i po kilkudziesięciu latach ta destrukcja daje olśniewające wyniki: obecny "Zachód" jest bardziej bolszewicki od obecnego byłego Związku Sowieckiego. Uwikłany w pozorne wojny z wyimaginowanymi wrogami, podlany sosem "multi kulti", walczący o pozorne prawa rozmaitych "miejszości", niszczący tradycję kulturową, religię, struktury społeczne jest idelogicznie podatny na wszelką manipulację.
Dla pokazania jak głęboko nowa filozofia, lansowana między innymi przez utrwalaczy władzy ludowej wrosła także w Polsce w mentalność, podam jeden, aczkolwiek wymowny przykład z ostatnich dni: według niejakiego Radosława Sikorskiego nazwanie ludobójstwa ludobójstwem może być niepożądane ze względu na jakąś enigmatyczną "rację stanu", nie naszą zresztą. Być może z jednego punktu widzenia to jest ludobójstwo, ale z innego nie. Widać - Zygmunt Bauman, "utrwalacz", jako teoretyk "ponowoczesnego" sposobu traktowania świata zyskał w osobie Radosława Sikorskiego ("strefa zdekomunizowana") i jego kolegów wiernych uczniów. Hańba.
Na koniec komentarz do słów zacytowanych w "Gazecie Wyborczej": "Bauman: dałem się uwieść". Bo to nie było uwiedzenie niewinnej leliji. Najpierw komsomolec, sowiecki funkcjonariusz, utrwalacz, potem marksista, potem krzewiciel najbardziej destrukcyjnej, poza komunizmem, ideologii jaka dotknęła Zachód zastrzega się ("Gazeta Wyborcza") że umrze socjalistą. Czyżby sugerował że pozwalał się uwodzić całe życie? Śmiem twierdzić że trudno mi uwierzyć w taką naiwność, a jako źródło dochodu zawód taki ma inną tradycyjną nazwę. A jeśli znalazłyby się paragrafy, świadectwa i świadkowie - jeszcze inną. To było kilkudziesięcioletnie dążenie do raz wytkniętego celu, którego - mam nadzieję - wynalazcy tego, co przez całe życie realizował Bauman, nie osiągną nigdy. Aktualnie nazwanego przez niego "socjalizmem".
Z przeszłością nie rozliczył się dotychczas i to pozwala mi na spokojną jego ocenę - jak wyżej.
Żródła:
http://ipn.gov.pl/__data/assets/pdf_file/0004/47281/1-7151.pdf (Biuletyn IPN 6/2006, str. 74)
Tomasz Kwaśniewski "Bauman: dałem się uwieść". "Gazeta Wyborcza" 29-30.06.2013.
http://pl.wikipedia.org/wiki/Postmodernizm_(filozofia)
http://pl.wikipedia.org/wiki/Zygmunt_Bauman
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 2705 odsłon